O KOPCIUCHU, CO NIE ZDOBYŁ KRÓLEWNY (NINA WITOSZEK: 'NAJLEPSZY KRAJ NA ŚWIECIE')
A
A
A
Podsumować cały kraj z jego narodem, nieraz ukrytymi przypadłościami i wadami na niespełna dwustu stronach nie jest łatwo. Zrobić to w sposób, który przykuje czytelnika i podbije jego serce – jest jeszcze trudniej. Nina Witoszek w swojej książce „Najlepszy kraj na świecie” próbuje dokonać niemożliwego – i nie do końca jej się to udaje.
To zdecydowanie nie jest książka dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie miał kontaktu z kulturą norweską. Nie jest też pozycją dla osoby, która spogląda na Norwegię poprzez różowe okulary optymizmu i zauroczenia. Witoszek zdecydowanie rozkłada na czynniki pierwsze narodowe stereotypy, niewygodne cechy charakteru Norwegów jako całości i stara się to robić błyskotliwie i z pazurem – na co wskazuje podtytuł książki, „Pamflet”, który z jakiegoś powodu nie trafił na okładkę i po raz pierwszy widzimy go dopiero na stronie tytułowej. Jest krytycznie i ze swadą, zwłaszcza we fragmentach, w których autorka pozwala sobie na obserwacje wyprowadzone z własnych doświadczeń lub zakorzenione w ludowych tradycjach, jak niezwykle istotna dla całej książki opowieść o Kopciuchu.
Espen Askeladden, rzeczony Kopciuch, to role model na miarę Norwegii – spokojny, stateczny, do bólu pragmatyczny altruista, który zdobywa rękę królewny i pół królestwa tylko dlatego, że robi wszystko w zgodzie z naturą, nie robi niczego na siłę i wierzy w swoje szczęście. Jeśli weźmie się pod uwagę ubóstwo, jakie panowało w Norwegii przed odkryciem złóż ropy oraz edukację prowadzoną przez pastorów w XIX w., nietrudno się domyślić, jakie korzenie ma baśń o Kopciuchu. Nie sposób też nie zauważyć, jak duży i pozytywny wpływ tego typu narracja miała na rozwój norweskiego społeczeństwa, które statecznie i spokojnie postanowiło iść przez nie tylko norweskie odludzia, ale i cały świat ręka w rękę z własnym zdrowym rozsądkiem i chłodnym podejściem do życia.
Ale jak mamy okazję przekonać się na samym początku lektury, nawet rozsądny, Kopciuchowy stosunek do życia ma w Norwegii także ciemniejszą stronę, o której przekonać się można dopiero po zagłębieniu się w norweską mentalność. Sama autorka pisze, że „dzisiejsza Norwegia to kraj bogato-biedny: miejsce tonące w zbytku, lecz kultywujące dziewiczą podświadomość drwali i rybaków” (s. 21). Jest to konsekwencja konfliktu pomiędzy dwoma obozami – Patriotami i Inteligentami – z dwoma odmiennymi wizjami na rozwój kraju, którzy to w iście norweskim stylu, spokojnie i na trzeźwo, spierali się o przyszłość Norwegii w czasach, kiedy gorączka romantyzmu trawiła Europę i rozpalała iskrę inspiracji u twórców wszelakich. W Norwegii jednak, do bólu przyziemnej i chłopskiej, zwyciężyła mentalność chłopa – i Witoszek dość trafnie określa to mianem „samookaleczenia elity kulturalnej” (s. 59). Pozostając jednak wierną duchowi Askeladdena, mentalność chłopa sławiła szczęście, które sprzyja biednym, i nagrody, które nieuchronnie otrzyma za swoją przyzwoitość. Lata później norweski los się odmienił za sprawą ropy i jest to chyba największy triumf Kopciucha w historii tego kraju.
Łatwo byłoby skupić się tylko na pozytywach. Witoszek nie pozwala sobie na takie podejście i chwała jej za to. Bierze na warsztat całe spektrum norweskiej mentalności i nie zostawia na niej suchej nitki. Rozprawia się z misją krzewienia dobroci i humanizmu na całym świecie, którą z własnej woli wzięli na swoje barki Norwegowie, mimo że efekty ich pracy często były chwilowe bądź bliskie zeru. Autorka przywołuje w tym kontekście ukuty przez historyka Terje Tvedta pojęcie „norweski reżim dobroci” (s. 125), który zaskakująco dobrze tu pasuje. Ów reżim dobroci ma na celu niwelowanie nierówności społecznych (co samo w sobie jako idea jest niezwykle godne pochwały i obiektywnie potrzebne na świecie) i czynienie ludzi szczęśliwszymi – czasem na siłę, co w pewnych sytuacjach prowadzi do dramatów, zwłaszcza gdy w grę wchodzi konflikt kulturowy. Najbardziej widoczne jest to w przypadku odbierania dzieci rodzicom przez Barnevernet, co jak mówi sama autorka, wywołało już debatę publiczną w Norwegii, która jednak nie dotyka moralnego aspektu tych działań, a dotyczy głównie błędów systemowych, których dopuszczał się Barnevernet (s. 127). W tymże kontekście autorka przywołuje też θυμός (thymos), „uduchowienie związane z uznaniem” (s. 151), którego kryzys często następuje po emigracji i podczas aklimatyzacji w nowym środowisku. Swoista schizofrenia powstała po zderzeniu kultur i konflikcie oczekiwań niejednokrotnie wzmacnia negatywne reakcje na norweski nadmiar dobroci, co jak do tej pory nie wywołuje niczego poza dyskusją. To również jest do bólu norweskie, a wyrażanie swojej opinii na tematy wszelakie jest obywatelskim obowiązkiem (s. 24). Eseje w „Aftenposten”, apogeum społecznego zaangażowania, jest oczywistą kontynuacją postawy, która nawet wśród rewolucjonistów z lat sześćdzieciątych ograniczyła się do „gadania” (s. 72 – 73).
Witoszek nie oszczędza norweskiej duszy, nadmiernego optymizmu i niejednokrotnie zbyt prostolinijnego podejścia do świata. Askeladden, który naiwnie czeka, aż szczęście przyjdzie do niego z własnej woli, odbija się w Norwegach, którzy eksportują szczęście na cały świat i dziwią się, kiedy po ich wyjeździe znowu zaczyna krzewić się korupcja, a przeszczep norweskiego modelu społeczeństwa nie przyjmuje się w zgoła odmiennych sytuacjach (s. 123). Zdarza się wręcz, że konsekwencje są dramatyczne – odsyłam do reportażu Ǻsne Seierstad „Jeden z nas. Opowieść o Norwegii”, gdzie autorka z przenikliwością analizuje życie i motywację Andersa Breivika i pieczołowicie rekonstruuje wydarzenia, które doprowadziły do masakry na Utøi. Breivika nie mogło zabraknąć i w „Najlepszym kraju na świecie”, a Witoszek bezlitośnie punktuje bezsilność służb i zaskoczenie Norwegów, że w ich wspaniałym kraju coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Aż chce się zacytować bezimiennego pasażera samolotu, z którym podróżowała kiedyś autorka, a który to uraczył ją stwierdzeniem, że „nam w Norwegii mózg nie uderza do głowy. Dlatego jesteśmy tacy szczęśliwi” (s. 20).
Przy wszystkich pozytywach odnoszę jednak wrażenie, że czegoś tej książce brakuje. Najlepiej czyta się momenty, w których Witoszek swobodnie i z eseistycznym zacięciem opisuje blaski i cienie norweskiej kultury. Znacznie trudniej przebrnąć przez momenty, w których autorka zmuszona jest najpierw przytoczyć czytelnikowi kontekst kulturowy, który choć niezbędny dla pełnego docenienia książki, wydaje się zdecydowanie zbyt gęstą zbitką faktów, które znacząco zyskałyby albo na dokładniejszym ich opisaniu, albo na zmianie stylu, który w tych momentach staje się nie do zniesienia wręcz suchy i encyklopedyczny. Możliwe, że wina leży w przekładzie, możliwe też, że Witoszek po prostu najlepiej czuje się w komentowaniu rzeczywistości. Tak czy inaczej można pokusić się, że w tym przypadku pomimo najszczerszych chęci i niezmierzonych pokładów optymizmu, nie dane było Kopciuchowi zdobyć ręki królewny i pozostało mu jedynie grzebanie w popiele.
To zdecydowanie nie jest książka dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie miał kontaktu z kulturą norweską. Nie jest też pozycją dla osoby, która spogląda na Norwegię poprzez różowe okulary optymizmu i zauroczenia. Witoszek zdecydowanie rozkłada na czynniki pierwsze narodowe stereotypy, niewygodne cechy charakteru Norwegów jako całości i stara się to robić błyskotliwie i z pazurem – na co wskazuje podtytuł książki, „Pamflet”, który z jakiegoś powodu nie trafił na okładkę i po raz pierwszy widzimy go dopiero na stronie tytułowej. Jest krytycznie i ze swadą, zwłaszcza we fragmentach, w których autorka pozwala sobie na obserwacje wyprowadzone z własnych doświadczeń lub zakorzenione w ludowych tradycjach, jak niezwykle istotna dla całej książki opowieść o Kopciuchu.
Espen Askeladden, rzeczony Kopciuch, to role model na miarę Norwegii – spokojny, stateczny, do bólu pragmatyczny altruista, który zdobywa rękę królewny i pół królestwa tylko dlatego, że robi wszystko w zgodzie z naturą, nie robi niczego na siłę i wierzy w swoje szczęście. Jeśli weźmie się pod uwagę ubóstwo, jakie panowało w Norwegii przed odkryciem złóż ropy oraz edukację prowadzoną przez pastorów w XIX w., nietrudno się domyślić, jakie korzenie ma baśń o Kopciuchu. Nie sposób też nie zauważyć, jak duży i pozytywny wpływ tego typu narracja miała na rozwój norweskiego społeczeństwa, które statecznie i spokojnie postanowiło iść przez nie tylko norweskie odludzia, ale i cały świat ręka w rękę z własnym zdrowym rozsądkiem i chłodnym podejściem do życia.
Ale jak mamy okazję przekonać się na samym początku lektury, nawet rozsądny, Kopciuchowy stosunek do życia ma w Norwegii także ciemniejszą stronę, o której przekonać się można dopiero po zagłębieniu się w norweską mentalność. Sama autorka pisze, że „dzisiejsza Norwegia to kraj bogato-biedny: miejsce tonące w zbytku, lecz kultywujące dziewiczą podświadomość drwali i rybaków” (s. 21). Jest to konsekwencja konfliktu pomiędzy dwoma obozami – Patriotami i Inteligentami – z dwoma odmiennymi wizjami na rozwój kraju, którzy to w iście norweskim stylu, spokojnie i na trzeźwo, spierali się o przyszłość Norwegii w czasach, kiedy gorączka romantyzmu trawiła Europę i rozpalała iskrę inspiracji u twórców wszelakich. W Norwegii jednak, do bólu przyziemnej i chłopskiej, zwyciężyła mentalność chłopa – i Witoszek dość trafnie określa to mianem „samookaleczenia elity kulturalnej” (s. 59). Pozostając jednak wierną duchowi Askeladdena, mentalność chłopa sławiła szczęście, które sprzyja biednym, i nagrody, które nieuchronnie otrzyma za swoją przyzwoitość. Lata później norweski los się odmienił za sprawą ropy i jest to chyba największy triumf Kopciucha w historii tego kraju.
Łatwo byłoby skupić się tylko na pozytywach. Witoszek nie pozwala sobie na takie podejście i chwała jej za to. Bierze na warsztat całe spektrum norweskiej mentalności i nie zostawia na niej suchej nitki. Rozprawia się z misją krzewienia dobroci i humanizmu na całym świecie, którą z własnej woli wzięli na swoje barki Norwegowie, mimo że efekty ich pracy często były chwilowe bądź bliskie zeru. Autorka przywołuje w tym kontekście ukuty przez historyka Terje Tvedta pojęcie „norweski reżim dobroci” (s. 125), który zaskakująco dobrze tu pasuje. Ów reżim dobroci ma na celu niwelowanie nierówności społecznych (co samo w sobie jako idea jest niezwykle godne pochwały i obiektywnie potrzebne na świecie) i czynienie ludzi szczęśliwszymi – czasem na siłę, co w pewnych sytuacjach prowadzi do dramatów, zwłaszcza gdy w grę wchodzi konflikt kulturowy. Najbardziej widoczne jest to w przypadku odbierania dzieci rodzicom przez Barnevernet, co jak mówi sama autorka, wywołało już debatę publiczną w Norwegii, która jednak nie dotyka moralnego aspektu tych działań, a dotyczy głównie błędów systemowych, których dopuszczał się Barnevernet (s. 127). W tymże kontekście autorka przywołuje też θυμός (thymos), „uduchowienie związane z uznaniem” (s. 151), którego kryzys często następuje po emigracji i podczas aklimatyzacji w nowym środowisku. Swoista schizofrenia powstała po zderzeniu kultur i konflikcie oczekiwań niejednokrotnie wzmacnia negatywne reakcje na norweski nadmiar dobroci, co jak do tej pory nie wywołuje niczego poza dyskusją. To również jest do bólu norweskie, a wyrażanie swojej opinii na tematy wszelakie jest obywatelskim obowiązkiem (s. 24). Eseje w „Aftenposten”, apogeum społecznego zaangażowania, jest oczywistą kontynuacją postawy, która nawet wśród rewolucjonistów z lat sześćdzieciątych ograniczyła się do „gadania” (s. 72 – 73).
Witoszek nie oszczędza norweskiej duszy, nadmiernego optymizmu i niejednokrotnie zbyt prostolinijnego podejścia do świata. Askeladden, który naiwnie czeka, aż szczęście przyjdzie do niego z własnej woli, odbija się w Norwegach, którzy eksportują szczęście na cały świat i dziwią się, kiedy po ich wyjeździe znowu zaczyna krzewić się korupcja, a przeszczep norweskiego modelu społeczeństwa nie przyjmuje się w zgoła odmiennych sytuacjach (s. 123). Zdarza się wręcz, że konsekwencje są dramatyczne – odsyłam do reportażu Ǻsne Seierstad „Jeden z nas. Opowieść o Norwegii”, gdzie autorka z przenikliwością analizuje życie i motywację Andersa Breivika i pieczołowicie rekonstruuje wydarzenia, które doprowadziły do masakry na Utøi. Breivika nie mogło zabraknąć i w „Najlepszym kraju na świecie”, a Witoszek bezlitośnie punktuje bezsilność służb i zaskoczenie Norwegów, że w ich wspaniałym kraju coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Aż chce się zacytować bezimiennego pasażera samolotu, z którym podróżowała kiedyś autorka, a który to uraczył ją stwierdzeniem, że „nam w Norwegii mózg nie uderza do głowy. Dlatego jesteśmy tacy szczęśliwi” (s. 20).
Przy wszystkich pozytywach odnoszę jednak wrażenie, że czegoś tej książce brakuje. Najlepiej czyta się momenty, w których Witoszek swobodnie i z eseistycznym zacięciem opisuje blaski i cienie norweskiej kultury. Znacznie trudniej przebrnąć przez momenty, w których autorka zmuszona jest najpierw przytoczyć czytelnikowi kontekst kulturowy, który choć niezbędny dla pełnego docenienia książki, wydaje się zdecydowanie zbyt gęstą zbitką faktów, które znacząco zyskałyby albo na dokładniejszym ich opisaniu, albo na zmianie stylu, który w tych momentach staje się nie do zniesienia wręcz suchy i encyklopedyczny. Możliwe, że wina leży w przekładzie, możliwe też, że Witoszek po prostu najlepiej czuje się w komentowaniu rzeczywistości. Tak czy inaczej można pokusić się, że w tym przypadku pomimo najszczerszych chęci i niezmierzonych pokładów optymizmu, nie dane było Kopciuchowi zdobyć ręki królewny i pozostało mu jedynie grzebanie w popiele.
Nina Witoszek: „Najlepszy kraj na świecie. Pamflet”. Przeł. Mariusz Kalinowski. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |