ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (375-376) / 2019

Maja Baczyńska, Przemek Daniłowicz,

NIEKOŃCZĄCA SIĘ FASCYNACJA

A A A
Maja Baczyńska: Dźwięk. To fascynacja od zawsze, czy też dojrzewająca świadomość pasji?

Przemek Daniłowicz: Muzyka od zawsze mnie fascynowała, a świadomość dźwięku rozwijała się w czasie głębszego poznawania materii muzycznej i rozbierania całej jej struktury na coraz mniejsze cząstki. Grając na instrumencie, z czasem zacząłem zauważać, że jestem tak jakby „brzmieniowcem”, bo aspekt brzmienia instrumentu zawsze był dla mnie bardzo ważny. Już w okresie edukacji w szkole muzycznej, a później studiów na Akademii Muzycznej, zauważałem dużą zależność brzmienia i tzw. „flow” podczas improwizacji. I przez długi czas szukałem odpowiedniej syntezy, połączenia tych wszystkich elementów poprzez techniki gry, odpowiedni instrument, właściwy wzmacniacz i jego ustawienia, a także grę dostosowaną do akustyki pomieszczenia. Dobór tych elementów względem siebie jest bardzo ważny i daje określone efekty.

M.B.: Brzmienie Cię inspiruje. Jesteś w tej materii perfekcjonistą?

P.D.: Czasem to przekleństwo, bo zdarzało się, że niektóre instrumenty czy wzmacniacze w ogóle mnie nie inspirowały. Z czasem doświadczenie, wiedza muzyczna i świadomość brzmienia przesunęła moje granice i do pewnych niedostatków zacząłem podchodzić twórczo: to, co pozornie mogło wydawać się w jednej sytuacji źle brzmiące, w drugiej mogło stać się świetną inspiracją. Poza tym, gdy już posiadasz świetny sprzęt, na pozór idealne brzmienie przestaje ci wystarczać. Tak rozpoczynają się nowe poszukiwania. Przez pryzmat nowych bodźców zacząłem dostrzegać coś atrakcyjnego w dźwięku, który w powszechnej świadomości na temat brzmienia gitary może wydać się co najmniej „niespotykany”, a na pewno „nie gitarowy”. Dzięki temu podejściu paleta barw rozszerza się i mogę kreować zarówno piękny, inspirujący mnie dźwięk, jak i odnaleźć ciekawe bodźce do grania i tworzenia (np. w barwie typu lo-fi). Czasami specjalnie wynajduję urządzenia, które mają ten ładny dźwięk „zepsuć” i to właśnie takie niekonwencjonalne poszukiwania mnie fascynują, dając niekończące się możliwości kreacji.

M.B.: Wyobrażam sobie. Już samo to, jak o tym opowiadasz, może zainspirować.

P.D.: Z czasem postanowiłem rozwijać umiejętności brzmieniowe, studiując realizację dźwięku i pracując w studio nagraniowym i telewizji. Odnoszę wrażenie, że świadomość dźwięku to proces, który cały czas we mnie ewoluuje. Poznaję nowe koncepcje filozoficzne, analizuję rożne podejścia, kupuję nowe instrumenty, sprzęt studyjny itd. Poznaję je i za każdym razem dowiaduję się czegoś nowego. Przy odpowiedniej wrażliwości i uważności muzyka może być niekończącą się, fascynującą eksploracją.

M.B.: Tworzysz muzykę, nagrywasz, grasz. Co Ci daje tak szerokie zaplecze muzyczne?

P.D.: To jest ciągły proces doświadczania muzyki na wielu poziomach, wynikający z konsekwencji następujących po sobie zdarzeń. Najpierw uczyłem się grać na instrumencie i wraz z kolejnymi nabytymi umiejętnościami, wiedzą i doświadczeniem muzycznym mogłem zacząć skupiać się na jeszcze innych aspektach muzyki. Edukację rozpocząłem od prywatnych lekcji gry, później była szkoła I i II stopnia, a następnie Akademia Muzyczna i wydział jazzu, gdzie studiowałem w klasie gitary jazzowej i fortepianu. Od zawsze pisałem muzykę do swoich projektów, a że inspiruję się także światem filmu, szybko zacząłem tworzyć muzykę filmową, a potem ją nagrywać, czego oczywiście najpierw musiałem się nauczyć na studiach realizacji dźwięku. W ten sposób uczyłem się zarazem słuchania muzyki, analizowania jej struktur, poznawałem nowe koncepcje muzyczne i filozoficzne. Każdy z tych aspektów wciąż rozwijam i to piękne, że potrafią się nawzajem dobrze uzupełniać.

M.B.: Kolekcjonujesz instrumenty z całego świata. Muszę zapytać – dlaczego?

P.D.: Kolekcjonowaniem instrumentów i graniem na nich zajmuje się już od wielu lat. Ta kolekcja wciąż rośnie, choć z coraz bardziej widocznego braku miejsca dla nowych, zmuszony jestem się ograniczać. Niemniej, kiedy usłyszę taki, który wbija mnie w ziemię i odczuwam silną potrzebę grania na nim, to jakoś nie wiadomo kiedy pojawia się w mojej kolekcji (śmiech).

M.B.: I jest na niego miejsce! Ale co Ciebie ciekawi w tych wszystkich instrumentach?

P.D.: Przede wszystkim ich barwa, im bardziej złożona, tym bogatsza w alikwoty i to właśnie jest takie fascynujące. Przy wyborze danego instrumentu kieruję się głównie intuicją i bardzo subiektywnym odczuciem, czy dobrze mi się na nim gra. Jeżeli od razu czuję jedność z instrumentem, to mimo tego, że mogę z początku nie znać techniki gry, pojawia się pewna łatwość nauki, co więcej już wtedy mimowolnie tworzą się nowe improwizowane melodie czy ciekawe rytmy i harmonie.

M.B.: A który z tych instrumentów cenisz sobie szczególnie?

P.D.: Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo przy każdym opowiadam zupełnie inną historię i każda jest dla mnie wyjątkowa, bo wiąże się z innym wspomnieniem. Jedne fascynacje są trwałe, inne szybko przemijają, jeszcze inne przychodzą i odchodzą. Najwierniejszy jestem gitarze, tak elektrycznej, jak i jazzowej, 12-strunowej akustycznej. Ciekawostkę w mojej kolekcji stanowi dla mnie 3-strunowy Cigar boxes. Instrument ten jest zrobiony z różnych, pozornie niezbyt muzycznych przedmiotów (jak np. pudło rezonansowe z pudelka po cygarach, naciąg strunowy z otwieracza do piwa czy potencjometr z montażowej śruby, a na wierzchu pudła dodatkowo jest przyklejona tablica rejestracyjna z Massachusetts!). Całość daje ciekawe brzmienie przypominające gitarę typu D „z posmakiem” etno. Kolejna, nieco starsza odmiana gitary czy wręcz jej przodek, to np. turecka lutnia saz, którą posiadam w swoich zbiorach (oczywiście nie byłbym sobą, gdybym jej nie amplifikował). Inny instrument to jeden z pierwszych strunowców, berimbau czy bardzo bogata w alikwoty i „transująca” tanpura. Mam też wietnamskie drumle typu dan moi, kou xiang, i kojące kalimby. Już od długiego czasu przeżywam też totalną fascynację instrumentami, z którymi wiążą się bardzo ciekawe doznania psychoakustyczne, jak np. zjawiska dudnień binauralnych (mam na myśli głównie gongi czy misy). I tutaj pojawia się element transowy, terapeutyczny, co więcej, przy większym wglądzie w fakturę dźwięku można zaobserwować interesujący „taniec alikwotów”. Bardzo lubię również didjeridoo, instrumenty elektroniczne i… oczywiście theremin.

M.B.: Czyli brzmienie kosmiczne. Tymczasem inspirujesz się podróżami do Maroka. Co w tym miejscu Cię tak intryguje?

P.D.: Uwielbiam podróżować, bo to daje mi możliwość poznawania świata i spojrzenia na to, kim się jest, z dystansu, z zupełnie innej perspektywy. Warto być otwartym, nie oceniać. Zwłaszcza przy poznawaniu kultur na pierwszy rzut oka odmiennych, bo paradoksalnie nawet z nimi może nas coś łączyć. Tak właśnie jest z Marokiem, do którego lubię wracać. Moje podróże dokumentuję nagraniami audio, a w tym kraju jest co nagrywać. Od samych atmosfer miast, pieśni dobiegających z meczetów, po bardzo transowe granie występujące właściwie wszędzie. Bogatą ornamentykę zauważalną w architekturze tak samo odnajdziemy w lokalnej muzyce. To bardzo ciekawe „studium” frazy, rytmu, melodii, skal „ćwierćtonalnych”, ozdobników i… transu właśnie. Za każdym razem staram się znaleźć muzyków, z którymi mogę pograć i podłączyć się pod tą pustynną energię Gnawa music.

M.B.: Z których swoich dotychczasowych projektów jesteś szczególnie dumny, a które chciałbyś bardziej rozwinąć?

P.D.: Staram się wybierać projekty, by grać muzykę taką, jaką lubię i jakiej na co dzień słucham. Czasami też wchodzę w jakiś projekt, bo czuję, że otwiera się dzięki temu nowy rozdział w moim życiu i mam szansę poznać nowe aspekty muzyki. Nie chcę wartościować projektów, w jakich grałem. Każdy czas ma swoją sztukę, każdy projekt, w którym brałem udział w jakimś stopniu określał jakby moment, w jakim wówczas trwałem. Dlatego tak trudno jest czasami wrócić do muzyki, którą robiło się kilka lat wcześniej. Ponieważ wtedy towarzyszyła nam inna energia i inne wątki były ważne, a to się zmienia wraz z przychodzącymi nowymi doświadczeniami. Obecnie tworzę muzykę i gram na gitarze jazzowej w projekcie „The Quite In The Land” z Łukaszem Owczynnikowem na kontrabasie. To ciekawe połączenie jazzu, ambientu, eksperymentalnej muzyki i improwizacji. Jakiś czas temu nagrałem płytę, która właśnie czeka na wydanie. W tym projekcie gram w duecie z Kamilem Szuszkiewiczem (trąbka). To z kolei materiał bardzo ambientowy, przestrzenny, w którym zmodyfikowana gitara tworzy szerokie spectrum soniczne, a trąbka prowadzi przestrzenne, liryczne narracje. Od jakiegoś czasu tworzę także projekt z gongami wraz z Bogdanem Halickim, wykorzystując zjawiska dudnień binauralnych, o których wspominałem. Tworzę tam mieszankę brzmień gongów, mis i wielu innych instrumentów etnicznych z elementami białego śpiewu. Kolejny, który niebawem będzie można usłyszeć, to skrzyżowanie muzyki etnicznej, jazzowej, improwizowanej, noisowej, gdzie gram na lutni tureckiej typu saz i gitarze elektrycznej oraz wykorzystuję elektronikę. Gramy w składzie: Łukasz Owczynnikow, Wojtek Traczyk (kontrabas), Wojtek Lubertowicz (bębny obręczowe). Wszystkie wymienione projekty będzie można już niebawem usłyszeć na koncertach.

M.B.: Zatem czekamy!
Fot. Magdalena Baczyńska.