ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (319) / 2017

Agnieszka Waligóra,

TOCZYĆ BEKĘ ELEGII (RADOSŁAW JURCZAK: 'PAMIĘĆ ZEWNĘTRZNA')

A A A
Związki poezji z nowymi mediami nikogo już nie dziwią, a niektórych wręcz już, można rzec, nudzą. Po eksperymentalnych utworach i projektach chłopaków (głównie chłopaków) z Rozdzielczości Chleba oraz dziewczyn (na czele z Anetą Kamińską) twórczość cybernetyczna trochę się opatrzyła, osłuchała i przepaliła. Być może dlatego że nie wprowadziła żadnej wielkiej rewolucji ani do sposobu rozumienia czy tworzenia literatury, ani do trybu jej funkcjonowania w przestrzeni społecznej; być może też dlatego, że charakterystyczna dla niej konceptualność (większość utworów oparta jest na ciekawym, acz jednorazowym pomyśle) szybko doprowadziła do przesytu, a cyberodkrywczość zamieniła się w cyberżulerstwo i kolekcjonowanie spamu.

Stąd też propozycje Radosława Jurczaka, laureata Nagrody im. Bierezina 2015, niedawno wydane drukiem w tomiku „Pamięć zewnętrzna”, wydają się świeże. Nieco paradoksalnie, bo Jurczak – poza tym że funkcjonuje w znanej już przestrzeni nowomedialnej – korzysta także z języków i stylizacji staropolskich, pisuje elegie i poematy, używa często archaizmów i motywów historycznych czy biblijnych, wplatanych zgrabnie w medialną nowomowę. Zgodne jest to zresztą z tytułem zbioru: pamięć zewnętrzna to wszak nie tylko dysk komputerowy, ale i wszystko to, co uprzednie wobec nas, wobec poety lub poetki, czyli na przykład przeszłość językowa, polityczna i literacka; także staropolszczyzna, także Czesław Miłosz.

Porządek nowych mediów i cyberprzestrzeni jest dla Jurczaka jednym ze sposobów dzielenia i porządkowania analogowej materii poetyckiej. Jego wiersze zgrupowane są wokół hasztagów (choćby: hasztag kolonializm, hasztag poetyka), dzięki czemu tom staje się przejrzyście ułożoną encyklopedią najpotrzebniejszych współcześnie wiadomości. Nie jest jednak tak, że poetę opętało szaleństwo katalogowania, a co za tym idzie – sortowania, rozdzielania i różnicowania, bo języki w jego poezjach nie są bynajmniej czyste i rozłączne: przeciwnie, są skomplikowanym splotem różnych narracji i stylizacji, tworzącym całkiem imponującą nie-całość. Jak w „Elegiach dla Aylana Kurdiego”, gdzie rzecz zaczyna się od analogii między ekranem urządzenia a biblijnym morzem:

(1)

morze rozsuwa się jak ekran dotykowy

morze przygasa jak ekran dotykowy

Na kilku metaforach i obrazach, wprowadzonych w początkowych dwuwersach, buduje Jurczak długi, repetytywny poemat, w którym miksuje zabiegi „toczenia beki” (brzegiem rozstąpionego morza) i śmiertelnej powagi, motywu pracy (znów zakorzeniony religijne i teologicznie) z metapoetyckim komentarzem, wyrażonym nagle językiem nauk ścisłych:

(2)

w czasach dziwnych i wrogich żyliśmy wspaniałych

a także toczono bekę skrajem wyschniętych mórz:

(3)

zasadzę dłonie ażeby we mnie rosły

zasadzę składnię ażeby jęła się kłębić:

(4)

wynajdę sobie dykcję jasną jak światłowód

ułożę pod językiem poczekam aż wejdzie

Z kilku emblematów i powtarzalnych symboli rozkwita nagle wieloznaczny wiersz, bo dykcja nie jest wcale tak jasna, jak tego poeta chce, a sensy rozbijają się jako te fale mórz o brzeg. I dobrze, bo z owej nieprzejrzystości wyłania się cała wartość tejże poezji, potrafiącej w jednym wierszu – weźmy na to, „Elegii dla Katedry Teorii Gier i Matematyki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego” – mówić zarazem poetycko i wieloznacznie, jak i całkiem doraźnie i politycznie: o wietnamskim chłopcu sprzedającym kalkulatory, czyli żyjącym w świecie doskonale liczbowym (wśród pieniędzy i matematyki), niezdolnym go jednak zrozumieć, bo żeby żyć, trzeba sprzedawać, a kiedy trzeba sprzedawać, nie ma czasu się uczyć; i trochę ironicznie, ale dalej politycznie o tych, co mają czas się uczyć, a uczą się studenci z wydziału matematyki społecznej, wcale nie mając jednak chyba pojęcia o prawdziwej matematyce społecznej, którą reprezentuje ów losowy wietnamski chłopiec. Do tego wszystkiego wprowadzona zostaje do wierszy całkiem poważna podbudowa filozoficzna i historyczna, bo podmiot – jak w utworze „Waleta” – deklaruje na przykład, że za ostatnie grosze kupił sobie Leibniza, które to herbatniki są dobre, bo są dobre i tanie. Leibniz to i dla niego samego już puste słowo, które straciło konotację z nazwiskiem filozofa pouczającego nas o wartości naszego świata i, mówiąc na marginesie, kombinującym kilka innych, całkiem jednak logicznych rzeczy, pokrewnych z tematyką „Pamięci zewnętrznej”. Rzeczy te okazują się tu jednak mniej ważne, bo filozofia, w odróżnieniu od herbatników, głodu jednak nie zaspokaja.

Jurczak gdzieś między słowami, między stylami ukrywa etyczny wymiar swojej twórczości. Jak w „#kolonializm”, gdzie Syryjczyk sprzedaje Polakowi antologię poezji arabskiej, przez co literatura wkracza w realny porządek rynku i działa jako towar, podbijający nierówności rasowe. Etyka ujawnia się też znów w „Elegiach dla Aylana Kurdiego”:

(15)

zatem gardeł pojemnych ku połknięciu mórz

mórz ku umyciu dłoni i prześwietleniu ciał:

(16)

cierpienia jest za dużo zatem nie będzie odjęte

i nie istnieją ekrany ku prześwietleniu ciał?

Pojawia się tu pojemne gardło poety (hasztag język pornografii), które chciałoby połknąć całe morza wiedzy (?), co miałoby prowadzić ku uświadomieniu i oczyszczeniu. Nie da się jednak objąć i pojąć całości, bo owa całość, prawdziwe poznanie, oznacza zarazem świadomość cierpienia tak wielkiego, że niewyrażalnego; a więc poezja, wykarmiona tradycyjnymi przekonaniami i naukami, okazać się może nagle bezsilna w odwiecznym starciu z niewysławialnym. Jurczak nie podejmuje jednak wyświechtanej tezy o niewystarczalności języka, pisze za to tak:

(17)

morze rozsuwa się jak ekran dotykowy

morze przygasa jak ekran dotykowy:

(18)

w czasach dziwnych i wrogich żyliśmy wspaniałych

a także toczono bekę do osłabnięcia rąk

Zgasł światłowód – znacząca jest tu symbolika światła i oświecenia – czyli wyczerpały się projekty nowoczesne, pozostaje tylko owa jasność, co nie daje wiedzy, bijąca z ekranu dotykowego telefonu. Trzeba więc dalej toczyć tę bekę brzegiem morza i rozbijać mowy poważne. Słychać tu echa Gombrowiczowskie: słusznie, bo i on pewnie śmiałby się już z wahaniem w kulturze, która wyszydza już wszystko, bo może tylko to jej zostało. Owe gorzkie właściwości świata współczesnego świetnie opisują w tej poezji nie tylko metafory elektroniczne i nowomedialne, ale także języki kapitalizmu i religii, złączone ze sobą pod cybernetyczną egidą, przykładowo w „#Jakością_Biedronki (loop dla Jana Kalwina)”, w którym to wierszu poznajemy bohatera, któremu kończy się już tlen:

W niebiesiech szuka przekształceń

w niebiesiech wiele jest znaków konkretnie są kody kreskowe

Derridiańska teoria znaku podpowiada nam, że ma on niezbywalny charakter teocentryczny, odnosi bowiem do figury uosabiającej najważniejsze znaczące, to jest Boga. Że w niebiesiech wiele jest znaków, tak wiele, że rządzą nie tylko nimi, ale i literaturą czy komputerami, to znaczy współczesnym światem, w nich szuka się przekształceń, możliwości nowego układu, innego porządku. Ale tym, co konkretnie jest – i tu, i w niebiesiech – są kody kreskowe, a więc także sacrum uwikłane jest w relacje ekonomiczne. Jak zresztą dalej czytamy:

(4)

W niebiesiech jest beton zbrojony

a poganina ni Żyda

nie ma przed Pańskim obliczem bo stoją przed wejściem przesuwnym

Niebiosa to raj kapitalizmu, a wrota do nich są wejściem przesuwnym do marketu. Do niebiesiech dostajemy się więc, by płacić, i wchodzimy, płacąc; nieważne, czyśmy poganie, czy też Żydzi, zbawienie jest na sprzedaż.

W tym łączeniu rejestrów tkwi właśnie niezaprzeczalna wartość poezji Jurczaka, który z premedytacją bierze skostniałe, pozornie wykluczające się dyskursy i pokazuje ich miejsca wspólne, swoistą wymienność. Język poetycki, wykorzystując swe święte prawo niejednoznaczności, rozbija tu sens i wiedzę, rozkrusza fantazmat całości, bo i poza językiem jest on trochę niemożliwy. Nie jest to jednak negacja destruktywna, mimo upodobania do gatunków żałobnych, a choć paradoksalnie, to jednak afirmatywna, gdyż udaje się ten sojusz i pogodzenie języków, więc nawet jeśli nie powstaje nowy system, to przynajmniej rodzi się dobra poezja. Podsumujmy całość tytułowym utworem „Pamięć zewnętrzna”, ciekawie wprowadzającym zresztą motto do integralnego ciała tekstu:

gdy byłem miłoszem, mówiłem jak miłosz

M. Taranek, (wiersz dla andrzeja franaszka)

i było też czym się karmić

pojemne były oczy i rzeki

nic nie było pełne i zwarte

Gdy poeta był Miłoszem, czyli w zamierzchłych, mitycznych czasach, kiedy można było się sycić (a nie tylko przeżuwać spam), wszystko było nowe, czyste i jasne, i nic nie usiłowało nas zamknąć w jednej przestrzeni, jednym języku, jednej hierarchii, można było mówić jak Miłosz. Klasycznie, pięknie, prosto. Poecie, który nie jest już jednak Miłoszem, a jest na przykład Jurczakiem, pozostaje więc tylko toczyć bekę (z) elegii. Ważne jednak, by toczyć ją dobrze i prowadzić do jakiegoś – choćby doraźnego – celu. A pytanie, czy autor „Pamięci zewnętrznej” ten cel faktycznie obiera (stale rozbijając języki, a więc także sensy, unikając formułowania jednoznacznych tez) pozostaje otwarte.
Radosław Jurczak: „Pamięć zewnętrzna”. Dom Literatury w Łodzi. Łódź 2016.