ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (395) / 2020

Kamila Czaja,

NIEGRZECZNE DZIEWCZYNKI IDĄ TAM, GDZIE CHCĄ (MARCIN WICHA: 'ŁYSOL I STRUSIA. LEKCJE NIEGRZECZNOŚCI')

A A A
Wydawnictwo Mamania sprawiło fanom Marcina Wichy kolejną miłą niespodziankę. Po zeszłorocznej „Wielkiej księdze Klary”, czyli wznowieniu w jednym tomie „Proszę tego nie czytać!” (2011) i „Słowa na »szy«” (2012) oraz uzupełnieniu zbioru trzecią częścią opowieści o Klarze, „…i żarty się skończyły”, przypomniano opublikowaną pierwotnie w Znaku w 2013 roku książkę dla dzieci „Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności” (z ilustracjami autora). Na poziomie fabularnym to historia Strusi, grzecznej dziewczynki wybranej do programu polegającego na noszeniu „grzecznościomierza”. System edukacji, w którym tkwi bohaterka, to zresztą absolutny koszmar, portretowany przez Wichę czasem z ironią – jak wtedy, gdy dyrektorka bez cienia samoświadomości zachwala fakt, że „w zestawie jest także smycz z logo producenta” (s. 11) – a czasem w stylu, który przywodzi na myśl XIX-wieczne nowelki (rozdział o sadystycznej nauczycielce muzyki). Pokazuje autor nierówne wymagania („Chłopcy dostają szóstkę, jak zaśpiewają cokolwiek. Tylko dziewczynki muszą śpiewać ładnie” [s. 66]) i ośmiesza wiele rygorystycznych reguł, choćby w kontekście sytuacji, kiedy ubrać należy się do szkoły „nagalowo”, bo to „dzień nagalowy” (s. 40).

W takich realiach ugrzęzła Strusia, zawsze grzeczna i stawiana za wzór, co wzbudza niechęć rówieśników, a i ją wpędza w nie do końca jasny dla niej samej dyskomfort psychiczny. I wtedy wkracza kudłaty pies Łysol, pojawiający się zawsze wtedy, kiedy trzeba kogoś nauczyć, że grzeczność nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Rozmowy z nietypowym towarzyszem pozwalają Strusi zwerbalizować absurd jej dotychczasowego funkcjonowania, streszczony we fragmencie: „No więc… – zastanawiała się dziewczynka – grzeczność to jest, kiedy robisz coś, co inni by chcieli, żebyś zrobiła, a oni mówią »O, jaka grzeczna dziewczynka«” (s. 25). Gdyby kogoś taki wywrotowy przekaz w dziecięcej literaturze martwił, jako „okoliczność łagodzącą” wskazać trzeba, że Łysol potrafi być grzeczny – kiedy przyjdzie do spełniania życzenia starego fryzjera, pies zrobi wszystko, żeby marzącego nie urazić, i poświeci się, by sprawić marzycielowi przyjemność. Co więcej, w innym miejscu powie wprost: „Trzeba odróżniać niegrzeczność od robienia komuś przykrości” (s. 80). Sęk w tym, że grzeczność nie może być równoznaczna ze zniewoleniem. Gdy tylko Strusia porzuci niektóre skrupuły, okaże się, że przygoda czeka za każdym rogiem. I cały świat może być „Muzeum Wyobraźni” – nie tylko muzeum o takiej nazwie, do którego wybierze się klasa bohaterki na wycieczkę. Dzięki interwencji Łysola niezapomnianą.

„Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności” to historyjki lekkie, mimo trudnego otoczenia bohaterki pełne pozytywnej energii. Na wszystko znajdzie się sposób, a jeśli postacie nie poradzą sobie same, coś wymyśli ujawniający się tu wielokrotnie narrator. Scenariusze wydarzeń mogą się dorosłym czytelnikom wydać dość naiwne, oparte na pewnym wzorze, typowo baśniowe – nie tylko dlatego, że prym wiedzie gadający pies pojawiający się znikąd. Ale też jest to jednak książka głównie dla dzieciaków, które znajdą w niej dla siebie dodatkowe atrakcje: rysunki, które można pokolorować, historyjkę do samodzielnego wypełnienia. Może nieco mniej tu puszczania oka do dorosłego odbiorcy niż w przypadku opowieści o Klarze, ale też się zdarza, i to nie tylko w ostrej satyrze na system (szkolny). Czasem bawi się Wicha językiem w wyjątkowy sposób. Moja ulubiona fraza to reakcja kibiców na meczu piłkarskim, w którym na boisku oprócz graczy są… dodatkowe „zestawy” ich nóg, które opuściły album Strusi i zyskały własne życie: „– Czyja nózia, czyja nózia! – skandowali zachwyceni kibice” (s. 97). Pojawiają się i inne aluzje. Kiedy Łysol i adeptka niegrzeczności trafiają do sklepu z artykułami dla psów, myśląc, że zobaczą sztukę („ART. DLA PSÓW”), czytamy: „Była tam rzeźba przedstawiająca puszkę z karmą (Strusia miała wrażenie, że kiedyś słyszała o podobnym obrazie)” (s. 42). A do tego dochodzi poziom metaliteracki, w tym narrator wyjaśniający: „A ja jestem narratorem. To znaczy, że opowiadam całą historię” albo uczący, że dobry styl wymaga unikania powtórzeń słów w bliskim sąsiedztwie.

Dorośli nie powinni się przy lekturze nudzić, nawet jeśli ich poziom zaangażowania w samą fabułę będzie mniejszy niż przy losach Klary, w których nieco głębiej portretowano życie również pokolenia rodziców. Tu mamy przede wszystkim mądrą, pełną wyobraźni antyszkolną baśń z morałem. Wydaje mi się jednak, że ten morał i dorosłym może się przydać. Po pierwsze, by nie byli wobec dzieci takimi dorosłymi, jak ci „napisani” przez Wichę. A po drugie, by zastanowili się, czy sami w swoim życiu nie wpadli w pułapkę pomylenia grzeczności z „uwiądem wyobraźni” (Jacek Kaczmarski) i zgodą na zewnątrzsterowność.
Marcin Wicha: „Łysol i Strusia. Lekcje niegrzeczności”. Wydanie drugie. Wydawnictwo Mamania. Warszawa 2020