ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (353) / 2018

Kamila Czaja,

ŚWIAT(Y) TO ZA MAŁO (PAUL AUSTER: '4321')

A A A
Paul Auster, imponująca rozmachem powieść o dorastaniu urodzonego w 1947 roku Archiego Fergusona, w tle kolejne dekady amerykańskiej historii, na dodatek wszystko w czterech różnych wersjach i z wyróżnieniem w postaci miejsca na krótkiej liście książek nominowanych do Nagrody Bookera 2017. Czego chcieć więcej? Problem z najnowszą książką Austera jest jednak taki, że chciałoby się mniej. I to nie dlatego (czy też: nie tylko dlatego), że powieść liczy ponad osiemset stron. Wydaje mi się, że mamy tu do czynienia z –fakt, że uwodzącym – nadmiarem wszystkiego, zaledwie maskującym płytkość całokształtu.

Trzeba przyznać, że „4321” wypada ciekawiej niż opis na okładce: „Cztery losy. Jeden człowiek. Jedna miłość”. To wbrew pozorom nie jest podporządkowana romansowi wariacja na temat tego, że miłość zwycięża wszystko. Sprawa okazuje się bardziej skomplikowana, bo skomplikowane są cztery warianty życia Fergusona, przeplatające się wyraziście wydzielonymi fragmentami (1.1, 2.1, 3.1, 4.1, 1.2 etc). Wprawdzie można by powiedzieć, że to wszystko z góry wydaje się trochę pretensjonalne, ale o skali narracyjnego talentu Austera świadczy fakt, że podczas długiej lektury takie refleksje naszły mnie tylko parokrotnie, głównie pod koniec, a więcej wątpliwości pojawiło się po odłożeniu książki.

Przez większość czasu chłonęłam z dużym zainteresowaniem to, co pisarz serwuje w nowej powieści. A serwuje niezwykle drobiazgowe relacje z różnych etapów odmiennych wersji życia bohatera. Znajdziemy tu nie tylko sceny dla Fergusona (Fergusonów) przełomowe, ale i to, co składa się na codzienność – do tego stopnia, że Auster chwilami analizuje drzewo genealogiczne Fergusona, wylicza książki czy filmy przeczytane/obejrzane przez bohatera albo podaje listę kin, w których ten bywał. „4321” to także niezliczone portrety ludzi na pierwszym, drugim, trzecim planie. Czasem w każdej z wersji pojawiają się te same osoby, tylko inaczej poprowadzone, niekiedy różne warianty opowieści wiążą się z wprowadzeniem postaci, których nie ma w pozostałych odsłonach. Efekt to cała armia bohaterów. I trudno nie podziwać, z jaką psychologiczną przenikliwością i literacką swadą Auster ich wszystkich opisuje – nawet jeśli szybko znikają z horyzontu głównego bohatera, nie odgrywając zasadniczej roli. Kwestia znaczenia ludzi i zdarzeń to zresztą jeden z ciekawszych tropów w myśleniu o „4321”. Tu wszystko jest ważne. Czasem detal sprawia, że Archie idzie w zupełnie inną stronę, podejmuje w danej wersji opowieści odmienne decyzje. A wśród codziennych drobiazgów, intymnych relacji, jednostkowych emocji toczy się wielka historia (tu przede wszystkim walki rasowe i wojna w Wietnamie).

Zmieniają się ludzie, którzy otaczają bohatera. Inne są wydarzenia w jego życiu. Inne miasta, w których mieszka. Inne ścieżki kariery. I inny jest on sam, więc podczas lektury trzeba zadawać sobie pytanie o podobieństwa łączące wszystkie opisane wcielenia Fergusona. Niby to nic nowego, bo pytanie „co by było, gdyby…?” do najoryginalniejszych nie należy, a poza tym zawsze można sobie je przypomnieć seansem „Przypadku” Kieślowskiego. Auster to jednak pisarz zbyt sprawny, by jego wariacja na ten znany temat nie przynosiła wrażenia wyjątkowości. Nawet gdy bohater sam wprost zadaje sobie pytania o tożsamość, pisarz umiejętnie rozgrywa napięcie między przekonaniem jednostki o jej niezmienności a tym, co widzimy w kolejnych opowieściach. Taki efekt daje choćby dziecięca jeszcze refleksja Archiego, gdy czytelnik już przeczuwa, że diagnoza „ten sam” to spore nadużycie: „Ciekawa sprawa, powiedział Ferguson do siebie: wyobrażać sobie, jak różnie mogłoby się wokół niego dziać, podczas gdy on by się nie zmieniał. Ten sam chłopiec z w innym domu z innym drzewem. Ten sam chłopiec z innymi rodzicami. Ten sam chłopiec z tymi samymi rodzicami, którzy zajmowaliby się czym innym niż teraz” (s. 57).

To wyczyn, że tak wykoncypowane „4321” nie jest – a w każdym razie rzadko bywa – nudne. Auster pisze wciągająco. Nawet jego wyliczenia ujmują jakimś wyjątkowym rytmem, pulsują życiem, a co dopiero mniej oczywiste fragmenty, fenomenalnie zmysłowe narracje dotyczące dzieciństwa i postrzegania świata z niedorosłej perspektywy albo wnikliwe rozważania, czemu coś było tak, a nie inaczej (np. wywód, czemu matka Fergusona wyszła za ojca Fergusona). Poza tym przez większą część książki zajmujące jest śledzenie powiązań między kolejnymi wariantami życiorysu bohatera. „4321” uwodzi również panoramicznością oglądu: mikro i makro, jednostka i historia, Stany Zjednoczone lat 50., 60. i 70. w zbliżeniu, psychologiczne miniatury składające się na wielką mozaikę postaw, sieć przywoływanych z zaraźliwą żarliwością tekstów kultury, a to wszystko pomnożone jeszcze przez warianty biografii Fergusona. Nawet jeśli czasem zmuszanie czytelnika do lektury tworów literackich Archiego czy jakiś bardziej pretensjonalny passus przypominają, że Auster nie pisze równo (równie pięknie) przez ponad osiemset stron, to nietrudno dać się tej książce „zbałamucić”.

Co ważne, Marii Makuch udało się uchwycić Austerowskiego „ducha”, frazy w jej przekładzie długo nie pozwalają się odbiorcy wyrwać z tego hipnotyzującego kręgu opowieści, a przy tym tłumaczka dba o to, by „4321” nie traciło na „amerykańskości”, która jest niezbywalną częścią książki. Chwilami wierność nieco jednak Makuch zwodzi i niektóre miejsca tłumaczka niepotrzebnie przekłada dosłownie, nie zwracając uwagi na fakt, że to idiomy. Kissing cousin jako „pocałunek kuzynów” w polskim kontekście językowym traci niedosłowny sens: podobnie „zgrzyta” nawiązująca do wspomnianego chwilę wcześniej „Davida Copperfielda” fraza „gdyby tylko Barkis w postaci Amy był gotów” (s. 453), która po angielsku brzmi „if Amy’s Barkis had been willing” – i owszem, odnosi się do książki Dickensa, ale też do mającego źródło w jego powieści, czytelnego w anglojęzycznym kontekście zwrotu Barkis is willin’, używanego, by zaznaczyć czyjąś gotowość na małżeństwo i, szerzej, otwartość na jakieś działanie mimo związanego z nim ryzyka (zob. Patridge 1992: 27). Takich dziwnych dla polskiego czytelnika miejsc w tekście, które prowokują do sprawdzenia, jak coś brzmiało w oryginale, jest więcej. Korzystałam wprawdzie z egzemplarza recenzenckiego, jeszcze sprzed premiery „4321”, więc może potem poprawiono coś przy redakcji. Oby – i to razem z ewidentną pomyłką translatorsko-matematyczną. Na początku kariery dziennikarskiej Ferguson miał bowiem według Makuch zobowiązać się do napisania dziesięciu artykułów po dwadzieścia pięć tysięcy słów, na dodatek każdy w ciągu dwóch tygodni. Jeśli ktoś chociaż czasem musi myśleć liczbą znaków/słów/arkuszy, to w tym momencie zwątpi – by odkryć, że w oryginale mamy „twenty-five-hundred-word-stories”, czyli teksty na dwa i pół tysiąca słów. Niby to drobiazgi, ale skoro w „4321” wszystko jest ważne, to szkoda, że nielogicznie lub zbyt obco brzmiące po polsku miejsca wytrącają z – w przeważającej części świetnie przełożonej – opowieści.

Równocześnie przy tych całych zachwytach nad narracją Austera sądzę, że im dalej w tekst, tym częściej nasuwa się pytanie, czy ta potoczysta fraza, te wszystkie sploty, warianty, detale to coś więcej niż sprawna historia pisarza, który pisać niewątpliwie umie. Jeszcze gdy czytałam fragment: „(…) Ferguson pojął, że świat składa się z opowiadań, takiego mnóstwa różnych opowiadań, że gdyby zebrać je wszystkie i złożyć z nich książkę, musiałaby ona mieć dziewięćset milionów stron” (s. 491), byłam gotowa przyklasnąć zamysłom Austera, ale kilkaset stron później jednak co jakiś czas myślałam, że książka faktycznie zdaje się mieć „dziewięćset milionów stron”, a wynika z tego zaskakująco niewiele.

Ogrom wszystkiego długo daje radę przykryć to, że poza imponującą umiejętnością zrelacjonowania życia w jego przejawach i możliwościach Auster w „4321” nie oferuje szczególnie pogłębionych koncepcji. W gruncie rzeczy te kolejne warianty Fergusonów są ładnie napisane, ale prowokują raczej do powierzchownych refleksji o egzystencjalnej przypadkowości bądź odgórnym przeznaczeniu, o niezbywalnym pytaniu „natura czy kultura?” (nature vs. nurture?). Rozważania społeczno-historyczne, chociaż bogate w detale, chwilami przechodzą w niezbyt odkrywczą publicystykę. Zresztą zawsze wtedy, gdy Auster traci z oczu konkretny, prawie namacalny, uwikłany w ludzi, rzeczy i zdarzenia byt swojego bohatera, powieść robi się słabsza. A im bliżej końca, tym częściej idee wychodzą na pierwszy plan, a życie zostaje w tyle. Powtarzające się rozważania o akcie pisania, o warsztacie i cała metatekstowa warstwa w pewnym momencie zaczynają dominować nad tym, co w „4321” wydawało się najciekawsze: nad tak uwodzącej w ujęciu autora „Trylogii nowojorskiej” codziennej egzystencji i jej możliwymi wariantami. Oczywiście nie chodzi mi o to, że literatura ma naśladować życie i wyzbyć się metarefleksji – po prostu akurat tym razem pisanie o życiu wychodzi Austerowi dobrze, a metarefleksja – banalnie.

Tymczasem amerykański autor zdaje się czerpać dużo frajdy z uporczywego przypominania o „tekstualności” egzystencji, o życiu jako księdze, bawi go szczegółowe rozważanie pisarskich dylematów. Nie chcę zdradzać zakończenia, więc tylko podkreślę, że gdyby nie ono, oceniałabym tę książkę wyżej, nawet widząc pewne jej mielizny. Koniec jest jednak banalny i rozczarowujący, domyka wszystko to, co powinno zostać otwarte, robiąc to zresztą w sposób nieco szkolny, co u pisarza klasy Austera nie powinno się zdarzyć. Oczywiście to zakończenie stanowi najwyraźniej wynik z góry założonej przez autora koncepcji, nie bierze się znikąd – ale tym bardziej niestety obnaża pewną miałkość tej koncepcji. „4321” okazuje się w efekcie wciągająco napisaną, imponująco wielowarstwową i panoramiczną opowieścią, która niejako sama siebie unieważnia, obiecując więcej, niż ostatecznie daje.

Auster cytuje fragment wiersza Kennetha Rexrotha: „ŚWIAT OD ZNISZCZENIA MOŻE OCALIĆ TYLKO AKT TWÓRCZY” (s. 473), a „4321” ma być chyba dowodem, że ten amerykański poeta miał rację. Ale dowód ten mimo świetnego warsztatu autora „Dziennika zimowego” (nadal mojej ulubionej książki Austera, na tle „4321” nawet jeszcze bardziej do mnie przemawiającej) przeprowadzono tu zbyt łopatologicznie. Umiejętna kreacja światów Fergusona to jeszcze za mało, żeby dało się wystawić książce świetną notę. Paradoksalnie powieści szkodzi chyba właśnie to, że dla Austera światy to najwyraźniej za mało, że musi być nadmiernie meta-, z jakimś chwytem, z pozornym ciężarem, który dla czytelnika po tej całej zniewalającej przygodzie, po odłożeniu książki i spokojnym przemyśleniu okazuje się… nieznośnie lekki.

Fragmenty lepsze są tu niż całość, poszczególne frazy ciekawsze niż płynące z lektury wnioski. Wprawdzie w ostatecznym rozrachunku nie mogę powiedzieć, że żałuję sięgnięcia po „4321”, bo można przeczytać tę powieść dla samej przyjemności pochłaniania kolejnych scen, poznawania wciąż nowych/odmienionych postaci, maksymalnie amerykańskiego klimatu oddanego bez nadmiernego sentymentalizmu. Szukający w literaturze rozmachu, tęskniący za realizmem przez większość lektury będą pewnie zadowoleni – nawet jeśli potem mogą poczuć się oszukani. Jeżeli jednak ktoś poza ładną frazą, urozmaiconą kompozycją i niezłą psychologią domaga się też jakiegoś olśnienia z zakresu egzystencjalnej/metafizycznej refleksji, to na „4321” raczej się zawiedzie.

LITERTURA:

Patridge E.: „A Dictionary of Catch Phrases, American and British, from the sixteenth century to the present day”. Lanham, Maryland 1992.
Paul Auster: „4321”. Przeł. Maria Makuch. Wydawnictwo Znak. Kraków 2018.