ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (343) / 2018

Aleksandra Więcek-Gigla,

'TRZYDZIEŚCI LAT CHODZI Z MATKĄ NA PLECACH' (IGA ZAKRZEWSKA-MORAWEK: 'WSTYD')

A A A
Wypowiedziane w pośpiechu słowo wstyd brzmi, jakby ktoś splunął. Jedna sylaba, akcent położony na cały wyraz, paradoksalnie, bowiem zwykle o wstydzie się nie mówi, przemilcza się go, zasłania (rewelacyjną refleksję na temat wstydu zawarł Maciej Tramer w swojej książce Rzeczy wstydliwe, a nawet mniej ważne). Iga Zakrzewska-Morawek wyciąga wstyd na światło dzienne, decydując się umieścić to słowo na okładce swojej książki (a wcześniej postanawiając zatytułować ją w ten sposób). Serwuje czytelnikowi dobrze zbudowaną, przemyślaną historię, a właściwie kilka historii, dla których wspólnym mianownikiem jest właśnie wstyd.

Interesujący wydaje się już sam wybór bohaterek – bo o kobietach właśnie ta powieść. Nie sposób przejść obojętnie nad tym faktem, bowiem wystarczy przyjrzeć się kilku oczywistym źródłom, wówczas okaże się, że płeć jest ze wstydem ściśle związana. Jak wskazuje Tramer „Przecież wstyd jest kobietą. Sugeruje to stereotyp, sugeruje mit i tylko gramatyka (nie każda) twierdzi inaczej, chociaż nawet ona nie ma pewności. (…) Języki romańskie – w tym przypadku bliższe mitowi niż polszczyzna – upierają się konsekwentnie przy żeńskim rodzaju” (Tramer: 125). Cesare Ripa w swojej „Ikonologii” zarówno wstyd, jak i wstydliwość obrazuje jako kobiety. Pierwsza to „Dzieweczka ubrana na biało, w namitce tego samego koloru, osłaniającej jej twarz i spadającej aż do pasa. W prawej dłoni trzyma lilię, również białą, prawą stopę opiera na żółwiu” (Ripa: 417). Natomiast drugą przedstawia następująco:„Powabnego wyglądu niewiasta, z twarzą i oczyma spuszczonymi, z wierzchołkami uszu i policzkami zaczerwienionymi. Ubrana jestna czerwono, na głowie ma łeb Słonia, w prawej ręce trzyma Sokoła, w lewej – wstęgę z wypisanym mottem DYSORIA PROCUL” (Ripa: 231).

Co więcej, słowniki współczesne również idą tym tropem. „Słownik języka polskiego” bowiem bezwstydnicę definiuje jako „kobietę bezwstydną, nie mającą wstydu, skromności”, zaś bezwstydnika jako „człowieka bezwstydnego, pozbawionego wstydu i skromności”. Z takich lektur płynąć może wniosek, że, po pierwsze, wstydliwość jest przypisana stereotypowo i mitologicznie kobietom, a w dodatku wstydzić się można na dwa sposoby: albo jako człowiek, albo jako kobieta, wykluczając tym samym przedstawicielki płci żeńskiej ze zbioru ludzi. Ale nie o tym tutaj.

Zakrzewska-Morawek obrazuje trzy kobiety, pozornie ze sobą niezwiązane, które czytelnik poznaje w sytuacji zastanej, bez wstępów, przygotowań i prologów. Bosa nie chce przygotowywać zakąsek pijanemu ojcu oraz kompanowi libacji, postanawia wyjechać z domu. Nie przechodzi jednak obojętnie nad śpiącym na podłodze zalanym ojcem, przykrywa go kocem, by nie zmarzł. Zośka zostaje porzucona przez swoją matkę, która większość życia wpajała jej, że nie należy zostawiać jedzenia i że „podziękuje, jak zje”. Marta nie chce pamiętać swojego panieńskiego nazwiska, zapytana o nie, odpowiada po chwili milczenia. Jest jeszcze Paweł, który na scenę wchodzi niejako sprowokowany przez relację z Zośką. Paweł od zawsze słyszał stwierdzenia rodziców, że „Ty chyba, Pawełku, nie jesteś normalny”, „Myślę, że możesz mieć w głowie siano”, „Ty to, Pawełku, rozumem nie grzeszysz”, aż po „kompletny z ciebie, Pawełku, idiota” (s. 22). Tak więc mamy trzy kobiety (i jednego mężczyznę), każda ze sporym bagażem doświadczeń. Koleje losu sprowadzają je do jednej kamienicy.

Światy, które każda z nich próbuje stworzyć, biorąc życie we własne ręce, nie są do końca szczęśliwe. W przypadku Zośki pojawia się fatum rodem z antycznej tragedii: postanowiwszy, że jej córka, Celinka, będzie najszczęśliwszym dzieckiem, mającym wszystko, czego jej samej za młodu brakowało, doprowadza do sytuacji, w których zachowuje się dokładnie jak swoja znienawidzona matka. Paweł, mąż Zośki, obsesyjnie przygląda się dziewczynce, aby upewnić się, że będzie ona zupełnie normalna, bez jakichkolwiek objawów „inności”, przy jednoczesnym byciu dzieckiem bez plastikowych zabawek i powszechnych elementów towarzyszących wychowaniu. Bosa opiekuje się obłożnie chorą Frydą, jej psem zwanym Szpilmanem, a także, w sposób zupełnie jakby bierny i „niezawiniony”, staje się bliska sercu Pawła. Marta z kolei wychowuje syna, którego ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu jest obserwowanie z perspektywy parapetu codzienności ludzi mieszkających nieopodal. Tworzy on sobie mniej lub bardziej wyimaginowane charakterystyki owych ludzi, dostrzegając ich rytuały, próbując odgadnąć ich historie. Marta za wszelką cenę chciała ochronić syna przed byciem „niechcianym, nieodpowiednim, tak bardzo nie w porę”(s. 146), rozważała przerwanie ciąży, by Jurek nie musiał przechodzić przez wszystko, czego sama doświadczyła.

Pojawiają się też poboczne postaci, które początkowo nie mają znaczenia, a wręcz wydaje się, że wprowadzają zamęt. Zamęt jest słowem istotnym, bowiem autorka sieje go po mistrzowsku. Kolejne rozdzialiki czasem przenoszą spojrzenie na inną bohaterkę, a zawsze zmieniają perspektywę. Raz narrator jest trzecioosobowym bezstronnym obserwatorem, raz przybiera postać bohaterek i daje czytelnikowi wgląd w myśli i uczucia, głównie Marty, Bosej i Zośki. Tekstowi brak linearności, występują liczne retrospekcje, których prawdziwości ostatecznie zdecydowanym głosem się zaprzecza. Ciągłe zmiany punktu widzenia, majaki, co do których nie ma pewności, czyimi są, konieczność zbierania poszlak, niejednokrotnie wertowania kilku stron wstecz, wciągają czytelnika w grę psychologiczną. Bohaterki są naznaczone trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa, noszą w sobie wstydliwą plamę. Wstyd ów jest toksyczny, trawi każdą z dziewczyn z osobna, nie daje się ominąć, zamazać, zapomnieć. Kiedy już się wydaje, że udało im się oddalić od „tamtych” wspomnień, ktoś znienacka pyta o panieńskie nazwisko, albo do sklepu wchodzi niechlujny bezdomny w stroju kowbojskim… Wspomnienia to nie wszystko, wszak wstyd potrafi ukazać się w sposób somatyczny: „Zośkę bolało, ale nie mogła o tym mówić. Nieładnie się tak przecież obnosić ze swym bólem. Bolały ją kolana i plecy. Zerkając w lustro, myjąc zęby, w odbiciu widziała za dużą, jakby napuchłą, pulsującą głowę. Jakieś kłucia w sercu i szmery. Do tego alergie: kurz, pszenica, wieprzowina, wołowina, roztocza. Później doszedł stres, asymetria klatki piersiowej, atopowe zapalenie skóry, wyciek z ucha, choroba sieroca, łuszczyca, płaskostopie i skolioza (…) Często bolało ją gardło” (s. 305).

Bezradni wobec objawów Zośki lekarze dali jej do myślenia. Podczas zwyczajnych zajęć z pilatesu instruktorka zwraca bohaterce uwagę, że niepoprawnie wykonuje ćwiczenia, zapewne z powodu noszonej na plecach matki, z podobieństwa kobiet dedukuje wiążące je relacje. Zośka wówczas dochodzi do wniosku, że wszystko ją boli, bo „trzydzieści lat chodzi z matką na plecach. Dźwiga ją wszędzie i nosi ze sobą jak dziecko. Jak żółw skorupę, ślimak muszlę. Jak wielbłąd swój garb” (s. 306).

Ta refleksja zmusza ją, by stanąć w prawdzie przed samą sobą, by przyznać się, że nieprzepracowane i pozostawione w głębi doświadczenia z przeszłości uniemożliwiają budowanie przyszłości. Jakby toksyczny wstyd paraliżował synapsy odpowiedzialne za przepływ impulsów nerwowych i nie można było wykonać kroku wprzód. Mimo najszczerszych chęci, mimo pozornie dobrego planu, mimo przekazania życia kolejnemu pokoleniu, mimo przeprowadzki, małżeństwa, znalezienia pracy, problem pozostaje. Może zostać zasłonięty, przykryty, zagadany, ale nie unicestwiony.

Wstyd jest wywoływany przez wzrok. Po co się wstydzić, jak nikt nie patrzy? Ale wystarczy świadomość, że ktoś może spojrzeć, a już pojawia się rumieniec, już następuje gest przysłonięcia przypadkowo ujawnionych miejsc na ciele: „Zasłonięcie tego, co niewłaściwe, koryguje, ale nie usuwa – chyba że rytualnie. To, że czegoś nie widać, nie oznacza jeszcze, że nie istnieje. Zasłona jest znakiem korekty lub kłamstwa, ale dla wprawnych oczu – a innych zazwyczaj nie ma – jest zarazem znakiem prawdy. Trzeba więc nie tylko zasłonić niewłaściwe, ale zasłonić zasłonę” (Tramer: 129).

Zdaniem Macieja Tramera „nie można się wstydzić tego, czego się nie da zobaczyć” (Tramer:: 133), zatem wysnuć można podejrzenie, że prawdziwym problemem bohaterek wykreowanych przez Zakrzewską-Morawek nie są niewygodne, często traumatyczne doświadczenia z lat młodzieńczych, jak nadużywający alkoholu ojciec, czy porzucająca rodzinę matka,a świadomość, że ktoś może to odkryć, że ktoś może zapytać, że ktoś – nie daj Boże! – zna ich sytuacje. Bo wtedy schemat myślenia jest bardzo prosty: „Kiedy twoja matka wariatka, a ojciec pijak. Skoro pijak, a ty jego córka, to przecież oczywiste, że jaki ojciec, taka córka” (s. 15).

Bohaterki „Wstydu” są napiętnowane doświadczeniami z dzieciństwa – alkoholizm jednego z rodziców, porzucenie, obsesyjnie wpajane wizje „grzecznych dziewczynek”, bycie niechcianą, zaburzone relacje rodzinne, rówieśnicze, międzyludzkie… To sprawia, że postanawiają stworzyć nowe życie w sposób całkowicie odmienny od tego, w którym dorastały. Nie jest to zadanie proste, jedna z dziewczyn konstatuje:„A kilkanaście lat później zachodzisz w ciążę, rodzisz albo i nie rodzisz i nie dziwi nic. Schemat się powtarza, choćby ci się wydawało, że ty nigdy, że ty inaczej, że ty na pewno nie” (s. 15).

Doświadczenie wstydu determinuje osobowość, zatruwa sposób myślenia, kształtuje przyszłość. Ten mechanizm wprawną ręką opisała Zakrzewska-Morawek, sugerując na wstępie, czego można się spodziewać po książce, poprzez motto z „Toksycznego wstydu” Johna Bradshawa. Książka Zakrzewskiej-Morawek to solidna opowieść złożona z mniejszych historii, zespolonych wspólnym mianownikiem wstydu, uruchamiająca rozmaite możliwości interpretacyjne. Chłodny klimat powieści potęguje niepokój odbiorcy, który daje się wciągnąć w psychologiczną grę, nie patrząc wstecz i zupełnie się zatracając.

Literatura:

1. „Słownik języka polskiego”. T. I: A-K. Red. M. Szymczak, Warszawa 1992.

2. Ripa C.: „Ikonologia”. Przeł. I. Kania. Kraków 2002.

3. Tramer M.: „Rzeczy wstydliwe, a nawet mniej ważne”. Katowice 2007.
Iga Zakrzewska-Morawek: „Wstyd”. Wielka Litera. Warszawa 2018.