ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (392) / 2020

Sabina Strózik,

TAM, GDZIE NAS NIE MA (ALBERT MANGUEL, GAINNI GUANDALUPI: 'SŁOWNIK MIEJSC WYOBRAŻONYCH')

A A A
„Słownik miejsc wyobrażonych” to przedsięwzięcie wprost niebywałe. Trudno wyobrazić sobie ogrom prac nad tomem – dotarcie do tekstów oryginalnych, tłumaczenie, redakcja, wybór elementów polskich, zebranie, wyselekcjonowanie, wydanie. Jan Gondowicz, chcąc uratować PIW, dokonał rzeczy niemalże niemożliwej. Chwała mu zarówno za ocalenie wydawnictwa, jak i za sięganie po tak ambitne inicjatywy. Wielkie uznanie należy się całej grupie tłumaczy, choć to raczej – jak zauważył Jerzy Franczak – „spora grupa tłumaczy i redaktorów, których właściwie nazwać wypadałoby współautorami” (Franczak 2020).

Sam zamysł pozycji takiej, jaką jest słownik, oznacza z góry zgodę na wieczny niedosyt, ale też możliwość ciągłego tworzenia. We wstępie zresztą zawarto zachętę do nadsyłania propozycji kolejnych lokacji, które mogłyby znaleźć się w tomie. Wciąż też na pewno nowe miejsca powstają w umysłach pisarzy. Jest więc słownik książką wiecznie otwartą, pomnikiem ludzkiej niewyczerpanej wyobraźni tworzącej światy lepsze, gorsze, ale dostępne tylko przez literaturę.

Myślałam, że czytanie słownika – tym bardziej w takich okolicznościach, które teraz uwięziły nas w domach – skaże mnie na nieprzebraną tęsknotę dotarcia do miejsc, do których dotrzeć się nie da, a raczej – da się jedynie za sprawą wycieczek lekturowych. Nic takiego się jednak nie stało. Nie miałam ochoty natychmiast wyruszać (do biblioteki) w poszukiwaniu znanych lub nieznanych dla mnie krain tajemniczych, zorganizowanych wedle prawideł zrodzonych w umyśle pisarzy. Zadziwiła mnie ta refleksja – dlaczego nie mam w sobie pragnienia, które jest naturalną reakcją czytelnika spragnionego wypraw, a nawet – zwykłego spaceru?

Słownik miejsc Tolkienowskich

Narażę się na pewno wyznaniem, że daleko mi do bycia fanką Tolkiena. Przyznaję jednak, że miejsce pisarza w tym przedsięwzięciu jest mu więcej niż należne. Tylko czy jego reprezentacja doprawdy musi być tak szeroka? Z czystej ciekawości wypisałam wszystkie strony (bo hasła zajęłyby pół tego omówienia), na których pojawiło się hasło związane z autorem „Władcy Pierścieni”: 46, 57, 63, 72, 110, 116, 122, 129, 137, 151, 166, 167, 171, 178, 184, 187, 188, 202, 206, 208, 220, 237, 257, 262, 270, 271, 274, 275 razy 2, 282, 284, 289, 290, 294, 297, 307, 315, 326, 336, 358, 429, 442, 453, 459, 476, 493, 511 razy 2, 519, 522 razy 2, 529, 540, 578, 600, 623 razy 2, 624, 655 razy 2, 659 razy 2, 668, 679, 701, 706, 718, 724, 729, 730, 752, 768, 785, 800, 803, 807, 811, 941.

Wobec tak ogromnej reprezentacji chyba musi dziwić, że hasła związane z Harrym Potterem czy Narnią pojawiają się… po dwa razy. Natomiast z Andrzejem Sapkowskim – wcale. Brak tego ostatniego dziwi szczególnie, skoro polskie wydanie wzbogacono o teksty polskie, o których będzie jeszcze mowa w dalszej części recenzji.

Nie będę utyskiwać, że próżno szukać w słowniku nieba, piekła i czyśćca – zaraz we wstępnie autorzy zastrzegają, że takie hasła się tu nie znajdą: „Wobec bezkresu urojonego wszechświata musieliśmy ze względów praktycznych wytyczyć pewne granice. Najpierw świadomie ograniczyliśmy się do miejsc, które podróżny ma szanse odwiedzić, wykluczyliśmy zatem wszelkie piekła oraz krainy z przyszłości, a także pozaziemskie” (s. 7). Rozumiem takie obostrzenie – wprost niemożliwe byłoby, aby tom uczynić jeszcze większym, 1001 stron (nieprzypadkowo, oczywiście) już stanowi ogromne czytelnicze zobowiązanie.

W tomie pojawiają się też filmy – choć słownik ufundowany jest głównie na literaturze. Filmowe inspiracje nieco zaskakują, nie ma o nich słowa w „Przedmowie” i wydaje się, że mógłby o nich powstać osobny tom (lub chociaż suplement), ale skoro jednak dobór materiału do książki oparty jest trochę na kaprysie, to i reprezentanci X muzy nie mogą dziwić. Zastanawiać może jedynie, dlaczego akurat takie tytuły znalazły się w książce. Reprezentantami są bowiem „Kacza zupa” w reżyserii Leo McCareya oraz polski „Kingsajz” Juliusza Machulskiego.

Niewidzialny Italo Calvino

Do Tolkiena jest mi daleko, za to do Itala Calvina – bardzo blisko. Jak więc w „Słowniku…” funkcjonuje ten literacki eksperymentator? Miast niewidzialnych jest u Calvina 55, w słowniku natomiast jedynie 16. Jaki klucz doboru obowiązywał – nie mam pojęcia. Ale jako wielbicielka talentu włoskiego pisarza muszę przyznać, że te fragmenty tomu interesowały mnie chyba najbardziej. A że podróż śladami Marco Polo po miastach, które znają „tylko odjazdy, a nie powroty” (Calvino 2013: 44), to moje marzenie, chciałam wiedzieć, czy książka Manguela i Guadelupiego ma moc zabrania mnie tam. Wydaje się, że słownikowe opisy są skróconą i odrobinę przeredagowaną wersją fragmentów zbioru Calvina. Tak, opisywany krajobraz tożsamy, opisy zwyczajów czy prawideł jednakowe, może niektóre stwierdzenia przesuwają się w sferę przypuszczeń (por. Izaurę [s. 328]) ale jednak pozbawione stylu Calvina tracą na uroku.

Oczywiście, przecież słownik z założenia jest dziełem w jakimś sensie odtwórczym i nie sposób oczekiwać, że każde hasło okaże się rozprawą z pełnym stanem badań. Zgadzam się z takim potencjalnym zarzutem. Problem w tym, że ten słownik ma pretensje do bycia dziełem literackim. I zbudowany został na zrębach cudzych tekstów. Nie jest leksykonem, który ma stricte objaśniać i odsyłać. Ma być tekstem samym w sobie, tyle, że zbudowanym z cudzej wyobraźni.

Polskie ślady

Cieszy obecność polskich śladów wśród zagranicznych światów wyobrażonych. W tomie możemy znaleźć Akademię Pana Kleksa, Osiełkowo Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Bergamuty Jana Brzechwy („Należy jednak uprzedzić podróżnych, że na wyspy owe bardzo trudno trafić, gdyż w ogóle ich nie ma” [s. 108]), Costaricanę Stanisława Lema, Hyrkanię Stanisława Ignacego Witkiewicza („sztuczne królestwo powołane jako enklawa skrajnych możliwości metafizycznych, socjotechnicznych, artystycznych, erotycznych i w ogóle: »jak poznasz wszystko, to się wściekniesz z rozkoszy i poczucia siły«” [s. 302]), Prawiek Olgi Tokarczuk („Bardzo rzadko ktoś z tej wsi wyjeżdża, jeszcze rzadziej zjawia się ktoś nowy” [s. 634]), Wyspę Balonową Witolda Gombrowicza („Turysta niegotów na czuły związek trądu z erotyzmem winien szukać ratunku w ucieczce, skierowanej jednak, jako że wyspa jest niewielka, nie horyzontalnie, lecz wertykalnie” [s. 819]), Wyspę Królów Aleksandra Wata i oczywiście, jedyną polską pozycję znajdującą się w oryginalnej wersji słownika, Sanatorium pod Klepsydrą Brunona Schulza. I chyba ta ostatnia pozycja budzi moje największe wątpliwości. Kto Schulza zna i wyznaje, od razu zrozumie, skąd moje wahania. Pozwolę sobie przytoczyć fragment hasła dotyczącego Schulzowskiego Sanatorium: „znajduje się we wschodniej Polsce. Bardzo trudno do niego dotrzeć. Kursuje tam tylko jeden pociąg raz na tydzień, a kolej nie jest najlepszej jakości. (…) Sanatorium znajduje się na dnie doliny, wchodzi się do niego przez most z chwiejnymi balustradami z brzozowych gałęzi. (…) Pewne doniesienia mówią, że miasto najechała niedawno nieprzyjacielska armia. Jej pojawienie się rozbudziło ambicje w niektórych niezadowolonych mieszkańcach – ubrani w czarne cywilne stroje z białymi rzemieniami skrzyżowanymi na piersi, uzbroili się w karabiny i zaczęli terroryzować miasto” (s. 682-683). Czy wielbiciele prozy Schulza odnajdą tu ślady tego, co naprawdę było Sanatorium pod Klepsydrą? Czy wystarczy podać wyznaczniki, geolokalizację, skrótowy strzępek fabuły, żeby móc kogoś zabrać do świata prozy Brunona Schulza? Czy taki (ba! – jakikolwiek) opis może pokusić się o reprezentację tekstu drohobyckiego pisarza? Czy może obiecać – i spełnić tę obietnicę?

Pojawiają się autorzy baśni, a raczej miejsca zamieszkania ich pięknych bohaterek – Zamek Królowej Śniegu, który opisywał Hans Christian Andersen, czy Zamek Śpiącej Królewny Jacoba i Wilhelma Grimmów. Swoją drogą ciekawe, jak bardzo bezimienne są to miejsca, a jak bardzo zdeterminowane przez obecność ich właścicielek.

Są w „Słowniku…” miejsca-oczywistości, miejsca-fundamenty wszelkich krain wyobrażonych. Trudno byłoby sobie wyobrazić (nomen omen) taką pozycję bez Atlantydy, Oz, Krainy Czarów, Doliny Muminków, Macondo czy Utopii, a nawet kolonii karnej – choć to nie miejsce, do którego jakikolwiek podróżnik chciałby się zapuścić. Jest także Jorge Luis Borges i jego Babel – tu autorzy słownika przestrzegają nas przed pomyłką i od razu nakazują: „nie mylić z biblijną wieżą Babel, opisaną w Księdze Rodzaju 11, 1-9” (s. 83). Dla porównania zestawię fragmenty prozy argentyńskiego pisarza i słownika. Borges w „Fikcjach” pisze: „Wszechświat (który inni nazywają Biblioteką) składa się z nieokreślonej, i być może nieskończonej, liczby sześciobocznych galerii, z obszernymi studniami wentylacyjnymi w środku, które ogrodzone są niziutkimi balustradami. Z każdej galerii widać piętra niższe i wyższe: nieskończenie. Układ galerii jest niezmienny. Dwadzieścia szaf na książki, po pięć szerokich szaf na każdy bok, wypełnia wszystkie boki prócz dwóch; ich wysokość, równa wysokości pięter, zaledwie przekracza wzrost przeciętnego bibliotekarza” (Borges 2019: 79). Autorzy „Słownika…”: „Babel – miasto o nieznanym położeniu geograficznym (…), słynące z biblioteki, zwanej przez niektórych Wszechświatem. Składa się ona z nieokreślonej, a może wręcz nieskończonej liczby sześciokątnych galerii, rozdzielonych przepastnymi szybami wentylacyjnymi i ogrodzonych niziutkimi poręczami. Z każdego sześciokąta widać ciągnące się jakby w nieskończoność górne i dolne piętra. Galerie urządzono według identycznego planu: dwadzieścia długich szaf, rozmieszczonych po pięć na jednej ścianie, zasłania wszystkie ściany prócz dwóch” (s. 83). Szukanie semantycznych różnic pozostawiam uwadze czytelników.

Jeden z problemów, jaki mam z tą książką, to fakt, że naprawdę pięknie skonstruowane opisy (naśladujące styl XIX-wiecznych beadekerów, przewodników dla spragnionych przygód podróżników) popadają w ironiczno-zabawny ton (tak, przynosi to czytelniczą satysfakcję) i nie ograniczają się do zarysowania świata przedstawionego rozmaitych utworów (nie jedynie powieści fantastycznych, choć faktycznie – takowe stanowią duży jej procent), ale streszczają też fabuły. Jak to przewodnik – opisuje to, co ciekawe w danym miejscu, tylko czy wielkie fabuły, których dotyka, mogą być ujęte w ramy krótkiej opowiastki? Czy taki skrót może nam faktycznie ten tekst przybliżyć? Znów ucieknę się do cytatu – tym razem wyjętego z hasła o Macondo, miejsca stworzonego przez Gabriela Garcíę Marqueza: „Jednym z najbardziej pamiętnych wydarzeń, jakie dotknęły Macondo, była epidemia bezsenności. Najgorsza w niej była nie sama niemożność zaśnięcia – albowiem ciało odpoczywałoby i tak – lecz postępujący zanik pamięci” (s. 467). „Sto lat samotności” skonstruowane tak, by czytelnika skonfundować i zagubić, aby oddać postępujący zanik pamięci, zmylić jakikolwiek zmysł orientacji, wciągnąć i zgubić, za żadne skarby nie objawi się w tym – tak, zręcznie napisanym – skrócie słownikowym.

Czytajcie, a nie znajdziecie

Wrócę na koniec jeszcze do Calvina, który w swoim tekście porusza temat niewyrażalności: „Ale rzekłbyś, że ich [Marco Polo i Kubłaj-chana – S.S.] porozumienie nie było już tak pełne jak kiedyś: rzecz jasna słowa służyły lepiej niż przedmioty i gesty do wyliczania tego, co najważniejsze dla każdej prowincji i miasta: zabytków, targowisk, obyczajów fauny i flory; jednakże kiedy Polo zaczynał mówić o tym, jakie może być życie w tych miejscach, dzień po dniu, wieczór po wieczorze, słowa przestawały wystarczać i stopniowo powracał do gestów, grymasów, spojrzeń” (Calvino 2013: 32).

Czy miejsce odarte z fabuły znaczy? Na pewno, ale na pewno też okazuje się o tyle uboższe. Słownik jest więc dziełem wielkim i pięknym – nie przymierzając, jak miejsca, które opisuje. Jest też jak one – pusty.

LITERATURA:

Borges J.L.: „Fikcje”. Przeł. A. Sobol-Jurczykowski, S. Zembrzuski. Warszawa 2019.

Calvino I.: „Niewidzialne miasta”. Przeł. A. Kreisberg. Warszawa 2013.

Franczak J.: „Wyobraźnia wyzwalająca”. http://www.miesiecznik.znak.com.pl/jerzy-franczak-wyobraznia-wyzwalajaca/.
Alberto Manguel, Gianni Guadalupi: „Słownik miejsc wyobrażonych”. Przeł. Piotr Bikont, Jan Gondowicz, Michał Kłobukowski, Jolanta Kozak, Maciej Płaza, Maciej Świerkocki. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 2019.