ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (389) / 2020

Justyna Kulisa,

ZASIĘG I WŁADZA KORPORACJI NIE CZYNIĄ (PIOTR BABIŃSKI: 'KORPORACJA KOŚCIÓŁ. WYZNANIA KSIĘDZA')

A A A
Chwytliwy tytuł jest wszystkim. W dobie clickbaitów i powodzi informacji, które szybko powstają i jeszcze szybciej znikają, przykucie uwagi czytelnika staje się niezwykle trudne, a utrzymanie jej jeszcze trudniejsze. Jednak jak to zwykle z clickbaitami bywa, jakość treści, do której przyswojenia próbują zachęcić, niejednokrotnie okazuje się co najmniej wątpliwa – i z tym też mamy do czynienia w książce „Korporacja Kościół. Wyznania księdza”.

Jej autor używa pseudonimu Piotr Babiński i, czego możemy dowiedzieć się ze skrzydełek, jest „byłym księdzem katolickim, byłym katolikiem”, który „pełnił również funkcje ministranta, zakonnika, kościelnego prawnika i katechety”. Historia życia autora, jak można się zresztą domyślić z podtytułu, stanowi znaczącą część książki – tak pod względem objętości, jak i jej przekazu. Babiński dokłada wszelkich starań, by zachować anonimowość – nie znajdziemy żadnego nazwiska, które dotyczyłoby osób z jego życia. Przełożony zgromadzenia zakonnego, do którego należał autor, otrzymuje pseudonim „ZET”, i tylko w rozdziale „Qui si mangia, czyli włoski epizod” (s. 46-48) w odniesieniu do Babińskiego czytamy, że wierni z parafii, do której pojechał, zwracali się do niego imieniem Tomasz („Od parafian usłyszałem: »Don Tommaso…« [s. 46]). Anonimowość ma tu ogromne znaczenie, bo jesteśmy w stanie dokładnie odtworzyć historię życia Babińskiego. Zaczyna on od dość ubarwionego fabularnie początku („Leżę sobie w wózeczku i przysypiam” [s. 10]), a potem już ze szczegółami opisuje swoją drogę zawodową w ramach Kościoła katolickiego.

Nie pada nazwa zakonu, do którego wstąpił – dowiadujemy się jedynie, że w Polsce zostało ono założone przez ZET w 1981 roku. Babiński nazywa je Zgromadzeniem. Trudno powiedzieć, jak charyzmatycznym człowiekiem był ZET. Według autora – niezwykle, jednak ma on na tyle dużo samoświadomości, że otwarcie przyznaje się do bycia naiwnym nastolatkiem, który szukał przewodnika i nie orientował się w świecie (zob. s. 36-37). Cała narracja opiera się zresztą na dwóch wyraźnych cechach charakteru autora – jedną jest wyżej wspomniana naiwność i podatność na wpływy, a drugą niedopasowanie, niezgoda na narzucone autorytety i często wręcz narcyzm (zwłaszcza we fragmentach, w których konfrontuje naukę Kościoła z przekazem biblijnym i wnioskami, które z niego wysnuł). Oceny formułuje z pasją i przekonaniem, w którym pobrzmiewa przekonanie o własnej nieomylności. To właśnie przekonanie towarzyszy nam przez całą książkę.

We wstępie Babiński pisze: „Ja jestem przekonany, że KRK to sprawnie funkcjonująca korporacja i wszystko, co tam się dzieje, podlega regułom korporacyjnym. Chciałbym tego w swojej książce dowieść” (s. 7). Temu właśnie założeniu podporządkowuje całą książkę. Nawet gdyby czytelnik chciał o nim zapomnieć, jest to niemożliwe, bo autor z determinacją godną lepszej sprawy regularnie odmienia słowo „korporacja” przez wszystkie możliwe przypadki. W zestawieniu z Kościołem zyskuje ono niemal nadnaturalną sprawczość: „Korporacja wyczuła, że zagrożona jest jej władza, i zrobiła wszystko, by ją zachować” (s. 146), czy chociażby „korporacja KRK jest wybitnie sprytna” (s. 165). W trakcie lektury twór o nazwie „korporacja KRK” nabiera cech wszechobecnego potwora, który czyha za rogiem czy pod łóżkiem na niczego nieświadomych niewinnych ludzi, aby ich pożreć i wstawić w tryby swojej wiecznie obracającej się maszyny. Ludzie oczywiście nie zdają sobie z tego sprawy („On w nich wsiąknął zanim byli w stanie cokolwiek ocenić, wpływa na ich sposób życia i myślenia, nawet kiedy o tym nie wiedzą. Tak, my nie wsiąkamy w KRK, to on wsiąka w nas” [s. 11]). Co więcej, autor stara się przekonać czytelnika, że rzekoma korporacyjność Kościoła rozwijała się na przestrzeni stuleci, a wręcz od jego formalnego utworzenia („Można zauważyć, że w miarę jak KRK coraz bardziej stawał się korporacją, obrastał w prawa regulujące jego funkcjonowanie i coraz bardziej szukał uzasadnień dla konieczności istnienia setek, a w końcu tysięcy przepisów” [s. 62], jak również: „Korporacja KRK rozwijała się przez siedemnaście stuleci i uczyła się na błędach, dziś jest więc najlepiej funkcjonującą ze wszystkich światowych korporacji, ma największy zasięg, najlepsze kanały dystrybucyjne i największą niezależność” [s. 119]). Można się wręcz pokusić o sparafrazowanie mema i stwierdzenie, że Kościół katolicki był korporacją, zanim to stało się modne.

Śmieszne? Owszem, bo samo założenie i próby jego udowodnienia przybierają nieraz kuriozalne efekty. Nie można odmówić Babińskiemu wiedzy na temat wewnętrznych praktyk i bolączek Kościoła. Pisze o nich rozwlekle i dokładnie, jednak w sposób, który wskazuje na ogromne pokłady wciąż nieprzepracowanego żalu i złości. Jego odejście z KRK jest tego najlepszym przykładem: w ukryciu, bez uprzedzenia, zostawiając przełożonym list (rozdział „Syndrom Koziołka Matołka, czyli jak odchodziłem”). Niejednokrotnie odnosi się wrażenie, że Babiński uważał się za ostatniego sprawiedliwego, który stoi na straży ideałów i nie daje się złamać bezdusznej organizacji (patrz: opowieść o koledze, który został kanonikiem [zob. s. 220-222; wspomnienia z przygotowywania młodzieży do bierzmowania [zob. s. 173-174]), ale jednocześnie przyznaje się do zaskakującej niedojrzałości („Przyznam, że kiedyś sprawiało mi to pewną złośliwą satysfakcję, że nienawidząca mnie dyrektorka szkoły (pracowałem uczciwie, ale kontestowałem kuriozalne i kapryśne zachowania, pomysły i zarządzenia tej pani) zgrzytała zębami, nie mogąc mnie zwolnić” [s. 149]).

Tę samą kontestację widzimy w „Korporacji Kościół”. Babiński wyciąga na światło dzienne praktyki swojego zakonu, potem kurii, w której pracował jako prawnik, i na koniec plebani, na których służył jako wikary. Obraz, który się z tego wyłania, jest zatrważający – alkoholizm (rozdział „Bibamus ergo”), braki w wykształceniu („Niższa kadra korporacji”), nepotyzm („O, cześć wam, panowie, książęta, prałaci”) czy wątpliwe praktyki finansowe („Być czy mieć, czyli majątek korporacji”). O dreszcz przyprawiają opisy pracy z osobami uzależnionymi czy z problemami psychicznymi, której podejmowało się jego zgromadzenie (zob. s. 42-45). Poziom porażki, do której przyznaje się Babiński, przywodzi na myśl kompletny brak kwalifikacji do prowadzenia domu dziecka, jakie wykazały boromeuszki w Zabrzu (zob. „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?” Justyny Kopińskiej [2015]). W swoich wywodach autor niejednokrotnie zaznacza, że filozofia i nauka KRK stoi w sprzeczności z Biblią („Duchowość jako zarządzanie – Kościół niebiblijny”, „Sakramenty”), co – gdy spojrzy się na polski Kościół katolicki z jego kultem maryjnym, kościołem toruńskim czy nauczaniem i zachowaniem części polskiego kleru – zanadto nie zaskakuje. I gdyby za cel książki przyjęto rozliczenie autora z przeszłością bądź próbę zrozumienia, w którym miejscu jego oczekiwania rozminęły się z kościelną rzeczywistością, ta swoista autoterapia nie raziłaby aż tak bardzo, jak to ma miejsce w zestawieniu ze zdecydowaną, uporczywą próbą dopasowania KRK do obrazu korporacji, jaki wymyślił sobie Babiński.

A jest to obraz niezwykle dystopijny. Moloch, którego ręce sięgają po horyzont. Idealnie naoliwiona maszyna, której celem jest sprzedanie produktu za wszelką cenę i kompletna kontrola nad swoimi klientami. Cień, który kładzie się nad światem. I do tego właśnie wyobrażenia Babiński próbuje dopasować swoją opowieść o Kościele katolickim. Zbawienie stawia w roli produktu, jaki owa „korporacja” sprzedaje ludziom od wieków. Dokłada wszelkich starań, aby przekonać czytelnika, jak skomplikowana i pełna wzajemnych zależności jest sieć wpływów KRK. Dowodzi – w tym wypadku słusznie zresztą – jak wielki wpływ Kościół miał i wciąż ma w naszym kręgu kulturowym.

I tylko przekonanie czytelnika do tego, że Kościół jest korporacją, Babińskiemu kompletnie nie wyszło – prawdopodobnie dlatego, że najwyraźniej nie orientuje się, jak naprawdę działają korporacje. Z perspektywy obserwatora łatwo wypracować sobie tego typu mylny pogląd. Disney w szale zakupów, nieustanna walka firm na rynku elektroniki, Amazon wymiatający z gry małe księgarnie – przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Korporacje to chaos – tym bardziej nieopanowany, z im większą firmą mamy do czynienia. Korporacyjna rzeczywistość to niewydolne procesy, rozmywająca się odpowiedzialność za projekty oraz multum zadań i niepotrzebnych stanowisk (zob. „Praca bez sensu” Davida Graebera [2019]). Kościół, jakim przedstawia go Babiński, korporacją nie jest i nigdy nie będzie. Jedyny aspekt jego działalności, jaki został słusznie zdiagnozowany jako korporacyjny, to znikoma świadomość biskupów na temat realnego życia i duszpasterstwa, które mimo to mają nadzorować i rozwijać (zob. s. 77).

Co ciekawe, sam autor niezwykle trafnie podsumował całą instytucję jako cierpiącą na „feudalizm mentalny” (s. 73). W świetle tego stwierdzenia, jak i wszystkich patologii, o których mowa w książce, pokusiłabym się o określenie KRK mianem folwarku, w którym przestarzała struktura i jeszcze bardziej anachroniczny sposób myślenia nie nadążają za rzeczywistością i kurczowo trzymają się prześnionych marzeń o chwale z przeszłości. Gdyby Babiński nie próbował na siłę wcisnąć swoich wyznań w ramy wstępnego założenia, jego książka mogłaby się obronić jako kolejna pozycja piętnująca patologie Kościoła. Determinacja autora w udowadnianiu, że KRK to korporacja, sprawia jednak, że im dłużej trwa lektura, tym bardziej nużąca się staje. Kolejne argumenty przemawiające za jego tezą okazują coraz bardziej nietrafione i na końcu okazuje się, że tak naprawdę Babińskiemu chodziło o rozliczenie się z przeszłością.

I to akurat mu się udało. „Korporacja Kościół” to 240 stron żalu, niespełnionych marzeń i czasem niepokojących wyznań, ale jedno, czego tam z pewnością nie znajdujemy, to potwierdzenie tezy o korporacyjności Kościoła.
Piotr Babiński: „Korporacja Kościół. Wyznania księdza”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2020 [seria: Nie-Fikcja].