ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (299) / 2016

Jakub Skurtys,

SKĄD DOBIEGA TEN ŚMIECH? (ADAM KACZANOWSKI: 'CO JEST NIE TAK Z TYMI LUDŹMI?')

A A A
Gdzieś w okolicach „Nowego Zoo” (2008) droga Adama Kaczanowskiego nieznacznie zmieniła kierunek i z popowej zgrywy, ukazującej miałki świat szarego człowieka w dobie późnej nowoczesności, zmieniła się w ekopopową pedagogikę, w której coraz istotniejsza staje się perspektywa międzygatunkowa i apokaliptyczna. Taki np. „Szkielet małpy” (2010) był już poetyckim rozbiorem antropocentryzmu i fantazji, jakie snuje o sobie ludzki gatunek, przeprowadzonym z perspektywy naszego wspólnego, ewolucyjnego przodka, po którym ostał nam się ino szkielet, artefakt lub ‒ jeszcze gorzej ‒ preparat medyczny. Komentował poeta w niedawnym wywiadzie: „Człowiek jest taką koślawą małpą. Jest zwierzęciem niepogodzonym ze swoją zwierzęcą naturą. Nieakceptującym jej, wymyślającym sobie jakieś uwznioślające bajki, które od tego świata zwierzęcego mają go odgrodzić, wywyższyć. Jest w nas wielki lęk przed byciem po prostu zwierzęciem, takim, jak każde inne. Bez żadnych wzniosłych celów, misji, wielkich sensów i życia wiecznego” (Kaczanowski, Dwojnych 2015, s. 111).

Zwierzę staje się dla Kaczanowskiego maską jakieś formy pełni, utraconej całości, którą po-dzieliliśmy i od-dzieliliśmy w sobie; naszą częścią przeklętą, która w pewnej chwili ujrzy światło dzienne i rozniesie porządek Spektaklu. A zatem ciąży na nim również rola mściciela, który w apokaliptycznym tańcu rozliczy nasz dług ze światem. Tę ekopopową, rozrachunkową misję z ludzkością kontynuuje również nowy tom poety pod chwytliwym tytułem „Co jest nie tak z tymi ludźmi?”. Za pomocą powyższej frazy, powracającej w różnych wariantach w tytułowym utworze, wyzyskuje z języka kilka przynajmniej kontekstów. Po pierwsze pytanie jest retoryczne, bo z ludźmi wszystko dobrze, jak zawsze, oczywiście w ich mniemaniu. Po drugie taki układ słów wprowadza kolokwializm i pewną dozę humoru, owszem, wisielczego, ale jak inaczej opowiadać o niechybnym zmierzchu antropocenu, którego główny aktor tej historycznej sceny zdaje się wciąż nie zauważać? Po trzecie wreszcie, nasuwa się pytanie: kim są CI ludzie i gdzie w takim razie stoi obserwator? Czy my, czytelnicy, jesteśmy tu tylko obiektami/przedmiotami refleksji, czy w refleksji tej jeszcze uczestniczymy? Czy istnieje jakieś wewnętrzne pęknięcie, rozłam na „tych” i „tamtych” ludzi? Czy to tylko zaimek w charakterze wzmocnienia akcentu, podkreślenia nieprawdopodobieństwa i nieobiektywności całej sytuacji/obserwacji?

Najbardziej oczywista byłaby odpowiedź, że Kaczanowski wybiera lirykę maski i ponownie, jak choćby w „Szkielecie małpy”, lokuje podmiot poza gatunkiem ludzkim, zdobywając sobie dodatkową przestrzeń (dystans) dla ironicznych rozrachunków z kulturą. To samo robi od dawna choćby Grzegorz Wróblewski, posuwając się nawet do spojrzeń z kosmosu, choć jego sposób ujmowania tematu jest znacznie mniej emocjonalny. W ramach konsekwentnego obudowywania się „poza”, tytułowy poemat przechodzi więc od hipotezy: „Chyba jestem cyborgiem” (Co jest nie tak z tymi ludźmi?), przez utwierdzenie się w tej tożsamości, powołanie „armii zubożałych cyborgów”, aż po przejmującą jak na poetykę Kaczanowskiego deklarację:

        Jestem ostatnim drzewem w lesie,

        moje korzenie są podkopywane przez podupadające gałęzie przemysłu

        pornograficznego, pornografią teraz może być wszystko

        (...)

        Jestem ostatnim drzewem i doskonale wiem,

        że im dalej w las, tym łatwiej zaprzyjaźnić się z pustką

        (tamże)

Co jest zatem nie tak z tymi ludźmi, gdy patrzy się na nich ze skraju lasu, ze świadomością końca drobnego epizodu, jakim jest historia ludzkości w skali wszechświata? Przede wszystkim: wciąż działają, funkcjonują, żyją, reprodukują (się), chociaż Spektakl odebrał im suwerenność, zdolność podejmowania decyzji i dystans, na który zdobywa się jeszcze cyborg Kaczanowskiego. Nie ukrywajmy jednak: tytułowe pytanie nie ma charakteru ontologicznego. Każdy zadał je sobie przynajmniej kilka razy w życiu, nie mogąc zrozumieć postaw, idei, zachowań czy działań innych. Leży ono u podstaw podziałów politycznych i tożsamościowych, a zawsze implikuje podobny gest wydzielenia siebie ze zbioru, gest stricte ludzki. W całej prowokacji Kaczanowskiego zawiera się zatem potwierdzenie hierarchii istnień, fundamentalnego podziału na podmiot i przedmiot, a dalej: na tego, który orzeka i na to, o czym się orzeka, by wreszcie ukazać się jako ten, który sądzi, przeciw tym, którym zostało zasądzone („Witaminowy Jezus”, „Utopia”). W geście wyodrębnienia, którym posłużył się poeta, tkwi więc olbrzymi i niebezpieczny potencjał pedagogiczny. Nie bez powodu wszystkie cztery poematy zaczynają się mottami z Ezry Pounda, wielkiego nauczyciela ludzkości z czasów, gdy poezja miała jeszcze takie ambicje. Pierwszy przywołuje krótki wiersz „Paracelsus in excelsis” (1909), kolejne „Balladę o chwackim kumotrze”, „Francescę” i „Drzewo”. Spoglądanie na człowieka „w świetle natury”, ujmowanie go w pełni, ale z zewnątrz, mierzonego pozaludzką miarą, było kluczowym założeniem medycznego i zarazem alchemicznego systemu Paracelsusa. Pound przetworzył to spojrzenie w już-nie-ludzkie oko, w wędrówkę duszy, która odkształca się i dehumanizuje, stoicko obserwując chaos i pozorność materialnego (doczesnego) świata.

Do czego Kaczanowskiemu Pound, chciałoby się zapytać, czytając jego wcześniejsze tomy, zwłaszcza zaś „Powiekę”? Skąd w nim nagle pomysł, żeby wykorzystać ten pedagogiczny impuls, przechwycić go, tak jak w „Zestawie do besztań” (2014) przechwytywał go Adam Pluszka? W nowym tomie podmioty wielokrotnie mówią z pozycji wiedzy, przez co ironia ustępuje egzaltacji, formom patosu, a frazy zaczynają brzmieć poważnie, momentami zbliżając się nawet do tonu „uderzenia” Szczepana Kopyta. Może je rozbijać skatologiczny dowcip, ale nie zmienia to faktu, że podmioty z tych poematów uczą i wychowują, doradzają i formułują sądy, tak jakby znały jakąś receptę na kryzys. Dawid Kujawa pisze na „skrzydełku” tomu o „słynnej grubej kresce Adama Kaczanowskiego”. Co to za kreska? Co odkreśla/przekreśla/zakreśla? Czy chodzi raczej o gest odcięcia się (wyodrębnienia), czy też przerysowania?

W grudniowym numerze „Arterii” Paweł Kaczmarski, rozwijając swój cykl na temat krytycznoliterackich klisz i szukając alternatyw dla opozycji język-rzeczywistość, zaproponował „poezji zaangażowanej” bieguny fascynacji i oburzenia. Nie kwestia tu rozstrzygać, czy Kaczanowski podpada pod kategorię „poetów zaangażowanych” (to raczej wątpliwe), ale problem jego podejścia do mechanizmów językowych w obrębie społeczeństwa Spektaklu to już sprawa kluczowa. Szkic Kaczmarskiego jest tym bardziej zasadny, że głównym pytaniem pozostaje: „kiedy wiersz zaangażowany może sobie pozwolić na dowcip?”. No właśnie: czy dowcip, zgrywa, żart, ironia, jako różne tryby skarnawalizowania poezji, nie pacyfikują w jakiś sposób jej krytycznego ostrza? To, co zwykliśmy bowiem określać u Kaczanowskiego mianem mariażu z popem, jest coraz mniej popkulturowe, a wystawienie się na utowarowione, pełne przemocy języki, wchłonięcie ich i pisanie ich trybami, to zawsze ryzykowna taktyka. „Żeby zakpić ze społecznego status quo ‒ pisze słusznie wrocławski krytyk ‒ trzeba je w pewnym sensie docenić ‒ niekoniecznie «dowartościować», ale przyznać mu miejsce, postawić je w centrum uwagi i niejako usunąć się, choćby na moment, na bok. Innymi słowy, trzeba dodać do wyjściowego oburzenia coś jeszcze ­‒ pewne autentyczne, niekłamane zainteresowanie tym, co stanowi przedmiot i powód niezgody” (Kaczmarski 2015, s. 210). Fascynacja widoczna jest u Kaczanowskiego choćby w imaginarium modernistycznych figur, jakimi się posługuje, twórców, do których powraca, wreszcie: języka Spektaklu, z wnętrza którego pisze swój wiersz.

W sferze tekstu otrzymujemy zatem w najnowszym tomie to, co autor „Powieki” robi najlepiej: świetne, chwytliwe frazy, rozwijające się wraz z rytmem monologu; wiersz oparty na sile składni, doskonale poddający się recytacji, narracyjny i bazujący na prostych, za to efektywnych repetycjach. Ciekawsze zjawiska dzieją się jednak w sferze dystrybuowania reguł komunikacji. To tutaj bowiem trzeba ulokować pytanie, zadawane wielokrotnie wierszom Kaczanowskiego (choćby przez Annę Kałużę), czy rzeczywiście dochodzi w nich do jakiegoś ruchu subwersywnego, czy zostaje on ledwie zasygnalizowany i natychmiast wchłonięty przez Spektakl? Czy ironia Kaczanowskiego (o zdecydowanie nieromantycznej proweniencji) jest skuteczna jako narzędzie walki z tym, co piętnuje, czy staje się tylko formą ekspresji „ja”? Wreszcie: czy w tym wypadku to, że poeta „stoi za wierszem”, że go ustawia w konkretny sposób, nie szkodzi tekstom?

Do tomu dołączona jest oczywiście płyta DVD. Znajdziemy na niej zapisy trzech performansów, w jakie Kaczanowski zawsze ubogaca swoje wiersze. Przy „Szkielecie małpy” było to niestety dość bezproduktywne recytowanie w kostiumie goryla (alias Człowieka-Małpy)... Tym razem otrzymujemy dźwiękowy zapis „Kto się nie boi Virginii Woolf?” oraz nagranie występów „Co jest nie tak z tymi ludźmi” i „Witaminowy Jezus” z festiwalu preTEXTY z 2015 roku (zmontowane z kilku odczytań). Kaczanowski, w stroju klauna, wpierw zapowiada własny występ, czytając coś w rodzaju „Poradnika dla klaunów” i twórczo przechwytując w ten sposób rolę. Recytujący w ciemnościach (w kopalni?), w robotniczym kasku, klaun Kaczanowskiego zyskuje tym samym na znaczeniu i nadpisuje wiersze. Istotniejsze jest jednak chyba to, co dzieje się pod koniec: zrzucenie przebrania, zmycie maski przy wtórze słów „nadchodzi witaminowy Jezus”. Pojawia się tu oczywiście kwestia programowania reguł komunikacji, bo jednak Kaczanowski przychodzi nie z wierszem, a z występem wokół niego, obudowuje go własną, ironiczno-nihilistyczną postawą, raz jawiąc się jako trefniś, klaun, innym razem jako zaangażowany społecznie performer z czasów, gdy biegał z pustym talerzem i wykrzykiwał: „Kto zaspokoi nasz głód?”. Przypomnijmy słowa poety:

większość moich wystąpień wygląda jak wygłup, jakbym sobie robił ze świata, z publiczności i z samego siebie jaja. Powtórzę – naigrywanie, drwienie – to jest dość prymitywny odruch. Ja mam w sobie sporo empatii do świata i raczej z nikogo i z niczego nie drwię. Po prostu nie uważam, że na poważne tematy można się wypowiadać jedynie ze śmiertelnie poważną miną. To, że minę mam niepoważną, nie znaczy, że nie mówię na poważnie (Kaczanowski, Dwojnych 2015, s. 108).

Gdzie zatem poszukiwać subwersywnej mocy wiersza Kaczanowskiego, przy całym jego wchłonięciu w kulturę popularną? Czy w ogóle warto to robić? Podczas spotkania z autorem „Powieki” i Jasiem Kapelą na Festiwalu Silesius obu twórcom spory problem sprawiło zdefiniowanie funkcji, jaką naddają ich tekstom figury klauna (w przypadku pierwszego) i trolla (u tego drugiego). Można im mieć to za złe, bo pozbawione krytycznych podstaw działanie jawić się może jako proste reprodukowanie, ale od tego są przecież krytycy, żeby te podstawy dopisać. Spróbujmy więc za nich.

Smutny klaun tańczy na ruinach. Jaki to taniec, dobrze wiemy: bez gracji, rozpaczliwy, nieporadny. Ma wzbudzać śmiech, ale zaczyna budzić litość. Nie ma jednak w geście Kaczanowskiego szans na ocalenie, bo ani klaun, jako figura z imaginarium odchodzącej nowoczesności, ani przypływy litości czytelnika, jako utowarowiony afekt, nie pozwalają zmienić ogólnej diagnozy, płynącej z tomu. Może gdyby Adam Kaczanowski miał jakiś pomysł na przyszłość, jakieś rozwiązanie, to zamiast klauna wybrałby błazna, zamiast nihilizmu wpisanego w ten aspekt kultury, ironię wywrotową i szyderczą, bliższą np. Sztucznym Fiołkom. Ale pomysłu nie ma, i nie jest to zarzut ani do niego, jako prawodawcy reguł komunikacji z wierszem, ani tym bardziej do samych wierszy, które pozostają przecież błyskotliwe. Ten brak pomysłu, osadzanie się na wymierających figurach nowoczesności, karnawalizacja, której odebrano emancypacyjny charakter, obecny jeszcze w studiach Bachtina, to przecież również część Spektaklu, możne najbardziej klarowna, bo nie ukrywająca już własnego, imitacyjnego charakteru. W wierszu Kaczanowskiego nie ma wiary w polityczny gest, w życie i wiedzę, w Spinozjańską potentia drzemiącą w języku. Ironia pozostaje tu negatywna, a przechwycenie mimo wszystko destrukcyjne. Nie tworzy nowej rzeczywistości, nie usuwa gruzów starej. Smutny klaun tańczy na ruinach. Fascynuje mnie ten taniec, jego rozpaczliwy charakter. I choć wszystkie powyższe metafory proszą o „Koniec nowoczesności” i „myśl słabą”, nie jest to słaba myśl i nie jest to słaba poezja. Choć bezsilność wiersza (vide głośny, oprotestowany panel podczas tegorocznego Silesiusa) można by na niej odmierzać z metra.

        Bunt nie ma sensu,

        bo sensu nie ma.



        Jestem cyborgiem wpatrzonym w tabliczkę: Wyjście ewakuacyjne,

        rzucającym pytanie w próżnię

        (Co jest nie tak z tymi ludźmi?)

Jest taki zabawny wiersz Janusza Kotańskiego: „poeta który /

nie naśladuje Chrystusa / jest tylko małpą / co zręcznie zrywa owoce / z drzewa wiadomości / zjada je / i płacze”. A co z Człowiekiem-Małpą? ‒ możemy zapytać za Kaczanowskiego. Czy Człowiek-Małpa, który nie naśladuje Chrystusa, jest tylko małpą, czy tylko człowiekiem?  A „Witaminowy Jezus”,  który nie naśladuje Chrystusa,  kim/czym jest? Albo cyborg, który nie naśladuje już człowieka? I co z tym naśladowaniem? Czy zawsze trzeba powtarzać czyjeś gesty? „Jestem człowiekiem z bosko wyczulonym podniebieniem, / a nie jakimś tam panem bogiem z zainteresowaniami typowego / faceta. Polowanie, seks, kultowe kapele, nieśmiertelność i kara za grzechy. / Nie musicie wierzyć mi, ale uwierzcie moim odżywkom!” (Witaminowy Jezus). W „Co jest nie tak z tymi ludźmi?” Boga już nie ma. Jest fikcja, literacka, i bezceremonialne jej profanowanie. Kaczanowskiego najbardziej fascynuje bowiem teatr okrucieństwa, jaki tworzy przed czytelnikiem, fascynują go po Witkacowemu krew i bebechy, które kotłują się za zasłoną płynnego ruchu późnej nowoczesności. Spektakl, wprawiony w drgania, nie pęka jednak, ale puchnie, przepoczwarza się, wynaturza, za jedyną granice mając amoralny rytm natury („Kto się nie boi Virginii Woolf?”). Apokaliptyczna dykcja tego tomu przywołuje i reanimuje ostatnią część poematu „Benon Klawiter”, bardzo ważne w dla twórczości Kaczanowskiego:

        Ale czy w dzisiejszych czasach może być mowa o dobrym

        zakończeniu. Jakiejkolwiek historii?

        Żyjemy w epoce komunikacji, telefonów komórkowych, poczty

        elektronicznej, sondy Pathfinder, mamy olbrzymie możliwości,

        lecz nie potrafimy porozumieć się ze sobą, by zapobiec

        katastrofie. Nadchodzącej klęsce. Nasza planeta umiera. Giną zwierzęta,

        rośliny i ludzie. Czy to nigdy się nie skończy?

Jak widać kilka tomów dalej, nie zamierza. Może więc trzeba dopomóc nieuchronnemu? Dokonać spektakularnej profanacji i rzucić ludzi na pożarcie drzewom? „Głodny sławy? Spadaj na drzewo / w lesie, który nienawidzi ludzkości i szykuje się na trumnę” (Witaminowy Jezus). Efektem splotu fascynacji i oburzenia jest jednak u Kaczanowskiego rozczarowanie: „zawiodły mnie wszystkie namacalne formy życia” (Kto się nie boi Virginii Woolf), bo Spektakl postępuje, a żadna siła natury nie jest w stanie go ostatecznie unieruchomić. Aż wreszcie „skądś dolatuje śmiech” (tamże), śmiech rozpaczliwy, nie nasz, z zewnątrz. Hieny? Szakala?  Człowieka-Małpy? Nie-ludzki śmiech ‒ o nim jest ta książka,  ani specjalnie dowcipna, zabawna, ani nawet prowokacyjna, pozostająca bowiem w granicach ściśle wyznaczonych przez estetyczne pole. Jest za to z ducha nietzscheańska. To tam śmiech stawał się paradygmatem nowej, antychrześcijańskiej moralności. Dla Kaczanowskiego zdaje się mieć podobne właściwości, z „drobną” różnicą: to nie my się śmiejemy, to z nas ktoś/coś się śmieje. „U granic śmiechu – pisał w duchu Nietzschego Georges Bataille – człowiek przestaje chcieć być wszystkim i chce być wreszcie tym, kim jest, istotą niedoskonałą, nie dokończoną, dobrą, o ile potrafi, aż po momenty okrucieństwa; i jasnowzroczną... aż po śmierć ślepca” (Bataille 1998, s. 85). W tym momencie klaun schodzi ze sceny, wilk dogadania zająca, koniec gry. Idźcie do domu.

LITERATURA:

G. Bataille: „Doświadczenie wewnętrzne”. Przeł. K. Matuszewski, Warszawa 1998.

A. Kaczanowski: „Benon Klawiter”. W: „Happy end (1994–2013)”, Poznań 2014.

P. Kaczmarski: „Fascynacja i oburzenie”. „Arterie” 2015, nr 3.

J. Kotański: „Wiersze”. „Fronda LUX” 2014, nr 72.

„Poezja, proza, performance. Z Adamem Kacznowskim rozmawia Anna Dwojnych”, „Inter-. Literatura-Krytyka-Kultura” 2015, nr 1.
Adam Kaczanowski: „Co jest nie tak z tymi ludźmi?”. WPBiCAK. Poznań 2016.