ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (334) / 2017

Paulina Zięciak,

'NIE MA SIĘ CO OBRAŻAĆ', ŻE 'TEN ŁOKIEĆ ŹLE SIĘ ZGINA'

A A A
„W chwili, gdy piszę te słowa, nie ma tak naprawdę żadnej dziennikarskiej książki o polskiej współczesnej ilustracji, istnieją tylko katalogi i albumy” – pisze we wstępie do publikacji Wydawnictwa Czarne „Ten łokieć źle się zgina” Sebastian Frąckiewicz. W tym momencie takie publikacje mamy dwie – powyższą oraz drugą, wydaną nakładem Wydawnictwa Karakter – „Nie ma się co obrażać”.

Hasłem przewodnim obu jest ilustracja. Sposobem przybliżenia tej dziedziny sztuki – rozmowa. Frąckiewicz przeprowadza jedenaście wywiadów-rzek z grafikami, natomiast Patryk Mogilnicki, odpowiedzialny za wydawnictwo Karakteru, wypowiedzi artystów podporządkowuje hasłom: Droga, Szkoła, Pierwsze rysunki, Miejsce pracy, Wpływy, Plany. Dodatkowo Mogilnicki zbiera bogatą wizualnie galerię prac, w tym wcześniej niepublikowanych lub przygotowanych specjalnie pod „Nie ma się co obrażać” (portrety artystów). Wychodzi z tego coś na pograniczu rozmowy, biogramu i katalogu.

Za to obie książki pokazują rozmaite sposoby definiowania ilustracji, prezentując sylwetki grafików działających w różnych środowiskach – reklamy, muzyki, książki, mody, plakatu, komiksu, gry komputerowej. Wszyscy artyści są nadal czynni, jednak Frąckiewicz skupia się również na rozmowach z klasykami – Bohdanem Butenko czy Józefem Wilkoniem. Mogilnicki podtytułową „nową polską ilustrację” definiuje jako „innowacyjną, awangardową, oryginalną, odchodzącą od realizmu”, ale na pewno nie stawia znaku równości między słowami „nowy” a „współczesny”.

Te wywiady przybliżają nam życie ilustratora. Zwykle pierwsza prezentacja sylwetek twórców nie odchodzi daleko od klasycznej biografii, gloryfikującej postać artysty jako zaczynającego tworzyć od najmłodszych lat, którego pierwszy rysunki były już dziełami sztuki. Mimo to w dużej mierze obok zaprezentowanego tu talentu – ogromnej wiedzy dotyczącej rozmaitych dziedzin oraz skrupulatności koniecznej w planowaniu nawet „elementów przypadkowych”, wieloelementowych i szczegółowych, na pierwszy rzut oka niezauważalnych bądź odbieranych całościowo – ta idylla zostaje często przełamana. Z tego względu, że praca grafika jest równie często hobby, prawie każdy z nich podkreślił, że z tej pracy nigdy nie wychodzi. „Zaletą jest to, że pracuję sam. Wadą jest to, że pracuję sam” – mówi Paweł Jońca. Wiąże się to zawsze z koniecznością skrupulatnego dbania o higienę pracy – strać się oddzielić, a często nawet znaleźć, życie prywatne. Choć grafika to hobby i jednocześnie grafika to zatrudnienie, Gosia Herba podkreśla jednak, że mimo wszystko fach ilustratora to „praca jak każda inna. (…) Nie ma nic wspólnego z przesiadywaniem z modnym szkicownikiem zamykanym na gumkę w kawiarni popularnej sieci”.

I może dlatego, że mamy problem z postrzeganiem pracy artystów na równi ze „zwykłą pracą”, pojawia się kolejny – problem tego, co się w Polsce wydaje. Często doceniane są rysunki „śmieszne i ładne, a eksperymenty krytykowane” – zaznacza Daniel Gutowski. Ale dotyczy to również sensów tematycznych. Nawet sam Józef Wilkoń wspomina: „Naszemu pożyciu [jego i żony – przyp. aut.] poświęciłem książkę »Pani Drozdowa«. Życie pary ptaków jest metaforą naszego życia. (…) W Polsce mi się jeszcze nie udało, bo to jest smutna książka”. Podobnie mówi Iwona Chmielewska, która kontrastuje wydawnictwa polskie i koreańskie, zaznaczając, że u nas liczy się tylko design – książka ma po prostu ładnie wyglądać, nie musi poruszać ważnego tematu. Dlatego sama sobie zadaje pytanie – „Dlaczego ma powstać ta książka?”

Polscy ilustratorzy są „artystycznymi kosmopolitami” i działają oraz są zauważani na całym świecie, nie pozwoliło im to jednak odżegnać się od propozycji pracy za darmo – na przykład dla wzbogacenia portfolio, lub od dziwnych zleceń – chociażby zamówień na rysunki z pokazów mody, rysowanych po pokazie (ze zdjęć), co według Anny Halarewicz pozbawia ich wszelkich emocji. Dlatego w to miejsce doskonale wpisuje się zestawienie wywiadów „klasyków ilustracji” z „młodymi twórcami”, bo pokazuje, z jakimi problemami zmagali się graficy w okresie PRL, a z jakimi dziś. Jakość wydruku, długie czasy oczekiwania, cenzura. To wszystko można zestawić chociażby z bieżącym problemem dostępności książki dla każdego dziecka, co mocno zaznacza Emilia Dziubak, pokazując silne kontrasty miasto-wieś i podając definicję książki według współczesnego, wielkomiejskiego rodzica jako produktu, który „wypada mieć”.

Ale poza tymi częstymi trudnościami w zrozumieniu pracy ilustratora czy problemami techniczno-formalnymi, warto skupić się na jednym z najciekawszych aspektów pracy grafika, czyli na samej ilustracji, gotowym „produkcie”. Bo ta „nowa” ilustracja odcina się coraz bardziej od tej klasycznej ilustracji z lat 60-80. i od ilustratorów utożsamianych z Polską Szkołą Ilustracji. Już nie czerpie garściami z malarstwa i „sztuki wyższej” (choć liczne inspiracje można wychwycić, na przykład Bartłomiej Gaweł „rzeźbi” w ilustracjach do gier komputerowych, czerpiąc z twórczości Dunikowskiego), ale bazuje na własnych doświadczeniach, przeżyciach i dzieciństwie twórców. W dużej mierze na latach 90. – ich popkulturze, klockach Lego, Disneyu czy na designie PRL. Choć w większości przypadków szkoła pomagała – dała warsztat (ale nie zawsze była potrzebna!), to często, jak mówi Dominik Cymer – „działam jak granat odłamkowy, wiele w tym przypadku i spontaniczności”.

Jednak jeden zasadniczy i wspólny mianownik u większości tych grafików można wychwycić – symbol. „Z każdą ilustracją coraz bardziej chciałbym odchodzić od rzeczywistego przedstawienia, dążąc do prostych znaków. (…) Bardzo mnie cieszy (…), że można pokazać coś za pomocą kilku znaków” – definiuje Karol Banach, a do jeszcze większej perfekcji w tym zakresie dochodzi Ania Goszczyńska, dla której jeden temat to jeden symbol, a cieszy ją najbardziej, że „uda mi się użyć tylko trzech, czterech kolorów”.

I można by tak wszystkim tym ilustratorom przyszywać łatki. A to u Banacha widać trochę Legera, a Barbara Dziadosz tworzy w stylu vintage, stosuje sprany kolor i inspiruje się grafiką warsztatową, natomiast Maciej Sieńczyk to trochę realizm magiczny i surrealizm z elementami makabry, śmierci i UFO, a Marianna Sztyma tworzy romantyczne, pastelowe ilustracje dla dzieci… Tylko po co? Skoro „w zasadzie każdy komiks jest o dziewczynie, którą kiedyś kochałem” (Daniel Gutowski). Dla nas każda ilustracja też może być o osobie, którą kiedyś kochaliśmy.
Patryk Mogilnicki: „Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja”. Wydawnictwo Karakter. Kraków 2017.
Sebastian Frąckiewicz: „Ten łokieć źle się zgina. Rozmowy o ilustracji”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2017.