ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (343) / 2018

Katarzyna Jerzak,

'PAMIĘTNIK 3' GRYNBERGA, CZYLI WSZYSTKIE IMIONA RZECZY

A A A
Jako na puszczy prędkimi psy szczwana
Strumienia szuka łani zmordowana

„Psalm 42” (przeł. Jan Kochanowski)

The wild deer, wand'ring here & there,
Keeps the Human Soul from Care.

William Blake, „Auguries of Innocence”
Wyjeżdżając z Chodzieży, miałam sześć toreb i walizek, dwoje dzieci i psa. W pociągu do Piły – pociągu regionalnym, bez przedziałów – aby do torby zmieścić psa, wyjęłam „Pamiętnik 3” i położyłam go na małym stoliczku, po czym wysiadając w pośpiechu z całym majdanem, książkę tam zostawiłam. W miłej kawiarence ze świeżo odnowionymi plafonami na dworcu w Pile usiadłam na chwilę z dziećmi i wtedy uświadomiłam sobie, że książka – ze wszystkimi moimi notatkami na marginesach, we wnętrzu okładek, pomiędzy linijkami oraz na kartkach i karteluszkach – jedzie regionalnym do Kołobrzegu. Pobiegłam do kasy, ale kasjerka powiedziała, że Przewozy Regionalne to prywatna firma i nie ma do nich numeru telefonu, a najbliższe biuro rzeczy znalezionych jest w Poznaniu. Wróciłam do dzieci, które popatrzyły na mnie i Dawid powiedział: Tylko się nie rozpłacz, Mamo, bo nam też będzie smutno. Wtedy przypomniało mi się, że w Kołobrzegu mieszka geograf, który wykłada w Słupsku. Zadzwoniłam. Zapewnił mnie, że ma znajomych kolejarzy, i że jeśli tylko książka jest jeszcze w pociągu, na pewno ją odzyska.

W drodze do Sopotu zastanawiałam się, czy ktoś zabrałby z pociągu książkę pełną czyichś notatek. A w ogóle, jaka jest dzisiaj wartość książki? Czy komuś może zależeć na tym, aby ją mieć? Jeśli ktoś ją sobie weźmie, aby przeczytać, to nawet dobrze, niech ludzie czytają Grynberga. Nagle na Facebooku nieznana mi osoba napisała, pytając, czy nie zostawiłam „Pamiętnika 3” – przysłała nawet zdjęcie książki samotnie podróżującej przez Polskę. Dalej wszystko potoczyło się jak w filmie akcji: ta miła młoda kobieta książkę oddała konduktorce, a w Kołobrzegu, mimo opóźnienia pociągu, odebrał ją mój znajomy i następnego dnia przywiózł ją do Instytutu Neofilologii. I tylko z powodu tego szczególnego splotu wydarzeń książka znalazła się ze mną na wykładzie z literatury angielskiej i na seminarium licencjackim. Na obydwu zajęciach jest niewidoma od urodzenia studentka anglistyki, Aleksandra Stenka, która napisała już dwa rozdziały pracy licencjackiej, podczas gdy niektórzy nie przysłali jeszcze nawet bibliografii. I to właśnie ci inni studenci sprowokowali mnie do czytania na głos „Pamiętnika 3”. „Nie wiem jak zacząć, nie wiem o czym pisać, nie wiem…” skarżyła się pewna dziewczyna, która wypracowała sobie niezwyczajny temat: „The Non-passage of Time: Non-Linear Temporality in Selected 20th-century Literature and Film”. W skrócie nazywamy ten temat „Nie-czas”, więc mówię: ma Pani wspaniały temat, wystarczy od czegoś zacząć, na przykład u Henryka Grynberga w ostatnim „Pamiętniku” są takie opisy zwierząt na backyardzie, sarny i lisy wracają, pojawiają się co kilka dni lub codziennie w podobnych konfiguracjach i w rezultacie czasu nie ma, jest nie-czas. Studenci patrzą na mnie z niedowierzaniem, więc otwieram „Pamiętnik 3” na chybił trafił i zaczynam czytać – „McLean, 20.IV.2015. Słonecznie po całonocnym deszczu… O wpół do dwunastej siedzę przy komputerze, a tuż za oknem szarobeżowy kociak sunie wzdłuż muru. Ma szpiczasty pyszczek i przyciężki ogon, bo to nie kociak, lecz lisek. Podniosłem aparacik, ale nie zdążyłem, bo zniknął za węgłem od strony mojej najbliższej sąsiadki. Po chwili przybiegła stamtąd jego złocista matka i przysiadła pośrodku mojego małego backyardu, żeby się ogrzać w słońcu, więc przyzoomowałem i parę razy cyknąłem. Wtem zaciekawiło ją coś od strony angielskiej sąsiadki i podążyła tam. Podbiegłem do nieużywanego wyjścia na patio i lekko uchyliłem zasłonę. Stała bardzo blisko i wypatrywała, lecz zauważyła ruch zasłon, gdy wysunąłem aparacik, i pędem wróciła, skąd przyszła. Podejrzewam, że pod obszerną werandę mojej najbliższej sąsiadki. O czym oczywiście nikomu nie powiem” – i czytam tak, aż do połowy następnej strony. Po lewej stronie audytorium, tam, gdzie siedzi gros studentów, spokój, ale po prawej coś się dzieje. Niewidoma studentka aż podskakuje, mam wrażenie, że unosi się w powietrzu. „Jakbym tam była!” woła. „Jakbym dotykała tego lisa, jego szpiczastej mordki! Ja nigdy nie widziałam lisa!” dodaje. „ A teraz zobaczyłam! Wiem, jak wygląda! Ma szpiczastą mordkę! Lisek wygląda jak kociak, tylko ma szpiczastą mordkę i ciężki ogon! Ja to wszystko widzę, i słyszę, jak autor cyka zdjęcia! I widzę, jak przebiega złocista lisica!”

Mimo wzruszenia czytam jeszcze studentom na głos epizod na pływalni, w którym Grynberg próbuje uchronić się przed lipcowym upałem. Gdy w jego domu psuje się klimatyzacja, brak powietrza sprawia, że najbezpieczniejsze miejsce na ziemi zamienia się w zagrażającą życiu kapsułę, niczym łódź podwodna po awarii, w której przebywanie grozi uduszeniem. Narrator-bohater ucieka na basen, ale w drodze z parkingu prześladuje go kpiący nieznajomy męski głos i chichot. „Wchodzę do szatni, a tam siedzi facet w średnio starszym wieku, którego nigdy przedtem nie widziałem, i chichocze jak tamten za moimi plecami, że taka burza, a wcale nie robi się chłodniej. Wychodzę na kryty basen, a grzmoty coraz głośniejsze i nagle gasną światła”. I to też okazało się elektryzujące dla Aleksandry – przeżywała burzę, obecność dziwnego mężczyzny, w końcu brak światła. „To zupełnie, jak ja” – powiedziała o znalezieniu się narratora w ciemności, w obcym miejscu. Teraz jej marzeniem jest, aby powstał audiobook „Pamiętnika 3” – dla niewidomych. Nie czytam już dalej, bo wszystko jest jasne. Dzięki prozie Grynberga, obrazowej, precyzyjnej, oddającej świat w sposób niemalże namacalny, Ola zobaczyła po raz pierwszy lisa. Czegóż więcej może chcieć pisarz? Przecież to cud.

Nie rozmawialiśmy już dalej o Grynbergu, ani o jego sarnach, ani tym bardziej o tym, że siedzieć w ciemnościach, pod ścianą, na amerykańskim krytym basenie, gdyż nigdzie ci się nie śpieszy, to objaw skrajnej samotności. Baseny mają to do siebie, iż mogą być miejscami beztroski i radosnego pluskania – gdy taplają się w nich dzieci – lub też nie-miejscami, gdy przychodzą tam ludzie szukający tylko wysiłku fizycznego. Baseny publiczne w Stanach są szczególnie alienujące, gdyż w porównaniu z polskimi są słabo uczęszczane. Na stanowym University of Georgia, gdzie wykładałam, do dyspozycji studentów i pracowników uczelni był nowoczesny kompleks basenów olimpijskich – za dziesięć dolarów miesięcznie. Chodziłam tam z dziećmi dość często, zawsze niepewna, czy aby jest otwarty, gdyż niezmiennie świecił pustkami – wszyscy prawdziwi Amerykanie byli na siłowni. Od czasu do czasu spotykaliśmy tam lekko zdezorientowanych znajomych Chorwatów z synkiem, ewentualnie zagubionych Chińczyków lub Rosjan szukających jacuzzi. Pływalnia Grynberga natomiast jest teatrem jeszcze innego rodzaju samotności, samotności uchodźcy. „Ja siadam pod ścianą, bo nigdzie mi się nie śpieszy. Grzmoty przycichają, ulewa ustaje, ludzie uciekają do domu, tylko ja zostaję. Menedżer pochodzi do mnie i mówi, że nie wiadomo, kiedy klub znów będzie czynny”. Klub? Jaki klub? Ta pływalnia to nie miejsce, do którego się należy i Grynberg wbrew pozorom nie jest tam członkiem, tylko, tak jak wszędzie indziej, uchodźcą. Powodowany paniką ucieka z domu przed brakiem powietrza, a gdy inni uciekają do domu, on już nie ma dokąd uciec. Może tylko liczyć na cud. „Gdzież tam, nie ma cudów”, dodaje (s. 28).

Jeśli wcześniejsze fragmenty sceny na pływalni mają w sobie coś z Sartre’owskiego „Huis clos” („Bez wyjścia”,1944), gdyż klaustrofobiczna atmosfera basenu, w którym przypadkowi, obcy sobie ludzie znajdują się nagle uwięzieni bez wyjścia, ponieważ na zewnątrz szaleje burza, to ciąg dalszy jest jeszcze gorszy. „Kolację zjadłem na zimno, żeby nie rozgrzewać mieszkania. Wiadomości telewizyjne oglądałem nago”. To dystopia, świat, w którym potęga cywilizacji opartej na technice nagle się kończy, a nie ma niczego, co mogłoby ją zastąpić, tzn. przede wszystkim dawno już nie ma żadnej wspólnoty, społeczności, sąsiadów. Nie ma drugiego człowieka. Są jeszcze tylko sarny, których kojąca obecność na backyardzie autora „Pamiętnika 3” to lokalna utopia, dobre miejsce, w którym chronią się nie tylko sarniątka i liski, ale nawet on sam. W literaturze amerykańskiej baseny na przedmieściach jako swego rodzaju topos drogi prowadzącej do starości, osamotnienia i bankructwa moralnego zostały zapisane przez Johna Cheever’a w jego opowiadaniu „The Swimmer” („Pływak”, 1964). Popijając gin na brzegu basenu na pool party u znajomych, Neddy Merrill słyszy odgłosy nadchodzącej burzy, ale ponieważ jest lato i czuje się świetnie, decyduje się pozostawić żonę na przyjęciu i wrócić do czekających na niego w domu córek, przepływając przez ciąg odkrytych basenów sąsiadów w zamożnym przedmieściu. Po drodze jednak starzeje się, okazuje się już nie mieć przyjaciół, i gdy resztką sił dociera na miejsce, jest późna jesień, a jego dom jest już od dawna niezamieszkały. Ten ikoniczny obraz amerykańskiej alienacji, znany również z serii obrazów Davida Hockney’a, przedstawiających puste kalifornijskie przydomowe baseny, jest jednak małym piwem w porównaniu z tym, co opisuje Grynberg. Alienacja Grynberga nie jest z gruntu amerykańska. Osobność autora „Pamiętnika 3” przywiózł on ze sobą, a w miarę upływu lat i odchodzenia innych, powiększa się ona w postępie geometrycznym. Naturalnie pływalnia jest też mimo wszystko miejscem spotkań znajomych, ale w kraju, który łączy przede wszystkim słaby klej komunikacji fatycznej, w tych, parafrazując tytuł niedawnego polskiego filmu, Zjednoczonych Stanach Fatyczności, spotkanie takie nie jest tym, co miał na myśli Martin Buber, gdy pisał, że wszelkie prawdziwe życie jest spotkaniem: „Na pływalni spotykam Hendricka. Holender w moim wieku, który w młodości był marynarzem, trafiał do tych samych portów, barów, a może i dziewcząt co ja, gdy bujałem po morzach polskimi frachtowcami, a teraz jest emerytem Banku Światowego. Witamy się: Hello Henryk! Hello Hendrick! Pyta, czy często bywam w Polsce i czy czytałem dzisiejszy »Washington Post«, lecz taktownie nie wspomina o teorii spiskowej, tylko że nie chcą uchodźców. Odpowiedziałem, że dla uchodźców to nawet lepiej”.

Spotkanie kompatrioty, drugiego Europejczyka, za oceanem to okazja to rozmowy o czymś, o czym tubylcy nie zawsze mają pojęcie, ale spotkanie to podkreśla ich inność na tle Ameryki: Henryk i Hendrick to nie Henry. Cały „Pamiętnik” – to znaczy wszystkie trzy dotychczas opublikowane tomy – pisane są z pozycji outsidera, a ostatnie dwa tomy niemalże z eremu. Sam autor jawi się jako wyjątkowy bohater literacki – jego wiedza historyczna, mądrość, umiłowanie wartości tego, co stanowi o człowieczeństwie człowieka – prawdy, piękna, czułości – a równocześnie jego klasztorny tryb życia sprawiają, iż można mieć wrażenie, że jest to dzieło pustelnika.

Nie każdy o podobnych jak Grynberg doświadczeniach przyjąłby podobną postawę. Gdy w 2004 tłumaczyłam w Athens, GA z polskiego na angielski „Aryjskie papiery” [Dynin 2014]– holokaustowe zapiski ocaleńca Jerzego Dynina – pracowałam w nocy, a rano z gotowym tekstem podjeżdżałam pod wielki dom Jurka na podobnym do Grynbergowskiego amerykańskim przedmieściu, wśród krzewów i drzew cul-de-sac Telfair Place. Pewnego poranka, po szczególnie bolesnej nocy wysiadłam z samochodu, a Jurek już czekał na podjeździe. „Jak się masz?” zapytał. Uśmiechnęłam się słabo, bo w nocy tłumaczyłam fragment o tym, jak kilkunastoletni Jurek, udając polskiego katolika, wpatruje się w czasie nabożeństwa przez okno w ptaka siedzącego na gałęzi, czyniąc swego rodzaju zakład z losem: jeśli ptak nie odleci, on i jego rodzina przeżyją wojnę. Ptak nie odlatuje, ale aby przeżyć, Jurek musi jeszcze przejść przez piekło cały i musi wydarzyć się wiele pomniejszych cudów. „A Ty?” zapytałam. „Fatalnie”, powiedział Jurek. „Mam poważny problem”. Zmartwiałam. „Popatrz na mój klomb. Sarny przychodzą tu co noc i obgryzają moje róże.” „I Ty uważasz, że to jest problem?” zapytałam z niedowierzaniem. „Tak, bo one myślą, że u mnie jest all-you-can-eat szwedzki bufet. Nawet z sąsiadem kupiliśmy w Home Depot specjalny produkt odstraszający sarny, taką suszoną krew, bo one nie lubią krwi i rozsypaliśmy wszędzie, ale nic nie pomogło, one dalej przychodzą i skubią moje róże”. Nie mogłam zrozumieć, jak można się tym przejmować, bo wyszłam z nocy roku 1944 w poranek Jurka w roku 2004. „Gdyby w 44 roku jakiś anioł stanął przed Tobą, Jurku, i oznajmił, że nie tylko przeżyjesz wojnę, ale sześćdziesiąt lat później będziesz mieszkał na Południu Stanów, w pięknym domu, z młodą żoną i Twoim największym problemem będzie to, że sarny będą Ci podjadały róże w ogrodzie – Jurku, co byś wtedy pomyślał?!” Jurek uśmiecha się. „Że ten anioł to wariat”. Dzięki temu, że Dynin spisał swoje przeżycia natychmiast po wojnie, w kilku znalezionych w Saronie, w dopiero rodzącym się Izraelu, niemieckich brulionach, pozbył się w pewnym sensie części bólu i traumy, aczkolwiek nie pozbył się dosłownego bagażu, bo bruliony te taszczył ze sobą wszędzie – do Filadelfii, Savannah i wreszcie do Athens, GA, gdzie zdecydował się je po raz pierwszy ponownie otworzyć po sześćdziesięciu latach. Dynin, dziesięć lat starszy od Grynberga, nigdy nie został pisarzem: w doskonałym na ten wiek zdrowiu żyje on czasem teraźniejszym, sarny i jelenie odpędza, czym może, karmi dziewięć kotów, a do Polski wprawdzie już nie przyjeżdża, ale bardzo zależy mu na polskim wydaniu „Aryjskich papierów”.

Cały „Pamiętnik” – od pierwszego tomu do trzeciego, a czwarty już powstaje – jest o wszystkim, co ważne. Ze swego pozornego odosobnienia Grynberg przekazuje nam przenikliwy obraz człowieka i społeczeństwa, tego, co dzieje się w świecie, w Polsce, w polityce, w przeszłości, obecnie i prorokuje, jaka będzie przyszłość. Wyróżnia się uwagą, bo wydaje się nadludzko skoncentrowany w swych obserwacjach, zarówno tych dalekich w czasie i przestrzeni, jak i tych najbliższych: „Wieczorem wyszedłem wynieść śmieci. Bardzo jasny wieczór i widzę ją w pół drogi między werandą sąsiadki a węgłem mojego domu. Stoi i patrzy na mnie. Oboje na siebie patrzymy, po czym ona oddala się, omijając werandę szerokim łukiem, żebym nie zgadł, gdzie mieszka/mieszkają jej małe. Ojciec, rudy z czarnym przybraniem, też ostatnio przemyka przez mój backyard tam i z powrotem, ale nie notowałem, bo wydawało mi się to nieistotne, a teraz widzę, że wszystko jest istotne”.

Jak podołać życiu, światu, w którym wszystko jest istotne? Grynberg uczy nas, że jest to możliwe, jest bowiem uważny i krytyczny wobec wszystkiego: wiadomości ze świata, swoich własnych wspomnień, dokumentów i listów odnalezionych po latach, poezji Jana Kochanowskiego, a poprzez nią hebrajskich psalmów sprzed trzech tysięcy lat. Uważnie obserwuje wszelkie zmiany: starzenie się własnego ciała, wycinkę dębów we Franklin Park, wybory na prezydenta, amerykańskie obyczaje. Uważność, która w judaizmie przystoi modlitwie – modlić należy się słowami, na ogół na głos, a nie niewyartykułowanym uniesieniem. Jedna z najważniejszych modlitw żydowskich, Amida, תפילת העמידה, nazywa się modlitwą cichą, ale i przy niej obowiązuje koncentracja, intencjonalność, a nawet poruszanie ustami, czyli werbalizowanie tak, aby modlący się sam słowa modlitwy słyszał. Wiele fragmentów „Pamiętnika 3” Grynberga przypomina modlitwę (dziękuję pani Annie Dolny za zwrócenie mojej uwagi na ten aspekt „Pamiętnika 3” w czasie spotkania na temat tej książki w ramach Salonu Kulturalnego Kobiet, Sopot, Hotel Haffner, 17.01.2018): są passusy pełne błogosławieństw i dziękczynienia (15.X.2015: „Dobrze, że tu jestem. Tu, a nie gdzie indziej. Że jestem”), ale są i inne, których bohaterowie błagają o życie. Wreszcie są te, w których Grynberg wymienia imiona i nazwiska tych, którzy odeszli – jak w nabożeństwach ku pamięci ofiar Holokaustu. Modlitwa żydowska ma to do siebie, iż nie wolno odmawiać jej bezmyślnie, rutynowo, mechanicznie. Modlący się musi więc być uważny, aby przyzwyczajenie nie wzięło góry nad koncentracją. W 1932 roku, Walter Benjamin pisał w „Gewohnheit und Aufmerksamkeit”:„Pierwszym ze wszystkich przymiotów, mówi Goethe, jest uwaga. Ów prymat dzieli ona wszakże z przyzwyczajeniem, które od pierwszej chwili wchodzi z nią w zwarcie. Wszelka uwaga musi znaleźć ujście w przyzwyczajeniu, jeśli nie ma rozsadzić człowieka, wszelkie przyzwyczajenie musi zostać zakłócone przez uwagę, jeśli nie ma człowieka obezwładnić. Uwaga i przyzwyczajenie, przyjmowanie ciosów i radzenie sobie z nimi, to grzbiet fali i dno doliny między dwiema falami na morzu ludzkiej duszy”.

To właśnie te dwa bieguny – uwaga i przyzwyczajenie – decydują o dynamice „Pamiętnika 3”. Grynberg uważnie przyglądający się wszystkiemu, gdyż cios może nadejść z każdej strony, ale równocześnie Grynberg przyzwyczajający siebie i nas do rytmu dni, kiedy nawiedzają go sarny, lisy, chipmunk. Być może natężenie uwagi, którego doświadcza, przeżywając świat, musi być kontrapunktowane spojrzeniem na backyard, mikrokosmos życia. Ale jest w tym podglądaniu dzikich zwierząt coś niepokojącego, coś, co sprawia, że jako czytelnicy nie możemy przestać pytać, dlaczego. Dlaczego autor patrzy na nie tak często? Czy to, że mieszka sam, to wystarczająca odpowiedź? Dlaczego zawsze robi zdjęcia? Czy samo spojrzenie nie wystarcza? Dlaczego nie przygarnie psa lub, jak wielu Amerykanów, nie kupi karmnika dla ptaków? Dlaczego skupia się na kalekiej sarnie? „Dziecko stojące za portierą samo staje się czymś zwiewnym i białym – widmem” pisze Walter Benjamin w miniaturze „Dziecko ukryte”. Grynberg stojący za zasłoną i obserwujący sarny sam jest momentami jak duch:„McLean, 15 X 2015. O siódmej rano jest jeszcze szaro. Odkręcam żaluzje kuchennego okna, a w tej szarości dwie smukłe sarny na śniadaniu pod smukłymi dębami mojego frontyardu bujnie porośniętego »dzikim winem indiańskich dusz«. Frontyard leży na zboczu, więc z ulicy saren nie widać, zwłaszcza szarych w jesiennej szarości. Jak przed wiekami w tej dąbrowie. Stoję i patrzę przeniesiony w przeszłość. Nie zapalam światła w kuchni, niech jeszcze trochę potrwa”.

To niepokojące wrażenie, że Grynberg mógłby przejść na drugą stronę, ma swój literacki precedens w losie narratora opowiadania Julio Cortázara „Aksolotl” (1952). Czując się obco w Paryżu, odwiedza on przypominające ludzi aksolotle w Jardin des Plantes: „Opierałem się o żelazną barierę, która otaczała akwarium, i patrzyłem na aksolotle. Nie było w tym nic dziwnego; od pierwszej chwili czułem, że coś mnie z nimi wiąże, coś nieskończenie odległego i zapomnianego, co jednak wciąż jeszcze nas łączyło” – aż pewnego dnia sam staje się aksolotlem. Aksolotle nie są ssakami, nie mają wielu cech antropomorficznych oprócz łapek i twarzy, a jednak stanowią dla narratora rodzaj alter ego, są świadkami i sędziami jednocześnie, tak jak sarny i lisy Grynberga: „Może mnie widziały, może zdawały sobie sprawę z moich wysiłków, aby przeniknąć w ich nieprzeniknione życie? Nie były istotami ludzkimi, ale nigdy jeszcze nie odczuwałem tak ścisłego związku z żadnym zwierzęciem. Aksolotle były jak gdyby świadkami czegoś, świadkami czasem przeistaczającymi się w straszliwych sędziów”. Opowadanie Cortázara jest przede wszystkim opowiadaniem nie tyle o metamorfozie samego narratora, ile o pisarstwie, o tym, co to znaczy być pisarzem: „I w tej ostatecznej samotności, której już nic zakłóca swymi powrotami, pocieszam się, że może coś o nas napisze; będzie myślał, że opowiada bajkę, i napisze to wszystko o aksolotlach”. Grynberg jest daleki od opowiadania bajki, ale jego wtręty o sarnach i lisach zamieniają się w całość, która jest wielkim oczarowaniem.

Czułość to po żydowsku cartkajt. Czułość, z jaką Grynberg patrzy na sarny, lisy, raccoony i chipmunki na scenie swojego backyardu, jest niezwykła właśnie dlatego, że Ameryka już od dawna nie jest krajem czułości. Obdarzona często nieujarzmioną przyrodą Ameryka jest krajem roadkill. Najtrafniej ucieleśnia ten brak czułości morderczy wiersz William E. Stafforda „Traveling through the Dark” (1998), którego podmiot nie-liryczny znajduje na poboczu martwą sarnę, a w jej stygnącym ciele – żywe nienarodzone koźlątko. Po chwili wahania, oświetlony reflektorami swego samochodu i w oparach spalin, wsłuchując się w równomierne mruczenie silnika i w przyrodę dookoła, spycha sarnę w dół kanionu do rzeki. W wierszu tym życie przeszkadza nie-życiu, metalowemu i samochodowemu. U Grynberga też przeszkadza, ale Grynberg jest po stronie życia, tego, co należy chronić: „McLean, 6 IX 2014. Parny upał, gorszy niż wczoraj. Po dziesiątej z niskich bambusów wynurza się jedna złocista, a za nią druga. Po chwili jedno malutkie, a za nim drugie już prawie bez kropek. Cieszę się, że są oba. Za dużo aut na podjeździe sąsiadów, więc się nie zatrzymują i w tej samej kolejności co przyszły, znikają za węgłem od strony angielskiej sąsiadki”.

„Pamiętniki” Grynberga to kolosalne przedsięwzięcie, które próbuje oddać świat, więcej: ocalić świat. Na przekór tytułowi, „Pamiętnik 3” to nie przykład gatunku memuarystycznego: to epika, liryka i dramat w jednym, dzieło pojemne i ponadczasowe. Podręcznik dla tych, którzy nie boją się myśleć, czuć, a przede wszystkim, którzy nie boją się prawdy. W Warszawie mówi się, że Grynberg pisze już „Pamiętnik 4”. Gdy zaprzestanie pisania, skończy się świat.

LITERATURA:

G. Dynin: „Aryan Papers”. Przeł. Katarzyna Jerzak. Nowy Jork 2014.