ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (387) / 2020

Kamila Czaja,

PASZPORT DO CUKRÓWKI (DOMINIKA SŁOWIK: 'ZIMOWLA')

A A A
Zanim Dominika Słowik za swoją drugą powieść dostała Paszport Polityki, zaistniała w świadomości krytyków i czytelników bardzo dobrze przyjętym debiutem „Atlas: Doppelganger” (2015). Ten jednak, czytany przeze mnie z opóźnieniem, równolegle z „Zimowlą”, nie do końca wydał mi się przekonujący: nawałnica opowieści dziadka, trochę jak z przygód Sindbada Żeglarza, a pomiędzy takimi scenami trafne, ale jednak przeszarżowane czy raczej „przeschulzowane” obrazy z życia posttransformacyjnych blokowisk. Mimo potoczystej frazy, tamta książka młodej autorki nie zaangażowała mnie w zdarzenia, czasem dodatkowo irytując nadmiarem formalnych zabiegów (tekst bez wielkich liter, nie zawsze potrzebna językowa dosadność). A samo lustrzane odbijanie się we wspomnieniach lat 90., nawet takich, które otwierają na, zdawałoby się, utracone doznania dzieciństwa, z każdą kolejną powieścią o tamtej dekadzie wystarcza mi mniej.

„Zimowla” to całkiem inna sprawa. Tym razem stylistyczne umiejętności wykorzystuje Słowik w mniej rozczłonkowanej wizji i mamy do czynienia z rozbudowaną, ale perfekcyjnie opanowaną przez autorkę fabułą skupioną wokół jednego miasteczka.

Mikro-makro

Cukrówka w „Zimowli” jest jak świat – świat, w którym kłębią się mikrodramaty mieszkańców, a na nie nakłada się parę dekad polskiej historii. Brzmi to pewnie jak opis niejednej powieści, ale o klasie decyduje w tym wypadku konkretna realizacja naczelnego zamysłu.

Imponujące są portrety postaci – i to niezależnie od generacji, z której wywodzą się portretowani. Świetnie czyta się o „towarzyszce Sareckiej”, babce bohaterki-narratorki. Całkiem przekonująca jest i sama narratorka, a jej rówieśnicy, ich rodziny, inni ludzie z otoczenia, nawet ci na dalszych planach, też zostali sugestywnie opisani. Najbardziej zaimponowała mi konstrukcja postaci ojca. Bardzo łatwo byłoby go sprowadzić do karykatury, do hipochondrii, hipokryzji, kompleksów, płytkiego New Age’u. Tymczasem Słowik potrafi te, często wprost piętnowane w książce właściwości przekuć w kreację bohatera irytującego, ale niesamowicie pełnokrwistego, równocześnie ukazanego jako znak czasów, w których przyszło mu żyć. W opozycji do wciąż powracającej, zawłaszczającej postaci ojca pisarka buduje bardzo celowo postać matki, ale szkoda więcej zdradzać w recenzji.

„Nasze miasto nie miało historii. Zamiast tego mieliśmy legendy (i tych zresztą niewiele), zmyślenia i plotki – plotek było najwięcej” (s. 50). „Zimowla” to dobre studium mechanizmów małej społeczności, w której wyraziste figury – ksiądz, pszczelarz, prezes, a dawniej także dyrektor muzeum i „towarzyszka Sarecka” – nadają ton lokalnym losom, próbując przeciągnąć historię na swoją stronę, często nieczystymi metodami. W miasteczku walczą wiara z niewiarą, cuda z komunistycznymi teczkami, próby stworzenia mitu Cukrówki z niełatwo poddającą się takim zabiegom codzienną materią, podziw z zazdrością („Od lat cieszył się wśród mieszkańców Doliny powszechnym poważaniem, które wyrażało się przede wszystkim w naszej głębokiej zazdrości” [s. 211]).

Nawet transformacja, która literacko zaczyna wydawać się wyeksploatowana, jest tu interesująca, bo przyczynia się do wzrostu mityzacyjnych pragnień: „Rzeczywiście, wszyscy byli pochłonięci rokiem 1989 i tym, dokąd miał ich ten rok poprowadzić. Pewnie dlatego przyjęto plotki o diable z pewną nietypową dla naszego miasta życzliwością, potraktowano je jak miłą kotwicę dla oszalałych od zmiany i niepewności zmysłów, przyjemny uskok w zmyślenie, które od zapomnienia różniło się być może tylko nieco innym rozłożeniem akcentów” (s. 191).

Między Maryją a esbecką kurą

W recepcji „Zimowli” przewijają się najczęściej odwołania do realizmu magicznego, prozy Olgi Tokarczuk (głównie „Prawieku…”) czy, moim zdaniem bardziej trafione, zestawienia z „Weiserem Dawidkiem” Pawła Huellego (uwzględnia ten kontekst choćby Bernadetta Darska [zob. tworczosc.com.pl]). I owszem, wiele tu kierujących w pokrewne rejony tropów. Już sam tytuł przenosi losy bohaterów w mityczny plan przyrody i pór roku, skoro „tak w języku pszczelarstwa nazywano zimę, okres między ostatnim jesiennym a pierwszym wiosennym oblotem pszczół, czas zamknięcia” (s. 195).

A to tylko rama dla całej masy wątków „magicznych”. O działkach przeczytamy, że „stanowiły szczególną gęstwinę rzeczywistości” (s. 17). Wraz z narratorką, Miszą i Hansem spróbujemy śledzić tajemnice lunatykującej Magdy Dygnarówny. Zgłębimy maryjne cuda Cukrówki, ale i kury-demony, w których na pewno towarzyszka Sarecka zaklęła duchy esbeków. Cały czas nawracać będą ojcowskie przepowiednie apokalipsy. A jeśli nie koniec świata, to może chociaż jakiś potop: „Pragnęłam, żeby lunęło, żeby huknęło, żeby wiatr spadł na nasze miasto, przenicował je na wylot” (s. 559).

Tak, Słowik mnoży znaki odczytywane przez mieszkańców Cukrówki jako nadprzyrodzone, jednak „Zimowla” to równocześnie historia podważania tych odczytań. Każde zjawisko da się interpretować w różnych kluczach, a autorka wcale nie idzie w stronę łatwych mityzacji, które usensowniłyby egzystencję. Przykładowo: upadek po transformacji podstawowego miejsca pracy funkcjonuje wprawdzie jako pewien mit, jako „wielkie wyjście z Zakładu” (s. 212), ale już sama fraza ma potencjał podważający samą siebie w zderzeniu niekompatybilnych rejestrów. A takie ścieranie upragnionej metafizyki z nieredukowalną zwyczajnością to kwintesencja „Zimowli”.

Słowik dodatkowo komplikuje sprawę, podważając sam status opowiadanej historii, gdy narratorka stwierdza: „Cukrówka powstawała powoli, jakby była z trudem przez kogoś wymyślana” (s. 51), niewiele dalej pojawia się bardziej złowróżbna diagnoza: „(…) przed naszymi oczami zaczynała się rozwijać ta cała niewłaściwa, nieprawdziwa historia” (s. 58), a później jeszcze mocniejsza przestroga na temat wątku Magdy: „Dość szybko pojęłam wtedy jedno: historie takie jak ta przepoczwarzają się, potwornieją, zaczynają żyć własnym życiem” (s. 337). Autorka „Zimowli” mnoży podpowiedzi, by nie dowierzać zbyt łatwo sugestii, która często jest wynikiem plotki lub, w wariancie bardziej uwznioślającym, pragnienia wyższych sensów: „Bo przecież niemożliwe, żeby wszystko było ot, takie, przypadkowe i bez sensu” (s. 572). Słowik daleko od przyklaśnięcia pocieszeniom wynikającym z bezkrytycznego ulegania skłonnościom „umagiczniajacym”. Pisze o uldze, „gdy śledzona przez nas historia wpada we właściwe, oczekiwane zakończenie, wzbudzając dobrze znaną czytelnikom i podglądaczom satysfakcję” (s. 500) – po czym odmawia czytelnikowi takiej prostej ulgi i wygodnej satysfakcji.

Mnie takie rozwiązanie – o którym nie chcę pisać w szczegółach, bo „Zimowla” pełna jest miejsc, które szkoda byłoby potencjalnemu odbiorcy „psuć” przed lekturą – w pełni przekonuje; może ze względu na to, że idzie pod prąd takiej prozie, z którą „Zimowlę” łatwo, zbyt łatwo, się zestawia. W tym ciągłym podważaniu mityzacyjnych zapędów tkwi duża frajda lekturowa. Maciej Duda pisze: „Rozwikłanie zagadki nie wiąże się z dedukcją i eliminacją, lecz z odczarowaniem. Jako takie musi przynieść rozczarowanie. (…) Szkoda. Jednocześnie wiemy jednak, że inaczej nie można” (czaskultury.pl) – i zgadzam się tu z nieuchronnością, Słowik zresztą precyzyjnie finał przygotowuje, nawet kiedy czytelnik nie jest tego jeszcze zupełnie świadomy. Ale nie podzielam rozczarowania „odczarowaniem”. Bliżej mi do Leszka Bugajskiego: „Mamy tu więc z jednej strony proces budowy atmosfery nastoletnich fantazji i lęków, z drugiej zaś proces dekonstrukcji tego świata i odsłanianie jego na ogół niezbyt pięknej zwyczajności. Można by pomyśleć, że zderzenie tych tendencji musi się skończyć katastrofą – nic z tego” (wprost.pl). Wojciech Rusinek twierdzi z kolei, że Słowik proponuje w drugiej książce „realizm nibymagiczny” (www.facebook.com) – i w tym „niby-” widziałabym jedną z zalet „Zimowli”.

Intensywny (przed)smak

Ten sam Wojciech Rusinek, który zresztą rekomendował mi omawianą książkę bardzo entuzjastycznie, na moje zdziwienie, że tak, podoba mi się, ale po 150 stronach wciąż czuję, że czytam dopiero wprowadzenie, stwierdził, że chodzi chyba właśnie o to: o „nieustanne wprowadzenie”. I taka konstrukcja to też plus „Zimowli”. Czyta się ciągłe odwlekanie jakiegoś spodziewanego sedna sprawy z zaangażowaniem – w tak skonstruowany świat, w emocje, w język. Intrygujące fragmenty w rodzaju: „(…) w dniu kiedy mój ojciec zniknął w szafce na buty, a ja w końcu znalazłam skarb Inków” (s. 17) kiedyś nabiorą sensu, ale ważniejsze okazuje się zanurzenie w tę wizję. Słowik imponująco „zawłaszcza” bowiem, z pozycji Cukrówki, kolejne pokłady czasu (chociaż kluczowy jest rok 2005, po drodze poznajemy przeszłość i przyszłość). A przy tym, jakby mimochodem, proponuje pisarka zwroty akcji niczym w dobrych kryminałach, tyle że nie wybrzmiewają one sensacyjnie, tylko stają się kolejnym dowodem na to, że w niepozornym miasteczku nic nie jest tym, czy się wydaje – a poziomów iluzji znajdziemy tu nawet więcej niż zwykle. Nie bez powodu książka zaczyna się wspomnieniem pokazu prestidigitatora (zresztą to bardzo udane pierwsze zdanie: „A może wszystko zaczęło się, kiedy przecięli mnie na pół” [s. 7]).

Do tego dodać należy konwencję „śledztwa prowadzonego po latach” – mocno filmową, ale dobrze korespondującą z tym literacko rozbuchanym światem, w którym język uwodzi. Piętrowe wyliczenia oraz szalone w rozmachu opisy korespondują w „Zimowli” ze scenami anegdotycznymi i przewrotnymi zdaniami typu: „Większość z nas na ten pogrzeb nie poszła, bo z jakiegoś powodu uznano, że byliśmy za mali, chociaż sam Leśniewicz wcale nie był za mały, żeby zostać pogrzebanym” (s. 198).

***

Dominika Słowik pisała tę książkę cztery lata, mogąc dzięki stypendium w pełni się jej poświęcić. I to naprawdę widać – nie tylko w porażającej na pierwszy rzut oka, ale w praktyce lekturowej zupełnie nieobciążającej objętości powieści. „Zimowla” jest przemyślana, dopracowana w planie przestrzennym, czasowym, psychologicznym i społecznym. A przy tym pięknie napisana, mocno metaliteracka, grająca z konwencjami. Co zupełnie nie przeszkadza jej w złożony mikrokosmos Cukrówki po prostu wciągać.

LITERATURA:

Bugajski L.: „Podszewka fantazji”. https://www.wprost.pl/tygodnik/10252911/Wydarzenie.html.

Darska B.: „O wymyślaniu, pamietaniu i odkrywaniu świata”. http://tworczosc.com.pl/artykul/o-wymyslaniu-pamietaniu-i-odkrywaniu-swiata/.

Duda M.: „Innego końca świata nie będz”. http://czaskultury.pl/czytanki/innego-konca-swiata-nie-bedz/.

Rusinek W.: „Realizm nibymagiczny”. https://www.facebook.com/WojciechRusinekLiteratura/posts/2375175439462133.
Dominika Słowik: „Zimowla”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2019.