ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (82) / 2007

Aneta Głowacka,

KOMPROMITACJA BOGÓW

A A A
Po premierze „Orestei” w reżyserii Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie pojawiły się głosy, że to najlepszy spektakl w dorobku tego reżysera. Można się spierać, czy tak jest istotnie. Faktem jest, że w pamięci pozostaje kilka mocnych, sugestywnych obrazów (jak chociażby wieszczenie Kasandry, która w promieniach czerwonego słońca rodzi słowa przepowiedni) i wrażenie, że elementy składowe spektaklu są ze sobą w ciągłym konflikcie. Ascetyczność znaków teatralnych walczy o lepsze z popkulturowymi błyskotkami, tradycyjna inscenizacja zamienia się w telewizyjne show. Klata już zdążył przyzwyczaić do heterogeniczności wykorzystywanych środków, które tak jak żonglowanie stereotypami, stały się trwałym elementem jego teatralnego pisma.

Dzieje rodu Atrydów mogą być doskonałym pretekstem do opowiedzenia historii o meandrach władzy, konsekwencjach rodowej zemsty, dominacji mężczyzn, nieprzewidywalnej w swym gniewie kobiecości. Klata stworzył opowieść o upadku cywilizacji, kiedy olimpijscy bogowie zamienili się w bożków popkultury, władzę obiektywnego sądzenia zastąpiło głosowanie audiotele, które w ostateczności i tak nie jest brane pod uwagę przez kapryśnych mieszkańców Olimpu. Atena (Anna Radwan-Gancarczyk) zachęca publiczność do osądzenia Orestesa (Piotr Głowacki) za matkobójstwo, jakkolwiek za chwilę wydaje wyrok uniewinniający, bowiem odpowiadają jej jego walory fizyczne. Próżny Apollo (Błażej Peszek), bóg sztuki i wróżbiarstwa, pojawia się w kostiumie Robbiego Williamsa, który hipnotyzuje publiczność utworem „Feel”. Ubrane w wysokie buty i kuse sukienki Erynie, początkową chęć zemsty na Orestesie zamieniają na plażowe fotele i słodkie lenistwo w promieniach słońca. W ludzkim świecie nie ma wartości, nie ostały się one również w świecie bogów. Zbrodnie dokonane przez ludzi nie pociągają za sobą żadnych konsekwencji. Bogowie przestali być wiarygodnymi arbitrami. Są mniej konsekwentni i bardziej kapryśni niż ci, o których losach decydują. Zasada: „Nie ma winy bez kary” już dawno przestała działać, Temida udała się na spoczynek. Wyrzucona z posad bryła świata pogrążyła się w chaosie.

W świecie bogów dzieje się źle. Nie lepiej jest również na ziemi pokrytej kurzem i pyłem. Z jej głębi wyłania się Klitajmestra (Anna Dymna) ubrana w suknię ślubną i przytwierdzony do głowy welon. Suknia, w której przysięgała wierność Agamemnonowi przetrwała lata oczekiwania na męża, chociaż kostium samotnej żony coraz bardziej ją uwiera. Los Penelopy wydaje się pozbawiony sensu, Klitajmestra nerwowo przemierza brzeg sceny. Nie znajduje racji, żeby przerwać długoletnie oczekiwanie, nie znajduje również powodu, dla którego miałaby czekać na męża. Śmierć zadana przez Orestesa, do której sama go zachęca wydaje się najlepszym wyjściem z sytuacji, tak jakby dopiero doświadczenie własnej śmierci pozwoliło jej dotknąć życia.

Życie na ziemi nasiąkłej zbrodniami (spod warstwy gruzu prześwituje krwista czerwień podłoża), nad którą nie mają władzy prawa ludzkie ani boskie, osuwa bohaterów w stan katatonicznego zawieszenia. Elektra (Anna Radwan-Gancarczyk) w pensjonarskich podkolanówkach i kusej sukieneczce przygotowuje ołtarz dla ojca, z jego korpusu i dziecięcych zabawek buduje pomnik pamięci. Kaleki Ajgistos (Juliusz Chrząstowski) przypomina szaleńca nieświadomego zachodzących potworności, Orestes zachowuje się jak komiksowy mściciel. Niedojrzały do zbrodni powtarza tylko zachowania Punishera, nawet porusza się mechanicznie jak ulubiony bohater. Puste gesty, bez wewnętrznego przekonania, mają zaspokoić żądania Elektry.

W świecie bez idei i wartości pozostała tylko forma, mechaniczne powtarzanie odwiecznych rytuałów albo nieudolna próba obudzenia się z maligny, nawet za cenę życia. Klitajmestra zabija siekierą męża bardziej z chęci wyrwania się z melancholijnej monotonii i poczucia smaku życiu aniżeli z pamięci o zamordowanej córce, chociaż ma świadomość, że będzie musiała zginąć z rąk syna. Orestes zabija matkę, chociaż bardziej za jej namową, a także z chęci sprostania żądaniom siostry aniżeli z pragnienia pomszczenia ojca. Autystyczna Elektra każe bratu zamordować stryja i matkę, chociaż nie wiadomo, czy odseparowana od tego, co zewnętrzne, oczekuje, że zmieni to cokolwiek w jej życiu. W jej świadomości została zapisana konieczność ślepej zemsty, która nie bierze pod uwagę zmiennych niewiadomych. Okazuje się, że na Atrydzkiej ziemi jedyną, która nie straciła wrażliwości jest branka Agamemnona, Kasandra (Małgorzata Gałkowska). Fizyczna niewola dała jej wolność odczuwania. Słowa, które z trudem z siebie wyrzuca, nie są wyuczonym refrenem. Pieśń o krwi i zemście rodzi się w jej ustach w bólu, wyrywana z trzewi, prawdziwa.

Ocena współczesnego świata, którego powidok pojawia się na scenie, jest jednoznacznie negatywna. Wartości zastąpiła nijakość i miałkość świata mediów, realne życie zamieniono na telewizyjne studio. Bogowie stracili mądrość i rozsądek i okazali się próżnymi plastikowymi idolami popkultury. Nie ma problemów z oddzieleniem plew od ziarna, i wiadomo, że więcej w tym świecie czerni niż bieli. Klata w diagnozach jak zwykle jest radykalny, szkoda tylko, że poza kilkoma interesującymi rozwiązaniami interpretacyjnymi, nożyk reżysera tak łatwo prześlizguje się po powierzchni stereotypu.
Ajschylos „Oresteja”. Adaptacja: Iga Gańczarczyk, Jan Klata, Anna Włodarska. Opracowanie muzyczne: Rafał Kowalczyk, Jan Klata. Scenografia, reżyseria światła: Justyna Łagowska. Kostiumy: Mirek Kaczmarek. Ruch sceniczny: Maćko Prusak. Konsultacje wokalne: Olga Szwajgier. Premiera: Stary Teatr w Krakowie, 25 lutego 2007.