ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (367) / 2019

Monika Wycykał,

PASKIEM PO PRAWIE, CZYLI JAK NIE GAWĘDZIĆ O RZECZACH WAŻNYCH (JOANNA PARAFIANOWICZ: 'JEŻELI CHODZI O PRAWO, TO MOGĘ DOCZYTAĆ')

A A A
My, prawnicy, żyjemy w czasach w zły sposób ciekawych – niestety. Jesteśmy od lat świadkami i uczestnikami walki o władzę sądowniczą, która to batalia wymusza zredefiniowanie pojęć, zdawałoby się: nienaruszalnych, oraz dyskusję o monteskiuszowskich pryncypiach, związanych z państwem nowoczesnym. W międzyczasie toczy się dyskusja, jaką rolę faktycznie powinni odgrywać prawnicy w społeczeństwie i gospodarce i dlaczego ważną. Gdzieś tam poniżej skrzeczy podła i biedna rzeczywistość tysięcy adeptów szlachetnego, prawniczego rzemiosła, którzy próbują pogodzić wyobrażenia dotyczące zawodu z lękiem o to, czy w tym miesiącu na ZUS wystarczy. W kuluarach natomiast trwa przeciąganie liny odnośnie modelu prawniczej kariery, kształcenia kadr, regulacji i deregulacji zawodu, żeby wreszcie było dobrze.

Niezależnie od tego, czy mówimy o wzniosłych, konstytucyjnych abstrakcjach czy o codzienności aplikanta biegnącego z zaciśniętymi zębami na darmowy staż, tematów do poważnych dyskusji mamy więcej, niż byśmy chcieli – z pewnością zaś na kilka mądrych, potrzebnych książek.

Dlatego też część środowiska prawniczego, przynajmniej tego żyjącego w internetach, z zaciekawieniem wyczekiwała publikacji czynnej adwokatki, Joanny Parafianowicz, pt. „Jeżeli chodzi o prawo, to mogę doczytać”. Autorka, która prowadzi popularny fanpage „Pokój Adwokacki” oraz kilka grup prawniczych, a także wypowiada się na łamach „Rzeczpospolitej”, obiecywała bowiem książkę traktującą o tym, „jak żyć w czasach, w których prawników są dziesiątki tysięcy i wszyscy są dla siebie częściej konkurencją niż kolegami, i czerpać niezaprzeczalną radość z wykonywania zawodu, za sprawą którego pomaga się innym ludziom” (czwarta strona okładki). I parę osób rzeczywiście chciałoby poznać odpowiedź na te pytania.

Obserwując dotychczasowe wypowiedzi adwokatki, często kontrowersyjne i krytykowane na rozmaite sposoby, można było się spodziewać swoistej gawędy o losie prawnika w niewdzięcznych czasach. Jednak kto spodziewał się wypłynięcia na szersze, umysłowe wody związane z naszym zawodem, ten może poczuć się nieco rozczarowany, ponieważ lektura książki J. Parafianowicz stanowi nie tyle żeglugę, co brodzenie przez niecałe 200 stron na intelektualnej mieliźnie w wodzie po kostki. Z racji ostrości tego sądu mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi częste posiłkowanie się inkryminowanym tekstem w celach dowodowych.

Pierwszym i zasadniczym problemem przedmiotowej publikacji pozostaje źle rozumiany synkretyzm gatunkowy, który wynika nie tyle z postmodernistycznych trendów, co raczej z braku pomysłu na to, czym ta książka właściwie powinna się stać. Bez wątpienia jest to opowieść autobiograficzna o samej J. Parafianowicz, ponieważ narracja o adwokackiej karierze, wzlotach i sukcesach, a także przypadkach znanych z praktyki wypełnia lwią część „Jeżeli chodzi o prawo…”. I to czasem w bardzo dosłownym wydaniu: „Ku mojemu zaskoczeniu, gdy po drugim lub trzecim roku studiów prawniczych dostałam się na pierwsze praktyki (co ciekawe, pracowałam w KPMG w dziale prawa podatkowego – departamencie ceł), (…) prawo zdetronizowało pozostałe kierunki (…). Po pierwszych praktykach przyszedł czas na kolejne. Pracowałam w ówcześnie wielce popularnej kancelarii R. Smoktunowicz & F. Falandysz (…), następnie w kancelarii radcy prawnego Małgorzaty Sobol (…), kancelarii radcy prawnego Witolda Modzelewskiego (…) oraz w wydawnictwie »Wiedzia [sic!] i Praktyka« [resztę CV pominę – M.W.]” (s. 47-48).

Oprócz tego można doszukać się elementów:

  1. felietonu – na tematy poruszane w tekstach dla „Pokoju Adwokackiego” i „Rzeczpospolitej” (część tekstów się pokrywa, swoją drogą, dlatego można mieć poczucie, że gdzieś się to już czytało…);

  2. poradnika – J. Parafianowicz uczy między innymi, jak się ubierać, na której ręce nosić togę i jakich zwrotów grzecznościowych używać, zwracając się do kolegów i koleżanek;

  3. instrukcji – dzięki publikacji można dowiedzieć się między innymi, jak adwokat powinien zachować się w trakcie przeszukania;

  4. książki lajfstajlowej – w zakresie panujących mód w branży i internecie, a także prawniczego stylu bycia i życia;

  5. książki coachingowej – zgodnie z zasadniczym przesłaniem: „Choć nie znam recepty na bycie superprawnikiem, opowiem o tym, co w moim odczuciu warto robić, aby się do tego stanu zbliżyć” (s. 15);

  6. książki branżowej – w zakresie marketingu prawniczego i kreowania marki osobistej.


Z podobnym pomieszaniem mamy do czynienia w odniesieniu do zakresu tematycznego, gdzie również trudno doszukać się elementu spajającego luźne fragmenty w przemyślaną całość. Teoretycznie „Jeżeli chodzi o prawo…” zostało podzielone na 15 rozdziałów, z czego każda część co do zasady obejmuje kilka odrębnych tekstów (ale nie zawsze – rozdział „Reklama” liczy 22 linijki tekstu, tj. 3 akapity), jednak w dalszym ciągu dość przypadkowych. Nie wspominając, że niektóre elementy się powtarzają, np. w odniesieniu do wizerunku prawnika.

W moim – z natury rzeczy subiektywnym – przekonaniu dużym problemem analizowanej publikacji jest po pierwsze, brak dostatecznie krytycznej i uważnej lektury dokonanej przez osobę trzecią, która byłaby w stanie wskazać, że jednak nie o wszystkim wypada pisać lub wypada pisać w określony sposób (np. o uszczuplaniu podatku dochodowego i nieodprowadzaniu należnych składek do ZUS w kancelariach [1]); po drugie, cieniem na publikacji kładzie się brak rzetelnej roboty redaktorskiej, co może być wynikiem wypuszczenia publikacji w niezbyt znanym wydawnictwie – książka nie tylko cierpi pod względem kompozycji i spójności, ale także jest zachwaszczona literówkami, błędami językowymi, niezręcznościami stylistycznymi i losową interpunkcją, wystawiając na ciężką próbę wrażliwość językową czytelnika.

Bez wątpienia J. Parafianowicz porusza w swojej książce kilka kwestii, które autentycznie zasługują na to, by dostatecznie głośno wybrzmiały w przestrzeni publicznej. Istnieje bowiem obiektywna potrzeba odmitologizowania prawniczego fachu i odarcia go z fałszywych wyobrażeń, w jakie ubiera go chociażby popkultura – między innym na fali produkcji typu „Suits” czy nasze „Prawo Agaty”, dzięki czemu wydziały prawnicze w całej Polsce co roku przeżywają oblężenie jak mury Verdun. Do tego, jak w każdym środowisku zawodowym, tak i w środowisku prawników występują rozmaite patologie, wymagające ich wytrzebienia w pierwszym możliwym terminie. Mam tutaj na myśli między innymi kwestie związane z nieefektywnym modelem kształcenia; zatrudnianiem absolwentów prawa w kancelariach, gdzie Kodeks pracy do tej pory się nie przyjął, podobnie jak konieczność zapłaty wynagrodzenia za wykonaną pracę; niskim poziomem świadczonych usług czy wreszcie deprecjonowaniem kobiet w roli prawniczek. O tym należy mówić głośno – i tutaj trzeba oddać honor J. Parafianowicz, że zarówno w „Jeżeli chodzi o prawo…”, jak i w przestrzeni wirtualnej takie niewygodne tematy porusza, za co jej cześć i chwała po wieki. Wypowiedzi ukierunkowane na identyfikację konkretnych bolączek, jakie trapią prawniczy świat, należą do lepszych części publikacji.

Autorka, najwyraźniej nie mogąc jednak zdecydować się na gatunkowy charakter i chcąc pisać o wszystkim naraz, wielokrotnie odchodzi od konwencji felietonistycznej, w której czuje się najlepiej i która najlepiej jej wychodzi, w stronę rozważań powodujących, że tekst staje się po prostu pretensjonalny – filozofowanie na temat takich abstrakcyjnych i patetycznych pojęć, jak „sumienie” czy „wątpliwość”, pod płaszczykiem gawędowej erudycji, wygląda mniej więcej tak: „Pięknie ujęto to już w Statucie wiślickim – zbiorze prawnym wydanym przez Kazimierza Wielkiego ok. 1362 r.: [Tutaj następuje cytat ze Statutu – M.W.]. Jeśli ktokolwiek miałby obawę przed tym, czy aby słowa te nadal mają sens, wątpliwość rozwiać może odwołanie do wypowiedzi znacznie bardziej aktualnej. Adwokat Maciej Dubois ujął de facto tę samą myśl w ten sposób: [Tutaj następuje cytat wypowiedzi M.D. – M.W.] Być może brutalne ale prawdziwe. »Kiedy wszyscy wokół ciebie równiuteńko idą, / przyjacielu, ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość [Tutaj następuje ciąg dalszy piosenki – M.W.]«, śpiewa Adam Zieliński, choć piosenka nie traktuje o prawnikach, lecz w ogóle o ludziach. Stwierdzić muszę jednak, iż praca adwokata to nie tylko wspomniana już wcześniej umiejętność spojrzenia szerzej – na problem i człowieka, ale także – wątpienia. Ciekawie i ze wszech miar trafnie ujął to Ferdinand von Schirach w powieści »Tabu« [Tutaj następuje cytat z powieści – M.W.]” (s. 20-21).

W książce J. Parafianowicz znajdziemy znacznie, znacznie więcej niezręcznych i nieraz wprawiających w osłupienie wypowiedzi, które w intencji autorki zapewne powinny wyrażać jakąś mądrość życiową, lecz efekt jest (stanowczo!) daleki od zamierzonego: „W języku polskim funkcjonują takie sformułowania, jak: »solidarność plemników« i »solidarność jajników«. Jaką niosą treść i co oznaczają? Plemniki są pełne żywotności, są ich miliony, prą do przodu, występują w grupie i choć nie zawsze mają jasno skrystalizowany cel podróży, wykazują ogromną inicjatywę i umiejętność nieprzeszkadzania sobie nawzajem – po prostu każdy robi to, co do niego należy, co by nie powiedzieć, kreując przy tym rzeczywistość. Jajniki zaś, nie dość, że są bierne i nie wykazują się mobilnością, to nie tylko jest ich mniej, ale nadto – nie podejmują współpracy. Każdy działa bowiem na własny rachunek. Podobnie rzecz się ma z mężczyznami i kobietami, co ciekawe, również w wymiarze zawodowym” (s. 150) – nie wiem, jak w przypadku pozostałych posiadaczek prawniczych jajników, ale dla mnie osobiście operowanie tego typu stereotypami płciowymi oraz spłycanie wyjątkowo powikłanej problematyki obecności i nieobecności kobiet w tym środowisku zawodowym staje się niemalże obraźliwe. A do tego jest przejawem jakiejś niekonsekwencji w poglądach J. Parafianowicz, która wielokrotnie – w tym na kartach „Jeżeli chodzi o prawo…” – ujmuje się za kobietami i słusznie domaga się przyznawania im należnych praw i wolności, w tym np. do kobiecych nazw zawodów. Pomińmy jednak.

Jak wspomniałam powyżej, „Jeżeli chodzi o prawo…” to w przeważającej części opowieść o heroicznej self-made-woman, która własnymi rękami i zdolnościami zapracowała sobie na pozycję, jaką aktualnie zajmuje. Jestem daleka od tego, by potępiać poczucie dumy z własnych osiągnięć – w końcu niżej podpisana sama pochodzi z ciemnych nizin społecznych i świeżo awansowała dzięki własnemu uporowi. Jednak czym innym jest zasłużone szczycenie się pracą, a czym innym sposób, w jaki się to czyni. J. Parafianowicz, niestety, na wielu kartach książki odmienia „ja” przez wszystkie przypadki, do tego zaś niejednokrotnie popada w drażniąco protekcjonalny ton: „Pracując wówczas w Salansie, w maleńkim pokoju bez okien, w wymiarze kilkunastu godzin dziennie i za naprawdę niewarte tego wysiłku pieniądze, (…) wybrałam zakończenie współpracy i przygotowanie się do egzaminu. Nie żałuję, bowiem w długofalowej perspektywie znacznie lepiej jest być (przez chwilę) bezrobotnym aplikantem adwokackim niż pnącym się po szczeblach kariery, ale z uwagi na brak zawodowego tytułu – jedynie do pewnej wysokości, prawnikiem bez aplikacji” (s. 49); „(…) przez długi czas miałam silniejszy od rozsądku zwyczaj obserwowania i fotografowania na własne potrzeby butów innych ludzi. (…) Tym oto sposobem do mojej »kolekcji« trafiło niegdyś zdjęcie pewnej pani mecenas, a ściślej – dołu jej togi i nóg (od łydek do stóp) przyodzianych w klasyczne obuwie do pływania (…). (…) nie dość, że zrobiłam zdjęcie (podkreślam, że jedynie łydek i stóp), to wrzuciłam je z nieco ironicznym komentarzem na mój (wówczas prywatny) profil na Instagramie. (…) Choć dla świętego spokoju usunęłam zdjęcie, będąc przekonana, że mam w sprawie rację, w odpowiedzi napisałam jednak to, o czym wspomniałam powyżej – toga, to strój urzędowy, który wymaga odpowiedniej oprawy” (s. 117).

O ile samo epatowanie sukcesami nie jest niczym zdrożnym, o tyle przyznawanie sobie na tej podstawie prawa do (miejscami apodyktycznego) pouczania innych, jak powinni wykonywać zawód, aby stać się „superprawnikami”, w mojej ocenie nie zasługuje na akceptację – tak jak chociażby przytoczona powyżej sytuacja wyśmiewania obuwia innej prawniczki w portalu społecznościowym i niewzruszone przekonanie w odniesieniu do własnych racji. Akurat prawnicy, jak mało kto na świecie, powinni doskonale zdawać sobie sprawę, że w życiu niewiele kwestii jest albo czarnych, albo białych, ponieważ zazwyczaj dominują wszelkie odcienie szarości: w brzmieniu przepisów, w ich wykładni, w sytuacjach faktycznych etc.

Bez wątpienia „Jeżeli chodzi o prawo…” mogłoby stać się całkiem przydatnym poradnikiem (dla początkujących prawników) lub zbiorem felietonów (dla osób, które nie parają się tą profesją w ogóle) – można bowiem wyszperać w książce garść trafnych wskazówek czy spostrzeżeń, które wprowadzają pewną świeżość w postrzeganiu zawodu – gdyby nie aspirowanie autorki w kierunku jakiejś ambitniejszej publikacji i eksperymentowanie z pisaniem własnej autobiografii, co już na pierwszy rzut oka wydaje się falstartem. Być może gdyby te same treści zostały podane w nieco innej formie, z większym wyczuciem stylu i z mniejszym przekonaniem o głoszeniu prawd objawionych na bazie własnego doświadczenia, publikacja miałaby szansę stać się ważnym wydarzeniem intelektualnym w prawniczych kręgach, nie wymagając żadnej dodatkowej reklamy w tym zakresie. A tak mamy do czynienia z kolejną ciekawostką, która wywoła trochę szumu przez chwilę, dostarczy rozrywki przez kilka godzin czytelnikom… i raczej nic więcej.

 ---------------------

[1] „Wynagrodzenie w najniższym możliwym wymiarze? Got it! Płatność części pensji na konto, a reszta do ręki? Przerabiałam to. Przeszłam także i tę opcję, iż po wielu miesiącach pracy zauważyłam wreszcie, że ponadnormatywne, wobec postanowień umowy, wynagrodzenie wpływa na moje konto jako »zaliczka na wydatki«. Cóż, gdyby ktokolwiek oczekiwał ode mnie rozliczenia się z niej, prawdopodobnie po dziś dzień spłacałabym długi. Nigdy bowiem nie otrzymałam zaliczki, nie ponosiłam także cudzych wydatków. Jeżeli chodzi o ustalenie, jaki cel miał mój pracodawca, po dziś dzień nie śmiem się wypowiadać, lecz moja mama jest zdania, że nie było to dziełem przypadku, czy roztargnienia” (s. 59).
Joanna Parafianowicz: „Jeżeli chodzi o prawo, to mogę doczytać”. Wydawnictwo Arche. Sopot 2019.