ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (321) / 2017

Aneta Kamińska, Iryna Starowojt,

WIERSZE

A A A
***

Tym samolotem lecę ja, strach i nadzieja.

Strach ma dwa lata i kilka miesięcy,

chyba zatyka mu uszy,

robi straszny grymas,

zaniepokojona stewardessa

podaje nam gumę do żucia.

          – Proszę się nie bać – mówię.

         Może go pani przestraszyć.

         On boi się tych,

         którzy jego się boją.

Ziemia widzi, jak nabieramy wysokości,

jak się oddalamy.

To, co było oparciem i stałym lądem,

staje się pustką.

Pod nami szkielet lotniska.

Na ziemi jest jeszcze kogo zabijać,

choć samoloty już dawno nie latają.

Nadziei brakuje tlenu,

wybiera przycisk z maską tlenową.

Nic się nie dzieje,

tylko stewardessa idzie do nas

wąskim przejściem i gniewa się

na dziecięce wygłupy.

         – Tak, to moja młodsza siostra – mówię.

         Ciężko jej oddychać powietrzem,

         z którego wyoddychano cały tlen.

         Nie ma świeższego?

         – Otworzyć wam okienko? –

         upewnia się stewardessa.

         Jej oczy robią się okrągłe,

         a skóra zmienia odcień.

Piktogram zapala się na zielono-żółto.

Przez plastikową szklankę z niewypitą wodą

widzę, że tlenu jest tu jedna trzecia.

         – Jedna trzecia – mówię nadziei.

         – Socjologii teraz nie warto wierzyć –

         mówi młodsza siostra.

         Jedyny ratunek

         to nie oczekiwać żadnego ratunku.

Ktoś obcy w kabinie pilota

mówi przez radio,

włącza światła sygnalizacyjne.

Zabrawszy swoich rannych i zabitych,

tym papierowym samolocikiem lecę bez strachu i nadziei.



***

Siostry nie będą więcej płakać,

nie będą zagryzać spierzchniętych warg

ani nieomylnie celować gardłowym śpiewem

w twoje serce pod spódnicą,

kiedy jeszcze nosiłaś spódnicę.

Nie będą przeklinać cię przez krótkofalówkę,

a potem stawiać lajki na fb.

Nie będą ścierać wilgotnymi chusteczkami

trzydniowej niemytości pod pachami,

ścielić firanek w okopach, żeby było przytulnie

i żeby nie zabłocić pleców,

nie będą napinać mięśni szyi, wzdrygać się w półśnie,

trzymając na autocelowniku snajpera z drugiej strony.

Comiesięczne krwotoki przyzwyczaiły was

do zapachu i procesu.

Niech płynie jak u wszystkich ssaków,

pulsuje w skroniach i na nadgarstku,

ciśnie od środka,

puszcza się nosem.

Niech uczy kochać żywych,

nakładać opaskę uciskową,

obmywać zmarłych.

Rozpacz rozpęknie się z ciebie,

jak ze strączka wytoczą się dnie nieczarne,

noce niebiałe.

Nie ty, tylko twoja ręka. Nie ta, z rękawa.

Tu mogło być inne zakończenie,

ale nie będzie.



Przełożyła Aneta Kamińska