DENDRYTY, SOMA, AKSON I KRESKI (NEUROKOMIKS)
A
A
A
Z pewnością niejedna osoba oglądała francuski serial animowany „Było sobie życie” (1986) stworzony przez Alberta Barillé’a. Kto nie pamięta dziwnych stworków, labiryntów, kolorowych talerzyków płynących długimi korytarzami? To była naprawdę niezła okazja do tego, żeby poznać człowieka od środka i zrozumieć, jak działa wątroba, z czego składa się ucho, czym jest serotonina. I nie, nie oglądały tej bajki wyłącznie dzieci. Serial był połączeniem lekcji biologii z dokumentami typu „Sekrety ludzkiego ciała” (2011). Zerkali na niego wszyscy.
Rok 2019 – wydawnictwo Marginesy wypuszcza na polski rynek „Neurokomiks”. To prawie 136 stron ilustrowanej opowieści o ludzkim mózgu autorstwa Hany Roš oraz Matteo Farinelli. Oboje zawodowo zajmują się neurologią, a Farinella dodatkowo specjalizuje się w ilustracjach do prac naukowych. O „Neurokomiksie” było głośno jeszcze przed jego wydaniem. Budził i wciąż budzi zainteresowanie czytelniczek i czytelników, co w zupełności mnie nie dziwi. A nie dziwi z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze temat – neurologia jako dziedzina, która coraz mocniej przebija się do społecznej świadomości i coraz częściej wykorzystywana jest na różnych polach, na przykład w edukacji wczesnoszkolnej (i nie tylko). Po drugie sam komiks, a raczej „neurokomiks” – jak nie trudno się domyślić, nazwa nie jest przypadkowa. I nie chodzi tutaj tylko o temat, a o strukturę ilustrowanej opowieści Roš i Farinelli. „Neurokomiks” zbudowany jest trochę jak kręte ścieżki naszego umysłu. Od historii do historii przechodzi się etapami, zupełnie jakby całość narracji rozgałęziała się na mniejsze elementy.
Forma komiksowa, grywalna, która sprawia, że o ważnych sprawach przyjemnie się czyta, potwierdza tylko to, co przedstawiają autorzy książki: pamięć ćwiczy się poprzez zabawę. Stąd finał „Neurokomiksu” zaskakuje. Główny bohater sądzi, że nagle znalazł się w środku ludzkiej głowy, a my podzielamy ten pogląd. Krok po kroku odkrywamy zakamarki neuronowego lasu, aby na końcu przekonać się, że podobnie jak bohater zostaliśmy złapani w sam środek komiksu (czytaj: opowieści). Właściwie, zgodnie z tym, co przedstawia Roš i Farinella, w trakcie lektury, wizualizując sobie przygody protagonisty, poniekąd sami (jako czytelniczki i czytelnicy) zaprojektowaliśmy „Neurokomiks”. Nasz umysł zobaczył to, co chciał – daliśmy się więc wciągnąć w interpretację.
Historia o neurohistorii
Gdybym miała jakoś gatunkowo doprecyzować „Neurokomiks”, porównałabym go do narracji szkatułkowej. Im dalej w las, tym ciemniej, ale wciąż idzie się do przodu. Jedna opowieść wynika z drugiej. O rzeczach ważnych opowiada się tutaj za pomocą narracji wizualnej, co w przypadku autorów (przypomnę: neurolożki i neurologa) nie jest bez znaczenia. W ten sposób łatwiej, przystępniej, ciekawiej przyswajamy skomplikowaną naukę. Dowiadujemy się, czym są neurony, retikulum, dendryt, akson, soma, lub w jaki sposób neurony przekazują sobie informacje. Dla jednych to znana wiedza, dla innych mniej. Jednak przedstawiona została w taki sposób, że w trakcie lektury ani starsza, ani młodsza osoba nie będzie się nudzić.
Oprócz ciekawostek ze świata ludzkiego umysłu razem z uwięzionym w lesie neuronów bohaterem poznajemy najważniejsze postacie z dziedziny neurobiologii. Spotykamy więc Santiago Ramóna y Cajala, któremu zawdzięczamy znajomość struktury ludzkiego mózgu. Pojawia się również Camillo Golgi (dzięki niemu wiemy, jak wygląda neuron), ale także pionierzy badań elektrofizjologicznych – Alan Lloyd Hodgkin oraz Andrew Fielding Huxley. Jest Pawłow, jest Kandel. I wielu, wielu innych. Nie mogę jednak pominąć faktu, że w tej wielkiej narracji o ważnych odkryciach i noblowskich dokonaniach brakuje kobiecych nazwisk. Były? Nie było? W „Neurokomiksie” ich nie ma, choć wybór wymienionych postaci wydaje się uzasadniony.
To zaskakujące, jak w prostej formie można pomieścić historię o rozwoju neurobiologii, medycyny, historię o działaniu ludzkiego mózgu, pamięci oraz fikcyjną opowieść o podróży bohatera po Neurolandii. Ale „Neurokomiks” nie jest bajką. Nie należy lekceważyć tematu, którego omówienia podjęli się Roš i Farinella. Być może sama forma komiksu wydaje się zabawna – nie brakuje w nim śmiesznych i groteskowych momentów – choć naładowana mądrą treścią. Prosta, czarno-biała grafika jest ciekawa, ale nierozpraszająca czytelniczki/czytelnika w trakcie lektury. Nie jest też infantylna. To obrazkowa historia, przemyślana i pełniąca określoną funkcję, o której już wspominałam.
Warto zwrócić uwagę na układ poszczególnych rozdziałów. „Neurokomiks” rozpoczyna się krótkim prologiem, następnie mamy „Morfologię”, „Farmakologię”, „Elektrofizjologię”, „Plastyczność”, „Synchroniczność”, no i epilog. Sportretowane zostały więc różne rejony działania ludzkiego mózgu, ale w zgodzie z konsekwentnie rozwijaną opowieścią. I to jest niewątpliwa siła tej pozycji. Wspomnę o tym jeszcze raz – forma książki, czyli neuro + komiks. Czyli jak o zawiłych sprawach mówić zrozumiale. Innymi słowy: uczynić naukę komunikatywną.
Rok 2019 – wydawnictwo Marginesy wypuszcza na polski rynek „Neurokomiks”. To prawie 136 stron ilustrowanej opowieści o ludzkim mózgu autorstwa Hany Roš oraz Matteo Farinelli. Oboje zawodowo zajmują się neurologią, a Farinella dodatkowo specjalizuje się w ilustracjach do prac naukowych. O „Neurokomiksie” było głośno jeszcze przed jego wydaniem. Budził i wciąż budzi zainteresowanie czytelniczek i czytelników, co w zupełności mnie nie dziwi. A nie dziwi z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze temat – neurologia jako dziedzina, która coraz mocniej przebija się do społecznej świadomości i coraz częściej wykorzystywana jest na różnych polach, na przykład w edukacji wczesnoszkolnej (i nie tylko). Po drugie sam komiks, a raczej „neurokomiks” – jak nie trudno się domyślić, nazwa nie jest przypadkowa. I nie chodzi tutaj tylko o temat, a o strukturę ilustrowanej opowieści Roš i Farinelli. „Neurokomiks” zbudowany jest trochę jak kręte ścieżki naszego umysłu. Od historii do historii przechodzi się etapami, zupełnie jakby całość narracji rozgałęziała się na mniejsze elementy.
Forma komiksowa, grywalna, która sprawia, że o ważnych sprawach przyjemnie się czyta, potwierdza tylko to, co przedstawiają autorzy książki: pamięć ćwiczy się poprzez zabawę. Stąd finał „Neurokomiksu” zaskakuje. Główny bohater sądzi, że nagle znalazł się w środku ludzkiej głowy, a my podzielamy ten pogląd. Krok po kroku odkrywamy zakamarki neuronowego lasu, aby na końcu przekonać się, że podobnie jak bohater zostaliśmy złapani w sam środek komiksu (czytaj: opowieści). Właściwie, zgodnie z tym, co przedstawia Roš i Farinella, w trakcie lektury, wizualizując sobie przygody protagonisty, poniekąd sami (jako czytelniczki i czytelnicy) zaprojektowaliśmy „Neurokomiks”. Nasz umysł zobaczył to, co chciał – daliśmy się więc wciągnąć w interpretację.
Historia o neurohistorii
Gdybym miała jakoś gatunkowo doprecyzować „Neurokomiks”, porównałabym go do narracji szkatułkowej. Im dalej w las, tym ciemniej, ale wciąż idzie się do przodu. Jedna opowieść wynika z drugiej. O rzeczach ważnych opowiada się tutaj za pomocą narracji wizualnej, co w przypadku autorów (przypomnę: neurolożki i neurologa) nie jest bez znaczenia. W ten sposób łatwiej, przystępniej, ciekawiej przyswajamy skomplikowaną naukę. Dowiadujemy się, czym są neurony, retikulum, dendryt, akson, soma, lub w jaki sposób neurony przekazują sobie informacje. Dla jednych to znana wiedza, dla innych mniej. Jednak przedstawiona została w taki sposób, że w trakcie lektury ani starsza, ani młodsza osoba nie będzie się nudzić.
Oprócz ciekawostek ze świata ludzkiego umysłu razem z uwięzionym w lesie neuronów bohaterem poznajemy najważniejsze postacie z dziedziny neurobiologii. Spotykamy więc Santiago Ramóna y Cajala, któremu zawdzięczamy znajomość struktury ludzkiego mózgu. Pojawia się również Camillo Golgi (dzięki niemu wiemy, jak wygląda neuron), ale także pionierzy badań elektrofizjologicznych – Alan Lloyd Hodgkin oraz Andrew Fielding Huxley. Jest Pawłow, jest Kandel. I wielu, wielu innych. Nie mogę jednak pominąć faktu, że w tej wielkiej narracji o ważnych odkryciach i noblowskich dokonaniach brakuje kobiecych nazwisk. Były? Nie było? W „Neurokomiksie” ich nie ma, choć wybór wymienionych postaci wydaje się uzasadniony.
To zaskakujące, jak w prostej formie można pomieścić historię o rozwoju neurobiologii, medycyny, historię o działaniu ludzkiego mózgu, pamięci oraz fikcyjną opowieść o podróży bohatera po Neurolandii. Ale „Neurokomiks” nie jest bajką. Nie należy lekceważyć tematu, którego omówienia podjęli się Roš i Farinella. Być może sama forma komiksu wydaje się zabawna – nie brakuje w nim śmiesznych i groteskowych momentów – choć naładowana mądrą treścią. Prosta, czarno-biała grafika jest ciekawa, ale nierozpraszająca czytelniczki/czytelnika w trakcie lektury. Nie jest też infantylna. To obrazkowa historia, przemyślana i pełniąca określoną funkcję, o której już wspominałam.
Warto zwrócić uwagę na układ poszczególnych rozdziałów. „Neurokomiks” rozpoczyna się krótkim prologiem, następnie mamy „Morfologię”, „Farmakologię”, „Elektrofizjologię”, „Plastyczność”, „Synchroniczność”, no i epilog. Sportretowane zostały więc różne rejony działania ludzkiego mózgu, ale w zgodzie z konsekwentnie rozwijaną opowieścią. I to jest niewątpliwa siła tej pozycji. Wspomnę o tym jeszcze raz – forma książki, czyli neuro + komiks. Czyli jak o zawiłych sprawach mówić zrozumiale. Innymi słowy: uczynić naukę komunikatywną.
Hana Roš, Matteo Farinella: „Neurokomiks” („Neurocomic: A Comic About the Brain”). Tłumaczenie: Jacek Konieczny. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |