ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (378) / 2019

Gaweł Janik,

SŁUŻBA NIE DRUŻBA (JOANNA KUCIEL-FRYDRYSZAK: 'SŁUŻĄCE DO WSZYSTKIEGO')

A A A
Określenie „służące do wszystkiego”, które stało się tytułem książki Joanny Kuciel-Frydryszak, w powszechnym użyciu pojawiło się po I wojnie światowej, kiedy dużej części społeczeństwa nie było już stać na zatrudnienie niani, kucharki, praczki oraz pokojówki. Wszystkie te role spełnić musiała wówczas jedna służąca, „która mieszka z państwem, gotuje, pali w piecu, froteruje podłogi, czyści srebra, robi zakupy, podaje kawę, herbatę, palto, otwiera drzwi, ceruje sfatygowaną garderobę pana, pani oraz panicza” (s. 17) – stąd określenie „do wszystkiego”.

Nieprzypadkowo na czwartej stronie okładki „Służących do wszystkiego” przeczytać możemy, że książka opowiada o „polskich »białych niewolnicach« pierwszej połowy XX wieku”, bowiem właśnie takim mianem określane były służące przez ówczesną prasę lewicową, która nazywała „relacje między państwem a służbą stosunkami plantatorskimi” (s. 166). Wydaje się, że nie miał też do końca racji publicysta Gustaw Levy, który na początku XX wieku pisał, że „służbę domową od niewolników różni to tylko, że służący może zmienić służbę, a niewolnik pozostawał nim dożywotnio”, ponieważ, jak podkreśla Kuciel-Frydryszak, służbie domowej nie przysługiwały właściwie żadne prawa – służące nie mogły nawet zrezygnować z pracy bez zgody swojego pana, bo „porzucanie służby jest przestępstwem” (s. 160).

Pomimo tego, że w 1938 roku w Polsce służbą parało się około pół miliona osób, z czego 96 procent stanowiły kobiety, na próżno dziś szukać zarówno relacji samych służących, jak i opracowań naukowych na ich temat. Służące, spychane na margines życia w pierwszej połowie XX wieku, nie stały się także obiektem zainteresowania w czasach współczesnych. Jak pisze w swojej książce Kuciel-Frydryszak: „Służące stały się unieważnioną grupą społeczną, nie doczekały się dokładnego opisu, archiwa i dokumentacja z nimi związana są bardzo skromne. Tak jak zawsze pozostały nieistotne” (s. 396). Dobitnie świadczą o tym organizowane w miejskich kamienicach muzealne wystawy, które za cel stawiają sobie ukazanie codziennego życia dawnych mieszkańców: „Zwiedzający oglądają wytworne salony, mogą się zorientować, jak na początku XX wieku urządzane były mieszczańskie kuchnie, ale nie wejdą do pokoików służby czy na kuchenne schody. Te części budynku (…) są odgrodzone od ekspozycji, widać nikt nie uznał ich za interesujące lub ważne, choć trudno opowiedzieć o życiu mieszczańskiej rodziny z tamtego czasu, pomijając służbę domową, nie dało się przecież bez niej żyć” (s. 153).

Książka Joanny Kuciel-Frydryszak napisana została po to, by przywrócić służące pamięci zbiorowej. Autorka sięga w swojej pracy po historie zapomniane. Historie kobiet, które „nie miały własnych spraw, dom państwa był centrum ich świata, a rodzina, której służyły, stawała się ważniejsza od ich własnej” (s. 13).

Na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki autorka podzieliła swoją pracę. Licząca 400 stron książka składa się z 16 głównych rozdziałów, w których jednak nie zamyka się cała treść „Służących do wszystkiego”. Między zasadnicze części zostały bowiem wplecione krótsze rozdziały przybliżające losy wybranych służących, które, zdaniem autorki, zasłużyły na osobne, bardziej szczegółowe opisy. Ponadto publikację uzupełniają zamieszczone w niej wyimki z wydanego w 1930 roku „Poradnika służby domowej” Michaliny Ulanickiej. Pretendujące do miana dobrych służących mogły dowiedzieć się z niego między innymi, jak wyczyścić dywan przy pomocy wilgotnych liści herbaty lub kapusty kiszonej, jak usunąć kamień z imbryka oraz w jaki sposób prać pończochy i skarpety. Znaleźć mogły w nim ponadto pouczenia, by „robót hałaśliwych, jak łupanie drzewa lub węgla, nie wykonywać w nocy” (s. 35), a także, że „sprzątanie idzie prędzej, gdy służąca może najpierw wszystkie pokoje w całem mieszkaniu zamieść, potem we wszystkich zetrzeć kurzy i przetrzeć suknami posadzki, bo ręka przyzwyczaja się do tych samych ruchów i prędzej je wykona” (s. 97). Należy wspomnieć również o zamieszczonych w książce licznych fotografiach, rysunkach oraz zdjęciach z gazet pochodzących z pierwszej połowy XX wieku. Do zilustrowania opisywanych problemów autorka wykorzystała zarówno fragmenty artykułów prasowych, dzienników, wspomnień, jak i prozy. Wszystkie te elementy zostały połączone w taki sposób, że czytelnik nie ma wrażenia chaosu czy przeładowania niepotrzebnymi treściami; wręcz przeciwnie – różnorodność wykorzystanego materiału sprawia, że pomimo dużego nagromadzenia informacji lektura „Służących do wszystkiego” przebiega niezwykle sprawnie. Niewątpliwie ogromny wpływ ma na to błyskotliwy i niepozbawiony humoru język autorki. Książka napisana jest świetnym stylem, a Kuciel-Frydryszak w umiejętny sposób podsumowuje wątki, opatrując je odautorskim, często ironicznym komentarzem.

Większość służących wywodziła się z rodzin wiejskich, a wyjazd do miasta młode dziewczyny traktowały jako szansę od losu. Nie były one jednak zazwyczaj przygotowane do rzeczywistości, która na nie czekała. Pracodawcy narzekali na to jak niezwykle trudno znaleźć dobrą służącą, głównie dlatego, że większość z nich była niewykwalifikowana. Trudno dziwić się takiemu stanowi rzeczy skoro na przełomie wieku XIX i XX połowa służących w Krakowie to analfabetki, a szkoły dla służby, funkcjonujące między innymi w Niemczech, to w Polsce wciąż rzadkość (wyjątek stanowiły Warszawska Szkoła dla Służących Świętej Zyty oraz szkoła prowadzona przez Barbarę Kwilecką w Dobrojewie). Jak podkreśla Kuciel-Frydryszak, „w Polsce dystans kulturowy między służbą domową a chlebodawcami jest równie duży jak różnice ekonomiczne, (…) a stosunki (…) wciąż przenika pańszczyźniany duch” (s. 95–96).

Wybór służącej odbywał się w ramach swoistego castingu, który organizowano między innymi na krakowskim Rynku. Słowo castingi nie jest tu chyba jednak określeniem właściwym, bowiem wydarzeniom tym bliżej było raczej do rzeczywistości targowej, w której klient wybiera najlepszy produkt. Służącym „przypatrywały się panie domów, krytycznym okiem oceniały ich walory jako pracownic, a zarazem ich ewentualną niebezpieczną atrakcyjność dla pana i panicza. Dziewczęta chodziły lub stały, skromne, zawstydzone, w chustkach lub bez, w co która mogła ubrane, wyczekujące, by podeszła do nich pani »kapeluszowa«” (s. 15) Na początku XX wieku w całym kraju działają także kantory stręczące służące. Pisanie o stręczeniu jest w tym przypadku zdecydowanie zasadne, bowiem niemal sześćdziesiąt procent ówczesnych prostytutek stanowiły właśnie służące.

Jak podkreśla Kuciel-Frydryszak, przyszłej służącej stawiano niezwykle wysokie wymagania, nie tylko co do jej doświadczenia i umiejętności, ale także prezencji: „Ze względu na bezpośredniość współżycia służącej z domownikami mamy prawo wymagać, aby służąca nie miała żadnych wad organicznych, jak np. niemiłego odoru ciała, plam i wyrzutów, zeza, głuchoty, krótkiego wzroku, lub nie była obciążona dziedzicznie udzielającymi się dolegliwościami” (s. 9). We wspomnieniowym „Nowolipiu” pisarz Józef Hen napisze wprost, że w jego rodzinnym domu podczas zatrudniania nowej służącej zarówno dla niego jak i jego rodzeństwa „rekomendacje się nie liczyły, najważniejsze, żeby była ładna. (…) służąca musiała przyjemnie wyglądać. Kiedyś mama przyjęła doświadczoną ponoć kucharkę, przysadzistą, z płaską twarzą, całą w dziobach po ospie. Nie przetrwała ani tygodnia. Kiedy wchodziła do stołowego z wazą, my odwracaliśmy głowy, żeby na nią nie patrzeć. Mówiliśmy mamie, że nie mamy przez nią apetytu. Nie było rady: mama musiała ją zwolnić, ale była bardzo zdenerwowana i długo nam to pamiętała. Ale i ja zapamiętałem tę upokorzoną przez nas kobietę” (s. 75).

Podczas gdy służbę obowiązuje cała lista niezwykle szczegółowych zasad, których powinna przestrzegać (głównie dotyczących tego, by być cicho – nie chodzić głośno, nie ziewać, nie śmiać się, jeść cicho, „nos wycierać najciszej, jak można”), podręcznik savoir-vivre’u dla pań zatrudniających służące zaleca: „Obchodźcie się ze służbą łagodnie, po przyjacielsku, nie poniżając jednak godności własnej; wszelka poufałość powinna być stanowczo wykluczona” (s. 96).

W domu „państwa” na służącą nie czekają wygody. Luksusem wciąż jest kąpiel (choćby ta w wodzie, która została po kąpieli domowników) czy własny kąt do spania (większość służących śpi w przechodniej kuchni). Kuciel-Frydryszak przywołuje ankietę Ministerstwa Pracy z 1919 roku, w której służące pytane o kąpiel odpowiadają: „»W Polsce nie ma zwyczaju kąpieli«. Inna, że nigdy się nie kąpie, »chyba że we łzach, jeśli nadokuczają«. Kolejna, że kąpie się, ale raz na trzy lata” (s. 83). W tej samej ankiecie, wśród odpowiedzi pracodawczyń na pytane o to, czy płacą swoim służącym za nadgodziny, pojawiły się między innymi takie: „Dziwne pytanie” (s. 111) oraz „Wszak i bez tego biorą dobrą pensję” (s. 111).

Z lektury „Służących do wszystkiego” wyłania się obraz pań, które swoje służące uznają za istoty „o tępym umyśle” (s. 102), którym nie powinno dawać się zbyt wiele wolnego czasu, ponieważ nie będą wiedziały, jak go dobrze spożytkować. Dlatego też „wychodne (od lat dwudziestych) będzie możliwe raz w tygodniu, w przypadku uzasadnionym, to znaczy wtedy, gdy pani uzna, że służąca ma powód – ważną sprawę – i zgodzi się na wyjście” (s. 110). Jak przestrzega jednak Elżbieta Bednarska, autorka książki „Dobra służąca”: „Zupełnie wolnych wieczorów i niedziel na służbie być nie może. Do czego jednak wolne wieczory lekkomyślne dziewczyny doprowadziły, wiecie same” (s. 114). Zdaje się mieć w tym zresztą trochę racji, ponieważ to właśnie służące stanowiły największy odsetek matek rodzących nieślubne dzieci, co wiązało się z koniecznością zakończenia pracy.

Nieprzyjemności, które mogły spotkać służącą, nie kończyły się na braku szacunku ze strony pani domu. Kuciel-Frydryszak wskazuje, że jedną z najpowszechniejszych praktyk, które umożliwiały pracodawcy zatrzymanie służącej w domu, nawet wbrew jej woli, było rekwirowanie jej książeczki służbowej, bez której kobieta nie mogła znaleźć nowego zatrudnienia. Ponadto prawo pozawalało na bicie służących. Kary cielesne wymierzane przez chlebodawców prowadziły w niektórych przypadkach do tragedii. Dzieje się tak między innymi w przypadku profesorowej Anny Boguckiej i jej służącej Anny Batkówny. Autorka przywołuje historię służącej, która zamordowała swoją panią, po tym, jak ta nie chciała oddać jej książeczki służbowej, próbowała dokonać rewizji jej kufra, a wcześniej głodziła ją oraz wielokrotnie szarpała, biła i poniżała. Jak pisze Kuciel-Frydryszak, „kroniki policyjne tego czasu są także kronikami krzywd służących” (s. 159).

W tym miejscu napisać należy także o molestowaniu seksualnym oraz gwałtach na służących. W jednej z ankiet przywoływanych przez autorkę studenci Politechniki Warszawskiej przyznali, że „najczęściej doświadczali inicjacji seksualnej ze służącymi” (s. 260). I choć często zdarzało się tak, że zainteresowanie ze strony panicza imponowało służącej, to niejednokrotnie do stosunku dochodziło bez zgody z jej strony. Walery Wielogłowski w następujący sposób ostrzegał służące przed młodymi domownikami: „Jeżeli służysz na pensji, gdzie są młodzi panicze, to uważaj ich za dzieci, a gdy się który zapędzi do kuchni, to sfukaj i pokaż drzwi do pokoju, bo widzisz, że student to jak scyzoryk, którym chleba nie ukroisz, ale tak jest ostry, że się nim okaleczyć możesz” (s. 183).

Kuciel-Frydryszak zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt, który sprawiał, że służącym odbierało się ich podmiotowość – w świadomości zbiorowej występowały one zawsze jako „Kasie” lub „Marysie”. I choć mieszkały one pod jednym dachem ze swoimi pracodawcami, ci często nie podejmowali nawet trudu zapamiętania imion swoich służących. Jak zaznacza autorka, uznać należy to za „wyraz na wpół familiarnego, na wpół protekcjonalnego, czasem życzliwego, a nawet czułego, ale zawsze zabarwionego wyższością stosunku” (s. 12). Służące, do których zwracano się zazwyczaj w trzeciej osobie, którym odbierano nie tylko ich własne imiona, ale także możliwość wypowiedzi na jakikolwiek temat (bo któż chciałby słuchać, co do powiedzenia ma służąca) najlepiej obrazuje „naiwna bretońska służąca Bécassine z francuskiego komiksu z 1905 roku, która stała się bohaterką popkultury, a namalowana została bez ust” (s. 12). Trzeba bowiem pamiętać, że „służąca jest traktowana użytkowo, niedużo lepiej od elektroluksa” (s. 150) – odkurzacza, który w latach trzydziestych zrewolucjonizować miał sprzątanie, jednak nie na tyle, by można było myśleć o zrezygnowaniu ze służącej na pełen etat. I choć już w drugiej połowie XIX wieku słychać było głosy, że polskie społeczeństwo powinno zacząć powoli przygotowywać się do życia bez służby, to wypowiedzi takich jak ta Narcyzy Żmichowskiej, która w 1867 roku „wieszczyła, że przyjdzie kiedyś kres takiego stylu życia” (s. 53), nikt nie traktował poważnie. Jak podkreśla bowiem Kuciel-Frydryszak: „Kiedy Żmichowska to pisze, kobiety wciąż sznurują gorsety, których bez służby włożyć się nie da. Ubiór i wygląd angażują kobiety z wyższych sfer każdego dnia na długie godziny, a służąca musi asystować przy tej trwającej godzinami »toalecie«” (s. 53).

Historie opisane przez Joannę Kuciel-Frydryszak nie zawsze przepełnia jednak ból i gorycz. I choć „płaszczyznami podstawowymi tych relacji są wprawdzie dominacja z jednej strony i podporządkowanie z drugiej, to na ich przecięciu powstaje przestrzeń zapełniona przez rozmaite uczucia. Czasem gniewu i niechęci, ale w innych konfiguracjach miłości i głębokiego przywiązania” (s. 228). Jak pisze bowiem autorka, relację służąca-chlebodawca uznać należy za intymną, głównie ze względu na fakt wspólnego mieszkania. Przywołuje więc historie takie ja ta Adolfa, który poślubił swoją służącą, czy pracodawców, którzy pochowali swoją służącą w rodzinnym grobowcu. Przeczytamy także o Kucharci – służącej w domu Kossaków, która traktowana była niczym członek rodziny. O wyjątkowych relacjach z pracodawcami świadczą także doniesienia mówiące o przeprowadzce polskich służących wraz ze swoimi żydowskimi chlebodawcami do getta podczas II wojny światowej. Ten niespotykany rodzaj lojalności i przywiązania zrobił szczególne wrażenie na Emanuelu Ringelblumie, który zanotował: „Służące te, traktowane w ciągu długich lat przez swych chlebodawców na równi z członkami rodziny, okazały dużo serca swym żydowskim gospodarzom. Ofiarność i poświęcenie tych prostych ludzi sięgały wysokich wyżyn etycznych, przerastały normalne, ludzkie przywiązanie” (s. 356).

Kuciel-Frydryszak zwraca w swojej książce uwagę na szczególną rolę kościoła, który był „często pierwszym miejscem, w którym [służące – G.J.] szukały schronienia i pomocy, gdy traciły służbę z dnia na dzień” (s. 207). Nie działo się tak bez powodu, bowiem zdecydowana większość służących wywodziła się z niezwykle religijnych domów. Ważną funkcję pełniło działające od 1898 roku Stowarzyszenie Sług Katolickich pod wezwaniem Świętej Zyty. Służące, które do niego wstępowały, nazywane były zytkami. Kuciel-Frydryszak podkreśla, że „dziełem zytek, którego przecenić się nie da, są powstające w całej Polsce schroniska dla bezrobotnych służących, szpitale, przytułki dla bezdomnych i starych służących” (s. 210). Autorka zaznacza jednak, że wszystkie katolickie stowarzyszenia, które skupiały wokół siebie służące, tak naprawdę działy w interesie pracodawców, nie zaś samych służących, do których płynął jasny przekaz: „Świat dzieli się na panów oraz na tych, którzy im służą. Skoro Bóg powołał cię, dziewczyno, na służącą, przyjmij swój los i wypełniaj powołanie jak najlepiej” (s. 216). Środowiska związane z kościołem katolickim „przestrzegają też przed sztuką i literaturą. Przed wszystkim, co może mącić w głowie; co może pokazać, że jest inny świat; co wzbudziłoby tęsknotę dziewcząt za sprawiedliwością; co mogłoby obudzić ich gniew, a przede wszystkim odsunąć je od Kościoła” (s. 219). Kościół ma dla służących jeszcze jedną radę: „Twemu państwu służ, jakobyś służyła Najświętszej Pannie i Panu Jezusowi w domku Nazaretańskim” (s. 204). Kuciel-Frydryszak z ironią opisuję Marynkę – „wzorową zytkę i narodową katoliczkę: kocha Pana Boga i Kościół, nie lubi mężczyzn, ceni tylko żołnierzy, »bo kochają nasz kraj«, nie znosi Piłsudskiego i Żydów” (s. 220).

Nienawiści, a w najlepszym wypadku niechęci w stosunku do Żydów autorka poświęca osobny rozdział o znaczącym tytule „Byle nie u Żydów”. Kuciel-Frydryszak przywołuje liczne ogłoszenia publikowane prasie, w których to poszukiwano chrześcijańskich służących oraz chlebodawców z chrześcijańskiego domu. Dzieje się tak, ponieważ służba w domu żydowskim to dla młodej dziewczyny niejako piętno – niezwykle trudno było jej później znaleźć pracę w domu chrześcijańskim, bo uważano, że „zżydziała”.

Istotnym fragmentem „Służących do wszystkiego” jest odtworzony przez autorkę przebieg toczącej się na początku lat dwudziestych XX wieku dyskusji na temat praw służących, ze szczególnym uwzględnieniem prac nad ustawą, która miałaby uregulować między innymi godziny pracy, zakres obowiązków i prawo do urlopu służby. Co istotne, nad rewolucyjnym projektem ustawy, który gotowy był w maju 1920 roku, pracowały głównie kobiety. Niestety, ta niezwykle nowoczesna propozycja, dzięki której chociaż przez chwilę „wydawało się, że nadchodzi kres wyzysku służby” (s. 307), bardzo szybko została odesłana do komisji, z której nigdy już nie wróciła pod obrady sejmu. Jak ocenia Kuciel-Frydryszak, „zabrakło wyraźnej presji społecznej na poprawę ich [służących – G.J.] losu. W interesie klasy średniej było utrzymanie status quo, a wizja służącej, która ma roszczenia, należała do najgorszych snów” (s. 315–316).

Warto odnotować, że autorka zdecydowała się wzbogacić swoją książkę o fragmenty opisujące relacje wielkich polskich pisarzy i pisarek z ich służącymi. Mają one charakter anegdotyczny i stanowią uzupełnienie poszczególnych rozdziałów. Kuciel-Frydryszak sporo uwagi poświęca opisowi małżeństwa Stanisława Wyspiańskiego z Teodorą Pytkówną – służącą, którą artysta, pomimo protestów rodziny, decyduje się poślubić. Wydaje się, że bliscy pisarza nie akceptują dziewczyny nie tylko ze względu na to, że była ona służącą i posiadała nieślubne dziecko, ale także dlatego, że „była dziewczyną zupełnie ordynarną, bosą, brudną, rozczochraną, brzydką, niezgrabną” (s. 195), która nie dbała o męża nawet wtedy, kiedy ten był już umierający. Kuciel-Frydryszak przywołuje wypowiedź Jana Skotnickiego – przyjaciela Wyspiańskiego, który tak wspominał postać Teofili: „Położenie materialne tego wielkiego twórcy było ciężkie, zebraliśmy więc między sobą trochę groszy, by mu kawioru kupić i dać na leki. Po paru dniach doszła nas wiadomość, że żona kilo przesłanego przez nas kawioru podobno sama na jednym posiedzeniu pożarła, a za pieniądze nasze, przeznaczone na leczenie, futro dla siebie kupiła. Lekarze zabronili mu używania alkoholu, ale ponieważ ona go lubiła, wiec kupowała wina i likiery, część wlewała mężowi do gardła, a resztę sama wypijała” (s. 198). Pomimo tego, że już niecały rok po śmierci Wyspiańskiego Teodora ponownie wychodzi za mąż, to niemal pół wieku później, kiedy sama odchodzi z tego świata, „recytuje lekarzom krakowskiego szpitala »Wesele« swojego Staszka” (s. 201).

Na kartach „Służących do wszystkiego” przeczytamy także o Anieli Brzozowskiej – służącej u państwa Gombrowiczów – o której autor „Trans-Atlantyku” „po latach mówić będzie (…), że była najinteligentniejszą osobą w jego domu” (s. 293). To właśnie Brzozowska miała wymyślić słynne zdanie „Koniec i bomba, kto czytał, ten trąba!” kończące „Ferdydurke”. Służącej Henryka Sienkiewicza zawdzięczamy z kolei ocalenie pamiątek i księgozbioru pisarza znajdujących się w pałacyku w Oblęborku. Podczas I wojny światowej to właśnie Maria Luty, której powierzono opiekę nad majątkiem, decyduje o oddaniu wszystkich drogocennych przedmiotów i książek pod opiekę biskupa kieleckiego.

Historie służących były także niejednokrotnie inspiracją dla powstania konkretnych bohaterek literackich lub wręcz całych dzieł. Dzieje się tak chociażby w przypadku „Moralności pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej – dramatu zainspirowanego opowiedzianą Zapolskiej przez Stanisława Jankowskiego prawdziwą historia matki tolerującej romans własnego syna ze służącą. Z kolei skrzywdzona przez męża Zofii Nałkowskiej służąca Andzia stała się pierwowzorem postaci Justyny z „Granicy”. W życiu Nałkowskiej dużo ważniejszą rolę odegrała jednak służąca imieniem Genia, relację z którą „Hanna Kirchner (…) uznaje (…) za jedną z najistotniejszych w dojrzałym życiu pisarki” (s. 349). W zupełnie odmienny sposób malują się zaś doświadczenia Marii Dąbrowskiej, której zdaniem „służba wnosi jakiś dziwnie obcy pierwiastek do domu” (s. 149). Trzy ze służących pracujących u Dąbrowskiej po II wojnie światowej pisarka nazwała „wiedźmami”, które stawiały jej liczne warunki, a mimo to nie wywiązywały się z powierzonych im zadań. O ostatniej z nich – Józefie Konarskiej – autorka „Nocy i dni” pisała w swoich „Dziennikach” w sposób niezwykle emocjonalny: „Sabotuje po prostu dobrowolnie przecie przyjęte obowiązki. Zajęta jest… wychodzeniem za mąż i rajfurkami, które jej stręczą wdowca nazwiskiem Kołek. Ale żaden Kołek nie zatka już tej 67-letniej pindy, w dodatku odrażająco szpetnej jak siedem grzechów głównych” (s. 387).

Koniec II wojny światowej kończy także epokę służących. W kolejnych latach ich liczba z blisko pół miliona przed wojną spada do trzydziestu pięciu tysięcy. Służące do wszystkiego zastąpiły dochodzące gosposie, które od teraz po prostu pracowały, nie zaś służyły. Jak pisze Joanna Kuciel-Frydryszak, „służące do wszystkiego, na ogół dobrze odnalazły się w PRL-u. Nie były już skazane na szorowanie komuś garnków. A przede wszystkim nie czuły się już wykluczone” (s. 390).

Historie kreślone na kartach „Służących do wszystkiego”, choć z pewnymi wyjątkami, układają się mimo wszystko w przygnębiający obraz kobiet niezwykle samotnych, dla których całym światem był świat ich państwa. Autorka wskazuje, że aż 95,5 procent służących było niezamężnych, bowiem założenie własnej rodziny uniemożliwiało im dalszą pracę. Większość służących nigdy nie wyjdzie za mąż, pracując tak długo, jak długo pozwoli im na to zdrowie. „A potem – przytułek. Z rzadka zostają u państwa »na łaskawym chlebie«” (s. 132).

Książka Joanny Kuciel-Frydryszak to na polskim gruncie pozycja niezwykle ważna i cenna. Na szczególne uznanie zasługuje ogrom wykonanej przez autorkę kwerendy, tym bardziej, że prowadzone przez nią badania na wielu płaszczyznach uznać należy za prekursorskie. Rzadko się zdarza, by wiedza historyczna i dane statystyczne podane były w ramach tak intrygującego i atrakcyjnego dla czytelnika wywodu, jak ma to miejsce w „Służących do wszystkiego”.
Joanna Kuciel-Frydryszak: „Służące do wszystkiego”. Wydawnictwo Marginesy. Warszawa 2018.