ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (322) / 2017

Joanna Krygier,

TO NIE JEST FILM DLA KIBICÓW (GWIAZDY)

A A A
To były piękne czasy dla polskiej piłki nożnej. W 1972 roku złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Monachium, w 1974 – trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata w RFN i Berlinie Zachodnim. Królem strzelców, z siedmioma bramkami na koncie, został wówczas Grzegorz Lato. Za sukcesem Orłów Górskiego stał jednak pewien człowiek, o którym dziś niewielu pamięta.

W ,,Gwiazdach” Jan Kidawa-Błoński przypomina o prawoskrzydłowym Janie Banasiu, który zaczynał w latach 50. w niewielkim AKS Mikołów, żeby dekadę później trafić do kadry biało-czerwonych. Jego życiorysem można by obdzielić kilka scenariuszy, najważniejsze jednak wydaje się spotkanie w 1966 roku zaginionego ojca, byłego oficera Wehrmachtu. Rodziciel zwietrzył interes w utalentowanym zawodniku bytomskiej Polonii i zwabił go do Niemiec Zachodnich, mamiąc wizją lukratywnej kariery w Bundeslidze. Zawierzenie tym obietnicom miało się później na Banasiu boleśnie odbić.

PZPN nie zapomniał chłopakowi ,,kolaboracji” z wrogiem i w odwecie ukarał go przymusowym dwuletnim odpoczynkiem od boiska. Wstawił się za nim dopiero Jerzy Ziętek, ówczesny wojewoda śląski i członek Komitetu Centralnego PZPN. W 1969 roku Banaś przeniósł się do Górnika Zabrze, a niedługo później został powołany do reprezentacji. Między innymi dzięki jego bramkom w meczach z Bułgarami i Anglikami Polacy awansowali do wielkich piłkarskich turniejów. On nie mógł pojechać – obydwa konkursy odbywały się w Niemczech Zachodnich, jedynym kraju, do którego Polska Ludowa zabroniła mu wyjeżdżać.

Scenariusz ,,Gwiazd”, podpisany przez Jacka Kondrackiego i samego reżysera, dochowuje wierności przytoczonym tu faktom. Cóż z tego, skoro z fascynującej historii niemalże szarej eminencji polskiej kadry film czyni chaotyczną ,,przelotkę” po ważniejszych wydarzeniach, nie eksponując ich, nie dając im należycie wybrzmieć? Dialogi sprawiają wrażenie pisanych na kolanie, a sam scenopis wydaje się co rusz wykonywać uniki, jakby nie chciał powiedzieć zbyt wiele, spiesząc się do kolejnej wyrywkowo przedstawionej sytuacji z życia bohatera. Niech za przykład posłuży prawdopodobnie najważniejszy dramaturgicznie punkt w filmie, spotkanie z ojcem, na który nie kładzie się żadnego akcentu – ot, kolejna nic nieznacząca wstawka.

Reżyser ,,Skazanego na bluesa” nie wykorzystuje filmowego potencjału historii Banasia. Fragmentów rozgrywających się na boisku jest w ,,Gwiazdach” jak na lekarstwo, a nawet jeśli już się pojawiają, daleko im do portretu prawdziwego meczu. Dłuższa sekwencja z rozgrywek Pucharu Zdobywców Pucharów, zrealizowana w slow motion, pokazująca zawodników biegających w strugach deszczu na tle zaciemnionych trybun, to niezamierzona parodia reklam telewizyjnych – atrakcyjnych wizualnie, ale pozbawionych ducha piłki. Główna narracja poprzetykana jest wycinkami z filmów dokumentalnych o wygranych Orłów, co jednak – miast zgrabnie uzupełnić główną oś fabularną – tylko dodatkowo ją zaburza.

Być może tu właśnie tkwi największy problem ,,Gwiazd”: film nie skupia się na tym, co najciekawsze. Dramat chłopaka, którego jedynym celem była gra w piłkę, w czym przeszkodziła mu polityka, schodzi na drugi plan. Zbyt wiele uwagi poświęca się natomiast fikcyjnemu wątkowi rywalizacji zawodowej, ale i walki o względy Marleny między dwoma przyjaciółmi – Janem i Ginterem (swoją drogą, na planie między Mateuszem Kościukiewiczem a Sebastianem Fabijańskim wrzało o wiele bardziej niż między ich postaciami). Można zaryzykować stwierdzenie, że postać Banasia została tutaj wyłącznie wykorzystana do wykreowania trójkąta miłosnego, do którego futbol miał stanowić efektowny ozdobnik.

Skoro jednak historia zasadza się na relacjach trojga bohaterów, trudno nie zauważyć, że i na tym polu szwankuje. Najbardziej wiarygodnie wypada Sebastian Fabijański, ale cóż z tego, skoro nie ma z kim, nomen omen, pograć? Mateusz Kościukiewicz wydaje się zupełnie wyprany z emocji (może z wyjątkiem sceny tradycyjnego tłuczenia porcelany przed weselem, choć i tu są one tłumione – ale chociaż celowo). Jego narracja z offu razi infantylnością i łopatologicznym mówieniem o uczuciach, niemających odzwierciedlenia w grze aktorskiej. O kreacji Karoliny Szymczak, modelki mającej kilka lat temu swoje pięć minut w amerykańskim ,,Herkulesie”, można powiedzieć niewiele. Marlena wypowiada raptem kilka zdań, jest pozbawiona charyzmy, a w jej status femme fatale trzeba wierzyć na słowo. Zgodnie z zapewnieniami reżysera, chodziło po prostu o znalezienie niebieskookiej blondynki z ,,odpowiednim biustem” – niech ten komentarz zgrabnie zamknie dyskusję.

„Mówią, że marzenia zawsze się spełniają, sęk w tym, że albo za późno, albo jakoś inaczej” – brzmią słowa filmowego Jana Banasia w zakończeniu ,,Gwiazd”. Jakże gorzka wydaje się ta sentencja w obliczu dalszej kariery piłkarza. Po nieobecności na dwóch ważnych zawodowo wyjazdach, do 1975 roku grał jeszcze w Górniku Zabrze, później z kolei działał w lidzie meksykańskiej i coraz niższych ligach francuskich. Ostatecznie powrócił na Śląsk i tam trenuje młodych amatorów futbolu. Szkoda tylko, że Polska przypomniała sobie o nim przy okazji filmu nieudanego. Aż chciałoby się zaśpiewać patriotyczne z ducha ,,Nic się nie stało…”.
„Gwiazdy”. Reżyseria: Jan Kidawa-Błoński. Scenariusz: Jan Kidawa-Błoński, Jacek Kondracki. Zdjęcia: Michał Englert. Obsada: Mateusz Kościukiewicz, Sebastian Fabijański, Karolina Szymczak i in. Produkcja: Polska 2017, 106 min.