ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (401) / 2020

Patryk Szaj,

WASTE LAND (STANISŁAW ŁUBIEŃSKI: 'KSIĄŻKA O ŚMIECIACH')

A A A
Każdemu, kto wpadł kiedyś na ten dziwny pomysł, aby wziąć na spacer worek i zbierać wszystkie napotkane po drodze śmieci, musiały towarzyszyć nieprzyjemnie ambiwalentne emocje: radość z dobrze spełnionego obowiązku moralnego pomieszana z – chyba jednak przeważającym – poczuciem beznadziei, gdy kilkunastolitrowa torba zapełniała się po 10 minutach. Świat, w którym żyjemy, a ściślej rzecz ujmując: jego ludzki wycinek, który zwykliśmy brać za całość, jest organicznie zależny od produkowanych przez siebie odpadów. Wiedział to już Zygmunt Bauman, gdy na przykład w „Konsumowaniu życia” (2009) pisał o utowarowieniu relacji międzyludzkich i o marnotrawstwie wpisanym w porządek płynnej nowoczesności. Wie to także Stanisław Łubieński, autor „Książki o śmieciach”, równoważący swe (niedoskonałe, tak jak moje i twoje) starania o zmniejszenie własnego śladu węglowego przekonaniem o konieczności głębokich zmian systemowych.

Timothy Morton, jeden z teoretyków epoki antropocenu, ukuł kiedyś pojęcie, które wydaje mi się bardzo na miejscu, gdy mowa o odpadach: ontological U-bend (Morton 2013: 115), co można przetłumaczyć jako „ontologię kolanka” lub „ontologię spłuczki”. Nie trzeba ani specjalnie głębokiej wyobraźni, ani znakomitego przygotowania filozoficznego, by zrozumieć ten obrazowy termin: ontological U-bend to po prostu sposób myślenia stojący za przekonaniem, że coś, co znika z naszych oczu, przestaje istnieć. Spłukany papier toaletowy czy resztki jedzenia wylane do zlewu (pozornie) nie są już naszym problemem. Analogiczny stosunek mamy do wszystkich odpadów: z chwilą, gdy trafiają do osiedlowego kosza lub zostają odebrane przez firmę zajmującą się ich wywozem, przestają zaprzątać nam głowę.

Choć w „Książce o śmieciach” próżno szukać odwołań do Mortona, stanowi ona swego rodzaju krytyczną rozprawę z „ontologią kolanka”. Co rusz przekonuje (że też nadal trzeba przekonywać…), że śmieci – te produkowane przez gospodarstwa domowe, ale jeszcze bardziej te cywilizacyjne, te plastikowe, ale i te mniej oczywiste, takie jak gazy cieplarniane – są realnym problemem, zbyt długo już spuszczanym w niepamięć przez nasze mentalne spłuczki.

Tom Łubieńskiego nie jest jednak kompendium wiedzy o odpadach, można o nim myśleć raczej jako o podróży na „ciemną stronę księżyca” (s. 10): niewidoczną na co dzień, a skrywającą obrzydliwe sekrety. Poszczególne rozdziały mierzą się z (wybranymi może dość arbitralnie, ale dającymi dobry obraz całokształtu zagadnienia) wyimkami strukturalnego problemu, jaki cywilizacja późnego kapitalizmu ma z odpadami. Strukturalnego, gdyż nie polega on po prostu na braku pomysłu, jak poradzić sobie ze śmieciami. Rzecz w tym, że samo ich istnienie to namacalny przykład typowej dla kapitalizmu strategii eksternalizacji kosztów. W praktyce działa ona tak: dzięki taniemu jednorazowemu opakowaniu z tworzywa sztucznego mogę zapewnić produktowi większą trwałość, ergo wyprodukować go więcej i transportować go na większe odległości, ergo więcej na nim zarobić (internalizacja zysków), a to, co się stanie z owym opakowaniem, zrzucam na cudze barki: podatników opłacających usługi publiczne; krajów tak zwanego Trzeciego Świata, gdzie bogaty Zachód wysyła miliony ton swych śmieci; kilku(nastu) kolejnych pokoleń, które będą musiały czekać, aż moja butelka PET po wodzie mineralnej w końcu się rozłoży (eksternalizacja kosztów).

Teoretyczne rozważania nie interesują jednak Łubieńskiego aż tak bardzo. Woli on – choć nie wiem, czy „woli” to właściwe określenie – kontakt z materialnymi odpadami takimi jak filtry po papierosach – najpospolitszy śmieć świata, puszka po dichlorfosie wyprodukowanym w 1991 roku, jeszcze w Związku Radzieckim, czy „małe muzeum postępu”: stare modele telefonów komórkowych, kable i ładowarki trzymane we własnej szufladzie (któż z nas nie składuje ich w ten sposób?).

Odpady nie zawsze stanowiły stały element krajobrazu. Tak naprawdę ich historia jest bardzo krótka: rozpoczyna się wraz z rewolucją przemysłową, która znacznie ułatwiła masową produkcję rzeczy. Do XIX wieku ludzkość praktycznie nie wytwarzała śmieci: trudne do wydobycia cenne metale oszczędzano i wielokrotnie przetapiano (nie-nowocześni mogliby powiedzieć: „praktykowaliśmy recykling, zanim to było modne”). Jak pisze Łubieński, jednym z pierwszych prawdziwie jednorazowych przedmiotów były podpaski, agresywnie reklamowane w amerykańskiej prasie międzywojennej. Już wtedy kształtował się słynny (osławiony?) „amerykański styl życia”, a kolejny krok milowy na drodze do jego przypieczętowania postawiła firma General Motors, która od pierwszej połowy lat 20. XX wieku co roku wypuszczała na rynek nowy model samochodu. Wielki Wybuch kosmosu jednorazowości nastąpił natomiast w latach 50. Słynna okładka „Life Magazine” z 1955 roku z rodziną „uwiecznioną w radośnie beztroskim geście rozrzucania plastikowych talerzyków, kubków, kubeczków, kubełków, tacek, misek, noży, widelców, łyżek i czegoś tam jeszcze” (s. 60) usankcjonowała panującą dziś niepodzielnie ideologię throwaway living, nie przykładając żadnej wagi do tego, że „w końcu ktoś będzie musiał posprzątać bałagan” (s. 62).

No i nadszedł ów koniec – epoka „plastikocenu” (np. Bińczyk 2018: 78) naznaczona geologicznym oddziaływaniem tworzyw sztucznych do tego stopnia, że zaczęły one formować nowy typ skały: plastiglomerat. Tak oto staliśmy się równocześnie „beneficjentami, ofiarami i zakładnikami” (s. 59) plastiku, nie wiedząc nawet, że za tym zbiorczym terminem skrywają się tysiące polimerów o różnych – nieznanych nam w pełni! – właściwościach.

Swoją drogą, jest coś diabolicznego w angielskim słowie disposable, oznaczającym zarówno „jednorazowość”, jak i „rozporządzalność”. Istnieje więc disposable plastic – jednorazowy plastik (pozornie) czyniący nasze życie łatwiejszym, ale istnieją też disposable animals – rozporządzalne zwierzęta, które wykorzystujemy i zabijamy w (wątpliwym) majestacie prawa. Nie sądzę, by ta dwuznaczność była przypadkowa. Jednorazowość i rozporządzalność to w istocie dwie strony tej samej – coraz bardziej psutej – monety: kapitalistycznego rozumu instrumentalnego nastawionego na zysk tu i teraz, nieważne, jakim (ważne jednak, że cudzym oraz ukrytym) kosztem.

Pierwszy rozdział „Książki o śmieciach” ma w sobie coś z dziennikarstwa śledczego. Łubieński mierzy się w nim z dość nieoczywistym śmieciem: amunicją myśliwską, stanowiącą główne źródło zanieczyszczenia środowiska toksycznym ołowiem. Wiele z ptaków, do jakich strzelają myśliwi, nie ginie od razu – ze śrutem zalegającym w piersiach i skrzydłach padają łatwym łupem drapieżników. Te z kolei wraz ze swymi ofiarami nieświadomie zjadają ołów. Inne ptaki wodne połykają śrut leżący na brzegach i na dnie zbiorników. W konsekwencji zatrucie metalami ciężkimi jest wśród nich powszechne. Tymczasem choć z powodu toksyczności ołowiu zniknęły już benzyna ołowiowa czy farba z bielą ołowianą, amunicja myśliwska wypełniona tym metalem nadal pozostaje całkowicie legalna. Dlatego nie ma przesady w retorycznym pytaniu: „Czym jest polowanie ołowianym śrutem, jeśli nie usankcjonowanym zaśmiecaniem środowiska neurotoksyną?” (s. 34).

Następnie Łubieński opisuje wpływ odpadów na ekosystemy morskie. Wielka Pacyficzna Plama Śmieci i kilka innych miejsc, w których prądy oceaniczne koncentrują spływające do mórz nieczystości, „gubienie” kontenerów przez transportujące je między kontynentami kontenerowce, mikroplastik i nanoplastik w ciałach ryb, ssaków i ptaków morskich (najprawdopodobniej zaburzający ich komunikację chemiczną), a także pozostałości sieci rybackich w gniazdach tych ostatnich, na przykład głuptaków (początkowo bardzo pomocne, później stające się śmiertelną, pętającą zwierzęta pułapką) – oto elementy zanieczyszczenia wód morskich, jakie wskazuje autor „Książki o śmieciach”. Nie od rzeczy byłoby pewnie uzupełnienie ich o jeszcze jeden odpad: gazy cieplarniane, koncentrujące się wprawdzie w atmosferze, ale wpływające na bezprecedensowe zakwaszenie absorbujących je oceanów. Co jednak ważne, Łubieński podkreśla konieczność wywierania presji na korporacje, a nie na uzależnionych od nich konsumentów. Najważniejszym śmieciem pływającym po oceanach są pozostałości poliamidowych lub polipropylenowych sieci rybackich (obejmujące 46% masy Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci) i właśnie one, a nie niesławne plastikowe słomki, stanowią istotę problemu, którą próbują ukryć „wielcy zaśmiecacze”.

„Ontologia kolanka” jest przez Łubieńskiego wprost dekonstruowana w rozdziale, w którym próbuje on przyjrzeć się życiu, jakie wiodą nasze śmieci, gdy już zostaną odebrane przez firmy zajmujące się ich wywozem. Autor przede wszystkim wskazuje na pozorność istniejących rozwiązań systemowych. Tak naprawdę nie wiemy, co stanie się z posegregowanymi przez nas odpadami – jest bardzo prawdopodobne, że firma, która wygrała przetarg na ich utylizację akurat w naszej gminie, nie posiada właściwej infrastruktury do poddania ich recyklingowi, więc kończą one albo w spalarniach, albo na wysypiskach. To nie tylko polski problem: „jedynie 9% wyprodukowanego przez ludzkość plastiku zostało zrecyklingowane” (s. 132). Co się dzieje z resztą? Bogaty Zachód transportuje ją, zwykle zresztą nielegalnie, do krajów tak zwanego Trzeciego Świata. Łubieński zwraca też uwagę na kompletnie pomijany w debacie publicznej fakt, iż odkąd Chiny przestały przyjmować śmieci z Europy, te masowo napływają również do Polski. Stąd fala pożarów składowisk, jaka przetoczyła się przez nasz kraj w 2018 roku – zamiast odpady segregować, po prostu je spalano (zob. Duszczenko 2018). Tak w praktyce wygląda słynne „wstawanie z kolan”.

Mało? Prawdziwym wcieleniem współczesnego neokolonializmu są elektrośmieci, i to na długo przed tym, nim trafią na wysypiska. By się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na proces wydobycia metali ziem rzadkich takich jak koltan – niezbędny element naszych smartfonów. Odbywa się ono w niewolniczych warunkach w państwach afrykańskich, głównie w Demokratycznej Republice Konga, co amerykański raper i slamer Saul Williams porównał parę lat temu w spoken wordowym „Coltan As Cotton” (2015) do pracy czarnoskórych niewolników na plantacjach bawełny. Na drugim końcu tego łańcucha znajdują się natomiast wysypiska elektrośmieci, spośród których najbardziej znane jest to w stolicy Ghany, Akrze. Jak pisze Łubieński, z Unii Europejskiej co roku wyjeżdża 1,3 miliardów ton nieudokumentowanych elektrośmieci, a liczba ta na pewno nie zmaleje – zgodnie z przewidywaniami w 2025 roku aż 6 miliardów ludzi znajdzie się w posiadaniu smartfonów, a wziąwszy pod uwagę politykę planned obsolescence, czyli systemowego sprzyjania kupowaniu nowych urządzeń, możemy się spodziewać, że sterty starych komputerów, telefonów, tabletów, pralek, telewizorów będą rosnąć w tempie wykładniczym. Innym aspektem tego zjawiska, niepodejmowanym przez Łubieńskiego, jest wyczerpywanie się surowców, o czym przeczytać można na przykład w „Wydobyciu” Ugo Bardiego (2018). Jedna z nielicznych dobrych wiadomości jest taka, że giganci technologiczni – Apple, Google, Tesla, Microsoft i Dell – pod koniec 2019 roku zostali pozwani za niewolniczą pracę dzieci w kongijskich kopalniach kobaltu, czyli kluczowego składnika baterii litowo-jonowych wykorzystywanych w smartfonach i w samochodach elektrycznych.

„Książka o śmieciach” przygląda się też śmieciowej sztuce (swoją drogą, nurt ten mógłby się nazywać „litternictwem”) – od jej narodzin związanych z ruchem dada, po prace Diany Lelonek i prowadzone przez nią w Poznaniu „Center of Living Things”. Trochę szkoda, że nie znalazło się tu miejsce dla Tadeusza Różewicza, piszącego o „śmietniku cywilizacji” już w latach 60. XX wieku („Stara kobieta wysiaduje”; zob. też Różewicz, Hawałej 2016), ale i tak rozdział ten jest dobrą odskocznią od przygnębiających realiów…

…które powracają ze zdwojoną siłą w ostatniej – chyba najbardziej przejmującej – części „Książki o śmieciach”, zatytułowanej „Nerwica ekologiczna”. Za nazwą tą kryje się „choroba” podobna do depresji klimatycznej, zapewne nierzadko z nią współwystępująca. Objawy? Może opiszę swoje, gdyż i ja diagnozuję ją u siebie: poczucie winy pomieszane z poczuciem bezradności, obsesyjne sprawdzanie, czy produkt zwiera olej palmowy, unikanie podróży samolotem i samochodem, wyrzuty sumienia z powodu niemalejącej liczby plastikowych odpadów we własnym koszu, kupowanie droższych produktów w sklepie zero waste zamiast tańszych, supermarketowych, opakowanych w tworzywa sztuczne, złość na ludzi jedzących mięso i produkty odzwierzęce, ale jeszcze większa złość na decydentów i wielkie korporacje, które zrzucają odpowiedzialność na pojedynczych konsumentów: na kampanie zachęcające do oszczędzania wody w gospodarstwach domowych, a przemilczające fakt, że 70% zasobów wodnych zużywa przemysł, na greenwashing firm odzieżowych namawiających do przynoszenia do swych sklepów starych ubrań, a co roku spalających niesprzedane resztki kolekcji, na rządy snujące plany przekształcenia rzek w drogi wodne…

Można by tak jeszcze bardzo długo. I mnie trudno się śpi w cieniu katastrofy. Złe wiadomości to także moja codzienność. Też wydaje mi się, że „tylko głusi nie słyszą trąb apokalipsy” (s. 241), choć chyba jeszcze bardziej niż Łubieński niepokoję się tym, że głuchota wciąż dotyka zbyt wielu ludzi.

Jeśli to, jak myślimy o odpadach cywilizacyjnych, jest przejawem „ontologii kolanka”, to same śmieci okazują się – by odwołać się do jeszcze jednego terminu Timothy’ego Mortona – „hiperobiektami” (2013). Amerykański filozof nazywa tak wytwory antropocenu, nad którymi utraciliśmy kontrolę i które przekraczają nasze zdolności poznawcze: są na tyle potężne i długotrwałe, że trzeba o nich myśleć w skali geologicznej, a nie ludzkiej. Przykład hiperobiektu stanowią gazy cieplarniane – emitowane dziś, pozostaną w atmosferze przez setki tysięcy lat, być może dużo dłużej, niż istnieć będzie gatunek ludzki.

Stanisław Łubieński daje dużo dowodów na hiperobiektowość śmieci, zwłaszcza tych z tworzyw sztucznych: jednorazowych przedmiotów z praktycznie niezniszczalnych materiałów, rozpadających się na coraz mniejsze cząsteczki, ale bynajmniej nie rozkładających się. Problem tkwi zresztą nie tylko w długowieczności plastików, ale i w tym, że najzwyczajniej w świecie nie wiemy, jak wygląda schemat ich rozpadu: nie mamy pojęcia, co się z nimi stanie za 50, 100, 200, 500 lat. Do plastikowych odpadów jak ulał pasuje więc sąd, jaki Marcin Popkiewicz wypowiedział w odniesieniu do gazów cieplarnianych – śmieci wyrzucanych przez nas do ziemskiej atmosfery: „Przeprowadzamy bezprecedensowy eksperyment geoinżynieryjny na skalę globalną, nie mając pojęcia, co właściwie robimy” (Popkiewicz 2016: 393).

Śmieci są hiperobiektami także ze względu na nieprzewidziane skutki uboczne ich istnienia. Jak to ujmuje Łubieński, wydaje się nieraz, że odpady buntują się przeciw swemu stwórcy. Dzieje się tak na przykład wtedy, gdy wirus dengi – wcześniej niemal zwalczony – spektakularnie się odradza, gdyż przenoszące go komary znalazły idealne miejsca do składania jaj: puszki, opony, butelki i opakowania plastikowe (s. 147). Nie wspominając nawet o wyciekach odpadów radioaktywnych z elektrowni jądrowych. Chciałoby się napisać, że wisi nad nami ekologiczny miecz Damoklesa, który sami nad sobą zawiesiliśmy, ale ta metafora oddaje tylko część prawdy. Śmieci są też bowiem olbrzymim zagrożeniem dla zwierząt pozaludzkich, roślin, albo po prostu: dla całej biosfery. Dzielimy wspólny los, jednak odpowiedzialność zań ponosi tylko jeden gatunek: Homo sapiens.

Literatura:

Bardi U.: „Wydobycie. Jak poszukiwanie bogactw mineralnych pustoszy naszą planetę”. Przeł. J. Bednarek. Warszawa 2018.

Bauman Z.: „Konsumowanie życia”. Przeł. M. Wyrwas-Wiśniewska. Kraków 2009.

Bińczyk E.: „Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu”. Warszawa 2018.

Duszczenko D.: „Płonie państwo z kartonu”. https://krytykapolityczna.pl/kraj/pozary-podpalenia-smietniska-komentarz/. 2018.

Morton T.: „Hyperobjects: Philosophy and Ecology after the End of the World”. Minneapolis, London 2013.

Popkiewicz M.: „Świat na rozdrożu”. Katowice 2016.

Różewicz T., Hawałej A.: „Śmietnik”. Red. i oprac. J. Borowiec. Wrocław 2016.

Williams S.: „Coltan As Cotton”. https://www.youtube.com/watch?v=UXE0ZT-0Nxo. 2015.
Stanisław Łubieński: „Książka o śmieciach”. Wydawnictwo Agora. Warszawa 2020.