ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (418) / 2021

Sławomir Iwasiów,

GATUNEK ZAGROŻONY (ANDRZEJ HORUBAŁA: 'WDOWA SMOLEŃSKA ALBO NIEFART')

A A A
Nowa powieść Andrzeja Horubały, zatytułowana „Wdowa smoleńska albo niefart”, zapowiada zdekonstruowanie mechanizmów funkcjonowania mitów narosłych wokół katastrofy smoleńskiej, ale nie do końca tę obietnicę spełnia. Dlaczego? Moje przeczucie jest następujące: obserwujemy zmianę paradygmatu funkcjonowania powieści i osłabienie siły społecznego oddziaływania literatury (w tym wypadku ważnego dla polskiej tradycji XX i XXI wieku podgatunku: powieści politycznej). Narracja Horubały, jakkolwiek pod wieloma względami bardzo dobra, to jeden z wielu symptomów tych przemian.

Konserwatysta naszych czasów

Horubała to ciekawa postać na horyzoncie literatury polskiej po 1989 roku: z wykształcenia polonista, opozycjonista w latach 80., z zawodu dziennikarz prasowy i telewizyjny (w latach 90. jeden z „Pampersów”), znany szerzej jako krytyk literacki, publicysta, autor prozy z nurtu, najogólniej rzecz ujmując, political fiction, ponadto niekryjący się ze swoim katolicyzmem i poglądami konserwatywnymi – zalicza się go wobec tego do prawej strony literackiej sceny. „Wdowa smoleńska”, jak chcą niektórzy krytycy komentujący powieść, mogłaby nie tyle zmienić takie postrzeganie twórczości Horubały, ile w jakimś sensie skorygować jego miejsce na literackiej mapie idei (tak pisali choćby Marcin Kube na łamach „Rzeczypospolitej” czy Jan Wróbel w „Dzienniku Gazecie Prawnej”). Jak to możliwe? O tym nadmienię w dalszej części – teraz wspomnę tylko, że bohater „Wdowy smoleńskiej” to taki konserwatysta, który z pełną świadomością stara się swój światopogląd umieścić na szerszym tle przemian społecznych XXI wieku. I w jakimś sensie ponosi gigantyczną porażkę – dla konserwatystów nie ma bowiem miejsca w spolaryzowanej, „murem podzielonej” Polsce, gdzie podatny grunt znajdują skrajności oraz radykalizmy, a wszystko, co pomiędzy, ginie w próżni niedostrzeżenia.

Wrócę na moment do biobibliografii Horubały. Maciej Urbanowski w książce „Dezerterzy i żołnierze. Szkice o literaturze polskiej 1991–2006” (2007) napisał, że niełatwo autora „Umoczonych” tak po prostu ustawić w jednym szeregu z twórcami na swój sposób prawicowymi, jak Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein czy Cezary Michalski (przy czym każdy z nich nie tylko się od siebie różni, ale też każdy z nich jest dzisiaj w zupełnie innym miejscu pisarskiej oraz ideowej kariery). Już w powieściach „Farciarz” czy „Umoczeni” Horubała krytykował brudne rozgrywki polityczne rządzących (co zapewne wzięło się z obserwacji uczestniczącej podczas prac w sztabie wyborczym AWS i Mariana Krzaklewskiego), a zamiast tego podejmował zagadnienia obyczajowe, społeczne czy religijne, będące częścią myślenia konserwatywnego. Przemysław Czapliński w „Polsce do wymiany” ukazywał „Umoczonych” na tle takich powieści politycznych, jak „Jezioro radykałów” Cezarego Michalskiego, „Pogoda dla wszystkich” Marka Ławrynowicza czy „Żona prezydenta” Stefana Chwina, w których jednym z głównych wątków jest medialny spektakl kampanii wyborczych.

Można było wtedy, to znaczy w okolicach wydania „Farciarza” (2003) oraz „Umoczonych” (2004), jeszcze przed rokiem 2010, zestawiać teksty Horubały właśnie z innymi powieściami politycznymi, choćby z „Ciałem obcym” (2005) Ziemkiewicza czy „Doliną Nicości” (2008) Wildsteina, co nie znaczy, że wnioski z nich płynące są równoległe. (Pisałem o tym wcześniej w szkicu pod tytułem „Polska powieść polityczna po 1989 roku”, opublikowanym w tomie „Oblicza polskiej modernizacji. Próba bilansu transformacji systemowej III Rzeczypospolitej” pod redakcją Eryka Krasuckiego, Tomasza Sikorskiego i Anny Szczepańskiej). Wojciech Orliński z entuzjazmem wypowiadał się na temat pisarstwa Horubały: „W to właśnie umoczeni są bohaterowie powieści – nie w afery, bo specjalnie na użytek swojej książki Horubała wymyślił ostatnią nieskompromitowaną partię w Polsce. Są umoczeni w historię, bo chociaż komunizm upadł, to lata 1981–89 wciąż na różne sposoby odbijają się echem w naszym życiu publicznym. Nie czytałem jeszcze tak dobrego literackiego opisu tego echa” („Gazeta Wyborcza” z 1 marca 2004).

Innymi słowy Horubała już wcześniej dał się poznać jako oryginalny przedstawiciel konserwatywnego nurtu powieści politycznej i do dzisiaj tę pozycję utrzymuje. Wystarczy jego najnowsze teksty, między innymi „Wdowę smoleńską”, porównać choćby z prozą literacką czy tekstami publicystycznymi Ziemkiewicza, żeby dostrzec kolosalną różnicę, by tak rzec, elementarnej wrażliwości na rzeczywistość. Horubała – mimo wszystko! – idzie pod prąd, a jego były redakcyjny kolega z „Do Rzeczy” dziarsko płynie w zupełnie przeciwnym kierunku. I dlatego, co zasygnalizowałem powyżej, warto patrzeć na Horubałę w poprzek tendencji polaryzacyjnych, widzieć w jego twórczości bardzo dobry przykład nurtu political fiction, w którym – niezależnie od wyznawanych poglądów – można odnaleźć interesujące wątki.

Horubała vs. antysemityzm

Przyjrzyjmy się jeszcze przez moment postaci samego pisarza. Horubała, jako dziennikarz i publicysta, pracował w telewizji, był producentem i reżyserem, niezmiennie publikuje teksty w mediach opiniotwórczych i krytykę literatury, zabiera głos debatach o literaturze (między innymi krytykując Wojciecha Wencla czy Jarosława Marka Rymkiewicza jako głównych „wieszczy” Smoleńska), a także regularnie udziela się w mediach społecznościowych. To wszystko daje mu niewątpliwie status intelektualisty-konserwatysty (ktoś mógłby stwierdzić, że to pleonazm), ale takiego, który niekoniecznie chce iść pod rękę z władzą.

I tu trzeba przypomnieć o wydarzeniu bardzo ważnym dla kontekstu omawianej powieści. Od stycznia 2013 roku Horubała był zastępcą redaktora naczelnego „Do Rzeczy”. Zrezygnował z tej funkcji w kwietniu 2018 roku na znak protestu przeciwko antysemickiemu określeniu „parchy”, którego z premedytacją użył w swoim wpisie na Twitterze Rafał Ziemkiewicz.

Wypada ten gest niezgody przyłożyć do szerszego kontekstu politycznego i pogłębiania zjawiska polaryzacji społecznej w Polsce po katastrofie smoleńskiej. Coraz częstsze przejawy agresji ze strony środowisk nacjonalistycznych, odradzanie się organizacji o faszystowskim rodowodzie (jak ONR), ciągłe kłótnie polityków – mało merytoryczne, za to pełne inwektyw – na forum publicznym, otwarcie rasistowskie wystąpienia (jak spalenie kukły Żyda na wrocławskim rynku w 2015 roku) oraz ataki na osoby o odmiennych poglądach, wierzeniach czy orientacji seksualnej stały się codziennością pękniętego na pół kraju, podgrzewały i tak już gorącą atmosferę ideowych sporów. Horubała, dystansując się od antysemickiego języka, jasno dał do zrozumienia, że nie godzi się na tego rodzaju przejawy mowy nienawiści i szowinizmu, na jakie pozwolił sobie Ziemkiewicz.

W tym momencie zaczyna się narracja „Wdowy smoleńskiej”. Główny bohater, Andrzej, rzucą posadę w redakcji, ponieważ nie może identyfikować się z medium, tygodnikiem opinii, dopuszczającym jawny antysemityzm. Zresztą nie pierwszy raz – Andrzej taką ma naturę, że często zmienia pracę. Zagrzać miejsca na dłużej nie pozwalają mu jego porywcze usposobienie i kodeks moralny o nieprzekraczalnych granicach. Na dalszą karierę ma taki pomysł: chce pójść do starej znajomej, Poli, tytułowej „wdowy smoleńskiej”, która teraz obejmuje ważną funkcję ministerialną. Czy Pola uratuje Andrzeja? Czy może Andrzej chciałby ratować Polę...? Tak rozważa swoją sytuację: „Zawsze odczuwam euforię, gdy z hukiem opuszczam kolejną robotę. Pewnie taki mam organizm: wydzielają się te endorfiny czy co tam i za każdym razem jestem jak w uniesieniu, pewny swej moralnej słuszności i szlachetności, tylko biedna Agnieszka nie po raz pierwszy przekonuje się, że żyje z furiatem, idiotą, obrażalskim nadwrażliwcem” (s. 5).

Nie będę zdradzał wszystkich szczegółów, ale o jednym wspomnę, ponieważ wydaje się istotny dla poniższego wywodu: Andrzej gubi komputer, na którym pracował w redakcji, a wraz z nim swoje pliki i notatki. Wśród nich są osobiste zapiski, między innymi dotyczące relacji intymnych i rodzinnych, a także draft powieści „Wdowa smoleńska”, opowiadającej historię tejże właśnie minister Poli, którą Andrzej chce poprosić o pomoc.

Powieść w (o)powieści

Inkryminowana Pola to oczywiście metonimia Polski. Pol(sk)a nie ma twarzy, nie ma właściwości, jest jedynie wcieleniem rozgrywki „po Smoleńsku”, w której politykom partii rządzącej i opozycji chodzi tylko o to, żeby zagarnąć wszelkie możliwe profity, jakie daje dojście władzy, dosłownie, po trupach.

Andrzej, szukający zagubionego laptopa, zaczyna przypominać sobie, co i jak opisał – zarówno w odniesieniu do życia rzeczywistego (prywatnego), jak i fikcyjnego. W tym sensie „Wdowa smoleńska” przypomina „Rękopis znaleziony w Saragossie”, a także wszystkie późniejsze realizacje szablonu narracji szkatułkowej (z „Pamiętnikiem znalezionym w wannie” Stanisława Lema na czele). Bohater (a może i pisarz?) notuje sobie o dniu katastrofy Tupolewa: „Pewnie, że jestem autystyczny. Siedzę w pracowni przy laptopie, na ekranie pojawiają się informacje o katastrofie, a ja myślę sobie: oj, dajcie spokój, teraz się zacznie mitologizowanie. Cholerny obciach: rozwalenie się prezydenckiego samolotu stanie się podkładem do jakiegoś aberracyjnego mitu. Ten film o butelce coca-coli, która wyrzucona z samolotu, stała się przedmiotem kultu, fetyszem, o, „Bogowie są szaleni”!… przecież to o nas. Myślę: zaraz się zacznie, zaraz się zacznie” (s. 69).

Książka Horubały to zatem „powieść w powieści”, ale też coś więcej, ponieważ można na nią patrzeć przez pryzmat innych subgatunków. Od strony formalno-stylistycznej „Wdowę smoleńską” dałoby się przeczytać równie dobrze jako: powieść autobiograficzną (ponieważ w powieściowym Andrzeju szybko dostrzeżemy odbicie samego autora), powieść z kluczem (która pozwala na zabawę w rozszyfrowywanie prawdziwej tożsamości niektórych postaci), powieść idei/powieść katolicką (główny bohater na każdym prawie kroku rozważa zagadnienia wiary), powieść-dziennik (jeśli weźmiemy pod uwagę faktyczne zapiski wydarzeń, które autor wplótł w bieg narracji), wreszcie powieść obyczajową czy erotyczną. Jeśli do tego dodamy w tym przypadku nadrzędny gatunek, jaką jest powieść polityczna, to otrzymujemy duże nagromadzenie form w stosunkowo niewielkich rozmiarów utworze.

W tej konstelacji pierwszoplanową rolę odgrywa jednak powieść polityczna – w takim znaczeniu, jaki temu terminowi nadał Krzysztof Kłosiński w szkicu pod tytułem „Rzeczywistość i władza. Mimesis w polskiej powieści politycznej” (opublikowanym w tomie „Eros. Dekonstrukcja. Polityka” z 2000 roku). Według literaturoznawcy z Uniwersytetu Śląskiego to właśnie powieść polityczna powinna być postrzegana jako jeden z ważniejszych gatunków, charakteryzujących przemiany prozy na przestrzeni XX i XXI wieku.

Świadomie nie wspominam tutaj o literaturze polskiej pod zaborami: to głównie romantyzm martyrologiczny, przede wszystkim w wersji znanej z „Dziadów” Mickiewicza, jest największą pożywką dla rozprzestrzeniania się „mitu smoleńskiego”, do którego dekonstrukcji chce czytelników zainspirować Horubała. Czy da się Smoleńsk pomyśleć bez romantycznej wizji nieprzerwanej walki z wrogiem o wolność? Bez nieustannego umierania za ojczyznę? Bez wielu innych poświęceń? Smoleńska nie da się wytłumaczyć bez romantyzmu, ale też łatwo można, właśnie odwołując się do romantycznych tradycji walki o wyzwolenie, wpaść w pułapkę jego „długiego trwania”. Lepiej, jak sądzę, szukać dla „Wdowy smoleńskiej” kontekstów późniejszych, związanych z rozwojem literatury w XX i XXI wieku.

Pola – polityki – polaryzacje

Na moment wrócę do rozprawy Krzysztofa Kłosińskiego, ponieważ zagadnienie powieści politycznej ma zasadnicze znaczenie dla ukazania roli i funkcji, jaką literatura pełni dzisiaj – także w kwestii rekonstruowania czy dekonstruowania mitów.

Historia powieści politycznej w Polsce stanowi jednocześnie reprezentację stopniowego upolityczniania literatury i zaczyna się debatą publicystów po wydaniu „Generała Barcza” Juliusza Kadena-Bandrowskiego w 1923 roku. Jeden z głównych wniosków tej debaty, w której brali udział między innymi Maria Dąbrowska i Karol Irzykowski, może być taki: literatura, w tym konkretnym momencie historycznym, zaczęła wchodzić w relacje z władzą, które rozwijały się – w różnych kierunkach: od propagandy do oporu – przez cały wiek XX i z pewnością zahaczyły o stulecie XXI, przechodząc dalsze transformacje aż do dzisiaj. Kłosiński pokazuje znamienne przykłady literatury pięknej od dwudziestolecia międzywojennego aż do współczesności, omawiając między innymi twórczość Czesława Miłosza, Tadeusza Konwickiego czy Kazimierza Brandysa. Wnioski są przede wszystkim takie, że u progu wieku XX literatura straciła tę moc objaśniania rzeczywistości, jaką miał „Generał Barcz” i do pewnego stopnia następujące po nim powieści.

Należy jednak poczynić pewne zastrzeżenie dotyczące samego gatunku powieści politycznej. Upolitycznienie znaczy przynajmniej dwie rzeczy: z jednej strony literatura, opowiadając o polityce, staje się jej reprezentacją, narzędziem odtwarzania rzeczywistości, reakcją na to, co dzieje się w polu polityki; z drugiej strony, podejmując wątki polityczne, literatura zaczyna pełnić wobec polityki rolę, brzydko mówiąc, służebną, a twórcy zajmujący się tematyką okołopolityczną w literaturze są często oceniani jako uwikłani w rozmaite relacje z władzą: jako propagandyści partykularnych interesów i wyraziciele określonych światopoglądów. Dlatego (między innymi za Jerzym Ziomkiem) możemy rozróżniać „powieść polityczną” i „powieść o polityce”. Tak czy inaczej, zdaniem Krzysztofa Kłosińskiego, powieść polityczna nam coś nieustannie obiecuje. Co to takiego? Jest to obietnica objaśnienia, jak została skonstruowana rzeczywistość polityczna, w której żyjemy. Mówiąc jeszcze inaczej: chcielibyśmy, żeby powieść polityczna pokazała nam, kto, dlaczego i na jakich zasadach faktycznie sprawuje władzę. I coś takiego, między innymi, obiecuje nam „Wdowa smoleńska”

Kolejne wyraźne cięcie w historii narracji o polityce/powieści politycznych następuje po katastrofie smoleńskiej, kiedy mityczna wizja „zamachu”, „spisku”, „antypolskich sił” – snuta w obozie Jarosława Kaczyńskiego, wspieranego wtedy przez takie pierwszoplanowe postaci, jak Antoni Macierewicz – stopniowo przesiąka do świadomości społecznej. I „wsiąka” dość głęboko, przede wszystkim dlatego, że znowu Rosja – jak w czasach zaborów, drugiej wojny, w erze komunizmu etc. – wraca jako śmiertelny wróg. Jak mówiła literaturoznawczyni Joanna Jastrzębska z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: „Tematem książek poświęconych katastrofie smoleńskiej jest nie tylko sam wypadek, razem ze wszystkimi teoriami dotyczącymi tego, jak do niego doszło. Polska proza próbuje też mierzyć się z traumą, którą wywołała śmierć blisko 100 osób, uznawanych za elitę polityczną i intelektualną kraju. Trauma ta – jak pokazuje literatura – spotęgowana jest wymiarem symbolicznym wypadku: siedemdziesiątą rocznicą śmierci polskich żołnierzy w Katyniu, a także przestrzenią, w której doszło do katastrofy – Rosja to kraj traktowany jako odwieczny wróg i zaborca, którego terytorialna rozległość przytłacza” („Reportaż, powieść, a nawet komiks – katastrofa smoleńska w literaturze”, źródło: dzieje.pl, PAP). Ten wątek podchwycili chętnie politycy PiS-u, choć oczywiście mity funkcjonowały i po drugiej stronie tego sporu, na co słusznie zwrócił uwagę Marcin Napiórkowski w tekście „Dlaczego wierzę w mitologię smoleńską?” opublikowanym na łamach „Znaku” w marcu 2014 roku.

Obecnie (dla historii literatury najnowszej znaczy to: po Smoleńsku), można postawić taką tezę, że literatura z silnie zaznaczonym wątkiem politycznym straciła funkcję depolaryzującą i wraca na tory, które znamy z historii literatury XX wieku: powieści zaczynają albo wyraźnie obsługiwać konkretne interesy polityczne, albo są – nie zawsze słusznie – umieszczane w określonym nurcie światopoglądowym i w związku z tym nie wychodzą poza określony krąg idei, są z góry naznaczone spolaryzowaną politycznością, obsługują zamknięte kręgi odbiorców (zwane „bańkami filtrującymi” – ten termin zaproponował Eli Pariser, aktywista polityczny, w książce „The Filter Bubble. What the Internet Is Hiding from You” z 2012 roku). Horubała nie poddaje się ani jednej, ani drugiej tendencji. Dlatego jego Andrzej z „Wdowy smoleńskiej” przypomina bohaterów tych wszystkich filmów science fiction, w których ostatni człowiek na Ziemi (nomen omen!) musi walczyć z zastępami zmutowanych potworów. Nie chce mieć do czynienia ani z „lewakami”, ani z „faszystami”, ale poza tymi skrajnościami bezpieczne centrum nie tyle, że nie istnieje, ile w szerszym kontekście nie ma żadnego znaczenia.

Koniec polityki

Pytanie: jakie są dzisiaj relacje literatury i polityki (władzy) w perspektywie spolaryzowanego społeczeństwa i rozwarstwiających rzeczywistość publicznej debaty mediów cyfrowych/społecznościowych? I jak do tych relacji ma się „Wdowa smoleńska”?

W XXI wieku moglibyśmy rozważać, czy w ogóle powieść polityczna, trzymajmy się tej wersji nazwy gatunku, ma jakiekolwiek znaczenie dla dyskursu władzy. Bo kto dzisiaj czyta takie narracje, jak „Wdowa smoleńska”? To zapewne niewielka grupa osób zainteresowanych tematyką idei, dziennikarze zajmujący się polityką, literaturoznawcy, rozsiane tu i ówdzie kręgi wiernych odbiorców, na przykład skupione wokół oficyny wydawniczej, czytelniczki i czytelnicy, którzy statystycznie mają każdego roku więcej niż jedną książkę w rękach. Problem z „Wdową smoleńską” – i właśnie z każdą literaturą, która nie funkcjonuje w obiegu popularnym, a nawet masowym – jest zapewne taki, że niezależnie od tematyki czy intencji autorskich po prostu nie przebije się do szerszej świadomości społecznej, nawet jeśli porusza tak ważne sprawy, jak podziały społeczne czy polityka państwa. Mimo to na temat „Wdowy smoleńskiej” ukazało się sporo recenzji, także w prasie codziennej, co być może nieco zwiększy zasięg oddziaływania tej powieści.

Może jednak się zagalopowałem i sam wpadam w wir polaryzacyjnych sił, które odbierają zdrowy rozsądek i umiejętność klarownego myślenia? Czy chcę tutaj powiedzieć, że literatura i sztuka w ogóle, jeśli nie zajmują radykalnych pozycji (politycznych, światopoglądowych, ekonomicznych etc.), to nie mają szans na przebicie się do szerszego kręgu odbiorców? Co trzeba zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę? Założyć konto na Tik Toku? Być może, choć i to sukcesu nie gwarantuje.

Horubała robi jednak coś innego: zwraca się w stronę opowieści intymnej, autobiografizuje narrację, wplata do niej coraz więcej wątków osobistych (jak erotyczne relacje Andrzeja z żoną czy historia o dziecku z niepełnosprawnością). W ten sposób powieść zyskuje na szczerości, ale stanowi również przełamanie na linii: prywatne – publiczne. To przecież strategia z zupełnie innego pola, niż to, z którym kojarzymy Horubałę. Tego rodzaju praktyki narracyjne spotkamy i w powieściach feministycznych, i w zaangażowanej lewicowo krytyce literackiej, i we wszelkiego rodzaju literaturze dokumentu osobistego, oczywiście nie zawsze ideowo zorientowanej. Dlatego warto przeczytać, a nawet docenić „Wdowę smoleńską”, mimo jej pewnych słabości, jak choćby właściwie zupełna nieobecność kobiet w dyskursie politycznym świata przedstawionego (co mimo wszystko stanowi tradycję powieści politycznej, począwszy od paradygmatycznego „Generała Barcza”).

Podsumowując: „Wdowa smoleńska” mitu smoleńskiego nie zdekonstruuje, ponieważ tego zrobić nie może – nie ma takiej siły przebicia, żeby trafić do większej liczby odbiorców niż newsy, tweety i memy. Może za to zrobić coś innego – dać nadzieje na to, że wciąż ważna jest intelektualna debata ponad podziałami i można ją prowadzić w dyskursie powieściowym, w niszowym obiegu literatury, z założenia ustawionym przeciwko głównemu nurtowi czytelnictwa popularnego.
Andrzej Horubała: „Wdowa smoleńska albo niefart”. Nowa Konfederacja. Warszawa 2021.