ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (391) / 2020

Ian Kemp,

WIERSZE

A A A
/ MARCIN ŚWIETLICKI /

jeśli przeznaczenie, karma, prawo odwzajemnienia,

lub zwykła grawitacja

są bezradne,

to chociaż niech MARCIN ŚWIETLICKI

przeczyta ten wiersz i pociągnie za sznurki.



/ OPALAŁEM SIĘ CAŁĄ NOC /

całkiem możliwe, że pięć metrów ode mnie

leży piłka plażowa.

na szczęście jej nie widzę. nie widzę też

tłustych dzieciaków bijących się łopatkami.

cisza.

dlaczego nocą żadna kobieta się nie opala?

nie rozumiem.

a chuj z nią.

piasek jest wilgotny i chłodny.

można się obejść bez kobiety.

mewy.

leżę na rozkładanym łóżku.

patrzę na

księżyc. nie kąpię się, za ciemno.

wakacje.

ja – DISNEY – opalam się w nocy.

na biało.



/ SZEŚCIOLATEK RELAKSUJĄCY SIĘ NA POLU BITWY /

trawa to las.

krawężnik to most.

ulica to ocean lub morze.

działania wojenne rzadko są prowadzone na morzu.

ziemia to pole bitwy. ogólnie obszar działań wojennych.

kamień to samolot.

mały to myśliwiec.

większy, cięższy to bombowiec.

uderzenie kamieniem to zrzucenie bomby.

lub oddanie strzału z broni maszynowej.

czarne mrówki to VIETCONG.

czerwone mrówki to jeszcze gorsze ŚCIERWO.

ślimaki to czołgi ŚCIERWA.

występują w dwóch odmianach: opancerzonej i lekkiej.

larwy motyli to kolumna samochodów transportujących

dla wroga broń i jedzenie na front.

motyle to trudne do strącenia samoloty wroga.

pszczoły, osy to podstępna broń biologiczna ŚCIERWA.

absolutnie niedopuszczalna, bowiem mały DISNEY ma alergię.

od sprawności prawej ręki, od umiejętności imitacji

wybuchów ustami zależy skuteczność sześcioletniego zabójcy.

jatka zazwyczaj zaczyna się po śniadaniu i trwa

kilka godzin.

potem można pokopać piłkę. zjeść obiad.

zabijanie ŚCIERWA popołudniem jest nudne.



/ PECH JAK PECH /

siedząc w łodzi, na rozciętym siedzeniu w autobusie,

wiesz, że po ciebie nie zdążą już wrócić, że to ciebie przetnie,

posieka

machający nożem kowboj z osiedla.



kolejny i kolejny raz. powtarza się to. wiesz, że gdy lato się

skończy oni wyjadą do wielkich miast wchłaniać aromaty

kultury i nauki. już wiesz, że zazdrość to tylko zazdrość,

nie potrafi nawet

uśmierzyć bólu głowy.

wyjechali, więc

ty będziesz pilnować aut na niewielkim parkingu, by

czasem nie zaczęły się ganiać.



a ci, którzy jednak i mają i potrafią, i co jeszcze

bardziej niekorzystne, ci, którzy korzystają,

oni nie czuli zapachów twoich

współlokatorek i nie słyszeli okropnych kłamstw

lokatorów,

którzy przecież mieli rację. oczywiście, będąc kaczką

w locie, jedną ze stada, może udałoby ci się

wywinąć. istniała taka możliwość.

251 lat temu.

ale już

jej nie ma, bo jesteś ludzką małpą i właśnie

wsiadasz na pokład samolotu. nie spytasz przecież

stewardessy – eksjuzmi, przepraszam, hau meny parasziuts – sss – sziuts du ju hev?

– na pokładzie jest już trzydziestu czterech pasażerów, a ciągle

kilku zamierza polecieć tym samolotem – twarda obawa przenika ciało

może jednak nie tym razem?

tym. tam ta ra tam! – co? nie głupio ci ładować się do środka,

walczyć o miejsce i modlić się, by tabletka extraspasminy nie wywołała

niekontrolowanego beknięcia – przypominającego wybuch wulkanu.

kilkukrotnie z ust wyleciała ci wielka chmura

proszku. ale wtedy byłeś sam i nie darłeś się

– eksjuzmi, przepraszam, łer is maj parasziut? łer kan aj get it?



/ BOGACZE, ACH CI BOGACZE /

najwidoczniej nie są dość bogaci

– mówię do AUGUSTA, który właśnie wrócił

od znajomych –

w przeciwnym razie mahoniowe schody

pozostawiliby bez przykrycia.



mają mahoniowe schody

– warte więcej niż przychody

premiera uzyskane w dwuznacznych

– a kij mu w – które

zarobił na czarno

– a przykrywają je jak zwykłego

konia wyścigowego!



AUGUST spogląda na mnie z niedowierzaniem,

ale koniak sączy zgodnie z regułami.



zacznijmy od tego – kontynuuję – że schody mahoniowe,

nowe, czy odziedziczone po pradziadku,

należy pomalować na biało. w przeciwnym wypadku

wezmą nas za ostatnich dziwaków – i bardzo słusznie.



choćby należało je odświeżać, odmalowywać

co tydzień, nie można ich okrywać dywanami!

wystrzegać się należy ordynarnych wykładzin.

w ogóle pomysł ich ochraniania jest wulgarny.



AUGUST spogląda na zegarek, jakby chciał

zasugerować, że czas działa na moją niekorzyść.

trzy lata temu, gdy widzieliśmy się ostatni raz,

nie wypowiadałem się równie niedorzecznie.



prawdziwi bogacze – konkluduję – prędzej raz w roku zbudują

nowe schody niż okryją się hańbą. przezorność,

skąpstwo, szacunek nie mają nic wspólnego

z bogactwem.

chcesz być bogaty – to bądź dostojnym arogantem!

i na boga maluj schody, a jak ci ich żal to po nich

nie łaź! tak, dokładnie – nie łaź!



/ OBSERWATOR /

podglądam ich od dobrych 30 minut i proszę wybaczyć, ale nie chcą kopulować. nie jest to wcale ekscytujące, przypomina raczej wtrącanie się do kłótni małżeńskiej. na przystankach autobusowych można usłyszeć najwięcej kłótni – sam byłem świadkiem, ale o tym przy innej okazji. tak tylko powiem, że w obu sytuacjach wydaje się nam – podsłuchiwaczom, podglądaczom – że jesteśmy najważniejsi.

on jest nagi, i był nawet masowany bardzo wnikliwie, ale ona zupełnie nie ma dziś ochoty. zgasiłem światła, by mnie nie dostrzegli. ale to nie pomaga na ból kolan, klęczę jakbym był dewotem z kościoła niepokalanej.

kim oni są? na pewno za dużo czasu spędzają przed ekranem laptopa. na ścianie mają ładne obrazy. zjedli makaron. co więcej? nic.

nic, nadal nic. zdążyłem napisać ten wiersz, a ona nadal go nie chce. na pewno im się ułoży, mają takie ładne mieszkanie.



/ OBSERWATOR. CZĘŚĆ DRUGA, CHYBA OSTATNIA /

poranek jest mroźny, lampki nocne dawno wygaszono, widoczność jest zerowa, tam, na jednym z ośmiotysięczników, także nie ma kogo podglądać. moja para – ta, która kopulowała pod prysznicem, i która igrała z oczekiwaniami onanisty – już nie istnieje. okna, w których się ukazali jak papież przed śmiercią, są nieprzeniknione. odeszli. trudno, ich strata. przepraszam, no heloł! bez przesady. świeczki im nie zapalę w dniu zmarłych, aż tak to mnie nie.

w innych oknach niewiele lepiej – także nic ciekawego nie widać. tylko staruszka masuje sobie piersi i za chwilę zaparzy poranną herbatę. o! właśnie to zrobiła, teraz nalewa sok z grejpfruta, dobry boże, zamierza nim popić leki, nie! nie wolno! proszę pani, to ryzykowne zachowanie, z kategorii autodestrukcyjnych. co robić? sok z grejpfruta, w połączeniu na przykład z inhibitorami MAO, potrafi zabić. zostawię ją w spokoju. może ma dość.

gdy pisarz IAN KEMP bierze się za temat podglądania, możecie być pewni, że widział niemrawych kochanków, a postać staruszki wymyślił.



/ POWIEŚĆ W CZASIE RZECZYWISTYM /

jeśli negacjoniści chcą wierzyć w te bzdury, bardzo proszę.

wszystko ma jednak swoją cenę – będą musieli żyć w odseparowaniu,

to po pierwsze, a po drugie wszelkie zasoby, takie jak woda, stal, czy melony,

dostarczymy im, a i owszem, ale w ilościach proporcjonalnych do rozmiaru

ich populacji względem naszej, co w praktyce oznacza, że nie dla wszystkich starczy tego, czy owego. do tej ogólnej zasady współistnienia

zwaśnionych stron – dobra powieść żywi się konfliktem – należy dodać

kilka wynikających z niej praw – oczywistych – oraz 1 lub 2 kuriozalne,

celem zaszokowania czytelnika. trzeba pokazać wszelkie odstępstwa

od tych norm oraz ich oczywiste i zgoła niespodziewane konsekwencje.

mając już gotową całą mechanikę świata przedstawionego

należy przystąpić do bacznej obserwacji rzeczywistości, która może trwać

1 dzień, albo nawet i cały rok. w każdym razie we własnym kraju, w stosunkach

innych państw będzie w końcu można dostrzec zachowania pasujące do świata

przedstawionego.

dajmy na to, konflikt USA i CHIN. do czego może pasować? mam pewien pomysł, ale o nim za chwilę.

należy każdego dnia śledzić przebieg tych zmagań, na każdym możliwym poziomie.

stąd też konieczne jest czytanie lokalnych gazet, tłumaczenie z chińskiego

może być kosztowne, ale opłaci się.

powieść naśladująca życie. powieść naśladuje życie. tylko po co?

nie wiem. może po to, by negacjoniści wyginęli jak dinozaury?

chciałbym im w tym pomóc, nic więcej.



/ W OKOLICY POJAWIŁY SIĘ MAMUTKI /

pojawienie się tak ogromnych kobiet w miastach

dawnej ligi hanzeatyckiej dla wielu nie jest kwestią przypadku.



no tak to! – kobiety przybierały nadzwyczajne rozmiary na tych ziemiach

od pokoleń.



przy wzroście, co najmniej 195 centymetrów, średniej wadze

80, najczęściej jednak 85 kilogramów, odznaczają się ponurą

ociężałością. niemal wszystkie wyglądają jak nieślubne córki

KLAUSA KINSKIEGO – jak to którego? no kim? no aktorem, przecież

nie twórcą brydża. a w czym? dobry boże, skaranie z takimi ludźmi!

no, na przykład z:

KINDER, MÜTTER UND EIN GENERAL, MISTER ZEHN PROZENT – MIEZEN UND MONETEN,

JACK THE RIPPER – tego rodzaju kino.



oczywiście, że filmografia KINSKIEGO nie ma znaczenia, po prostu

mamutki mają równie kanciaste szczęki, ich wielkie

czaszki są prostokątne, wydatne usta przypominają wargi INDIAN

mieszkających na granicy EKWADORU i PERU.

nosy mamutek podnoszą się, jakby ewolucyjnie szykowały się

do codziennego niuchania. w każdym razie usta jeszcze

malują czerwonymi szminkami – a jakże – lubią się nosić

i stroić jak

pin-up girls – zakładają obcisłe jeansy, szpilki, kraciaste koszule.

dekolty odsłaniające ich nadęte, w rozmiarze 1,5

kilogramowego melona są nieznośnie, nieprzyjemnie

niecodzienne.

noszą chustki we włosach, ale palą te papierochy.

palą jak armaty! nieświeży oddech maskują gumami do żucia,

zazwyczaj nieskutecznie.



mają muskuły i tylko dla zmyły

chodzą do galerii podziwiać obrazy,

przedstawiające kłębowisko kwiatów i liści.

a wielkie to obrazy – że ho ho ho!



tatuują sobie na całym ciele owady, kaktusy,

butelki tequili i sekwoje.



stojąc u ich stóp można być pewnym, że nie będzie łatwo.

życie wielu z nas zamieni się w cyrk. skończymy wynosząc

śmieci.



choć z drugiej strony jest coś przemiłego w dużej głowie,

rozległym brzuchu, udach mogących pedałować godzinami.

wcisnąć się z wackiem między nie, udawać, że stało się w tej

kolejce, że można dobrze zarządzać tak ogromnym, trochę

zbytecznym ciałem jest naprawdę obiecującą perspektywą.



przecież jak one wstają i ruszają w drogę ziemia drży

w wyczuwalny sposób – no jak nie, jak tak – fascynujące

w..., no tak bardzo.



poza tym harują jak woły – budują domy drewniane,

zarządzają funduszami, sprzedają motocykle, mają góry

forsy na kontach i zdolność kredytową pozwalającą otworzyć

innowacyjny biznes w kilka miesięcy.

i co najważniejsze nie piją. przynajmniej nie codziennie.



/ CHCIAŁBYM JEŹDZIĆ NA NARTY, ALE NIE NA NARTACH /

to skromne marzenie, nie widzę sensu w omawianiu jego przyczyn.

powiedzmy, że widzę upadek, złamanie kości strzałkowej, mogę podejść i spytać – potrzebujesz pomocy? – mogę też pobawić się w takiego – a nie mówiłem? i po co ci to było? żałujesz? mam nadzieję, że tak! – można też nic nie zrobić, w końcu to dosyć wysoko.

albo wiem! można też martwić się, że plaża to to nie jest, i zauważyć, że nic nie widać, za to słychać jak zacierają dłonie i szepczą sobie do uszu – o, panie! to raj dla ortopedów! jestem tu od roku i stać mnie. utrzymuję dwie żony, trójkę i psa.

muszę przyznać, że pojękiwania obolałych ludzi nie robią na mnie odpowiedniego wrażenia. a niech ich wszystkich.

no czemu, ano temu o tym, bo co druga rwie się do nart, desek, a ja tego nie lubię. ale ludzi skaczących z wysokiej trampoliny na basenie też nie lubię.