ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (84) / 2007

Agnieszka Nęcka,

ZGUBNE SKUTKI SEKSOHOLIZMU

A A A
„Przydałby ci się kurs samowiedzy, na którym ktoś by cię nauczył, że inni wokół ciebie czują i że ty też czujesz” – powiada do samego siebie bohater-narrator „Flauty” – najnowszej prozy Adama Pluszki. A bo i omawiana tu powieść autora „Łapu capu” pomyślana została jako czyniona przed lustrem wypowiedź w drugiej osobie liczby pojedynczej. Cel owego spowiadania się samemu sobie jest łatwy do przewidzenia. Oto trzydziestoletni mężczyzna „po przejściach” opowiada sobie swoją przeszłość, by zrozumieć powody popadania w coraz głębszy stan apatii. Nie dziwi więc postać bohatera, będącego – najkrócej rzecz ujmując – uczuciowym impotentem, który nijak nie potrafi nawiązać porozumienia z wewnętrznym „ja”, a tym samym znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.

Trudno mówić o spójnej fabule „Flauty”. Zdecentralizowanej osobowości bohatera odpowiada rozbicie tkanki narracyjnej. Nie ma jednak mowy o stawianiu barier lekturowych. Najświeższą powieść Pluszki czyta się szybko i bez problemów. Może właśnie w tym tkwi źródło mojej podejrzliwości odnośnie omawianej tu prozy. Apatycznie usposobiony człowiek rozprawia nazbyt konkretnie i w sposób jednostronnie ukierunkowany (jak na kogoś, kto ma kłopot z opowiedzeniem swej biografii, choć – co do tego, że Pluszka gra z autobiograficzną matrycą – nie mam wątpliwości), ale – co zrozumiałe – robi to językiem beznamiętnym. Słowem, mamy tu do czynienia z sytuacją, w której urodzony w 1976 roku bezimienny bohater przypomina sobie zdarzenia z dzieciństwa, obserwacje dotyczące relacji między jego rodzicami, strach przed groźbą ich rozwodu, kontakty z koleżankami, pierwsze miłosne uniesienia, stratę pierwszego dziecka, przywołuje obrazy partnerek kolejnych erotycznych igraszek, z którymi łączyły go mniej lub bardziej trwalsze związki, wspomina ciążę żony i narodziny córeczki, pogrzeb ojca, wreszcie ciężkie dorabianie poza granicami kraju. Odświeżanie w pamięci wszystkich tych szczegółów de facto do niczego nie prowadzi. Bohater „Flauty” nie potrafi bowiem znaleźć owego traumatycznego doświadczenia, które byłoby źródłem pogłębiającej się apatii. Nie umie wyłowić powodu, dla którego nie był w stanie stworzyć „prawdziwego” związku z którąkolwiek ze swoich kobiet, mimo iż podejmował rozmaite próby.

Brak uzasadnienia (niemożność uchwycenia tej konkretnej przyczyny) sprawia, iż najnowszą powieść autora „French love” czytać można jako oskarżenie wymierzone przeciwko współczesnym zdegenerowanym czasom, które nie tylko dopuszczają bezwolne uleganie tytułowej flaucie, ale sprawiają, że bywa ona – paradoksalnie – jedyną obroną przed destrukcyjnym działaniem rzeczywistości. O tym bowiem, że o naszym chorym „tu i teraz” traktuje „Flauta”, przekonywać przecież specjalnie nie trzeba. Dość wspomnieć datę urodzenia bohatera (przewrotnie tożsamą z rokiem narodzin Pluszki) czy przemycane od czasu do czasu detale z życia współczesnej Polski (jak choćby nazwisko Leppera). Nie jest to jednak kolejna produkcja wpisująca się w nurt tzw. literatury zaangażowanej. Na planie pierwszym bezsprzecznie znajduje się mówiący do swego odbicia w lustrze narrator, diagnozujący ów „miły stan apatii. Nagle się okazało, że można doświadczać naskórkowo i nie angażując się zbytnio. Jakby się zamknąć w kondomie. Praca tylko taka, żeby nie umrzeć z głodu. Związki płytkie. Znajomi na krótko. Wygodnie, ale bez ekstatycznych przyjemności. Nie wiedziałeś, czy tak mogą wszyscy, w gruncie rzeczy nie było to ważne. Ważny byłeś ty. A że przestawałeś być zdolny do odczuwania czegoś głębszego, trudno. Seks stał się główną formą wychodzenia poza siebie. Zdarzały ci się jeszcze czasami zrywy, ale szybko mijały – kiedy wracała świadomość, co się z tym wiąże. Nie chciałeś już być za nikogo odpowiedzialny. Nie było jednak tak, że absolutnie przestałeś wierzyć w cokolwiek, co ma jakiś głębszy wymiar. Ale nie czekałeś na to. I stopniowo się uspakajałeś w swoim odosobnieniu. Skupiłeś się na okazjonalnych okolicznościach”.

Mam jednak wątpliwość, czy oby taka minimalistyczna recepta na życie nie okazała się – już z samej definicji – nieco wadliwa. A może bohater celowo pozwalał sobie na małe niekonsekwencje? Pojawiające się kolejne kobiety – nawet jeśli tylko na jedną noc – świadczyć mogą o potrzebie brania czynnego udziału w życiu lub precyzyjniej: o zaspokojeniu własnej próżności. Wszak narrator wyznaje: „chciałeś penetrować te bezwolne i tylko tobie oddane ciała bez lęku, że któraś mogłaby odmówić”. Skuteczność w uwodzeniu jest gwarancją jego poczucia wartości. Największy kłopot narratora „Flauty” polega – w moim odczuciu – właśnie na owej skuteczności. Seks jako wartość ocalająca? Koncept całkiem przyjemny, ale w przypadku bohatera „Flauty” nie do końca trafiony.

Wspomnieniowo-rozrachunkowy monolog jest niespójny, nieuporządkowany pod względem chronologicznym i niezhierarchizowany, jeśli idzie o ważność przywoływanych zdarzeń. Im więcej bohater stara się przywołać ze swej przeszłości, tym mniej o sobie się dowiaduje. No może poza tym, że stale powiela schematy: poznać, pobyć, znudzić się, odejść. To nie strach przed porzuceniem każe mu pierwszemu uciekać. Jedynie miłość do córki zdaje się być – na miarę jego możliwości – trwała, choć też nie do końca.

Owa pseudoautobiograficzna opowieść nie może złożyć się w spójną całość, bowiem wzorzec ów został przez autora zignorowany. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, jakoby wcale nie o składanie biograficznych puzzli chodziło. Być może bohater nie dochodzi do samowiedzy, bo nie do końca – jak sądzę – o nią mu szło. O co zatem? Gdyby chcieć zlekceważyć tę narrację, można by powiedzieć, że o sporządzenie specyficznego spisu cudzołożnic. Realnymi bohaterkami „Flauty” są bowiem przewijające się przez życie narratora kobiety, których obrazy, zmieniając się płynnie niczym w kalejdoskopie, czasami się na siebie nakładały, zacierając ich podmiotowe różnice. Ale sprawa nie jest tak prosta, jak się pozornie wydaje, gdyż Pluszka ową niemoc nawiązania pozytywnych relacji rozciągnął na wszystkie interpersonalne relacje.

Gdzie jest winny zapadania się w stan apatii? Nie znamy powodu, więc szukamy go razem z narratorem. Co sprawiło, że taka kondycja zdaje się być dziś dominująca (tym przecież, podkreśleniem nagminności występującego zjawiska, tłumaczyć należy bezimienność narratora)? Rodzina? Środowisko? Kościół? Brak wartości zaszczepionych w dzieciństwie? Ano nie ma jednej właściwej odpowiedzi. Brak sprecyzowanego „wroga” sprawia wszakże, że walka (walka z apatią) się rozmywa. Generalnie jednak winny jest „bezpłciowy” okres, w którym przyszło żyć ówczesnym trzydziestolatkom: „W dzisiejszych czasach panny nie umierają już na melancholię. Panowie nie rzucają się masowo w przepaść po utracie ukochanej albo na zawołanie wieszcza. Dają radę. Romantyzm jakby rzeczywiście się skończył. Przynajmniej ten egzaltowany. Jeśli nadchodzą lęki czy to egzystencjalne, czy miłosne, to w coraz młodszym wieku i coraz szybciej się kończą. Wszystko dzieje się prościej, szybciej i płyciej. (...) Energię życiową pochłania nicość. Nicnierobienie, bo nie warto. Stopniowo wygasza się chęć walki o cokolwiek. (...) I nie wydaje się, żeby ta rezygnacja podszyta była rozpaczą. Podszyta jest brakiem chęci. I przeświadczeniem o bezcelowości, choćby się zapewniało, że jest inaczej”. Niczego nowego Pluszka nie mówi, a ze stawianej przez niego diagnozy niewiele wynika. A może żądam zbyt wiele? Może wcale nie musi wynikać?

Beznamiętna narracja jest adekwatna do stanu, w jakim znajduje się bohater, dygresyjność zaś sprawia, iż retrospekcje mieszają się z teraźniejszością. Przypomina to raczej sporządzanie katalogu „przelecianych” kobiet aniżeli próbę opisu stadium psychologicznego. Nie twierdzę, że „Flauta” jest źle napisaną czy też nie do końca przemyślaną prozą. Bo nią nie jest. Autor sprawnie panuje nad tokiem narracyjnym, starając się skroić powieść udającą autentyczne wyznanie kogoś, kto stracił zainteresowanie życiem, kto właściwie poddał się beznamiętnej egzystencji. Niemniej, owa przezroczystość bohatera, jego nijakość (właściwość bycia każdym) może być zarówno zaletą, jak i wadą. Opowiadana przez Pluszkę historia, która mogłaby być historią wielu, nie wzrusza, nie porusza, nie porywa. Skupienie się na wątku seksualnym też nie jest powodem do radości. Dodaje perwersyjnego „smaczku”, ale też bądźmy szczerzy: dość lightowe, wysubtelnione to opisy scen erotycznych.

Konstatacja, zgodnie z którą „Flauta” jest jedynie kolejną opowieścią o męskiej próżności, byłaby – spłycającą problematykę powieści – niesprawiedliwością względem autora. Nie mogę się wszakże pozbyć wrażenia jakoby opisywany z męskiej, egoistycznej perspektywy świat był monotematyczny, niemal stereotypowy, a tym samym monotonny, nużący. Po czasie męczy nawet owa seksualna sfera, w której tkwi przecież niebywały potencjał, potencjał, którego pisarz – w moim odczuciu – nie potrafił do końca wykorzystać. Poza tytułową żeglarską metaforą Pluszka nie skorzystał z teorii łączących kwestie marynistyczne z erotyką i problemem pisania. Ale też tytuł ów dość prosto się tłumaczy: głębokie stadium apatii lub poczucie absurdu istnienia stereotypowo nazbyt często kojarzone bywa z biorącymi w wielotygodniowych eskapadach morskich marynarzami.

Mam świadomość tego, że wybrzydzam nieco ponad miarę, ale powód jest dość prosty: nie mamy do czynienia z debiutantem, a Pluszka jest pisarzem pomysłowym, potrafiącym intrygująco zakręcić fabułą. Grzechem przeto byłoby się nie upomnieć o zadośćuczynienie rozczarowaniu, zaspokojeniu fabularnych apetytów. Dobrze by było, by z lektury „Flauty” coś wynikało. Seksoholizm – nawet jeśli częściowo sfunkcjonalizowany – na dłuższą metę staje się nudny. Ale jak usprawiedliwia autora narrator jego ostatnio wydanej powieści: „Nuda czai się wszędzie. I nawet nie chce się z nią walczyć. A jeśli już, i tak wraca. Jakiekolwiek działanie jest jak reklama w czasie zbyt długiego filmu bez żadnej akcji”. Cóż, szkoda, wielka szkoda...
Adam Pluszka: „Flauta”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2007.