ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (334) / 2017

Maciej D. Woźniak,

KOLAŻ TRAGIKOMICZNY (11. FESTIWAL FILMÓW ROSYJSKICH 'SPUTNIK NAD POLSKĄ')

A A A
Wgląd w najciekawsze filmy, jakie pojawiły się na jedenastej już edycji Sputnika, prowadzi do wniosku, że współczesne rosyjskie kino jest jak sama Rosja – niby bliskie nam kulturowo, a jednak odmienne, często podszyte nie tylko gorzkim realizmem, ale też nietypowym groteskowym humorem. Przy tym, podobnie jak kraj naszych wschodnich sąsiadów, mieni się wieloma odcieniami tworzącymi mozaikę stylów i problemów – czy to kulturowych, czy społecznych.

Tegoroczna edycja Festiwalu Filmów Rosyjskich, który przybliża polskiej widowni najnowsze, jak też klasyczne dokonania rosyjskiego kina, była pełna atrakcji: od prezentacji najnowszych dokumentów, przez retrospektywę klasyka – Siergieja Eisensteina, spotkanie z najnowszą twórczością Andrieja Konczałowskiego, aż po pokazy starych radzieckich bajek przeznaczone specjalnie dla najmłodszej widowni. Jak zawsze jednak największą uwagę widzów przykuwał Konkurs Filmów Fabularnych, w którym o główną nagrodę walczyło kilkanaście tytułów. Jury w składzie Andrzej Kołodyński (przewodniczący), Julia Kijowska i Kuba Czekaj najbardziej doceniło „Arytmię” Borysa Chlebnikowa. Film ten zdobył również Nagrodę Publiczności. Oddając się refleksji na temat rosyjskiego kina, warto przyjrzeć się jednak nie tylko zwycięzcy, ale też filmom, które nie zdobyły tak wielkiego poklasku, ale również zachwycały czy to oryginalnością formy, czy tematyką. By nie tworzyć nudnej wyliczanki, a zarazem pokazać odmienne oblicza rosyjskiej kinematografii, które zawitały do Polski, skupimy się na pięciu konkursowych obrazach. Co je łączy? Co dzieli? Jakie myśli za sobą niosą? Czy tworzą spójny obraz Rosji?

Arytmia życia

Choć ów przegląd podsumowujący Sputnik nie ma charakteru rankingu, przyjmując kolejność alfabetyczną, najpierw pochylamy się nad zdobywcą Grand Prix Festiwalu. Film Borysa Chlebnikowa, autora „Długiego i szczęśliwego życia” czy „Zanim noc nas nie rozdzieli”, to kolejny obraz odzwierciedlający społeczną wrażliwość reżysera, który z zasady przygląda się sprawom zwykłych ludzi i ich codziennym historiom. Jednocześnie w jego filmach możemy dostrzec zarówno mocne, często brutalne sceny, jak i humor wynikający naturalnie z akcji dramatycznej. Tak właśnie jest w „Arytmii”, która pokazuje trudne i pełne poświęceń życie Olega – lekarza moskiewskiego pogotowia. Ciężka, odpowiedzialna praca oraz codzienny kontakt ze śmiercią i cierpieniem to nie jedyne problemy bohatera. Wraz z żoną Katją, również pracującą w tym samym szpitalu, mężczyzna mieszka w maleńkim, obskurnym mieszkaniu w bloku. Życie obojga toczy się w szybkim tempie, a kolejne dni odmierzane są miarowym rytmem kolejnych wezwań, pacjentów, problemów…

Patrząc na bohaterów i ich działania, od razu widzimy, że ich życie to nieustanny bieg, a tym samym zmęczenie. Coraz szybsze bicie coraz bardziej skołatanych serc. Tytułowa arytmia ma u Chlebnikowa wielorakie znaczenie. Odnosi się nie tylko do kieratu ogarniającego Olega i Katję, ale przede wszystkim do zachwiania równowagi między życiem zawodowym i prywatnym. Oleg, pochłonięty pracą, a po godzinach odreagowujący przy kieliszku, nie dostrzega tego, że jego żona staje się zmęczona i zniechęcona, co sprawia, że pewnego dnia żąda rozwodu. To wydarzenie wprowadza chaos do i tak trudnego, ale do tej pory mimo wszystko uporządkowanego życia małżeństwa. Z powodu problemów finansowych i lokalowych oboje zmuszeni są wciąż mieszkać ze sobą, lecz znajdują się w separacji. Cały czas targają nimi sprzeczne emocje, poczucie winy, zgorzknienie, namiętność, lęk, przywiązanie… Filmowa wiwisekcja rozpadającego się związku to wiarygodny psychologicznie i przejmujący obraz skomplikowanych miłosnych relacji, a zestawienie jej z prezentacją pracy lekarzy pogotowia nadaje całości szerszego wymiaru.

Oleg w samym środku małżeńskiego chaosu jest bowiem zmuszony do radzenia sobie z innym problemem – nowym przełożonym, który wymaga od podwładnych ogromnego tempa pracy i przestrzegania żelaznych reguł, które w praktyce często są trudne do zastosowania. Przekonuje się o tym bohater, który w pewnym momencie musi dokonać wyboru – czekać, aż stan jednego z jego pacjentów się ustabilizuje, czy ruszyć pędem do następnego zgodnie z rozkazem przełożonego. Decyzja Olega niesie za sobą tragiczne konsekwencje, pogłębiając chaos. Arytmia ludzkiego życia zdaje się rosnąć…

Chlebnikow skupił się w swoim filmie na ukazaniu trudu życia w wielkim mieście. Przestrzeń szarości przepełniona jest jesienno-zimową aurą podkreślającą otaczający bohaterów brak perspektyw i kierat. Jednocześnie nie postawił jedynie na gorycz i tchnął w historię swoich bohaterów szczyptę nadziei, unikając tym samym niebezpieczeństwa banału i sztuczności przesadnie pesymistycznej opowieści. Podobnie w wątku dotyczącym pracy pogotowia, choć nie uciekał przed mocnymi scenami, a momentami wręcz naturalistycznymi obrazami medycznych interwencji, nie przedramatyzował tego tematu, sprawiając że sceny z życia sanitariuszy wyglądają w „Arytmii” bardzo wiarygodnie, żeby nie rzec quasi-dokumentalnie. Raz mrożą krew w żyłach i są pełne traumatycznych doświadczeń, innym razem zawierają sytuacyjny humor. Ot, życie – mówi reżyser. Trudne, ale nie do końca czarno-białe. Podobnie zresztą jak miłość Olega i Katji. Umiejętne rozłożenie akcentów, kompozycja świata i konstrukcja prostych bliskich widzom bohaterów zaowocowały obrazem, który przemawia, bo po prostu widać w nim prawdę o życiu. Na tę szczerość wyczulone było zarówno jury, jak i publiczność Sputnika.

Byli sobie prości ludzie. Była i koza

Obrazki z życia zwykłych ludzi, choć utrzymane w bardziej komediowym tonie, zaprezentował również Eduard Parri w filmie „Byli sobie”, humorystycznej opowieści o wymierającej wiosce położonej na obrzeżach wielkiego świata. Wymierającej, bo jej ostatnimi mieszkańcami są dwaj starzy kawalerowie oraz podobne im wiekiem małżeństwo. Dni upływają tu na zwykłych czynnościach, codziennych obowiązkach i prostych rozrywkach. Nie ma wielkich radości, ale nie ma też wielkich smutków. Życie płynie spokojnym rytmem, a jedyne niecodzienne wydarzenia to perypetie kozy należącej do jednego z bohaterów, która ma niesłychany talent do zapuszczania się w nietypowe zakamarki i niebezpieczne miejsca. Jednak pewnego dnia w wyniku nieszczęśliwego wypadku sąsiadka dwóch głównych męskich bohaterów zostaje wdową. To sprawia, że w umyśle jednego z nich rodzi się myśl o porzuceniu samotnego życia i ustatkowaniu się. To naturalnie rozpoczyna ciąg rozmaitych perypetii i inicjuje typową komedię omyłek.

Parri pokazuje, że Rosja nie musi być jedynie miejscem smutnym, szarym i brzydkim. Co prawda wioska zamieszkiwana przez bohaterów to przestrzeń wypełniona starymi zniszczonymi budynkami, ale oni sami nie sprawiają wrażenia ludzi uwięzionych we wrogim świecie, lecz przywiązanych do swojego miejsca. Z jednej strony, reżyser kreśli opowieść o samotności, przemijaniu i nieubłaganym nadejściu starości, ale z drugiej nasącza ją ogromną dawką humoru, a bohaterów prezentuje jako prostych, lecz nad wyraz sympatycznych, co nadaje całości lekkości i charakterystycznego swojskiego klimatu. Ów klimat jest czymś nietypowym, niespodziewanym. Po filmie o tak zarysowanej fabule intuicyjnie spodziewalibyśmy się przecież raczej odmalowanego czarnymi barwami portretu beznadziei. Tymczasem biedna wioska, choć niezbyt zaludniona, jest źródłem życia i nieraz nietypowych przygód. To zaprzeczenie obiegowego obrazu Rosji, jaki często pokutuje w powszechnej świadomości – smutnego i szarego. Parri pokazuje, że w niezbyt rozwiniętym technologicznie kulturowo czy cywilizacyjnie zakątku świata mogą zagościć radość, śmiech, a przy tym uniwersalne problemy.

Dziewczyna z kosą prawie jak z Hollywood

Na uwagę zasługuje jeszcze jedna komedia prezentowana na tegorocznej edycji Sputnika. „Dziewczyna z kosą” Olgi Popowej to film szalony, pełen energii, nacechowany niebywałym tempem narracji i niezwykle bogatą paletą postaci i scenariuszowych pomysłów. Jest to opowieść rodem z Moskwy rozgrywająca się w sylwestra, szczególny świąteczny dzień. Jak zostajemy poinformowani na początku filmu, w ostatnich dniach grudnia w stolicy Rosji sprzedaje się osiemdziesiąt tysięcy sukienek, ponad pięćdziesiąt tysięcy krawatów, dwa miliony puszek groszku, a co więcej w wigilię Nowego Roku… umiera tysiąc osób. Ten punkt wyjścia łączy się z tytułem tej, a jakże, czarnej komedii. Oto naszym oczom ukazuje się kostucha pod postacią młodej dziewczyny, która przemierza moskiewskie ulice, dzierżąc w ręku kosę i kierując się z wolna ku blokowi, w którym mieszkają bohaterowie opowieści. Bohaterowie przeróżni, bowiem wątki rozmaitych lokatorów budynku tworzą tu komediowy kolaż podobny do tego, który znamy ze słynnego brytyjskiego filmu „To właśnie miłość” czy naszych rodzimych „Listów do M”.

To skojarzenie kazałoby sądzić, że Popowa przekalkowała na rosyjski grunt rozwiązania typowe dla tych bożonarodzeniowych historii. Nic bardziej mylnego. Choć „Dziewczynę z kosą” wypełnia świąteczna aura, a scenerię stanowi ośnieżone miasto, nie jest ono imitacją Londynu z komedii z Hugh Grantem, lecz posiada swój własny nietypowy klimat, podobnie jak bohaterowie. Świąteczna krzątanina wydaje się tu bardzo znajoma, w centrum stołu znajduje się zwykła sałatka z groszkiem, a postaci zaludniające moskiewski blok nie wydają się nieprzystępne i nierealne, lecz przyziemne i zwyczajne. Jednocześnie ich perypetie to ciąg szalonych sytuacji, a nierzadko surrealizm i groteska podszyte są czarnym humorem. Ten niesie zresztą sama tytułowa bohaterka, której status ontologiczny jest dość nietypowy, a która wprowadza zamęt i chaos wszędzie, gdzie się pojawi. Popowa w tej lekkiej i zwariowanej komedii zdaje się mówić, że Moskwa może być pełna śmiechu, nasze filmy mogą być podobne do ich popularnych odpowiedników zza oceanu, ale będą zatopione w odmiennym, specyficznym klimacie, szalonym, chwilami onirycznym. Tak jak szalona, nieprzewidywalna, pełna pasji i wybuchowa może być dusza Rosjanina. A w każdym razie Rosjan mieszkających w kamienicy z „Dziewczyny z kosą”.

Jakucka poezja

W zupełnie odmienne geograficzne rejony zaprasza widza inna reżyserka, Tatiana Ewerestowa, w wyciszonym poetyckim dramacie „Jego córka”. Ten (jak się zdaje, niewolny od wątków autobiograficznych) film nakręcony został w Jakucji – odległym rejonie stanowiącym część Syberii. Odmienność świata jest tu wyczuwalna od pierwszych chwil nie tylko przez fakt, że bohaterowie mówią nie po rosyjsku, lecz w języku jakuckim, ale przede wszystkim przez nietypową scenerię, zupełnie odmienną od filmowych obrazów Moskwy czy nawet obecnego w „Byli sobie” obrazu prowincji. W filmie Ewerestowej wchodzimy w świat dziki, wciąż nie do końca okiełznany, w którym przyroda nadal nie została zdominowana przez cywilizację. Bezdroża jakuckiego stepu wydają się bowiem miejscem niemal całkowicie dziewiczym, wolnym od przesadnej ingerencji człowieka. Dzieje się tak z uwagi na srogi klimat i niedostępność regionu, w którym rozgrywa się akcja filmu. Pierwsze sceny to skadrowana w statyczny sposób prezentacja porannej krzątaniny w skromnej chacie w samym środku mroźnej zimy. Dwoje dziadków i wnuczka. Przygotowywanie śniadania i odziewanie się w grube warstwy ubrań przed wyjściem na zewnątrz. I cisza przerywana tylko pohukiwaniem świszczącego za oknami wiatru. Tak w skrócie wygląda prolog filmu przedstawiający niedostępny i nietypowy świat.

Jednak o dziwo, choć Jakucja to kraina przez większą część roku skuta lodem, znacząca część historii rozgrywa się latem. To z kolei roztacza zieleń traw i piękno jakuckich lasów i jezior. W tej urokliwej scenerii podążamy za małą dziewczynką, główną bohaterką wędrującą przez skromną osadę, lasy i łąki oraz oddającą się dziecięcym refleksjom na temat otaczającego ją świata. Raz naiwnym, innym razem zaskakująco przenikliwym. Jej myśli łączą się z bieżącymi wydarzeniami, wśród których na pierwszy plan wysuwają się różne formy przemijania i śmierci. Całość, oszczędna w kwestii dialogów, stanowi poetycką, pełną metafor podróż przez kraj lat dziecinnych i nieznaną część Rosji. Zestawienie obrazów przepięknej przyrody służy zaś reżyserce jako fundament do roztoczenia głębokich przemyśleń dotyczących spraw ostatecznych.

Pogański teatr

Refleksje już nie tak przepojone metafizyką, ale również odnoszące się do kwestii duchowych, zawiera dramat „Poganie” reżyserki Walerii Surkowej, nakręcony na podstawie sztuki zmarłej tragicznie autorki dramatów Anny Jabłońskiej. Ten kameralny film, zbudowany na dialogach oraz rozwoju relacji między postaciami, przedstawia historię przeciętnej moskiewskiej rodziny, niezbyt religijnej, której życie zmienia się, gdy z niespodziewaną wizytą przyjeżdża nad wyraz uduchowiona, a właściwie sprawiająca wrażenie religijnej fanatyczki babcia. Ojciec, niespełniony muzyk, matka bez większych sukcesów zajmująca się handlem nieruchomościami i przeżywająca egzystencjalny kryzys córka nie mogą się odnaleźć w nowej sytuacji. Wizyta babci wprowadza w ich życie bałagan. Starsza kobieta z miejsca zaczyna wszystkich nawracać, przekonana o swojej ewangelizacyjnej misji. Jednak od samego początku w jej zadaniu „nawracania pogan” nie ma nic z postawy chrześcijańskiej miłości (choć chwilami można ulec takiemu złudzeniu). Bohaterka prezentuje bezrefleksyjny, skrajny radykalizm. Konflikt między postaciami z każdą sceną zaostrza się i prowadzi do niespodziewanego zwrotu akcji i tymczasowego „nawrócenia” rodziców, by w finale ośmieszyć religijność – czy raczej parodię religijności – w wydaniu babci.

Surkowa buduje w swoim dramacie przejmujący obraz społeczeństwa rozpaczliwie poszukującego fundamentu i duchowego drogowskazu, który pozwoliłby poradzić sobie z traumami i bolączkami dnia codziennego. Można jednak wątpić, czy ów film ma za zadanie krytykować religię, czy raczej quasi-religijny, pusty radykalizm, który niesie za sobą nie prawdziwą wiarę, ale naiwną i zabobonną postawę typową dla… pogan. Prezentując świat beznadziei i duchowego marazmu, który ogarnia rodzinę z wielkiej metropolii, reżyserka zaznacza, że nie ma łatwego wyjścia z tej cywilizacyjnej pułapki i próżno szukać prostego remedium na społeczne czy psychologiczne problemy trapiące współczesnego człowieka. Nie oznacza to jednak, że człowiek jest skazany na beznadzieję. Pewne wartości takie jak rodzina czy miłość mogą zostać odratowane, choć nie jest to zadanie łatwe i nie zawsze może okazać się wykonalne. Obraz kryzysu społeczeństwa zakorzeniono w rosyjskiej kulturze i współczesnej rzeczywistości, co uwidacznia się najpełniej w scenerii szarych, ciasnych mieszkań, jednak myśli zawarte w dramacie dotyczą człowieka współczesnego niezależne od miejsca jego zamieszkania. Tak jak kryzys wartości dotyka każdego niezależnie od kryteriów geograficznych.

Rosyjska dusza, rosyjskie kino

Nietrudno zauważyć, że elementem powracającym w kolejnych filmach, choć w różnych wariantach, jest trud i ciężar życia, wynikający z przyziemnych spraw bądź dotykający samej istoty życia, które jest kruche i zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Czasem okazuje się ono jednak pełne śmiechu, humoru, nieraz czarnego, czy zabawnego szaleństwa. Może mają one stanowić przeciwwagę dla ciężaru egzystencji? Nie ulega wątpliwości, że te odmienne pierwiastki – dramatyczny i komediowy – nie tylko współegzystują we współczesnym kinie rosyjskim, ale często się przenikają i uzupełniają, tworząc śmieszno-straszny kolaż obrazów, raz realistyczny, raz surrealistyczny, raz szary, innym razem mieniący się kolorami. Zawsze jednak w centrum pozostaje bohater, jego życie, jego przemyślenia, jego dramat. Czy to w tragedii, czy komedii. Zawsze w tle pozostaje Rosja rozumiana jako przestrzeń, w której urok syberyjskiego stepu miesza się z brzydotą postkomunistycznych blokowisk.

Taki to kraj: nietypowy, niejednorodny, nieprzenikniony. A zarazem przez swoją nietypowość fascynujący, intrygujący, zachęcający do poznania go i zgłębienia. Chciałoby się rzec – jaki kraj, takie filmy. Podczas ostatniego Sputnika rosyjskie kino pokazało swą oryginalną duszę, zapraszając do spotkania z tak bogatą, a tak mało znaną kinematografią. Oby kolejne edycje Sputnika przyciągnęły kolejne rzesze kinomanów chcących odkrywać nowe horyzonty i przestrzenie. Oby zarówno śmiech, jak i krzyk bólu zawarty w obrazach rosyjskich filmowców były słyszane.
11. Festiwal Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”, Warszawa, 2-12.11.2017.