ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (367) / 2019

Krzysztof Grudnik,

TOPIELEC ZIELENI (SAGA O POTWORZE Z BAGIEN. TOM 1-3)

A A A
„Aż nagle w niecierpliwej zapragnął żałobie

Zwiedzić duchem na przełaj zieleń samą w sobie.

Wówczas demon zieleni wszechleśnym powiewem

Ogarnął go, gdy w drodze przystanął pod drzewem, (…)

I czarował zniszczotą wonnych niedowcieleń,

I kusił coraz głębiej – w tę zieleń, w tę zieleń!”

(Bolesław Leśmian, „Topielec”, fragm.)

 

Zacznijmy od początku. A w zasadzie: od początków. Trzech. Pierwszy dotyczy tytułowego potwora z bagien (a może Potwora z Bagien? Wrócimy do tego), który pojawił się w 1971 roku, w krótkiej historii osadzonej na początku XX wieku, w 92 numerze magazynu „House of Secrets”. Bagienny potwór spodobał się na tyle, by jego twórca, Len Wein, dostał zielone światło na solową serię. Z 24 zeszytów pierwszej serii Wein napisał 13 epizodów, całość natomiast zakończyła się w 1976 roku. W 1982 do kin trafiła filmowa adaptacja historii o potworze z bagien w reżyserii Wesa Cravena. DC Comics dostrzegło w tym marketingową okazję i postanowiło rozpocząć drugą serię, tym razem zatytułowaną „Saga o Potworze z Bagien”. Scenarzystą tego cyklu został Martin Pasko, jednak po 19 numerach tytułowi groziło anulowanie ze względu na słabe wyniki sprzedaży. Len Wein, będący wtedy redaktorem serii, poprosił o pomoc (względnie mało wówczas znanego) brytyjskiego scenarzystę Alana Moore’a. Moore napisał zeszyty od numeru 20 do 64, unieważniając w zasadzie większość wcześniejszej historii i nadając tytułowi zupełnie nową jakość. I właśnie ten run składa się na „Sagę o Potworze z Bagien” wydaną w trzech tomach przez Egmont Polska (opierającą się na sześciotomowym wydaniu amerykańskim z lat 2012-2014).

Do tej pory mogliśmy przeczytać tylko dwa albumy o potworze z bagien, wydane zresztą przez tę samą oficynę: „Sagę o Potworze z Bagien” z 2007 roku oraz ukazującą się dwa lata później „Sagę o Potworze z Bagien: Miłość i śmierć”. Oba albumy zawierają komiksy pisane przez Moore’a i mniej więcej pokrywają się z zawartością pierwszego tomu wydania zbiorczego. To niewiele jak na bohatera, który na liście 100 najważniejszych bohaterów komiksowych portalu IGN zajął 28 lokatę, a jego przygody pisali potem tacy uznani scenarzyści jak Neil Gaiman, Grant Morrison, Mark Millar czy Scott Snyder.

Drugi początek to oczywiście origin potwora z bagien. Jeśli nie jesteście zaznajomieni z tą historią, polecam obejrzenie wspomnianego już filmu Wesa Cravena, dzięki czemu będziecie mieli doskonały obraz punktu wyjścia, w jakim znajdowała się seria w momencie przejęcia jej przez Moore’a. Film i pierwsza seria komiksów opowiadają historię Aleca Hollanda, genialnego naukowca, który opracowuje formułę przyspieszającą wzrost roślin. Mężczyzna pada jednak ofiarą sabotażu i podczas wybuchu bomby w jego laboratorium zostaje pokryty rzeczonym specyfikiem, po czym jego ciało zajmuje się ogniem. Alec skacze do bagna, jednak w wyniku kontaktu ze stworzoną przez siebie substancją zamienia się w tytułową postać. W spotworniałej, na poły roślinnej formie Holland staje do walki z różnego rodzaju ekoterrorystami i nadnaturalnymi bytami, które zagrażają zamieszkiwanym przez niego bagnom, a później także innym rejonom Ziemi. Jednocześnie toczy wewnętrzną walkę o zachowanie swojego człowieczeństwa.

Trzeci początek dotyczy już konkretnie „Sagi o Potworze z Bagien” pisanej przez Alana Moore’a, czyli zawartości pierwszego tomu zbiorczego od wydawnictwa Egmont. Moore postanawia zreinterpretować historię Aleca Hollanda, by nadać postaci inny wymiar. Nie robi tego jednak poprzez opowiedzenie nowej historii, różnej od pierwszej serii komiksu (mimo wszystko przejmuje drugą serię już w trakcie jej trwania), ale wprowadzając pewien zwrot fabularny, który modyfikuje dotychczasowe założenia komiksu dotyczące tego, co czytelnik wiedział o potworze z bagien, a także tego, co sam potwór myślał o sobie.



W reinterpretacji Moore’a obserwujemy zarówno literalną, jak i metaforyczną „dekompozycję” potwora z bagien. Scenarzysta kwestionuje w tym momencie tak zwane „zawieszenie niewiary”, na którym opiera się spora część fantastyki, także tej komiksowej. W jaki sposób Holland mógł zamienić się w tytułową istotę? Jaka jest jej biologiczna forma? Dlaczego może oddychać i odżywiać się jak człowiek? W jaki sposób myśli? Okazuje się, że z naukowej perspektywy istnienie potwora z bagien nie ma większego sensu. I wtedy Moore przychodzi z rozwiązaniem, które całkowicie zmienia status postaci: potwór z bagien wcale nie jest Hollandem, którego ciało zmieniło się na skutek wypadku. Alec umarł. Potwór z bagien nie jest człowiekiem przemienionym w roślinę – jest rośliną naśladującą człowieka. Substancja, którą stworzył i przeniósł do bagna Holland, sprawiła, że bagno zyskało skoncentrowaną świadomość, która w mimetycznym akcie spróbowała odtworzyć ciało Hollanda.

Zwrot, jaki idzie za tą reinterpretacją, jest trudny do przecenienia. Po pierwsze – Moore realizuje tu pewne przesunięcie gatunkowe. Pozostając w estetyce horroru, przechodzimy z horroru biologicznego (modyfikacji ciała do granic jego potworności) do horroru egzystencjalnego. Potwór z bagien nie jest już wynikiem przemiany człowieka w potwora – jest istotą pierwotnie potworną. Tęsknota za człowieczeństwem, która do tej pory motywowała tę postać, staje się iluzją, czymś, co bohater wytwarza w akcie naśladownictwa; czymś, co Holland najprawdopodobniej by odczuwał, w związku z czym pojawia się też w świadomości potwora. Ale odzyskanie człowieczeństwa jest niemożliwe, ponieważ nie ma czego odzyskiwać; nie ma żadnej ludzkiej przeszłości; wszystkie ludzkie wspomnienia nie są jego, są tylko odtworzeniem wspomnień protagonisty. I to jest prawdziwy horror, straszący nie rekwizytami, nie konwencjonalnymi potwornościami, ale głębokim, egzystencjalnym kryzysem przechodzącym ludzkie pojmowanie.

Paradoksalnie (i genialnie) Moore wykorzystuje ten kryzys na własną korzyść, czy też: na korzyść opowiadanej historii. Można przy tym stwierdzić, że Brytyjczyk jest optymistą, ponieważ przedstawiany przez niego kryzys tożsamościowy czy podmiotowy nie staje się całą materią horroru, jakkolwiek perspektywa ta mogłaby być kusząca. Potwór z bagien tymczasem nie zatrzymuje się na egzystencjalnym kryzysie, przepracowuje go i odkrywa, że wcześniejsza iluzja była także ograniczeniem. Nie mając ludzkiej natury, wyzbywając się tęsknoty za nią, może teraz eksplorować swoją prawdziwą naturę. To daje mu zupełnie nowe moce, które działają nie tylko na planie fizycznym (potrafi kontrolować rozwój roślinności, transportować się na znaczne odległości), ale i duchowym (potrafi przemieszczać się między planami istnienia, przenikać duchową sferę natury, ale też przenosić „poza zieleń”, w zaświaty).

Chciałbym tu wrócić do sprawy wcześniej zasygnalizowanej, czyli nazwy/imienia głównego bohatera. Czy potwór z bagien powinien być Potworem z Bagien? I tak, i nie. Zostawiając na chwilę kwestie tożsamościowe, zerknijmy na translatorskie. W oryginale potwór z bagien nazywa się Swamp Thing, gdzie „swamp” oznacza bagno, zaś „thing” to rzecz. Jest „rzeczą z bagna”, ewentualnie „czymś z bagna”. Oczywiście wybór tłumacza Jacka Drewnowskiego (skądinąd bardzo sprawnego w całej serii) dyktowany był tradycją sięgającą filmu Cravena i nie powinniśmy go krytykować. Należy jednak zauważyć tę różnicę w obrębie samej interpretacji komiksu, ponieważ nawet Alan Moore w wywiadzie promującym serię zaznaczył, że jeśli chodzi o Swamp Thinga, „He’s not a monster” („nie jest potworem”). Scenarzysta podkreśla to w kolejnym doskonałym zagraniu: włączeniu Hollanda w ciąg innych „potworów z bagien”. W ten sposób udaje się włączyć historię z 1971 roku z „House of Secrets” i wyjaśnić, jak Swamp Thing znalazł się na początku XX wieku, na długo przed katastrofą w laboratorium Hollanda.

Otworzyło to jeszcze dwie furtki, z których jedną wykorzystał Moore – tworząc Parlament Drzew zrzeszający minionych „potworów”, drugą zaś inni scenarzyści, którzy w kolejnych dekadach proponować mogli post-Hollandowe inkarnacje „potwora”. Niebędący potworem Swamp Thing określany jest kilkakrotnie „żywiołakiem”, swego rodzaju duchem zieleni. Funkcjonuje zarazem jednostkowo (jako konkretna forma, skupiona świadomość), jak i rozproszenie (jako roślinny umysł obejmujący całą planetę, a nawet więcej). Widać to doskonale w scenie, w której tworzy swój duplikat, by zasiąść do gry w szachy. Konstrukcję świadomości potwora z bagien trudno zrozumieć, jednak nie wynika to z niekonsekwencji autora, lecz właśnie z próby eksperymentowania, przekraczania kolejnych granic. Podejmuje je nie tylko Moore, ale także główny bohater, który po inicjalnym szoku utraty ludzkiej tożsamości sam staje przed wyzwaniem stanowienia i przekraczania siebie. I rzeczywiście „Saga o Potworze z Bagien” bardzo wyraźnie eskaluje. Zaczyna się od luizjańskich bagien, lecz z historii na historię obejmuje coraz większy obszar. Stan, kraj, świat, za-świat, kosmos. Moore odbija tożsamościową transgresję w transgresji geograficznej. Choć księga szósta (druga połowa trzeciego tomu), w którym bohater przemierza inne planety, przypadła mi do gustu najmniej, to widać pewną kompozycję całości zmierzającej do zadowalającego końca.



Patrząc na „Sagę o Potworze z Bagien” jak na dzieło przełomowe, którym z pewnością była, nie sposób pominąć słynnej „Miłości i śmierci” zamieszczonej w drugiej księdze (pierwszy tom). Jej historyczne znaczenie polegało na tym, że DC zdecydowało się wydać ją bez akceptacji ze strony Comics Code Authority, organizacji, która od połowy lat 50. cenzurowała amerykańskie komiksy, dbając o to, by nie narażały młodocianych czytelników na demoralizację. CCA odrzucała automatycznie wiele elementów, które trudno powiązać z demoralizacją, jak na przykład zombie. W „Miłości i śmierci” Moore chciał wykorzystać motyw żywych trupów, a także kilka innych z czarnej listy CCA. W efekcie zeszyt ukazał się bez autoryzacji, jako pierwszy w DC (wcześniej Marvel zdecydował się na coś takiego, kiedy Stan Lee postanowił pokazać – w złym świetle! – uzależnienie od narkotyków w przygodach Spider-Mana). Moore podkreślał, że jego zamiarem nie była graficzna eksplozja przemocy i seksu (swoją drogą, dwie bardzo rozbudowane i bardzo od siebie różne sceny erotyczne w całej „Sadze…” są obłędne i jak najdalsze od pornografii), a jedynie wprowadzenie komiksu na tory, które mogłyby zainteresować dojrzałego czytelnika.

Choć w Europie lat 80. komiksy dla dorosłych były na porządku dziennym, amerykański superhero kierowany był do dzieciaków i tych dorosłych, którzy de facto nigdy nie dorośli (a przynajmniej nie w pełni). Przez „Sagę o Potworze z Bagien” Moore chciał zmienić ten stan rzeczy – plan całkiem ambitny jak na scenarzystę, o którym jeszcze niewielu słyszało. Plan wykonany z pełnym powodzeniem. Nie tylko „Saga o Potworze z Bagien” trafiła do dojrzalszych odbiorców, ale również przetarła szlaki dla kolejnych „dorosłych” komiksów Moore’a („Strażnicy”, „V jak Vendetta”, „Liga Niezwykłych Dżentelmenów”) i jego kolegów po piórze publikujących w utworzonym wydawnictwie Vertigo – imprincie DC. Jeśli chcecie zobaczyć, jak zaczęła się historia „dojrzałego” komiksu, koniecznie sięgnijcie po „Sagę o Potworze z Bagien”.
Alan Moore, Stephen Bissette, John Totleben i inni: „Saga o Potworze z Bagien. Tom 1-3” („Saga of the Swamp Thing”). Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2018.