ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (322) / 2017

Magdalena Kempna-Pieniążek,

POYO I CAŁA RESZTA (CHEW. TOM SZÓSTY: BABECZKI NIE Z TEJ ZIEMI)

A A A
„Gusta ciągle się zmieniają, są płynne. Jesteśmy konsumentami, kochana. Kluczowym słowem jest konsumpcja” – stwierdza projektant mody uchwycony w jednym z groteskowych epizodów szóstego tomu „Chew”. Wypowiedź ta koresponduje z ideą znakomitej serii Johna Laymana i Roba Guillory’ego, ukazującej świat dosłownie i w przenośni zafiksowany na kwestiach związanych z jedzeniem. Wiadomo jednak, że nie o samo jedzenie tu chodzi. W uniwersum „Chew” najbardziej dochodowe są zawody związane z kulinariami (szefowie kuchni robią tu zawrotne kariery, a wśród malarzy najbardziej rozchwytywani są sabopiktorzy, których obrazy nie tylko pięknie wyglądają, lecz także świetnie smakują), walkę z nielegalnym handlem mięsem drobiowym prowadzi się z powagą należną wojnie z terroryzmem, a tajnym superagentem, Jamesem Bondem w swojej klasie, jest bioniczny kogut Poyo. Wszystko to w gruncie rzeczy układa się w zmyślną metaforę kultury konsumpcyjnej, w której liczy się to, by nabywać i zdobywać, pochłaniać i wchłaniać, trawić i przyswajać niemal wszystko: dobra materialne, idee, wartości, modę, informację, media, a nawet wojnę.

Oglądając kolejne kadry „Babeczek nie z tej ziemi”, na których wyraziste ciepłe kolory często spotykają się z najbardziej zgniłymi odcieniami zieleni i szarości, można doznawać wrażeń estetycznych podobnych do tych, które towarzyszą seansom kolejnych odcinków niszowej animowanej serii Jhonena Vasqueza „Najeźdźca Zim” (2001-2006), opowiadającej o malutkim kosmicie z niebywale wielkimi ambicjami, próbującym w pojedynkę skolonizować Ziemię (czyli Amerykę). Podobnie jak w „Chew”, w serialu tym dominuje wizja zachodniej kultury, która trawi samą siebie, nieustannie konsumuje, nie zdając sobie sprawy z tego, że żywi się resztkami. Estetyka, na którą składają się barwne kontrasty oraz karykaturalnie przedstawione postaci, w połączeniu z groteskowymi, a często także makabrycznymi sytuacjami nasączonymi czarnym humorem, w obu realizacjach służy charakterystyce chorej rzeczywistości, mgliście przeczuwającej, że stoi u progu (jakiejś) apokalipsy. Problem w tym, że w lepkim, lekko zalatującym zepsutym jedzeniem, nieciekawym świecie nawet apokalipsa jest byle jaka lub z założenia niedokończona: w „Najeźdźcy Zimie” jej rzecznikiem jest przecież kosmita z przerośniętym ego, a w „Chew” cała zgraja dziwacznych postaci (takich jak profesor Angus Hinterwald), niewyjaśnionych zjawisk kosmicznych (ogniste pierścienie oplatające Ziemię w poprzednich tomach) oraz zwyrodniałych stworzeń będących efektem nieprzemyślanych eksperymentów (takich jak przedziwne żabokury).

Tym, co zasadniczo różni „Chew” od „Najeźdźcy Zima”, jest fakt, że bohaterowie serii Laymana i Guillory’ego zdecydowanie dają się lubić. Owszem, są ekscentryczni, ich reakcje często wydają się przesadzone, a ich prywatne dzieje składają się z wielu niezbyt chwalebnych kart, jednakże łatwo kibicować im w ich zamierzeniach. W „Babeczkach nie z tej ziemi” do rangi protagonistki urasta Toni Chu, bliźniaczka głównego bohatera serii, Tony’ego, który w wyniku traumatycznych przeżyć ukazanych w poprzednim tomie na długi czas utknął na oddziale intensywnej terapii. Wiecznie skłonna do śmiechu, szaleństw i hedonistycznych wybryków Toni jest przeciwstawieństwem swojego brata – nieustannie lekko zrzędliwego, na swój sposób ascetycznego, trzymającego się przepisów agenta FDA. Nawet ich paranormalne zdolności nawzajem się uzupełniają: o ile Tony potrafi dowiedzieć się wszystkiego o przeszłości człowieka, rzeczy, rośliny lub zwierzęcia, które zjada, o tyle pracująca dla NASA Toni ma wgląd w przyszłość wszystkiego, co uda się jej ugryźć. Zaskakujący finał szóstego tomu, o którym w recenzji wypada milczeć, pokazuje przy tym, że oddanie palmy pierwszeństwa bardziej „słonecznemu” z bliźniąt Chu ma swój dramaturgiczny cel i bynajmniej nie jest rodzajem zabawnego intermedium.

Takim intermedium są za to z pewnością części poświęcone kogutowi Poyo – jak zwykle morderczemu w swej skuteczności, niepokonanemu przez żadne siły (nawet piekielne!). Zeszyt, którego ów zabójczy ptak jest głównym bohaterem, nie tylko stanowi przepyszną parodię kina akcji oraz kina szpiegowskiego, lecz także daje wyraz szalonej wyobraźni twórców „Chew”, potrafiących z nawet najbardziej absurdalnego fabularnego pomysłu ukuć sprawnie opowiedzianą, zabawną i wciągającą historię.

Szóstej odsłony serii Laymana i Guillory’ego nie trzeba zachwalać. Polecanie jej czytelnikom, którzy mieli kontakt z poprzednimi częściami cyklu, byłoby jak namawianie fanów „Simpsonów” (1989-) do obejrzenia kolejnego sezonu tego serialu. Z kolei ci, którzy do tej pory nie poznali „Chew”, powinni (o ile chcą) zacząć spotkanie z tym tytułem od pierwszego zeszytu. Chociaż bowiem każdy kolejny tom jest w ten czy inny sposób zamkniętą całostką, to jednak w gąszczu kontynuowanych (lub nie) motywów i postaci, czasem zmieniających status z epizodycznych na pierwszoplanowe, można się pogubić. Warto przy tym pamiętać, że „Chew” to przykład intertekstualnego komiksu, w którego przypadku przyjemność z lektury wzrasta w miarę znajomości licznych zawartych w nim odniesień, nieraz sprytnie ukrytych w szczegółach scenografii lub tła.
John Layman, Rob Guillory: „Chew. Tom szósty: Babeczki nie z tej ziemi” („Chew Vol. 6”). Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawnictwo Mucha Comics. Warszawa 2017.