ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (83) / 2007

Mariusz Wiatrak,

NUDNE, ALE SKUTECZNE

A A A
Chris & Carla “Fly High Brave Dreamers”. Glitterhouse Records/Gusstaff.
Muzyków grających gitarowe ballady jest całe mnóstwo. To estetyka tyle szlachetna, co często bardzo zdradliwa i w efekcie pusta. Spośród tych, którzy z gitarowych kołysanek potrafią wykrzesać jeszcze jakąkolwiek iskrę, warto wskazać jednego artystę. A raczej dwóch, bo to duet. Chris & Carla – jeden z najbardziej klimatycznych muzycznych mariaży ostatniej dekady.

Artyści skrywający się pod tym szyldem nowicjuszami nie są. To członkowie znanego światu już niemal od ćwierćwiecza indie-rockowego zespołu The Walkabouts. To tam spotkał się kompozytor Chris Eckman i weteranka ulicznego śpiewania folk – Carla Torgeson. Wbrew pochodzeniu (Seattle) i temu, co działo się wtedy w muzyce (punk), a także wbrew przynależności do wydawcy (Sub Pop), nie podlegali trendom i cały czas nagrywali swoją muzykę. Melancholijny folk, niezwykle cichy, stonowany i ponad wszelką miarę elegancki. Jednak gdzieś tam na boku Eckman i Torgeson nagrywali również jako duet. Chris & Carla właśnie. Nie był to nawet projekt inny, w którym szukali nowych form, środków wyrazu, i w którym chcieli zerwać z estetyką The Walkabouts. Wręcz przeciwnie. Kontynuowali wciąż to samo granie, z tą tylko różnicą, że oszczędniej, jeszcze bardziej minimalistycznie i... ciszej.

Tak też jest na ich najnowszej propozycji „Fly High Brave Dreamers”. Wciąż najlepiej tutaj wypadają te piosenki, w których akustycznej gitarze towarzyszą elektroniczne kliki, zgrzyty, ledwie słyszalne bity i oczywiście cichy śpiew Carli (znakomite „Ice Station Zebra” czy „Rising Backwards”) albo niemal trip-hopowym podkładom samo pianino, gitara i śpiew obu artystów. Ale są też utwory w klasycznym, beatlesowskim stylu (tytułowy „Fly High Brave Dreamers”), które mimo, że słyszeliśmy je pewnie i ze sto razy, przez duet wykonywane są tak nastrojowo, że wciąż warto dla nich stracić głowę. Co ciekawe, „Fly High Brave Dreamers” – jak przyznali sami muzycy – ma unikać słowa „melancholia”. Jednak intencje muzyków to jedno, opinie słuchaczy – drugie. Od samego początku słychać na płycie to, do czego artyści zdążyli nas już przyzwyczaić przeszło dwie dekady temu. Perfekcyjną, a przy tym wciąż zachowującą swoją prostotę produkcję, ciepły klimat, akustyczne dźwięki gitary Eckmana, raczej szept – niż śpiew – Carli Torgeson.

A jednak mimo tych wyżej wymienionych zalet płyta nudzi i nuży do potęgi. Ale to właśnie jest najbardziej wartościowe w muzyce Chrisa i Carli. Bez oglądania się na panujące trendy, zainteresowania mediów czy nawet samych fanów, od piętnastu lat robią i nagrywają swoje. Tak właśnie tworzy się nową jakość w graniu i jeżeli należałoby poszukać jakiejkolwiek łatki do tych nagrań, niech już będzie, że to folkotronika.