ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (371) / 2019

Grzegorz Marcinkowski,

SAMOTNOŚĆ W WIELKIM MIEŚCIE (CHARLES REZNIKOFF: 'CO ROBISZ NA NASZEJ ULICY')

A A A
Wejść do wierszy Charlesa Reznikoffa jest wiele, nie wszystkie są proste, bowiem ta poezja, pomimo swojej demonstracyjnej nieefektowności, stanowi prawdziwe wyzwanie dla czytającego. Nie uświadczymy w niej metaforycznych wolt czy ekscesywnego spiętrzenia powierzchni wiersza – teksty te raczej nie będą chciały nas czymś zaszokować. Zamiast tego zabiorą nas na pełną swoistej melancholii podróż po ulicach Nowego Jorku. Większość z tych tekstów ma charakter miniatur, gnom, co zbliża Reznikoffa do Williama Carlosa Williamsa i obiektywistów. Zarówno te krótkie, jak i bardziej rozbudowane wiersze zabierają nas w ciemne zakamarki miasta, w ubogie, rzadko odwiedzane dzielnice. Dlatego podczas lektury winna towarzyszyć nam cierpliwość, jaka zwykle jest konieczna w czasie, pozornie, nieznaczących podróży. Oto kilka śladów podążania tokiem wiersza.

1. Poezja Reznikoffa jest niezrównana w ewokowaniu pustki i samotności. Większość wierszy rozgrywa się na opustoszałej ulicy, nocą, w sytuacji, w której niepozorne dźwięki posykują – niepokojąco wzmocnione przez echo, a poeta wychwytuje najbardziej niepozorne ruchy: „oprócz wróbla;/ podskakuje po lśniącym chodniku/ i w końcu odfruwa – na zakurzone drzewo” (s. 45). Bohater tych tekstów to samotny przechodzień, nieprzynależący do świata, stojący z boku, obcy i niezakorzeniony. Jego stosunek do rzeczywistości oscyluje pomiędzy pełną rezygnacji akceptacją a uważnością (na granicy zachwytu). Doznawane w ciszy i milczeniu nocy rzeczy tego świata ogromnieją; stąd atencja, z jaką wiersz Reznikoffa podchodzi do drobiazgów. W ciemności, na wyludnionej ulicy, nawet drobnostka może przestraszyć, jak liść dębu z jednego z wierszy: „Przestraszył mnie/ chroboczący po trotuarze, brunatny liść dębu” (s. 75). Nie możemy dać się zwieść ascetycznej prozaiczności tych wierszy, wiele z nich niesie w sobie potężny ładunek emocjonalny, większość z nich to epifanie, lokalne skupiska semantycznej energii o potężnym zasięgu (zacytujmy: „Słońce prześwietlało nagie, wilgotne drzewo,/ które było teraz piramidą krzyżujących się świateł;/ i w każdym zakamarku gnieździło się światło” [s. 32]). Część tekstów rysowana jest bardzo subtelnie, ich melodyka jest subtelna, ascetyczna niemal, nieco przypominająca flirt Pounda z poezją japońską: „Gałązki na krzaku naszego sąsiada są tak cienkie,/ że ledwie widzę ich czarne kreski;/ zielone liście unoszą się chyba w powietrzu” (s. 47). Wydaje się, że tylko samotnik jest predestynowany do oglądania świata, tylko jemu realność objawia wszystkie swoje odcienie, tylko on daje się prowadzić przez nieprzerwany szum drobiazgów. Zazwyczaj podmiot Reznikoffa sam szuka samotności, jest ona upragnionym przezeń stanem, momentem swoistego uprzywilejowania, kiedy jego pojedynczość rezonuje z istotą rzeczy, kiedy udaje się mu uchwycić coś z intymności ulicy przemierzanej wolnym krokiem pośród nocy. Niekiedy jego potrzeba samotności walczy z poczuciem dystansu do siebie samego, z wolą zniknięcia, autowymazania, jak w wierszu [Jestem sam]:

Jestem sam –

I cieszy mnie, że jestem sam;

nie lubię ludzi, którzy spacerują

o tak późnej porze; którzy nieśpiesznie spacerują po północy

i roztrącają liście leżące na chodnikach.

Nie lubię

własnej twarzy

odbitej w lusterkach ulicznych automatów

przed zamkniętymi sklepami. (s. 85)

Podmiot wierszy Reznikoffa nawiązuje szczególnie intymną relację z nocną, pogrążoną w ciszy ulicą, nawet jeśli najbardziej lubi obcować z nią zza zamkniętych drzwi własnego mieszkania, jak w wierszu [Lubię odgłosy ulicy]:

Lubię odgłosy ulicy –

ale w samotności i odosobnieniu,

przy otwartym oknie

i za zamkniętymi drzwiami (s. 86)

2. Samotność nie zawsze jest wybrana, nie zawsze jest stanem upragnionym, czasami wiąże się z przytłaczającym poczuciem alienacji. Reznikoffa interesuje odmienność postrzegana na wielu płaszczyznach: społecznej, etnicznej, egzystencjalnej. Jego pełne pietyzmu współczucie wobec wszystkich wykluczonych, zarówno w sensie ekonomicznym, jak i głębiej – bytowym (choć tych dwóch wymiarów zapewne nie da się rozdzielić) rodzi się z wyobcowania, takiego, które dotyka samych podstaw jego egzystencji:

Na obcej ulicy, wśród obcych,

Rozejrzałem się dookoła, a ty byłeś tam

ponad domami, samotny towarzyszu niezliczonych nocy,

księżycu. (s. 36)

Obcość oczywiście wiąże się z żydowskim pochodzeniem twórcy. Reznikoff jest poetą trudnych spotkań, świadomym tego, jak „niewybrane” ojczyzny tworzą nas i formatują. Niezrównany jest pod tym względem wiersz [Siedząc w metrze], który odsłania przed nami archetypiczną scenę spotkania Żyda z Aryjczykiem. Właściwy sens tego tekstu zbudowany jest w oparciu o zaprzeczenie, którego czytelnik musi dokonać niejako na własną rękę. Reznikoff nie byłby przy tym sobą, gdyby nie zwracał uwagi na społeczny kontekst tego spotkania:

Nie jesteś Hebrajczykiem –

nie miałbyś trudności ze znalezieniem pracy

(nawet Hebrajczyk chętnie by cię zatrudnił)

Z twoimi włosami blond, niebieskimi oczami,

Prostym nosem i mocnym podbródkiem. (s. 79)

Inne spotkania mają o wiele bardziej traumatyczny charakter, ukazując, na jakim dnie może znaleźć się człowieczeństwo:

Pokazując rozdarty rękaw, stary mężczyzna sztywnymi i drżącymi

palcami

odrywa kawałek pieczonego jabłka, które lśni od cukru,

nabożnie oddając się strawie, wielkiej pocieszycielce. (s. 11)

Reznikoff nie ma złudzeń, na następnej przecznicy napotkać można całkiem realne piekło. Poeta jawi się jako lapidarny, unikający patosu kronikarz miejskiego inferna. Daje przy tym pokaz trudnej sztuki uobecniania: w jego tekstach twarze i losy odciskają się na trwałe. Wydaje się to rodzajem świeckiej modlitwy (wszak Reznikoff napisał również wiersz [Kadysz]), sposobem na upamiętnienie tych, którzy na żadną pamięć nie mogą liczyć.

3. Pod pewnymi względami dykcja Reznikoffa, na co zwracał uwagę sam Piotr Sommer podczas jednego ze spotkań z czytelnikami, ma coś wspólnego z Kawafisem; podobny nacisk u obydwu tych poetów pada na tajemnicę spotkania. Jeśli jednak u aleksandryjczyka wiąże się to z seksualną heteronomią, a spotkania każdorazowo naznacza tajemnica nieheteronormatywnego erotyzmu, o tyle u Reznikoffa wszystko rozgrywa się w pasażu – pomiędzy żywiołem społecznym a etnicznym. Nowojorska ulica jest oglądana i przemierzana przez podmiot Reznikoffa również pod kątem jej właściwości do mieszania ze sobą przedstawicieli różnych, często skonfliktowanych wspólnot. Narodowa obcość, naznacza wszechstronnie wszystkie interakcje ze światem. Obejmuje przede wszystkim język, który jest językiem obcych. Hebrajski, który jest mową obrzędów, staje się poniekąd językiem upragnionym, w jakimś sensie utraconym, którego nieobecność piętnuje każdą wypowiedź i potęguje alienację mówiącego:

Hebrajski twoich poetów, Syjonie,

jest jak oliwa na oparzelinę,

jak oliwa chłodny;

po pracy

jak zapach na ulicy nocą

kwitnących żywopłotów.

Niczym Salomon

Wciąż zaślubiałem mowę obcych;

żadna z nich nie jest jak ty, Sulamitko

Reznikoff jest niezwykle wyczulony na kwestię idiomu, jego charakterystyczna gnomiczność i skłonność do anegdoty wiąże się oczywiście z hagadą, świecką opowieścią bądź sentencją obudowującą pismo. Narracyjność dłuższych wierszy Reznikoffa ściśle łączy się z paraboliczną naturą żydowskiej tradycji przekazu ustnego, z niespieszną aurą opowieści i podań. Parabole Reznikoffa są jednak w osobliwy sposób zawieszone, mają na wskroś otwarty charakter, rzadko kiedy dają się zamknąć prostą pointą, poddają się wielu, sprzecznym nieraz, interpretacjom. Tak jest na przykład w wierszu [Szedłem Czterdziestą drugą ulicą]; zegar z ostatnich dwóch linijek zdaje się puentować rozmowę młodszego mężczyzny ze starszym, stając się rutynową alegorią przemijania, z drugiej zaś strony konkretność, anegdotyczna rzeczowość toku tekstu zdaje się sabotować takie wysiłki interpretacyjne, każąc nam poszukać innych tropów, a sytuację z zegarem traktować jako zwykłą koincydencję. Zegar jest i zarazem nie jest alegorią, podobnie jak zakończenia wierszy są i nie są pointującymi zamknięciami. Oscylując pomiędzy anegdotą a przypowieścią, Reznikoff cały czas trzyma nas w swoistym zawieszeniu, nie pozwalając się łatwo przeciągnąć na stronę porządkującego, transcendentnego sensu. Bardzo charakterystyczny blok tekstów tworzą stylizacje, nawiązujące do „Biblii” i żydowskiej martyrologii (mam na myśli takie utwory jak [Jozue w Sychem] czy [Złote Jeruzalem]). W tych wierszach poeta osiąga osobliwy, profetyczny ton, którego próżno szukać w jego wierszach „współczesnych”. Pokazuje to jednak skalę poetyckich możliwości Reznikoffa, jak również wagę swoistej podniosłości, której stara się nie poddawać, przed którą zazwyczaj ratuje (siebie i czytelnika) przez przykładanie wagi do detalu.

4. Niekiedy cały wiersz stanowił mały portret, jak w wierszu [Witryna z szyldem], który w całości skupia się na nakreśleniu wizerunku kobiety prowadzącej kafeterię w ubogiej dzielnicy. Czasem portret zredukowany zostaje do kilku linijek, ogranicza się do oddaniu jednego, intymnego gestu danej postaci, jak w wierszu [Żebrak wyciąga rękę]:

Żebrak wyciąga rękę

Żeby dotknąć futrzanego kołnierza, i muska go niepostrzeżenie,

Kradnąc ciepło dla swoich palców. (s. 91)

Bohaterowie wierszy Reznikoffa to osoby z najniższej warstwy społecznej: żebracy, konsjerżki, windziarze, drobni sklepikarze, samotni rentierzy, członkowie mniejszości etnicznych. W wierszach poety spotkamy całą panoramę przedstawicieli sfery w jakimś sensie socjalnie wybrakowanej. Na nowojorskich ulicach podmiot Reznikoffa spotyka przede wszystkim tych, którzy z jakiegoś powodu nie są w stanie dać się wpasować w ramy Amerykańskiego Marzenia; to często ciężko pracujący ludzie, którym z jakiegoś powodu się nie wiedzie. Poczucie wyobcowania, dręczące bohatera wierszy Reznikoffa, zdaje się łączyć go z tymi wszystkimi, którym się nie udało, uczulać go na ich cierpienie. Stąd żydowskość, która momentami zdaje się być rodzajem swoistego naznaczenia, nastraja na inne formy stygmatyzacji. Ten społeczno-tożsamościowy splot wierszy Reznikoffa czyni zeń niezwykle ważne ogniwo pomiędzy społeczno-politycznym otwarciem dokonanym przez bitników a ostentacyjną, choć nie wyzbytą bynajmniej ostrza, prywatnością Szkoły Nowojorskiej. Całkowicie osobny dokument społecznikowskiej pasji Reznikoffa stanowi poemat „Świadectwa”, który jest opowieścią o ludzkim nieszczęściu i niezakorzenieniu, niezwykle wymownym świadectwem moralnej wrażliwości. Wydaje się, iż poeta misji swojego pisania upatrywał w szczególnym rodzaju rewindykacji; poezja była dlań głosem upominającym się o tych najmniejszych. W tym znaczeniu obiektywizm Reznikoffa ma również aspekt etyczny; jest świadomą demokratyzacją poezji, uczynienia zeń prostego języka biednych ludzi. Wiąże się to również z podejściem poety do historycznego konkretu. Z jednej strony, opierając na nim wiersz, czyni zeń oś jego narracyjnej struktury, z drugiej – konkret ów jest swoistym zaproszeniem dla czytelnika, zakorzenieniem liryki na poziomie najprostszego doświadczenia.

5. Ciekawe, jaki wpływ będzie miała publikacja tak szerokiego wyboru tekstów Reznikoffa na język polskiej poezji. Jeśli chodzi o obecność cech charakterystycznych tej dykcji, czyli minimalizmu, rzeczowości, obiektywizmu, i swoistą wrażliwości społeczną, to poetą, którego moglibyśmy nazwać uczniem Reznikoffa w polszczyźnie, jest Grzegorz Wróblewski. Innych zwolenników tego sposobu myślenia o wierszu nie zauważyłem, ale być może są to moje niedostatki lekturowe. O ile recepcja szkoły nowojorskiej była dość przełomowa dla polskiej liryki, o tyle lekcja Reznikoffa, jeśli byłaby właściwie implementowana, może przynieść zaskakujące rezultaty. Miejmy nadzieję, że ta publikacja zaowocuje serią ożywczych lektur.
Charles Reznikoff: „Co robisz na naszej ulicy”. Wybór i przekład Piotr Sommer. Wydawnictwo Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury  w Poznaniu. Poznań 2019.