ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (325) / 2017

Marcin Zegadło,

WIERSZE

A A A
ŚRODEK NICZEGO

„Istnieje szansa, że uda nam się panu pomóc.

Pana serce przypomina duszne pomieszczenie,

w którym właśnie otworzono na oścież drzwi i okna”

– mówi lekarz, a może to mówi ksiądz, ciemny jak

popiół. Nie powiem ci, gdzie byłem, skąd wracam.

A teraz budzę się w jasnym pomieszczeniu,

pod sufitem kołysze się kosmita Jezus i mówi, coś

w tym rodzaju: „Nie mów jej gdzie byłeś, skąd wracasz.

Pracujesz nad zupełnie innym życiem, a to jest

życie w chuj poważne. Ponieważ mamy co do ciebie

pewne plany, więc raczej nie próbuj wyjść z tego cało.

Pamiętaj pod nami kołysze się kilka pięter wody.

Kilka pięter, rozumiesz?” A może to mówi lekarz

biały jak cumulus. Więc chciałbym cię przeprosić,

za to, że słowo „życie” pojawia się w tym wierszu,

a przecież nie powinno się pojawić, ale z Jezusem

już tak jest, że przychodzi, coś tam powie, a potem

znika na całe lata, żeby znowu przyjść i powiedzieć

na przykład: „Zabieraj się w noc”, albo „Sorry, mógłbyś

znaleźć mi rym do słowa śmierć?”. Tak już ma.

Tymczasem ja od pewnego czasu próbuję ci powiedzieć,

że teraz mnie nie będzie.



17.03.2017 r.

Częstochowa



LINIA CIĄGŁA

„Tacy jesteśmy rozpędzeni, że raczej nic

nie się nie ułoży”. Powiedz coś takiego

na głos, a zaczną szarpać cię za rękaw twoje

własne dzieci, aż stracisz panowanie, które

jest ci przydatne. Ponieważ to jest pierwsza

taka prosta, że jasne światło przekłuwa ci źrenice,

krajobraz jest wyjątkowo uładzony, a powietrze

jest ciężkie od zapachów, jakby to była co najmniej

wiosna stulecia, po kolejnych pięciu takich zimach.

Dlaczego więc do ciebie wraca sen, że wypadasz

z drogi i unosisz się w rozpędzonym samochodzie,

we mgle gęstej jak lukier? I odtąd będziesz ślepy

słuchał jak powietrze pęka i wysypują się dzieci, które

szarpią cię mocno za rękaw i mówią: „Czy to jest

koniec, czy naprawdę musimy już iść spać?”.

I mógłbyś im powiedzieć cokolwiek o umieraniu,

albo o jakimś świętym od złego, ale nie mówisz,

ponieważ myślisz, że zjawi się ktoś, kto powie:

„Odwołujemy takie zakończenie. A teraz proszę

wrócić na swoje miejsca. Zaczniemy jeszcze raz

od sceny w samochodzie”.



24.03.2017 r.

Częstochowa



PRZEBICIA

dla Wi.



Stare kobiety w spłowiałych sukienkach, przed kościołem.

Umarł i leży w grobie – mówi pierwsza. Nie bardzo go bolało!

– dodaje i częstuje pozostałe cukierkami. A po niebie

tłuste chmury i ciężkie od chleba gołębie. Ziemia jest lekka.

W ziemi dzieje się ta opowieść, w której jesteś ty, jestem ja

i są nasze blade dzieci. Czy to jest prawda,

że nam się właśnie przytrafia dobre życie, albo przynajmniej

całkiem smaczny koniec, który podchodzi nas jak kot,

trochę się do nas łasi, a za chwilę każe się szukać w ciemności?

– mówię do żony, a ona uśmiecha się i pyta, czy policzyłem

nasze dzieci, ponieważ śnił jej się ogień i groby, śnił jej się

martwy ojciec z wąsem jak u Franciszka Józefa, a to jest

zawsze jakaś śmierć. I kiedy nasze dzieci błyszczą w słońcu

na złoto, stare kobiety pod kościołem mrużą oczy. Ponieważ

ta opowieść wydarza się w ziemi, a my tu sobie z dziećmi i światłem,

jakbyśmy mieli zamiar ocaleć, albo przynajmniej udawać,

że nas nie dotyczą: chmura i głęboka ziemia.

Pan Bóg jest dobry, Pan Bóg jest bardzo dobry!

– mówią stare kobiety, częstując nas cukierkami.



16.04.2017 r.

Częstochowa



CIEPŁE

dla Mariana K.

Obserwuje drzewa, które porusza wiatr.

Mężczyźni i kobiety w drodze do kościoła.

Psy w poprzek drogi, w sforach. Głodne psy.

Dotyka policzków, dotyka nosa, czoła, trze oczy.

Jest cały z papieru i trocin. Kruszy się. Obserwuje

drzewa, które głaszczą niebo, a może to niebo

kładzie na nie swój spuchnięty brzuch. Przygląda się

dłoniom. Ciemnym plamom ułożonym w atol.

To jest zupełnie niepotrzebny tropik. Śmierć,

proszę pana, zabiera nas kiedy zechce. Zdarza się,

że lekarz rzuci okiem na pańską wysuszoną twarz

i powie: „Proszę Państwa, oto mamy zgon!” – mówi

ksiądz. Słucha, ponieważ kiedy ksiądz mówi, to jakby

skrzypki grały. Jakby się cała wieś zbiegłą się w jedno

miejsce i było, na przykład, przedwojnie całe z błota,

głodne jak te psy w poprzek drogi, w sforach.

Narwij nam dziadku ogórków z ogródka!– mówią

dziewczynki. Słońce w ich włosach jak miód

albo złoto. Sok kapie im po brodach. Dziadek

kroi ogórki w cienkie listki. Najlepiej smakują

z solą, dziadku! – mówią dziewczynki. W związku

z tym powtórzymy tę scenę raz jeszcze. Niech będzie,

że tym razem lekarz powie coś w tym rodzaju:

Pacjent nam poszybował! Naturalnie nie mamy

nic przeciwko temu, żeby w tej scenie pojawił się

ponury duchowny, albo przynajmniej

ktoś z prosektorium. Możemy też, na koniec –

wrzucić drzewa, które porusza wiatr.



2.03.2017 r.

Częstochowa