ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (321) / 2017

Aneta Kamińska,

WOJNA - ONA

A A A
I

Doskonale pamiętam dzień, kiedy w mojej świadomości pojawiło się słowo wojna w kontekście tego, co dzieje się na Ukrainie. Było to w sobotę 1 marca 2014 roku, kiedy rosyjska Duma przegłosowała możliwość zbrojnej interwencji na terytorium Ukrainy. Od rana śledziłam wiadomości w Internecie i jakoś wczesnym popołudniem na oficjalnym facebookowym kanale Euromajdanu, zobaczyłam tylko jedno słowo: wijna. Zamarłam, nie wierząc własnym oczom i swojej znajomości języka ukraińskiego. Po chwili pojawiła się wersja angielska: war, ale tej też nie mogłam zaufać. W szoku zaczęłam odświeżać wszystkie polskie strony prowadzące relacje na żywo, na których ciągle nie było nic na ten temat. Te trzy-cztery minuty między słowami wijna i war a pojawieniem się słowa wojna (które zostało zastąpione jakąś zgrabną eufemistyczną frazą) to chyba najdłuższe minuty w moim życiu. Minuty, które zmieniły wszystko. Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie i zabrałam się za porządki, czego normalnie nie znoszę. Moja reakcja wydała mi się na tyle dziwna, że napisałam o tym na Facebooku: „Z tego wszystkiego nie tylko zerwałam się skoro świt, umyłam naczynia, posprzątałam łazienkę, ale nawet kuchenkę po miesiącu z zapałem wyszorowałam! Co groźba wojny robi z człowiekiem w niedzielny poranek…” – „1 września 1939 moja prababcia zabrała się za gruntowne sprzątanie całego dworu, bo „«jak wejdą Niemcy, to powiedzą, że tu mieszkają polskie świnie»” – skomentował to zaraz Jacek Dehnel. Potem jak zwykle poszłam zrobić tygodniowe zakupy, ale pokręciłam się tylko po supermarkecie i ostatecznie do koszyka wrzuciłam tylko coś na dwa dni, bo wojnę w obecnych czasach rozumiałam jako wojnę totalną, po której nie będzie czego zbierać. Zaraz potem odsuwając od siebie wszystkie niecierpiące zwłoki deadliny (jeśli naprawdę wybuchnie wojna, co wtedy powiem, że co było dla mnie ważniejsze w takim momencie?), pojechałam pod ambasadę Rosji, żeby wziąć udział w naprędce ogłoszonej manifestacji. Spodziewałam się tłumów, bo kto jak nie Polacy zrozumieją groźbę wojny z Rosją i konieczność przeciwstawienia się jej? Pod ambasadą byli głównie Ukraińcy, Polacy widocznie nie zrozumieli słów: wijna i war, a słowo wojna media podsuną im dopiero pół roku później, w sierpniu, kiedy Ukraińcy i ja razem z nimi będziemy już gdzie indziej.

II

Kiedy latem 2014 roku zaczęłam pracować nad antologią „Wschód – Zachód”, zauważyłam, że trafia do mnie więcej wierszy napisanych przez kobiety, a może to one bardziej trafiają do mnie, bo pokazują Majdan i wojnę podobnie, jak ja je widziałam. W antologii znalazło się wtedy 12 poetek i 10 poetów, ale wiedziałam, że to dopiero początek, bo wojna trwa od niedawna, wcześniej zresztą nazywana operacją antyterrorystyczną, bo słowo wojna jednak trudno przechodzi przez gardło. Obserwowałam, co się przez ten czas działo w poezji ukraińskiej, kilka razy tłumaczyłam i publikowałam kolejne porcje aktualnych wierszy, ale niedawno zdecydowałam, że czas na następny większy projekt – pokazanie tej wojny oczami poetek, tylko poetek. Żeby przypomnieć jeszcze Polakom, którym nie przypominają już od tym od dawna media, że wojna na Ukrainie trwa i na froncie wschodnim ginie codziennie od kilku do kilkunastu osób. Żeby dowartościować twórczość kobiet, która jest u nas (na Ukrainie nie) wciąż – zupełnie niesłusznie – lekceważona i deprecjonowana. Żeby oddać głos tym, które zapewniają ciągłość pamięci i tradycji. Żeby pokazać cywilne oblicze konfliktów zbrojnych. Żeby pokazać, jak się z wojną, bólem i śmiercią żyje na co dzień. Żeby mówić o ludziach i ich uczuciach, a nie działaniach militarnych. Żeby nie było tak, jak pisze Swietłana Aleksijewicz: „Wszystko, co wiemy o wojnie, powiedział nam „męski” głos. Wszyscy tkwimy w niewoli «męskich» wyobrażeń i «męskich» doznań wojennych. «Męskich» słów. Kobiety milczą”. Na szczęście, na Ukrainie kobiety nie milczą, tylko działają, mówią i piszą. Akiedy mówią kobiety, nie ma albo prawie nie ma tego, o czym zwykle czytamy i słuchamy: jak jedni ludzie po bohatersku zabijali innych i zwyciężyli. Albo przegrali. Jaki mieli sprzęt, jakich generałów. Kobiety opowiadają inaczej i o czym innym. «Kobieca» wojna ma swoje barwy, zapachy, własne oświetlenie i przestrzeń uczuć. Własne słowa. Nie ma tam bohaterów i niesamowitych wyczynów, są po prostu ludzie, zajęci swoimi ludzkimi-nieludzkimi sprawami. I cierpią tam nie tylko ludzie, ale także ziemia, ptaki, drzewa" – to dalej Aleksijewicz.

III

Wiersze pisane w drugim i trzecim roku wojny różnią się oczywiście od tych pisanych na początku, tak samo jak różni się samo życie ze słowem wojna na co dzień. Ukraińcy przeszli już przez różne fazy mierzenia się z tą sytuacją. Pamiętam, jak w wakacje 2014, które spędziłam w Czerniowcach na Ukrainie, uderzyło mnie, kiedy zobaczyłam, że ktoś remontuje zamknięty do tej pory lokal, żeby otworzyć lodziarnię. Poczucie tymczasowości i strachu, że wojna lada moment ogarnie cały kraj, było wtedy tak silne, że wydało mi się to szalone, ale jednak dające nadzieję – to znaczy, że istnieje ktoś, kto wierzy w jakieś dalsze zwyczajne życie. Pamiętam też, że ludzie wtedy przestali planować działania długofalowo, bo nie wiadomo było przecież, co się może wydarzyć. Liczyło się tylko tu i teraz. Nawet zakupy robiono tylko te najbardziej potrzebne, rezygnowano ze wszystkiego innego, na przykład z kupowania ubrań. A ofiary – i te z Majdanu, i pierwsze wojenne – znano z imienia i nazwiska, nierzadko też pamiętano miasto i zawód.

IV

„Te wiersze są o wojnie nie z perspektywy frontu, tylko z tylnych pozycji. Nie dlatego że tak jest łatwiej, bo pod pewnymi względami nawet trudniej. Chodzi o to, że to nie taka wojna, jaką można zostawić za progiem i przyjść do domu stosunkowo spokojnym. Ta wojna ma charakter egzystencjalny. To strasznie zabrzmi, ale ona nadała sens i uformowała nas jako naród. I nadal formuje” – napisała mi jedna z prezentowanych tu poetek, Kateryna Kałytko.

„Nauczyliśmy się żyć z wojną w nas, z ciągłym poczuciem zagrożenia. Ale wiadomość o każdej śmierci na froncie w dalszym ciągu przyjmuje się jako utratę kogoś bliskiego – po rewolucji staliśmy się bardziej skonsolidowani jako naród, bliżsi sobie nawzajem – oczywiście mam na myśli zaangażowanych, świadomych ludzi. I to stopniowo nadweręża i obezwładnia, bo za każdym razem, kiedy stara się żyć normalnym życiem, czuje się poczucie winy” – napisała lwowska poetka, Julija Musakowska.

„Śmierć teraz stała się już pogodzeniem się i pokorą, a nie rozpaczą. To straszne, kiedy przyzwyczajasz się do śmierci. I z roku na rok marzę o tym, że lada moment to się skończy, ale wszyscy przyjęliśmy już to, że krwi przeleje się jeszcze bardzo dużo” – to Chrystia Wenhryniuk, aktywna wolontariuszka z Czerniowiec.

„Ta wojna dotknęła tu ludzi na różne sposoby, jednych mniej, innych bardziej. Ale to trauma dla nas wszystkich bez wyjątku, nawet dla tych, którzy sobie z tego jakby nie zdają sprawy” – komentuje Iryna Ciłyk.

„W pierwszym roku wojny u poetów zazwyczaj były dwie główne reakcje na te wydarzenia – niektórzy zamilkli i nie mogli niczego pisać od ogromu tego, się dzieje. Inni pisali bardzo dramatycznie i boleśnie” – opowiada Ołesia Mamczycz.

V

Wydarzenia Majdanu, a zwłaszcza śmierć tzw. Niebiańskiej Sotni, spowodowały „wylew” poezji. Właśnie poezji, bo wiersz można najszybciej i najłatwiej napisać, najlepiej też nadaje się do tego, żeby zatrzymywać chwile i emocje. Antologie poezji umownie nazywanej majdanową albo rewolucyjną zaczęły pojawiać się już na wiosnę 2014 roku. Rzeczywiście, przeważały w nich ból i rozpacz. Ale stopniowo górę zaczęły brać wiersze bardziej refleksyjnie i uniwersalne, chociaż nie mniej bolesne. Podczas Majdanu pisali wszyscy – i poeci, i ci, którzy za pióro chwytali po raz pierwszy, ale też Majdan był doświadczeniem wszystkich. Kiedy zaczęła się wojna na wschodzie Ukrainy, wiersze pojawiały się rzadziej, początkowo głównie u poetów ze wschodem związanych, potem dopiero u innych. Teraz, w trzecim roku wojny, jest już ich całkiem sporo i podejmują one tematy dla Ukrainy nowe – nie tylko doświadczenia wojenne, ale też na przykład temat emigracji wewnętrznej, z Krymu i Donbasu.

VI

Prezentuję tu zarówno wiersze poetek, które były już w Polsce drukowane w czasopismach i antologiach, niektóre nawet wielokrotnie, na przykład Lubow Jakymczuk – jednej z najważniejszych autorek piszących o wschodzie Ukrainy – jak i debiutantek. Dla Ii Kiwy, poetki z Donbasu piszącej po rosyjsku i ukraińsku, to będzie pierwsza publikacja w Polsce. A dla mnie będzie to debiut translatorski z języka rosyjskiego. Bo Majdan, a potem wojna, zmienił stosunek też i do języka. Wcześniej za poezję ukraińską uważało się zazwyczaj tylko tę ukraińskojęzyczną, publikacje w obu językach na równych prawach pojawiają się właściwie od niedawna. Ale to działa też i w drugą stronę – autorzy piszący dotychczas tylko rosyjsku, zaczynają pisać teraz i po ukraińsku.

Inne autorki mogą być znane polskim czytelnikom poezji z wcześniejszych moich antologii: „Cząstki pomarańczy” (jak na przykład Katrina Haddad czy Oksana Łucyszyna) lub wspominanej tu niejednokrotnie „Wschód – Zachód” (Iryna Ciłyk, Kateryna Kałytko, Ołesia Mamczycz, Kateryna Michalicyna, Julija Musakowska, Iryna Starowojt).

Te wiersze są zazwyczaj na tyle uniwersalne, że nie potrzebują przypisów i komentarzy, ale z powstaniem niektórych związane są jakieś ważne historie, które mogą wzbogacić lekturę. Część autorek podzieliła się swoimi opowieściami i wyjaśnieniami-rozjaśnieniami.

VII

Kijowska poetka i reżyserka Iryna Ciłyk, której wiersz [Wszystko jak zawsze...] przeczytać można w antologii „Wschód – Zachód”, napisała tak: „W tomiku wierszy «Hłybyna rizkosti» (pol. Głębia ostrości) jest cykl «Japonki i kamasze» – to w jakimś sensie moja wersja «Wojny i pokoju». Te wiersze napisałam, kiedy mojego męża Artema Czecha, również pisarza, zabrano do wojska i czternaście miesięcy służył w szeregach Ukraińskich Sił Zbrojnych, z czego dziesięć miesięcy – na froncie. To było bardzo dziwne, surrealistyczne doświadczenie dla naszej rodziny. Nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że mnie – nowoczesnej kobiecie XXI wieku – przyjdzie czekać, aż mąż wróci z wojny. Miałam wtedy wewnętrzną potrzebę rozmawiania o tym – z nim, ze sobą, z naszym synem, z innymi. Tak właśnie powstawały te teksty, w których budowałam kruche mostki między naszymi równoległymi wymiarami «japonek i kamaszy», utrwalając chwile, żeby kiedyś później odwrócić się i być może zdziwić się – naprawdę coś takiego działo się z nami?”

A kiedy ja je tłumaczyłam, uderzyło mnie, jak zmienia się język ukraiński, reagując na nową, wojskowo-wojenną, rzeczywistość. Już wcześniej zauważyłam, że słownictwo militarne weszło do języka potocznego i jest ogólnie zrozumiałe. Zastanawiając się, jak by tu przełożyć „gorki, pikselki i brytanki” i ilu Polaków będzie wiedzieć, że to różne typy mundurów, zrozumiałam, że ta wiedza, często wynikająca z autopsji, to coś, co niestety nas oddala. Tak samo jak znajomość-nieznajomość „alfabetu sektorów” i frontowej topografii: Złote, Popasna, Szczęście.

VIII

Katrina Haddad, której wiersze już publikowałam w dwóch antologiach: „Cząstki pomarańczy” i „Wschód – Zachód”, jest jedną z poetek, które od początku pisały o wojnie na wschodzie Ukrainy. Jest ona pół Ukrainką, pół Syryjką, pochodzącą do tego z Donbasu, więc wojna toczy się od jakiegoś czasu w jej obu ojczyznach. Ma ona też trzy języki ojczyste: rosyjski, arabski i ukraiński, właśnie w tej kolejności, ale ukraiński jest jedynym, w którym tworzy poezję.

Nic więc dziwnego, że znalazł się w tym zestawie też wiersz o Aleppo: „«Pełnia długiej nocy» – wiersz z cyklu «Pełnie roku. Almanach» nawiązującego do amerykańskiej tradycji ludowej nazywania pełnego księżyca. Wiersz jest poświęcony dwunastej, grudniowej pełni, która w amerykańskim «Almanachu rolniczym» nosi nazwy: «Oak Moon», «Cold Moon», «Long Night’s Moon». Tytuł wiersza «Pełnia długiej nocy» wybrałam też jako aluzję do nocy długich noży. Bodźcem do napisania tego wiersza stały się wydarzenia 13 grudnia 2016 w Aleppo – wznowienie ostrzału podczas rozejmu, w rezultacie czego ucierpieli cywilni mieszkańcy. W te dni akurat była pełnia księżyca.

Z kolei wiersz „Słońce się chowa za horyzont” wykorzystuje ukraińskie ludowe zamawianie od krwotoków, które brzmi mniej więcej tak: „Było sobie krasne morze. Jechał mężczyzna krasnym wozem, krasnymi wołami, krasne koła, krasne jarzmo, krasny dyszel, krasne orczyki, krasne morze rąbać, ochrzczonemu, narodzonemu, omodlonemu Janowi krew zamawiać”.

Tłumacząc ten tekst, musiałam założyć, że w Polsce pamięta się jeszcze, że krasny znaczy zarówno ‘czerwony’, jak i ‘piękny’. Jeśli zna się nazwy takich polskich miejscowości, jak Krasnystaw czy Krasnobród, to łatwiej będzie zrozumieć grę z nazwą ukraińskiego miasta Krasnyj Łyman, czyli Krasny Liman. Po dekomunizacji przeprowadzonej na Ukrainie na początku 2016 roku z nazwy został tylko Liman, co oznacza ‘płytka zatoka, powstała z zalanego, ujściowego odcinka głębokiej doliny rzecznej’. Słowo to istnieje również w języku polskim, od niego pochodzi nazwa miejscowości Limanowa.

Liman to miasto w obwodzie donieckim, w strefie przyfrontowej, w pobliżu miejscowości rodzinnej autorki. Miasto przeżyło walki i zostało wyzwolone spod władzy tzw. Donieckiej Narodowej Republiki.

IX

Pochodząca z Pierwomajska na Donbasie, Lubow Jakymczuk w ostatnich latach stała się jedną z najważniejszych autorek opisujących wydarzenia na wschodzie Ukrainy. Jej wiersze można znaleźć w kilku polskich antologiach: „Cząstki pomarańczy”, „Wschód – Zachód”, „Listy z Ukrainy” czy „Przewodnik po zaminowanym terenie”. Na wydanie czeka również jej przetłumaczony już tomik „Morele Donbasu”.

Wiersz „nó”ż oparty jest na nieprzetłumaczalnej na język polski grze językowej, ukraińskie niż oznacza bowiem zarówno ‘nóż’, jak i ‘niż’ (przy porównaniu). O tym tekście autorka pisze: „Mój syn nieprawidłowo używał spójnika niż, a ja go poprawiałam, mówiąc, że żadnych noży w tym zdaniu nie ma. I wtedy wiersz pojawił się bardzo szybko. Skonstruowałam go tak, żeby w jednym momencie spójnik przemienił się w nóż, a potem ten sam spójnik zmieniłam w automat. Poza tym ciągle słyszałam od znajomych słowa trzymaj się. Tego zwrotu nadużywali wszyscy, którzy wiedzieli, co się dzieje z moim okupowanym miastem, dlatego nie funkcjonowało już ono dla mnie zgodnie z przeznaczeniem. Pomyślałam więc sobie, że skoro słowo wsparcia nie pomaga, to trzymać się można dosłownie – czegoś, na przykład stołu”.

Wiersz „wrona, koła” wiąże się z rodzinnym miastem poetki, które zostało prawie w całości zniszczone podczas walk w lecie 2014 roku. Jej rodzina przez wiele miesięcy odmawiała opuszczenia swoich stron i działania wojenne przeżyła w piwnicy swojego domu.

„To wiersz o pamięci. W którymś momencie moja mama, która wyjechała ze strefy działań wojennych, zaczęła zapominać imiona swoich znajomych i sąsiadów. A ze mną to się działo już dawno. I pomyślałam, że teraz nawet na groby krewnych nie trafię, bo tam jest wojna i niedługo ich imion też sobie nie przypomnimy. Dlatego napisałam ten wiersz, w którym wspominam niektóre nazwiska zmarłych, pochowanych na cmentarzu w moim miasteczku. W wierszu są momenty z liturgii, w której wymienia się same imiona bez spójników, jak na przykład «wrona, koła», które są zamiennikami imion moich nieżyjących krewnych, nad grobami których toczy się wojna”.

X

O napisanym po rosyjsku głośnym wierszu [czy jest u nas w kranie...] pochodząca z Doniecka Ija Kiwa napisała tak: „Wojnę, kiedy trwa długo, przestaje się traktować jako kardynalne naruszenie równowagi. Zaczyna się rozchwianie normy i pojęcia pokoju. Wiersz jest więc zbudowany na absurdalnym przypuszczeniu, jak traktowalibyśmy wojnę, gdyby ostatecznie stała się normą i wyrugowała pojęcie pokoju. Jest to związane z refleksjami na temat wojny w moim domu i kraju, ale jednocześnie i ogólnym poczuciem, że świat się zmienia (zamachy terrorystyczne w Europie, wojna w Syrii) w kierunku nasilania się przemocy i agresji. Wojna jako woda, wojna jako źródło życia – jeśli mowa o tym, co na powierzchni. Z drugiej strony – zauważam, jak społeczeństwo ukraińskie, a szerzej i świat, idzie w kierunku demoralizacji wartości. Poza tym, ogólne wrażenie wykrzywienia rzeczywistości i utraty poczucia ziemi pod nogami, bo w tej niewypowiedzianej wojnie między Ukrainą a Rosją jest tyle kłamstwa i dezinformacji, że cały czas można wątpić w zdolność rozumienia, co się w ogóle dzieje”.

Wiersz „Zobacz no zobacz”: „Wydaje mi się, że wszystkie te typowo postsowieckie próby znalezienia winnego, wszystkie te kłótnie, które są wywoływane przez polityków, robi się po to, żeby ludzie nie myśleli o najważniejszym – życiu ludzkim jako największej wartości. Wrogowie i swoi – tak, ale i to są ludzie, i to. Przed obliczem śmierci wszyscy są jednakowi, nawet w dosłownym sensie – leżąc. Chodzi więc śmierć po naszym kraju, dzwoni i zbiera martwych, którzy wszyscy są na jedną modłę. I ma się wrażenie, że nie będzie temu końca. A jeśli tak dosłownie, to jest tu jakby kolaż – ludzie na wojnie idą przez pole, zbierając martwych, swoich czy nie swoich, śmierć idzie przez pole, dzwoniąc i zwiastując, komu już czas, a ludzie po drugiej stronie frontu – dzwonią do bliskich i nie mogą się dodzwonić”.

XI

I na zakończenie jeszcze raz Kateryna Kałytko: „Tak się składa, że to kobieta częściej jest nosicielką trwałej pamięci. I musi przekazywać tę pamięć dalej. Obecnie ukraińska poezja kobiet aktywnie poszukuje języka, jakim będzie to robić. To płynny proces i ciekawe jest to obserwować – jak umierają puste gry językowe, jak uszczelniają się znaczenia i frazy, jak zmieniają się w kody, które z nich przemijają, a które stają się cięższe i osiadają na dnie, żeby z czasem tworzyć archetypową wiedzę na temat tej wojny. Ale to dopiero z czasem”.

To dzieje się już, na naszych oczach, w tych wierszach. Czytajmy. Bądźmy blisko.