ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (394) / 2020

Zuzanna Sokołowska,

OBIEG FOTOGRAFII (DZIEWIT, PISAREK: 'OCALAĆ. ZOFIA RYDET A FOTOGRAFIA WERNAKULARNA')

A A A
Publikacja „Ocalać. Zofia Rydet a fotografia wernakularna” autorstwa Jakuba Dziewita i Adama Pisarka podejmuje istotny wątek w badaniach nad twórczością autorki legendarnego już „Zapisu socjologicznego”. A jest nim obieg fotografii, zarówno w kontekście historycznym, jak i społecznym. Książka, która trafia do czytelnika, jest pokłosiem prac badawczych w ramach grantu „Zofia Rydet. Dziedzictwo kulturowe i eksperyment fotograficzny” realizowanego w ramach Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Muszę przyznać, że kiedy sięgałam po tę lekturę, instynktownie spodziewałam się oczywistych i dobrze znanych już analiz związanych z fotografią Zofii Rydet, w których najczęściej przewijającym się tematem jest rejestracja ginącego świata, balsamowania go i utrwalania w czasie. Warto w tym miejscu także przypomnieć, że artystka kadrując na swoich zdjęciach wsie i ich mieszkańców, starała się nie tylko zapisać na nich rzeczywistość, która powoli zaczyna ustępować nowej, jeszcze dobrze nieoswojonej. Stanowiły one także pewnego rodzaju przedłużenie egzystencji artystki, obecności w świecie w momencie, kiedy jej życie dobiegnie końca. Jednak badacze skupili się na zupełnie innych zagadnieniach, które znacznie rozszerzają zakres interpretacyjny fotografii artystki. Ruszają tropem podróży Rydet, odtwarzając szczegółowo przede wszystkim trasę, jaką odbyła w 1980 roku w ramach pleneru fotograficznego organizowanego przez Rzeszowskie Towarzystwo Fotograficzne, w trakcie którego odwiedziła między innymi Błażową, Białkę czy Kąkolówkę.

Zdjęcia Rydet, pomimo pozornie wizualnej prostoty i charakterystycznych ujęć, na których mieszkańcy wsi pozują we wnętrzach własnych domów, bezpośrednio spoglądając w obiektyw, są niesłychanie wielowymiarowe i noszą w sobie pierwiastek osobistych historii, które wciąż są analizowane i odkrywane. To bez wątpienia udało się „ocalić” autorom książki, odsłaniającym nieco mniej znane fakty, także z życia Rydet, która aby wkraść się w łaski mieszkańców, uwiecznionych na jej fotografiach, często wmawiała im, że jej zdjęcia będzie oglądał sam papież. Anna Bohdziewicz, która towarzyszyła artystce w podróżach, podkreślała, że kadry Rydet były najczęściej po prostu wymuszane. Mogłoby się wydawać, że artystce chodziło tylko o zdjęcia, o jej własną historię i budowanie legendy. Jakub Dziewit i Adam Pisarek zwracają uwagę na stwierdzenie Alana Sekuly, który zauważył, że „u podstaw (…) fetyszyzowania i promocji człowieczeństwa artysty leży pewna pogarda dla „zwykłego” człowieczeństwa tych, którzy zostali sfotografowani. (…) Stają się oni innym, egzotycznymi istotami, przedmiotem kontemplacji. Być może nie byłoby to aż tak podejrzane, gdyby nie owa tendencja profesjonalnych dokumentalistów do kierowania swoich obiektywów niejako w dół, ku tym z niewielką władzą czy prestiżem” (s. 32) – podkreślał Sekula. Czy można zatem Rydet zarzucić poczucie wyższości wobec mieszkańców wsi? Zwłaszcza, że odbitki nigdy nie trafiły do osób, które zostały uwiecznione na jej fotografiach? Oczywiście, że nie. Oprócz zachłannej chęci rejestrowania wszystkiego, co mogła spotkać na swojej drodze, Rydet była po prostu tymi ludźmi autentycznie zafascynowana, darząc ich wielką sympatią i szacunkiem.

Zastanawiające w zachowaniu artystki było jednak to, że starała się swoje zdjęcia umieszczać jedynie w obiegu galerii sztuki, pomijając zupełnie mieszkańców wsi, dla których tego rodzaju odbitki mogły mieć charakter sentymentalny, rodzinny, stając się pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. I właśnie na tym wątku przede wszystkim skupiają się autorzy omawianej publikacji. Przyglądając się kadrom Rydet, zwrócili uwagę na występujące w nich zdjęcia rodzinne, które umieszczane były między innymi w kredensach, za szybą lub na stolikach, oprawionych w ramkę. To właśnie fotografia wernakularna buduje całą narrację książki Jakuba Dziewita i Adama Pisarka, którzy postanowili przyjrzeć się losom polskiej fotografii użytkowej i nieartystycznej. Ich badania dotyczą przede wszystkim Rzeszowszczyzny, odkrywając krok po kroku historię fotografii tego regionu. Autorzy podjęli trudny wysiłek ocalania przeszłości i odkrywania praktyk fotograficznych w małych miejscowościach, skazanych na pamięciowy niedowład. Poświęcili sporo czasu na rozmowach z mieszkańcami, którzy między innymi za pomocą zdjęć Zofii Rydet, zaczęli też na nowo zapoznawać się z historią regionu, w którym żyją.

Najciekawszymi rozdziałami książki są te, które opisują intymny, niezwykle głęboki związek, jaki zaczyna pojawiać się w kontekście oglądania starych zdjęć, będących zapisem rodzinnych wydarzeń, świąt, relacji, jakie łączą poszczególnych członków. Wszystko to uzmysławia, jak obraz jest w stanie budować tożsamość, nie tylko jednostkową, ale i społeczną, kulturową. Dziewit i Pisarek zwracają też uwagę na pewien szczególny kontekst, jaki związany jest ze współczesną fotografią, która zapisywana na nośnikach cyfrowych, nie jest już czymś trwałym, intensywnie eksplorowanym. Bardzo często kadry przechowywane na płytach lub pendrive’ach giną gdzieś w codziennym bałaganie lub ulegają zniszczeniu. Nie dowodzą już tym samym chęci balsamowania czasu, na którym tak bardzo zależało w swojej twórczości Rydet. Nonszalancja, z jaką dziś podchodzi się do powstawania obrazu, skupia się przede wszystkim na ekstrawertycznym pokazywaniu, a nie na rejestrowaniu, zapisywaniu śladów własnej egzystencji. Można odnieść wrażenie, że zdjęcia, które wykonywane są za pomocą przede wszystkim smartfona, nie służą już do archiwizowania przeszłości, tylko do eksploracji własnego self, co sprawia, że współcześnie mówi się częściej o tożsamości cyfrowej, niż tej materialnej, namacalnej, somatycznej.

Interesująco prezentują się także uwagi Dziewita i Pisarka o zbawczej roli fotografii w kontekście przemijania. „Zdjęcia zaświadczają, że mimo nieuchronności śmierci istnieje coś poza czasem. To przeszłość sama w sobie. Przeszłość konceptualizowana w oparciu o utrwalone w zachodnich kulturach o nachyleniu cyrograficznym wyobrażenie tekstu. Rozpatrywana w tych kategoriach razem z pamięcią staje się manuskryptem, który pomimo tego, że powstał w konkretnym czasie, trwa również poza nim. Aktualizowany i przywoływany we wciąż nowych kontekstach tworzy elastyczną wspólnotę czytających i wtajemniczonych” (s. 173). Refleksja ta zmusza także to przemyślenia tego, czy tego rodzaju manuskrypty, o których piszą badacze, będą w stanie stworzyć zdjęcia cyfrowe. Jeśli tak, to jaki one będą mieć charakter?

Książka „Ocalać. Zofia Rydet a fotografia wernakularna” to fascynujący zbiór mikrohistorii o wiejskich fotografach i zdjęciach, które można zbadać w powiększeniu dzięki tytanicznej wręcz pracy Dziewita i Pisarka. Autorzy przywracają pamięć zarówno o zapomnianych już praktykach tworzenia zdjęć, jak i ich historię, także tę rodzinną, prywatną, która przestaje być tylko przekazywaną anegdotą, ale staje się istotnym faktem, budującym tożsamość miejsca. Publikacja ta podkreśla również, jak wielowymiarowym zjawiskiem jest historia fotografii i jak w dalszym ciągu wiele jej aspektów pozostało do odkrycia. Trzeba też przyznać, że autorzy mimowolnie zachęcają czytelnika do przeczesania prywatnych archiwów zdjęć, nie tylko w celach ponownego odzyskiwania własnej biografii, ale także odnalezienia wyjątkowych kadrów albo pojedynczej odbitki. Takiej fotografii, na której została zapisana historia innego zdjęcia.
Jakub Dziewit, Adam Pisarek: „Ocalać. Zofia Rydet a fotografia wernakularna”. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2020.