ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (297) / 2016

Maja Staśko,

KSENOPOEZJA: EKSPERYMENT Z FORMĄ

A A A
1.

Najpierw otworzyłam stronę Rozdzielczości Chleba, ach, wyobraźcie sobie, stronę! Potem w katalogu dojrzałam nową rzecz, jak boga kocham – dojrzałam! Ściągnęłam nową rzecz w PDF-ie, żałujcie, żeście nie widzieli, jak ściągam nową rzecz w PDF-ie, żałujcie! Otworzyłam nową rzecz w PDF-ie i co znalazłam..., co znalazłam? „Przetrwalnik” Waldemara Jochera.

I czytałam. Czytałam tak: przewracałam oczyma z lewej na prawą, z lewej na prawą. Przesuwałam klawiszem klawisz, klawiszem klawisz, a strona toczyła się w dół toczyła się w dół. Na klawiszach pozostawały bakterie me, pot mój, skrawki skóry me. Na touchpadzie też: bakterie me, pot mój, skrawki skóry me, a ja wciąż klawiszem klawisz, klawiszem klawisz jak opętana. Oddychałam coraz szybciej, wydychałam bakterie me, wdychałam bakterie nieme, przez nos wlatywały dalej, dalej było wnętrze, we wnętrzu bakterie kolejne. Potem odkryłam, że mam dotykowy ekran – prawdziwy dotykowy ekran! – a gdy to odkryłam, zaczęłam smagać palcem ekran, a gdy zaczęłam smagać palcem ekran, strony się przesuwały i czytałam dalej. Na dotykowym ekranie pozostawały bakterie me, pot mój, skrawki skóry me, to znany refren. Bakterie me, pot mój, skrawki skóry me mieszały się z literkami, literki łaziły po stronie, byciki łaziły po stronie i układały się w słowa, te w wersy, wersy w wiersze, wiersze w tomik, który właśnie czytałam teraz. Powoli czułam rytm, rytm był w wierszach mocno osadzony, zaczęłam go wymawiać, a gdy zaczęłam go wymawiać, otworzyłam usta, a gdy otworzyłam usta, z ust wymiotowały się dźwięki. Otworzyłam usta, a otwarte usta zapraszały do wnętrza, więc bakterie nieme, pot niemój, skrawki skóry nieme zaczęły wsiąkać mi do środka, tam napotkały na bakterie me, minęły się z nimi właściwie, bo bakterie me wymiotowały się z dźwiękami. Było też takie mięso, język, takie mięso ruszało się w ustach, by wymiotować dźwięki, a mięsa w ustach nie zjadałam, chociaż było tuż tuż, a mięsa w ustach nie zjadałam, wiedziałam bowiem, że będzie boleć (dlatego byłam weganką i jestem): temu służą funkcje życiowe. I gdy strony się toczyły, gdy bakterie się toczyły we mnie, ze mnie i do mnie, to to nazywałam czytaniem. Byłam otwarta, pełna obcych rzeczy w sobie, brzmiały one i były one, i dalej, i dalej, dalej było wnętrze, we wnętrzu bakterie kolejne, sama już nie wiedziałam, moje czy niemoje, i to nazywałam czytaniem. Ciężko mi było tak samej-niesamej, wydrukowałam więc tomik drukarką atramentową i poszłam do znajomych, i przekazywałam im tomik, tomik szedł z rąk do rąk, moje ręce po rękach jej, moje ręce po rękach jego, bakterie moje, jej i jego na tomiku – tomik jako klamka, najbrudniejsze miejsce w świecie, brudniejsze niż publiczny sedes. I rozmawialiśmy o wierszach, i otwieraliśmy usta, a ustami wymiotowaliśmy dźwięki, a ustami przyjmowaliśmy bakterie obcych dźwięków. I gdy strony się toczyły, gdy bakterie się toczyły w nas, z nas i do nas, to to nazywaliśmy czytaniem. Byliśmy otwarci, pełni obcych rzeczy w sobie, brzmiały one i były one, i dalej, i dalej, dalej było wnętrze, we wnętrzu bakterie kolejne, sami już nie wiedzieliśmy, nasze czy nienasze, i to nazywaliśmy czytaniem. Czytaniem.

I przeczytałam. No naprawdę, naprawdę przeczytałam.

2.

W „Przetrwalniku” Waldemara Jochera jest taki wiersz: „wywiad z mironem (czemu w pańskiej twórczości tyle miejsca zajmuje demaskowanie nieautentyczności?)” i zaczyna się tak:

nie widziałeś, jak wymiotuję

od razu otwarcie, co ubywa

słów,

harmonia nieobjęcia i muzyka warg prorytm, całkiem

odmienne autointerpretacje ścisłego systemu, kasta trawa dach.

No. To to był wstęp.

3.

Taki wstęp-eksperyment. Znamy bowiem krytyków (rodzaj męski nieprzypadkowy) zaczynających od ustawienia swojego położenia („usiadłem z herbatą przy kominku i otworzyłem nadesłaną mi przez Iksińskiego książkę”), swoich odczuć („pierwsze strony nadesłanej mi przez Igrekowską książki zachwyciły mnie”), rozmów z przyjaciółmi („długo kłóciliśmy się, czy to książka genialna, czy ledwie bardzo dobra”), a nawet smaków („rozsmakowałem się w tej książce na tyle, że tuż po przeczytaniu chciałem więcej, brakło mi tego smaku, niczym nie potrafiłem go zastąpić, byłem bliski zgonu, śmierci, skonania”). Wszystko to dzieje się jednak w rozpoznanej przestrzeni „ja”: moje położenie, moje odczucia, moi przyjaciele, moje smaki – nic obcego nie ma tu prawa wstępu (chyba że mój zachwyt nad nowatorskością książki – ale wciąż jest mój i mój). Tymczasem rozpijana podczas lektury herbata musi przejść krytykowi przez usta i gardło, i trafić do żołądka, a tam – gdy on ucieka w znaczenia schowane ponoć za atramentem – strawić się, by zostać wydaloną (jeśli książka jest wystarczająco długa, i siusiu krytyka się w niej mieści, może nawet i coś więcej, jeśli ma trawienie w porządku). Wstęp-eksperyment wskazuje zatem na najsilniej osobistą (chodzi wszak o wnętrze, wnętrzności) i na najsilniej uniwersalną (chodzi wszak o nas wszystkich) rzecz w kwestii czytania książki: jej materializm.

Książka jest ze słów, słowa są z liter, litery są z atramentu. Czytelnik jest z czytania, czytanie jest z ruchu, ruch jest z ręki, żołądka, mózgu, nogi, kręgosłupa: by siedzieć, by leżeć z książką lub tabletem w ręku, cała maszyneria ciała musi nieustannie działać. Nie tylko mózgi – całe ciała. Bez wyjątku, inaczej nie ma czytania.

Co więcej, pisarz – nawet pisarz! – jest z pisania, pisanie jest z ruchu, ruch jest z ręki, żołądka, mózgu, nogi, kręgosłupa. Inaczej nie ma pisania. Śmierć autora – stara to rzecz, jak św. Mikołaj, nikt już w nią nie wierzy, i słusznie.

Widziałam Waldemara Jochera, słowo daję – jest z ciała. Gdy czytał, przewracał oczyma i wymiotował dźwięki. Siedział dzięki pracy mięśni nóg, pośladków i brzucha. Żołądek pracował.

Co to zatem za eksperyment, co odkrywa nam takie oczywistości? Jaki jest jego wynik? Jaką tezę potwierdza lub obala?

To należy zbadać.

4.

Hipoteza: Waldemar Jocher dokonuje eksperymentów na języku.

Eksperyment I

Hipoteza: KILKA gatunków na raz post nie cały tekst ulega zamazaniu”.

Warunki badania: autor zjeżdża, ma ręce, więc pisze wizualnym językiem, zalega w czcionkach i teksturze, nawarstwia się w szyldzie, ma ciało, ciało pulsuje i oddycha, więc pisze rytmicznym językiem (mocny rytm zakorzeniony w punktach: „widm-język”, „zjeżdżam-echa”).

Czynności wzbudzające reakcje (w blurbie Grzegorza Jankowicza – działania): zamazywanie oryginału i jednocześnie eksponowanie niektórych jego części.

Efekt: „popatrzcie: w ten sposób eksperyment polegający na zamazywaniu oryginału i jednocześnie eksponowaniu / niektórych jego części staje się osobnym rozjazdem słowa”.

Teza: KILKA gatunków na raz post nie cały tekst ulega zamazaniu.

Uwagi: zjazdowi autora towarzyszy rozjazd słowa, granice między ciałem autora a czcionkami słów i teksturą strony ulegają zamazaniu, łączą je te same bakterie, w widmach („rasa, która nie tworzy historii, nie liczy widm”) fizyki kwantowej atomy autora leżą na stronie, a atomy strony – na autorze; reszta tamtego ciała działa. W autorze i na stronie jest kilka gatunków naraz, nie cały tekst ulega zamazaniu po zderzeniu z autorem – granice między nimi ulegają zamazaniu. Sam eksperyment staje się rozjazdem słowa: efekt eksperymentu jest jednocześnie nim samym (metapoziom).

Eksperyment II

Hipoteza: Dobór wyjścia / zejścia jest losowy.

Warunki badania: ktoś obok pisze mowa szukająca swojego mówienia, czytając cyfry bytu z przemianą w cyfrowy byt.

Czynności wzbudzające reakcje: „spróbujmy

więc:..............................................”.

Efekt: „po tym przyspieszeniu pojawia się narkopisanie:

graf na twarzy, graf w nerce. na tablicy dziesięć odkażeń

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10_ narkododawanie. tak zaprogramowano



przestrzeń (tutaj jej nie widać)

i nigdzie: włamano się w miejsca docelowe, na hasło, na jestem

w pod_ treści, których nie można zatracić, licząc od końca”.

Teza: Dobór wyjścia / zejścia jest i nie jest losowy.

Uwagi: Narkopisanie – pisanie pod wpływem rozmaitych środków (językowych – tu: kropek, wielokropek), w wyniku nadmiernego stężenia rozmaitych środków (językowych – tu: kropek, wielokropek) autor jest bliski śmierci, tablica z dziesięcioma odkażeniami zostaje mu przekazana z góry, góra i dół – tak jest zaprogramowana przestrzeń (nie widać tego zaprogramowania, to poziom meta, kwestia systemu [językowego], który to wszystko prowadzi), w wyniku włamania w miejsca docelowe nie zostały utracone wszystkie dane, autor żyje, a mógł nie żyć. Dobór wyjścia / zejścia jest i nie jest losowy – zależy w głównej mierze od czynników zewnętrznych, od kontekstu, od warunków badania, które dobierane mogą być świadomie bądź nie.

Potwierdzenie: „hierarchizacja kończy się zerem. wątpliwość,

że świadomy przypadek jest pod tekstem niejawności

_____________________________________________________________alfabetu”.

Eksperyment III

Hipoteza: Niezależna dystrybucja znaczeń następuje poza oficjalnym obiegiem słowa.

Warunki badania: autor siedzi w kafeterii, patrzy i rozmawia, ludzie obok jedzą kanapki z mięsem oraz piją kawę z mlekiem („tutaj jestem. ze mną trójwymiarowe wizje jasności

i sygnały migające w ustach, spłaszczonych drżeniem_____które się bierze

za imitację bruku i wylewa na parapety kafeterii”).

Czynności wzbudzające reakcje: „moje próby protestu, popatrzcie:

rozdaję jak ulotki_____________________ taki rozpłodowiec

schowany za sraczem. dlatego interesują mnie organizmy w ekstazie (jak się gotuje

zdechłe zwierzę?)”.

Efekt: rezygnacja z jedzenia mięsa („i po to karmię się zegarkami, żeby spłonąć z niewielką porcją halucynacji”).

Teza: Niezależna dystrybucja znaczeń następuje poza oficjalnym obiegiem słowa.

Uwagi: W wyniku przestawienia oficjalnego obiegu słowa „mięso” na „zdechłe zwierzę” autor przyjmuje perspektywę „zdechłego zwierzęcia” w wyniku językowego stanu granicznego, tzn. przekroczenia oficjalnego obiegu (trybu bycia) w niezależną dystrybucję, która zakłada: halucynacje, chorobę, wizje, szaleństwo. Przekroczenie granicy językowej (więc ontologicznej – między człowiekiem i innymi zwierzętami) wyrzuca autora poza przestrzeń normy, w szaleństwo (widzenie-więcej, pisanie-więcej), w niezrozumiałość, szaleństwo i niezrozumiałość przypominające przedśmiertne konwulsje zwierzęcia prowadzonego na rzeź. To skłania ku zakładowi zamkniętemu (i człowieka, i inne zwierzę), który jednako w wierszu WYRAZ ni w chuj ni w dupę (jednakże inne definicje są równie możliwe) staje się zakładem wydawniczym, zakładem otwartym.

Eksperyment IV

Hipoteza: Materia nie zapewnia przetrwania („rozkład był elementem naszej stałości” – jedynie rozkład jest stały, vanitas vanitatis et omnia vanitas).

Warunki badania: autor czyta stare księgi.

Czynności wzbudzające reakcje: ujawnienie procesu zastanawiania się nad doborem słów podczas pisania:

„wydawało się, że rozkład był elementem naszej stałości,

a zatem____________________(a)_________________ przecież

są jeszcze świadkowie i wciąż widać ślady topniejących”,

„nie pisz tego oczekując poszczególnej obecności miejsca.

z uwagą___________________(z)___________________faktem:

wydawało się ramię dające możność przetrwania, lecz jedynie”.

Efekt: rozpisane otwarcie – nie odejmując słów.

Teza: Materia zapewnia przetrwanie („rozkład był elementem naszej stałości” – rozkład zapewnia materii przetrwanie).

Uwagi: Uwydatnione w wyniku poprawek i skreśleń litery (a) i (z), pierwsza i ostatnia litera alfabetu, nakierowują na materialny fundament pisanych/czytanych słów – na alfabet. Autor czyta stare księgi i nie widzi w nich wiele sensu, jedynie ślady, widma, oficjalna dystrybucja znaczenia rozmyła się, zapisuje to, poprawia, podczas poprawek, w stanie nienormatywnym (norma jest pełna i dokończona) dostrzega materię, którą cały czas się posługiwał i która pozwoliła mu nawiązać (śladowe) porozumienie z dawnymi czasami – alfabet. Alfabet umożliwił mu komunikację, autor idzie dalej we własną materię, w ciało, które po śmierci będzie się rozkładało – rozkład widzi nie jako ostateczny koniec, lecz porozumienie na kształt alfabetu: dzięki jego rozkładającemu się ciału bakterie zyskają pożywienie, te nawilżą ziemię i pozwolą rosnąć drzewu, owocami z drzewa posili się ptak itd. – jego materia, jego ciało będzie krążyło jeszcze długo po zniknięciu jego znaczenia, jego „ja”.

Potwierdzenie: ten sam zabieg w wierszu czworobok. W wierszu „niewyczerpana lista unikania ostatecznego słownika, który powstał bez charakterystycznych okładek wydartych nowatorstwu języka”: „intymność od a do wiecznie spychanego zet”. Podobnie w wierszu „druga część wieczoru___________która się”:

„nie mam potrzeby składania składni ani 

opisowości, dla opisowości może się wydawać_____że linie pourywane w rozstępach



ciała

___________________________________________________________________________

(od a do a, pękają znaki z)

___________________________________________________________________________



odstęp pomiędzy oczami służy reanimacji wątpliwości wobec się

zdaje, że włosy można rozpuścić w kierunkach wszystkiego,

co niesie ze sobą mnożenia, co szczebel na wargach, co to takiego?”. W wierszu dzieje początków powrotu i re-zerwania pozycja marginalna, poza granicami (człowieczeństwa) to bezład i odludzie: „zaczynam myśleć nad jednym z ogniw bezmiaru:

bezład i odludzie – ale nie dla mnie, bezład i odludzie –

ale nie dla mnie zgasła ta blizna i zastygła ciemność. unoszę

wszelką konwencję znaków, będących świadectwem

rozstroju języka”.

Eksperyment V

Hipoteza: sfera psychiki jest kwestią reorientacji mocy samogłosek.

Warunki badania: brak wyniku, autor chory, choroba związana z płucami, autor kaszle, autor pisze, jak kaszle.

Czynności wzbudzające reakcje: „najlepiej zacząć teraz od pytania: czym jest myśl? jeszcze

lepiej użyć awersu tytułu, pierwszego, tworząc intymność od a do wiecznie spychanego zet” – zapowiedź działania; działanie w wierszu kolejnym – dwa tytuły, na początku wiersza: „pierwszy tytuł, że jest to zamknięta, wyczerpana lista unikania transcendencji”, i na końcu wiersza: „drugi tytuł, że jest to otwarta, niewyczerpana lista unikania ostatecznego słownika”.

Efekt: „odłączyliśmy się

od nikogo, tyle kserując liter, ile drugich tytułów, za którymi



wyrastają nam oczy. (nie mając nic przeciwko samoprzepowiadaniu

się rysy poza nawiasem precyzyjnie

skonstruowanego procesu skaleczeń – i cicho,

i coraz ciszej, co raz w stronę pękania.)”.

Teza: sfera fizyki jest kwestią reorientacji mocy samogłosek.

Wnioski: Autor nie ma wyniku, jest chory – próbuje coś zaradzić na niemoc, nad którą nie potrafi zapanować. Stwierdza, że zamknięcie wiersza drugim tytułem pomoże mu zamknąć (świadomie) to, nad czym nie ma pełnej kontroli: to, co z siebie wydala (np. pisanie) i to, co do siebie przyjmuje (np. bakterie, przez które ma chore płuca). Drugi tytuł jednak nie tylko w samej swojej istocie neguje możliwość pełnej kontroli i domknięcia czegokolwiek przez odwołanie do otwartej, niewyczerpanej listy unikania ostatecznego słownika (jest jednocześnie powtórzeniem tytułu wiersza poprzedzającego), ale przez zaburzenie tradycyjnej konstrukcji wiersza (jednotytułowej) dekonstruuje istniejące hierarchie: oto tytuł może być nie tylko na początku, ale i na końcu. Język – więc i ciało (zdrowie) – znów wymyka mu się spod kontroli, a relacja między językiem i ciałem jest niespodziewanie bliska.

Teza: Waldemar Jocher dokonuje eksperymentów na języku – więc na sobie.

5.

Wnioski:

Eksperymenty Jochera na języku i na sobie, ujawniając jednocześnie dyskursywne granice, które język i „ja” (człowieka, zwierzę, autora, ciało) ustawiają. Relacja jest obosieczna: wykonywane czynności powodują zmiany w języku, a zmiany w języku wpływają na wykonywane czynności. Gdy zatem w wierszu „na początku obraz przypominał zarodnik tłumu oraz trzask projektora” Jocher pisze: „szukam przesunięć”, to robi to w wersie przesuniętym względem całego wiersza. Różnica między odkryciem tego, co jest, a wynalezieniem czegoś nowego zaciera się – eksperymenty na języku są zarówno odkopywaniem jego możliwości, jak i tworzeniem tych możliwości przez podejmowanie konkretnych czynności.

Co istotne, wykonywane czynności dzieją się nie zamiast, obok ani na rzecz rzeczywistości – wykonywane czynności dzieją się w rzeczywistości. Dlatego działania na języku to działania na rzeczach, istotach i sytuacjach. Jocher niejednokrotnie podkreśla ów performatywny charakter – język formuje świat:

„taka seria ograniczeń i wyrazu; odrasta

milczenie wytwarzając świat w ramach języka.



spójrzcie, w jak niezdrowy sposób wiersz jest efektem zlizywania mutacji”;

język formuje człowieka:

uczyńmy! człowieka naniesiono na mapę,

mapę wbito między ramy. ten obraz zatapia mnie

w nowym nasieniu. dla was będzie ono pokarmem i okiem”;

język wprowadza polityczne podziały:

„nie

widać, nie widać, nie widać



ognia, który spowija płomienie siarką; tak

stwarza się wyznawców bez__imienia wśród każdego narodu i szczepu



języka__a nie jest to dobre i nie jest to złe”;

i dalej:

„chrząkam, wracaj rozkładać język – taki jest

dywan; to nie jest dywan. bywa, że osiadamy tuż przed

zmęczeniem, w prowincjonalnym zaścianku zbioru:



znaków, trzasków i liter, chyba

(j.. k.. a.. s.. w.. e.. m.. n.. lub inaczej w html) – to mowa nie o nich, powiem:

tu chodzi o interpretację zamknięcia granic, szerszych nie znam, chociaż zawsze można



udawać trój wydech, trój sztukę, trój wymiar”.

W momencie przekroczenia granicy Jocher staje się obcy: znajduje się poza normą, w błędzie, w szaleństwie. Eksperyment może prowadzić do potwierdzenia tezy bądź do jej obalenia przez błędny wynik: bywa, że nieudane eksperymenty otwierają całkiem nowe przestrzenie. Rozkład, błąd, szum („Niezależna dystrybucja znaczeń następuje poza oficjalnym obiegiem słowa”) – to tu znajduje Jocher otwarcie, to tu arbitralnie wytyczone granice przestają działać. Na tym polega także „zaangażowanie w porażkę”, które deklarował Jocher po debiucie, „reszcie tamtego ciała”:

dla opisać / zmieniać generuję szum i

odpuszczam jeszcze: jeszcze reguluję okna

w stronę dotychczas a przecinek i kropka lub w



pasmach emisja i oś



liter akcji (modlić się w trójwymiarze) pod

animowanym umysłem (i bardziej)

                   anonimowym.

(„anima mea a będzie montaż a będzie montaż ujęć projekcji).

Język zmienia i generuje, a zmienia i generuje wówczas, gdy się z nim eksperymentuje, gdy wychodzi poza ostateczny słownik. To – o czym pisała Anna Kałuża w podsumowaniu „Rok 2015 w polskiej poezji” – otwiera na nowe języki (języki obce, html, inne systemy znakowe), więc i na nowe porozumienia. Jeśli awangarda, jeśli poezja niezrozumiała, to tylko taka: niezrozumiałość to wyjście poza zrozumiałe „ja” w obcość, poza „ja”, poza arbitralnie wytyczone granice. Poezja niezrozumiała jest geopolityczna.

6.

I wreszcie ta otwierająca wsobność: pisanie o sobie czytającej pisanie o sobie piszącym, czyli wstęp-eksperyment. W „Przetrwalniku” całkiem często pojawia się obraz wymiotowania; na spotkaniu autorskim w Warszawie Waldemar Jocher bez skrupułów porównywał własne pisanie do wymiotowania. Jasne, można pomyśleć: koleś rzyga, a my stajemy nad rzygami i mamy to interpretować – nie, nie na tym polega sztuka. Nic nas nie obchodzi, co gość jadł, co przetrawił, a czego nie przetrawił, co mu zaszkodziło, a co nie – nam chodzi o ponadindywidualny sens zapisany świadomie użytymi znakami, nie autoterapeutyczne wyziewy człowieka, co ma wyraźne problemy z żołądkiem. Leszek Onak mówił w takiej sytuacji o onanizowaniu się autora i uznawał to za podstawę grafomanii.

Można tak. Można też inaczej.

Wymiot to zwrócenie jedzenia, które wcześniej się przyjęło – bądź to ze względu na nieświeżość jedzenia, bądź jego szkodliwość. Czynność właściwie nienaturalna, jedzenie powinno bowiem wyjść inną drogą, wtedy organizm czerpie z niego energię i wszystkie konieczne składniki. Gdy pojawia się wymiot, coś poszło nie tak. Jakaś porażka się wydarzyła, a organizm się przed nią broni – najczęściej wbrew bądź mimo woli właściciela.

Wymiot to wyrzucenie z siebie pewnej obcości: obcość to jednak najsilniej wewnętrzna, pochodzi bowiem z samego żołądka. Jedzenie jest jego odwrotnością: wkładamy do wnętrza coś całkowicie obcego, rozgryzamy, granice między obcym i mną zacierają się, ono pozwala nam funkcjonować dalej (a gdy zjedzone etycznie – wegańsko – nasiona mogą powędrować dalej, do ziemi, by się rozwijać). Jedzenie to jedyna potrzeba fizjologiczna, do której potrzeba elementu z zewnątrz, całkiem obcego: i sen, i wydalanie, i seks odbywać się mogą we własnym zakresie. Wymiot wyrzuca z siebie moje-obce, jedzenie wrzuca w siebie obce-moje. Jeśli idzie o kierunki, mówienie, wymawianie byłoby wymiotowaniem:

„o, jaki ferment, wołają niechcący chłopcy, paląc

substancje lotne, szeroko ogłoszone w mediach –

lokalnych już nie ma; a jak się wymawia materac,

na wdechu czy tuż po zwymiotowaniu nadzienia?”.

Treść (pokarmowa, żołądka) zostaje wyrzucona: powstaje tekst. Wymawianie, a za nim pisanie, byłoby zatem czymś mocno nienaturalnym, dziwnym, jakimś errorem w funkcjonowaniu ciała: zamiast karmić i dawać energię, oddaje jedzenie i energię. Rzecz całkiem niepraktyczna w kategoriach myślenia o pojedynczym ciele – takie wymiotowanie. Co innego, gdy pomyśleć o co najmniej kilku ciałach, które z takiego wyrzucenia na zewnątrz mogą skorzystać, otrzymując konieczny do pożywienia element obcy. Tu pojawia się naczelny problem poezji ostatnich lat: to już nie niemożność wyrażenia niewyrażalnego ją zajmuje, lecz niemoc zrozumiałego przekazania komunikatu istocie, która posługuje się innym językiem. Niezrozumiałość poezji znaczyłaby wychylenie ku obcym, ku innym systemom znakowym, gdzie np. kaszel może wybrzmieć jako znak:

„jeszcze o drugiej nad ranem kaszel był centrum,

koniecznym i wciąż przyjaźnie niewystarczającym

jakiegoś wczoraj (mylnie ściąganego nazajutrz)”.

Wymiot znaczy nieprzystosowanie do „ja”, wyrzut z „ja”, który jest na tyle obcy, że nie zostaje oswojony i zmieszany z moim wnętrzem. Dzieje się mimowolnie i poza kontrolą. Jest nieudanym eksperymentem, który otwiera na całkiem nowe przestrzenie.

Ach, oczywiście: zjadanie wymiotów obrzydliwe? Obrzydliwe – dla nas. Inne zwierzęta, mikroorganizmy, gleba, rośliny byłyby zachwycone takim darem. Tylko ograniczenie do “ja” pozwala mówić o wstręcie, przekroczenie granic zawsze jest trochę wstrętne (patrz: „Potęga obrzydzenia” Julii Kristevej).

O ile zatem autotematyczne gry Jochera mogą zdawać się totalną wsobnością, o tyle potraktowanie ich jako wymiotu, zwrotu słów, przekierowuje je na innych. Zwrot wydarza się zawsze od siebie ku zewnętrzu, taki kierunek obiera materialistyczna dialektyka Jochera. Zmiany słów, przekreślenia, próby znalezienia pozawerbalnych znaków i układów, cała ta praca nad językiem dzieje się na naszych oczach, na naszych oczach dobierane są słowa i wersy:

„stał się tym, co widział:



plakat z mechanicznej matni i powtórzenia dzieł ciekawszych

                   powierzchowne,



bo zrównane do działań świecy na słońcu. wkrótce ujrzałem pasma

i pysk mój w postaci wielokierunkowej________ teraz zobacz, jak należy / lub /

________________________________________________________________

                   ( /…/ teraz należy zobaczyć jak, należy zobaczyć teraz, /…/ )



zwymiotować słowo, by stało się całkiem, poszerzone

o kolejne zmysły, bez masowej teleportacji. i to jest skurcz w obrębie sztuki



                                      i kontekstów podejrzeń”.

„(wskażcie mi cel i włóżcie język w treść pokarmową)_po tym jak zwymiotował siebie i słowo”

Przesadny ekshibicjonizm, powiedziałby ktoś: ja wolę pełne i gotowe dzieło. Podobnie działa dokładne opisywanie szczegółów położenia, w jakim znajduje się aktualnie autor, jak w tytule wiersza „zaraz po tym, jak andrzej bursa odpisał na mojego maila – z pożyczonej klawiatury / kogoś napotkanego w prowincjonalnej toalecie na kempingu”. W tym myśleniu Jocher działa jak wyjątkowo zaangażowany użytkownik Facebooka: udostępnia każdy zjedzony i niezjedzony posiłek, melduje się w każdym miejscu, w którym się akurat znalazł, pisze ze szczegółami o przebiegu dnia i o pracy nad pisaniem ze szczegółami o przebiegu dnia. Nie lubimy takich, wkurwiają.

Jednocześnie w recenzjach (Kozioł, Sztafa, Wierzba w blurbie) podkreśla się, że Jocher taki ukryty, że lodowata precyzja, że wyjście poza „ja”. W notce biograficznej autor pisze o sobie, że „autor i asystent autora”, a w tomie „reszta tamtego ciała” umiejscawia się w ogóle w funkcji asystenta. Śmierć autora jak nic.

O ile bowiem przesadny ekshibicjonizm użytkowników Facebooka dotyczy „ja” normatywnego z odpowiednio (świadomie) zaprogramowanym lajfstajlem, o tyle wywnętrzanie Jochera to przejście do samych źródeł materializmu: tego, co nas formuje, co w nas mieszka, czym mówimy i oddychamy; w pierwszej sytuacji chodzi zatem o podbudowanie „ja”, w drugiej – o wyjście z niego przez dotarcie do samych fundamentów. Fundamenty są niejednorodne, poza pełną kontrolą i obce.

Zwrot ku pisaniu, ku pracy paluszków ludzkich, ku pracy głosu, który osłabiony jest akurat przez kaszel, bo choroba, ku pracy mięśni, bo siedzimy lub stoimy, ku rzygom, bo nieświeże jadło, to zwrócenie językowi (ciału) tego, co w nim niechybnie podstawowe: obcości. Nie „ja” panuje nad pracą żołądka, serca czy płuc, nie „ja” trawi zjedzone ze smakiem (potęga smaku!) orzeszki, nie „ja” utrzymuje siebie – swój język, swój tekst – w normie. To wszystko robi się poza nami, to wszystko coś obcego, co czasem przechodzi przez otwory, co wchodzi lub wychodzi, własnym rytmem i własnym językiem. To na nim – nazwijmy to „formą”, jak w książce „Forms: Whole, Rhythm, Hierarchy, Network” Caroline Levine – dokonujemy eksperymentów, to materia ulega wygięciom, powodując zmiany znaczeń i przesunięcia granic. Granice są fizyczne i wyznaczają kształt, granice się otwierają (ziew, już kończę, już), a mocne kontury ulegają zamazaniu. Maszyneria działa materialnie:

„spójrzcie, mam widzenie

połączeń: nerwowo-nerwowych, nerwowo-mięśniowych. dalej

nie spoglądam, żeby pozostać człowiekiem. tkanki patrzą. zaprojektowane,

by wynosić błonę kończącą komunikat. w sam środek wydm,

wapieni i żelaza. nici zaskoczą ścigając się z czcionką. prawie

się stykają, są epicentrum sylab. odhaczam ten czas, odrywając szpik

ust od mięśni szkieletowych (zauważam, jak wiersz ten rozpada się we mnie,

                                      czyli w sobie)”.

Materia – forma, może być i czysta forma, może być i nagie ciało (zoe) – kieruje nas ku temu, co najsilniej nasze (ciało) i najsilniej obce (nie panujemy nad nim). Nasze – ciało na okładkach magazynów dla pań i pani, ciało na Facebooku, ciało, ciało, ciało – znamy. Obcego – wnętrzności, bakterie, wydzieliny – nie. To odpowiedź na pytanie „czemu w pańskiej twórczości tyle miejsca zajmuje demaskowanie nieautentyczności?”.

Jest jeszcze kolejne: jakie to demaskowanie (przez eksperyment, najchętniej nieudany) ma konsekwencje? Materia jest wspólna całej otaczającej rzeczywistości, pozwala zatem stworzyć możliwie szeroką wspólnotę – w materii języka („sfera fizyki jest kwestią reorientacji mocy samogłosek”). Szerokość zaś – niemoc pełnego zrozumienia i pełnej identyfikacji ze wszystkimi elementami i gatunkami wspólnoty – wprowadza niewiadomą, obcą, rodzaj transcendencji, z której Jocher (broń boże) nie rezygnuje. Szczegółowe opisy machinerii „ja” podczas przeprowadzania eksperymentów, oraz maszynerii języka, którym „ja” się posługuje, w jawny sposób wychylają ku obcym formom (życia) i ich maszyneriom, jako elementom tych samych procesów z formą – a zatem i ku ich przetrwaniu (często dosłownemu, gdy są masowo zarzynane na mięso, skórę, futra itd.). Co przetrwa? Forma – jako gnijące ciało, roślina, rozkładający się podmiot/przedmiot, przetrwa i będzie krążyć, krążyć w ziemi i powietrzu wietrzu trzu.

Wychylenie ku formie, a zatem też ku obcości, każe Jocherowi pozostawać wciąż na granicy, na krańcu materialnego kształtu, wśród zniekształceń, przemieszań, rozmyć i niezależnej dystrybucji znaków, gdzie ludzka mowa to tylko jedna z wielu form komunikacji, dlatego w żaden sposób nie powinna być uprzywilejowana:

„od wczoraj zaprzyjaźniam się z polnym strachem – nasza mowa

                                      ______jest niczym;

innym jest spotkanie patyków i progów. zobacz, a jednak można oglądać

                   rdzę

lub inną przełęcz, w pośpiechu wzniesioną migotaniem źrenic, omijanych

w katalogu kształtów, formy oraz światła. znajdujemy się pośród ust, które

nigdy się nie ukażą. na koniec skłaniam się ku temu, co dalej nas widzi i jest

                    ______odjęte”.

Wciąż za wiele tego, co dalej nas widzi i jest odjęte – wciąż za mało poezji eksperymentującej (z) formą tak odważnie, jak robił to Białoszewski i robi Jocher: ku przetrwaniu innych form.
Waldemar Jocher: „Przetrwalnik”. Hub Wydawniczy Rozdzielczość Chleba. Internet / Kraków 2015.