ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (348) / 2018

Mateusz Demski, Marta Prus,

DO SAMEGO KOŃCA TOWARZYSZYŁA MI NIEPEWNOŚĆ

A A A
Mateusz Demski: Kilka lat temu zrobiłaś etiudę, której bohaterkami były gimnastyczki. Słyszałem, że jest to bliskie temu, co kiedyś robiłaś.

Marta Prus: Tak, przez siedem lat trenowałam gimnastykę artystyczną. Treningi były właściwie całym moim dzieciństwem, miałam okazję startować w zawodach na poziomie ogólnopolskim. Kiedy byłam starsza chodziłam do szkoły baletowej, zajmowałam się też tańcem współczesnym. W pewnym momencie musiałam jednak podjąć konkretną decyzję na temat mojej dalszej drogi. Wtedy też zdecydowałam się na reżyserię.

M.D: Czyli „Over the Limit” wzięło się z twoich doświadczeń? To brzmi jak bardzo intymny projekt.

M.P.: Nie. Nigdy nie chciałam zrobić filmu sportowego. W kinie potrzebowałam czegoś więcej, co pozwoli mi przekroczyć ramy danej dyscypliny i uczynić ten świat pełniejszym. Chciałam znaleźć bohatera i temat, który odsunie gimnastykę na dalszy plan.

M.D: I wtedy trafiłaś do Rosji. Jak się tam znalazłaś?

M.P.: Wybór był poniekąd naturalny, ponieważ rosyjskie gimnastyczki od lata pozostają niedoścignione. Nieprzerwanie od ponad piętnastu lat wygrywają wszystkie międzynarodowe zawody. Gdyby nie fakt, że regulamin olimpijski pozwala na start tylko dwóch zawodniczek z jednego kraju, Rosjanki zajmowałyby prawdopodobnie wszystkie miejsca w pierwszej dziesiątce. Gimnastyka w Rosji cieszy się ogromną popularnością, ten sport trenują dosłownie setki tysięcy uzdolnionych dziewczyn. I poza tym jest czymś więcej. To maszyna propagandowa. Rosja buduje swój wizerunek na sile, a sport jest doskonałym ku temu narzędziem. Te wszystkie okoliczności były na tyle fascynujące, że zaczęłam zgłębiać temat. Wtedy też trafiłam na Irinę Viner-Usmanovą – trenerkę rosyjskich gimnastyczek, a zarazem żonę jednego z najbogatszych ludzi w Rosji. Siła, charyzma, a także polityczne koneksje, które emanowały od niej w materiałach prasowych, sprawiły, że postanowiłam pojechać do Moskwy.

M.D: Zawsze szokuje mnie to, jak mało się mówi o tym zamkniętym środowisku. O tym, jak zaskakująco bliskie relacje i zależności występują pomiędzy światem sportu a światem polityki. Wszyscy widzą tylko piękne opakowanie.

M.P.: To prawda, dlatego od samego początku chciałam, żeby mój film miał polityczne dno. Aby pokazywał świat sportu z perpsektywy systemu, który sprawuje rządy nad ludźmi. Nie ukrywam, że kryły się za tym również powody osobiste. Z jednej strony czułam pewną powinność wobec moich rodziców, którzy w czasach komunizmu działali w opozycji. Tata robił zdjęcia podczas strajków, zaś mama pracowała w amerykańskiej ambasadzie, przez co była inwigilowana. Z drugiej strony miałam okazję doświadczyć tego mechanizmu na własnej skórze. Kilka lat temu razem z koleżankami z roku uczestniczyłam w warsztatach filmowych w Moskwie. Nasze krótkie filmy nie zostały pokazane. Opowieść o dziewczynie, która chciała wyjechać z Rosji, aby szukać szczęścia gdzie indziej, okazała się nie do zaakceptowania.

M.D: Przyznałaś, że informacje o Irinie – jednej z najbardziej wpływowych osobistości sportu – były pierwszym impulsem do rozpoczęcia pracy. Nie miałaś poczucia, że porywasz się na niemożliwe?

M.P.: Wiedziałam, że opowiedzenie tej historii z perspektywy Iriny nie wchodziło w grę. Przypominam, że mówimy o Rosji – dostęp do osób publicznych jest ograniczony. Poza tym Irina jest zbyt mocną osobowością, aby dała mi wolną rękę na planie. Kiedy podeszłam do niej w trakcie zawodów gimnastycznych w Moskwie, usłyszałam, że powinnam zapomnieć o tym projekcie. Ale nie ustępowałam. I walczyłam przez kolejne dwa lata. Jeździłam na zawody, występy, aż w końcu trafiłam do ośrodka przygotowań olimpijskich w Nowogorsku. To miejsce zamknięte dla przeciętnego obywatela. Tym filmem chciałam więc otworzyć nowe drzwi, zrobić coś, co być może już nigdy nie powstanie. Wtedy też Irina dostrzegła moją determinację i upór, dzięki czemu otrzymałam „zgodę”. Rozpoczęłam zdjęcia, ale niczego nie byłam pewna. Równie dobrze po czterech latach przygotowań i ponad roku montażu mogłam usłyszeć od Iriny, że nie wyraża zgody ten film. Do samego końca towarzyszyła mi niepewność. Ale wiedziałam, że mam w ręku temat, dla którego warto podjąć ryzyko.

M.D: Ostatecznie opowiedziałaś historię jej podopiecznej – rosyjskiej gimnastyczki Margarity Mamun. Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?

M.P.: To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nie znałam jej, zobaczyłem na jednych zawodach i powiedziałam, że to będzie ta dziewczyna. Od razu mi się spodobała. Miała w sobie emocjonalną głębię. A jednocześnie czułam, że w pewnym stopniu jest do mnie podobna. Wtedy też zaczęłam odkrywać poszczególne etapy jej kariery. Okazało się, że zaczęła trenować, kiedy miała siedem lat, więc całkiem późno jak na gimnastyczkę. Ale miała talent. W wieku trzynastu lat trafiła pod skrzydła Iriny do wspomnianego ośrodka przygotowań olimpijskich w Nowogorsku. To był przełom, ponieważ dotąd była zwykłą dziewczynką, która traktowała sport jako swoje hobby. W jednej chwili poświęciła gimnastyce całe swoje życie.

M.D: Jakim słowem określiłabyś tę drogę, którą – jaka sama mówisz – obrała Rita. Poświęcenie do granic możliwości?

M.P.: Nie umiem tego sprowadzić do jednego zdania. Chciałam opowiedzieć o tym, jak Rita czuje się w świecie, w której przyszło jej funkcjonować. O cenie sukcesu, ludzkim aspekcie tej historii. Wyobraź sobie, że nagle zostajesz odcięty od rodziny, a napięcie, groza i presja ze strony trenerek stają się nie do wytrzymania. W Nowogorsku Rita stała między młotem a kowadłem. Z jednej strony była Irina, królowa dyscypliny, która wprowadziła swoisty reżim. Po drugiej była Amina, prywatna opiekunka, która towarzyszyła jej każdego dnia. Wiem, że Amina kochała Ritę, ale nie mogła sobie pozwolić na dosłowne okazywanie uczuć. Musiała być jej trenerką. Ale gimnastyka to nie tylko groza. Te dziewczyny są gwiazdami – ubierają się najdroższe marki, jeżdżą drogimi samochodami, mają miliony followersów na Instagramie. Ich życiu towarzyszy przepych i blichtr.

M.D: Skoro wszyscy wpatrzeni byli w nią jak w obrazek, podpisywała wielkie kontrakty, to czemu Rita postanowiła zrezygnować? Poznałaś odpowiedź na pytanie, dlaczego to zrobiła?

M.P.: Olimpiada doprowadziła ją do skraju wyczerpania. Dwa dni po powrocie Rity z Rio De Janeiro zmarł jej tata. Nie mogła spędzić ostatnich chwil życia z umierającym ojcem, ponieważ przygotowywała się do najważniejszego występu w swojej karierze. A zarazem ostatniego. Kilka miesięcy później Rita postanowiła zrezygnować z gimnastyki. Musiała odpocząć, posmakować normalnego życia. Związała się z chłopakiem, mogę zdradzić, że miałam okazję pojechać na ich ślub. Teraz zdecydowała się zajść w ciążę. Ale trauma pozostała. Kiedy rozmawiałam z nią rok po olimpiadzie, stwierdziła, że powinna jeździć do Nowogorska ze względu na swoje problemy z kręgosłupem. Otrzymałaby tam opiekę najlepszych lekarzy, ale odmówiła. Nie jest w stanie wrócić do tego miejsca. Kiedy zobaczyła „Over the Limit”, powiedziała, że cieszy się, że już jej tam nie.

M.D: Spodziewasz się, co będzie dalej z Ritą?

M.P.: Sukces na olimpiadzie będzie się ciągnął za nią do końca życia. Jest celebrytką, modelką, jeździ po kraju ze swoimi master classami. Nie lubi tego robić, ale jest to forma zarobku. Prawdopodobnie nigdy nie zostanie trenerką. Ale tak naprawdę nie wiem, co z nią będzie. Po premierze wszyscy myślą, że jesteśmy ze sobą blisko. Prawda jest taka, że nigdy nie byłyśmy bliskimi sobie osobami. W trakcie pracy przy filmie musiałam ciągle walczyć o każde słowo, o dosłownie minimum jej uwagi. Rita była całkowicie pochłonięta przygotowaniami do olimpiady, nie poważała mojej pracy. Miała ją gdzieś. Tym samym mogłam wejść do jej pokoju, ale dosłownie na pięć minut. To była konfrontacja.

M.D: Jesteś kobietą sukcesu?

M.P.: Nie wiem, co oznacza sukces. To, że dziennikarze Variety umieścili mnie w prestiżowym rankingu, nie sprawia, że mój film jest lepszy. „Over the Limit” został tak przyjęty, ponieważ oddałam mu wszystko, co miałam. Włożyłam w ten projekt pięć lat swojego życia. A teraz czuję pustkę. Dopóki jeszcze siedziałam w montażowni, to czułam, że coś mam, natomiast po premierze zostałam sama. Film żyje własnym życiem. W tej chwili każde z nas musi iść swoją drogą.