ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (406) / 2020

Przemysław Pieniążek,

W ODORKOWIE BEZ ZMIAN (OLGERD DZIECHCIARZ: 'ZAPOLSKI')

A A A
Wielkopolski był odorkowskim poetą i prozaikiem, którego życie upływało pod znakiem niekończącej się szarpaniny zarówno z najróżniejszymi instytucjami wychowawczymi oraz bezduszną machiną biurokracji, jak i z niemożnością sprostania własnym, wcale nie tak bardzo wygórowanym ambicjom. Małopolski był z kolei niepokornym rencistą, który nigdy nie wahał się artykułować tego, co aktualnie leżało mu na wątrobie (a było tego sporo).

Teraz pora na Konrada Zapolskiego: specjalistę do spraw różnych i wyjątkowych zatrudnionego w Wydziale Ogólnym Starostwa Powiatowego z siedzibą w Odorkowie. „Jestem człowiekiem niezwracającym uwagi. I to w dwójnasób. Nie zwracam uwagi na siebie i staram się, żeby inni nie zwracali jej na mnie” (s. 7) – przekonuje protagonista, wyrażając swój sprzeciw wobec stwierdzenia, że nie ma ludzi niewidzialnych. Jak słusznie zauważa bowiem bohater powieści Olgerda Dziechciarza, takich ludzi po prostu nie widać, na co zresztą wskazuje powyższe określenie.

Olkuski prozaik, poeta, felietonista i bloger serwuje swoim czytelnikom kolejną opowieść, której fabuła osadzona została w pejzażu fikcyjnego, a jednak wielu z nas doskonale znanego Odorkowa. Zły dzień może sprzyjać kontemplacjom, choć równie prawdopodobne jest to, że takiego dnia czeka na nas seria niefortunnych zdarzeń, na przykład nie zabraknie spotkań z osobami, których absolutnie nie chcielibyśmy/nie powinniśmy spotkać. Jeden z „tych” dni stał się właśnie udziałem Zapolskiego, którego rutynowa podróż do pracy okazuje się punktem wyjścia kameralnej odysei z udziałem przebogatej galerii specyficznych dramatis personae.

W „Wielkopolskim” autor „Ubytu” z właściwym sobie wdziękiem i pazurem rozprawiał się z zaściankową mentalnością, biorąc przy tym pod lupę narodowe mity oraz wrodzoną inklinację rodaków do hołubienia martyrologicznych postaw. Równocześnie Dziechciarz w niebanalny sposób próbował stworzyć definicję zdrowo pojętego (także lokalnego) patriotyzmu. Skrzący się od grubej warstwy absurdalnych, ciętych i błyskotliwych skojarzeń „Małopolski” również przemycał poważne spostrzeżenia na temat narodowej mitologii czy kondycji rodzimego życia społecznego, nie stroniąc przy tym od (zaprawionych goryczką) refleksji odnoszących się do sfery rodzimej polityki, kultury oraz świata mediów.

Absurdalna, chwilami nieco oniryczna eskapada Zapolskiego zachęca natomiast do stawiania pytań o samotność, dzisiejszą definicję „małej stabilizacji” oraz o (rozumiane zarówno w skali mikro, jak i makro) nasze miejsce w świecie. „Chcąc nie chcąc, zacząłem się w sobie zapadać, jakbym się miał skurczyć do rozmiaru nie ciała z krwi i kości przyobleczonego w skórę, ale nieledwie serca zawiniętego w worek osierdziowy; pomyślałem, i była to ostania myśl, jako taka trzeźwa, że – kto wie – czy ta słabość, to zniechęcenie do działania, ta bierność, te stany ciała i ducha, które mnie dopadły tu, na tych oblodzonych schodach wiodących do urzędu, nie są na tę chwilę najlepszym rozwiązaniem mojej katastrofalnej sytuacji, tej pętli, w jaką wpadłem – jak przypuszczałem – za przyczyną wszechobecnej inercji, której wszyscyśmy się poddali, a która zwie się rzeczywistością” (s. 231) – przekonuje narrator tej z ducha fragmentarycznej, równie zabawnej, co skłaniającej do (auto)refleksji powieści.

Kolejne etapy wędrówki protagonisty przeplatane są treścią urzędowych pism przygotowywanych przez bądź adresowanych do tytułowego bohatera, słusznie (?) domagającego się podwyżki (w końcu otrzymał już Nagrodę Pracownika Dnia, Tygodnia, Miesiąca, Kwartału i Roku, zaś jego zdjęcie umieszczono na tablicy Zasłużonych Pracowników Urzędu znajdującej się zaraz przy wejściu do męskiej toalety) oraz szeroko pojętego zrozumienia.

Dziechciarz niezmiennie pół żartem pół serio pyta o przyczyny naszej – często bezinteresownej – niechęci do bliźnich, diagnozując powody osłabienia więzi międzyludzkich stawiając nas samych (Pana, Panią, Społeczeństwo) przed krzywym zwierciadłem, z którego z powodzeniem korzystali i Stanisław Bareja, i załoga Latającego Cyrku Monty Pythona. Myślę, że autor kultowego „Misia” (1981) nie raz uśmiechnąłby się w trakcie lektury „Zapolskiego”, w którym olkuski literat znów potwierdził swój dryg do przedstawiania smakowitych scenek rodzajowych rozgrywających się w lokalach małej gastronomii – choć w recenzowanym dziele zdecydowanie mocnym akcentem jest wizyta w miejskim szalecie. Ale zapewniam: humor w tej książce zdecydowanie nie jest klozetowy.

„Podobieństwo wymyślonych na potrzeby tej historii postaci do żyjących osób, jest przypadkowe, więc wszelkie analogie można zrzucić na karb bezspornego faktu, że ludzie w tak niedostatecznym stopniu się od siebie różnią” (s. 5). Jak to u Dziechciarza – zawsze w punkt.
Olgerd Dziechciarz: „Zapolski”. Fundacja Kultury AFRONT. Bukowno 2020.