ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (383) / 2019

Piotr Nyga,

BRZMIENIE CISZY (LIGHTHOUSE)

A A A
Nikogo, kto oglądał „Lśnienie”, nie trzeba przekonywać, że długotrwałe przebywanie w jednym pomieszczeniu z innymi ludźmi, nawet najbliższymi, może doprowadzić do szaleństwa. To naturalne środowisko rozwoju dla wewnętrznych, tłumionych w sobie demonów. Okazja do spojrzenia w głąb siebie i odkrycia własnej mrocznej strony. Wydaje się, że doskonale zdawał sobie z tego sprawę Robert Eggers, który w swoim najnowszym filmie zamienił hotel Overlook na latarnię morską, a Jacka Nicholsona i Shelley Duvall na Willema Dafoe i Roberta Pattinsona, wrzucając ich niczym szczury do jednej klatki.

Amerykański twórca zachwycił widzów i krytyków już swoim debiutanckim „The VVitch”. Wykorzystał w nim matrycę kina grozy do opowiedzenia o dramatycznych losach pewnej ortodoksyjnej rodziny, żyjącej w XVII wieku w Nowej Anglii. Gatunkowa otoczka stała się pretekstem do pokazania skutków ślepej, zabobonnej wiary, uzewnętrznieniem rodzącego się w człowieku zła. W przypadku „The Lighthouse” Eggers w równie mistrzowski sposób pod płaszczykiem horroru skrywa dramat psychologiczny, stopniowo budując napięcie. Czarno-białe kadry, format 4:3, statyczne ujęcia, dudniący dźwięk latarni, milczący bohaterowie – wystarczy mu klika minut, żeby widz wstrzymał oddech.

Ciężar tej opowieści spoczywa przede wszystkim na dwóch filarach: Willemie Dafoe oraz Robercie Pattinsonie. Pierwszy z nich bezbłędnie odgrywa rolę pobekującego, charczącego, wiecznie pijanego, niereformowalnego, starego latarnika Thomasa. Prawdziwe aktorskie wyzwanie stanęło jednak przed przyszłym odtwórcą roli Mrocznego Rycerza. Granego przez Pattinsona Winslowa poznajemy jako zamkniętego w sobie, znoszącego poniżanie i wykorzystywanie do najbardziej niewdzięcznych zadań sługusa, który z czasem zaczyna coraz bardziej się buntować. Aktor doskonale odegrał płynność tej przemiany, sprawdzając się zarówno w roli uległego popychadła, jak i narwanego, pijanego szaleńca.

Wnętrze latarni, w którym odbywa się cały ten aktorski pojedynek, to tylko jedna z przestrzeni ukazanych w filmie. Eggers rozgrywa bowiem swoją opowieść na dwóch głównych planach. W opozycji do dusznego, ciasnego i ciemnego wnętrza stoją szerokie, jasne, plenerowe ujęcia, które w połączeniu z muzyką napawają widza jeszcze większym niepokojem. To one paradoksalnie osaczają bardziej niż mury latarni, powodując poczucie przerażającej nieskończoności, pochłaniającej pustki. Nieuchwytna groza wzmagana jest dodatkowo przez niewytłumaczalne wydarzenia z pogranicza jawy i snu, które przytrafiają się Winslowowi. Syreny obrazujące narastające napięcie seksualne, dziwnie natarczywe mewy rodem z „Ptaków” Alfreda Hitchcocka, to dopiero początek niespodzianek, które szykuje nam reżyser.

„The Lighthouse” pełne jest symboli. Niektóre z nich wydają się dość oczywiste, inne zostają wrzucone jakby mimochodem, stanowiąc swoisty dodatek do całości. Jednym z tych bardziej istotnych jest „serce” latarni morskiej, do którego wstępu strzeże stary Thomas. Przywodzi on na myśl tytułowego przewodnika ze „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego, ostrzegającego przed wejściem do Strefy. Reżyser zdaje się zapraszać do odnajdywania tychże skojarzeń, do poszukiwania własnych tropów interpretacyjnych, wiedząc jednak, że są one zaledwie dodatkiem i nie stanowią jedynej wartości w filmie.

Dzieło Eggersa najlepiej sprawdza się bowiem jako bezkształtny, bezkresny, niepokojący i hipnotyzujący, żyjący własnym życiem twór. Minimalistyczny i posępny niczym opowiadanie Edgara Allana Poego, gdzie najwięcej demonów tkwi w nas samych. Demonów schowanych za drzwiami, których lepiej nie otwierać. Kryjących się w krzyczącej nam do ucha i rozrywającej wnętrzności ciszy.
„Lighthouse” („The Lighthouse”). Reżyseria: Robert Eggers. Scenariusz: Robert Eggers, Max Eggers. Zdjęcia: Jarin Blaschke Obsada: Willem Dafoe, Robert Pattinson. Produkcja: Kanada, Stany Zjednoczone 2019, 110 min.