ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (419) / 2021

Magdalena Piotrowska-Grot,

W RYTMIE CIAŁA (ZIEMI) (MAŁGORZATA LEBDA: 'MER DE GLACE')

A A A
Omawiając tom poetycki można obrać niemal dowolny punkt wyjścia – tytuł, pojedyncze teksty, ich układ, dominującą tematykę. Każdy z nich skazuje nas jednak na wytracającą sensy selektywność, ustawia też w danej perspektywie całą naszą lekturę. Jest to sztuka wyboru tego, co najistotniejsze oraz zgoda na to, że coś nam umyka, że z pewnych elementów należy zrezygnować.

A gdyby tak, nieco przewrotnie, uznać, że najważniejsza jest okładka? Metaforycznie to ona wszak łączy wiersze w całość, otula sensy zawarte w tomie, jest tym, co czytelnik spotyka na początku i końcu swojego lekturowego doświadczenia.

W przypadku najnowszej książki poetyckiej Małgorzaty Lebdy – „Mer de Glace” –rozpoczęcie omówienia od opisania okładki jest wyjątkowo uzasadnione. Co jednak czyni ją tak istotnym elementem? Minimalistyczna, całkiem biała (poza wydrukowanym na czarno tytułem oraz imieniem i nazwiskiem autorki – zamieszczonymi u dołu okładki, mniejszą czcionką, niemal niezauważalnymi), mogłaby być zupełnie niepozorna, wręcz za mało wyrazista. Wyróżniają ją jednak płócienny grzbiet i, pozornie przypadkowe, tłoczenia, strukturą przypominające nierówną powierzchnię tynku, niedokładnie wykończoną ścianę, odciśnięte w gipsie kształty czy skamieniałe rośliny lub zwierzęta. Gładkość bieli zakłócona jest więc przez chropowatość fragmentów okładki. Jej środkowa część zaś mieni się niczym skrzący się w słońcu śnieg. Okładka jest więc wstępem, zaproszeniem do lektury, ale także, w pewnym stopniu, zapowiedzią tego, co czeka nas w samych tekstach.

Owa biel – minimalistyczna, zimna, niemal sterylna oprawa tomu, koresponduje przede wszystkim z tytułem, dla którego inspirację stanowi „lodowe morze”, czyli nazwa lodowca znajdującego się u podnóża Mont Blanc. Metaforyczność samego tytułu „Mer de Glace” otwiera przed nami niemałe pole do interpretacji. Lodowiec to tajemnica martwej bryły i jej jednoczesnej aktywności – ruchu, zakotwiczonego, zatrzymanego w środku życia i zanikania, które jednocześnie uwalnia miliony drobnych istnień z pułapki wiecznej zmarzliny. Tym, którym udało się przetrwać śmierć lodowca przynieść może drugie życie. To także przestrzeń budząca jednoczesną fascynację i strach, punkt do zdobycia dla wędrowców, symbol ciszy i pustki, coś, co zostawia po sobie bruzdy, wyżłobienia, ślad.

„Grudzień rozpisuje pierwszy ze swoich dni. Ruch przeciwko | chłodowi, nadepnięty żołądź, cierń dzikiej róży wchodzący | w skórę policzka. Śnieg jak pleśń. || Coś teraz biegnie przez las – myślę. Coś teraz biegnie | przez las, możliwe, że podjęło trop i rośnie.” („Z ciała: dziewięć”, s. 37). Okładka jednak zwodzi nas, zawiera fałszywe przesłanki. Choć tom Małgorzaty Lebdy jakoś oscyluje wokół ciszy (paradoksalnie w świecie pełnym dźwięków), bycia samemu (ze sobą), zimy, swoistej obserwacji, czy ukojenia, to nie brakuje w nim życia i nie ma właściwie miejsca na samotność, izolację, zatrzymanie. Roi się w nim bowiem od dynamicznych aktywności, istnień, odgłosów, procesów – rytmu świata w jego przeróżnych odsłonach i formach.

Choć podmiot jakoś się przed nami odsłania, nie powinniśmy stawiać przed tym tomem banalnego pytania o to, kto w nim mówi, głos oddany jest w nim bowiem wielu podmiotom (i przedmiotom). Bardziej zasadne jest pytanie o to, w jaki sposób owo mówienie się odbywa, jaką przyjmuje formę, w jaki sposób komunikują się istoty w tej poezji, jak komunikuje się człowiek – z Innym i samym sobą.

Czy jest to eko-poezja? Perspektywa oglądu i relacji z otoczeniem nadal pozostaje ludzka, Lebda nie udaje, że jest w stanie wyjść poza dyskurs antropogenu, ale jest w stanie przesunąć akcenty, zmienić proporcje. W tej poezji świat jest bacznie obserwowany, jego elementy nazywane, uszczegóławiane. Mówienie o świecie przyrody, życiu na granicy lasu, bieganiu po lesie, nasłuchiwaniu zwierząt, karmieniu zwierząt, pielęgnowaniu roślin, czy kąpielach w potoku przyjmują tutaj formę nie poznawczo-kontrolującą, ale współodczuwającą, pokorną, bez udawania, że mamy dostęp do innej wizji, niż ta przefiltrowana przez antropocentryzm. Nie twierdzę, że omawiana poezja dąży od razu do stworzenia możliwości dyskursu postantropocentrycznego, ale z pewnością funduje ją szersze, niż jedynie ludzkie czy post-ludzkie, spojrzenie na otaczający nas świat, ponieważ wychodzi nie od życia w świecie, ale życia wyrastającego ze świata, przeplatania się istnień. Człowiek jest w nim nie towarzyszem (władcą, zabójcą, ratownikiem) ekosystemu (co wybrzmiewa niekiedy w naszych językowych przyzwyczajeniach), ale jego elementem, niekoniecznie nadrzędnym. Stosunek do przyrody w poezji Lebdy jest empatyczny, oddech człowieka koreluje w niej z „oddechem” świata.

Można oczywiście powiedzieć, że wszystko to już w literaturze było (mam na myśli szeroką perspektywę – współczesną eko-poezję i eko-prozę amerykańską, czy choćby takie klasyczne pozycje jak „Walden” czy choćby dzieła Leśmiana – wszystkie te wcześniejsze próby doprowadziły nas do miejsca, w którym ta, dzisiejsza poezja jest możliwa), że Lebda nie jest literacką rewolucjonistką. Oczywiście – nie jest, jeśli spojrzymy na pojedyncze aspekty tej twórczości: konstrukcję podmiotu, tematykę, formę, zresztą nie wydaje się, iż w ogóle próbuje nią być. Lebda snuje opowieść, która do tej pory konsekwentnie układa się w całość, ale też kolejne jej odsłony przynoszą coś nowego. Nadaje jednocześnie tej poetyckiej historii jakiś szczególny, bo też wyraziście indywidualny, zanurzony w konkretnym doświadczeniu, konkretnej biografii, rys.

Ciekawa jest struktura omawianego tomu. To nie zestaw wierszy jedynie swobodnie złączonych poprzez dominujące wątki tematyczne, ale jednocześnie jedna wielowątkowa historia, a właściwie kilka równoległych historii wpisanych w jedną ramę. To więc historia dnia od wschodu słońca, „Karmienia psów”, po nocne odgłosy, uciszanie rozedrganych snów i niespokojnych zwierząt „Po północy budzi mnie pies. Przyniósł w pysku noc. | Robię mu miejsce. Przed świtem jego mięśnie symulują | ucieczkę, może pościg. Południem cisza: maliny, bób.” („Wilkowisko”, s. 25); historia ciała – zawarta w jednym z dwóch „mini-cykli” poetyckich: „Z ciała” (który ma w tomie 13 odsłon) oraz historia niedookreślonego miejsca, doliny, lasu, pojawiająca się w cyklu „Pory miejsc” (od I do VI). Każda z nich pojawia się jednak także w przeplatających je pojedynczych tekstach.

Jedną z kluczowych dla tego tomu kategorii stanowi właśnie ciało. Nie jest to oczywiście w twórczości autorki „Matecznika” jakaś szczególna nowość, ale odnosi się wrażenie, iż ciało, zwłaszcza kobiety/podmiotu, kobiety/bohaterki, jest w niej obecne bardziej świadomie, wyraziściej. Kolejne wiersze opowiadają nam historie ciała i z ciała, śledzą jego zaplanowane ruchy i bezwarunkowe odruchy, wsłuchują się w jego rytm. To zagłębienie się w zmysły, docenienie ciała, przekraczające pokartezjański dualizm rozumu i ciała, łączący je w jedno, niejako w duchu, mówiąc za Rosi Braidotti – „corpor(e)ality” (Braidotti 2009: 71).

Tom „Mer de Glace” pozwala na niezwykle głębokie wnikanie słowa w ciało, odtwarzanie bodźców, zmysłowych doznań, geografia miejsc przeplata się tutaj z geografią ciała, trwa ciągły proces mapowania, poznawania, oznaczania, nazywania: „Rzeczą zmysłów bywa przechodzenie w słowa. | One bywają jak te: kasztan, kardamon, kreda, | kurwa; bywają też nazwami rzek: Bieła, Ob. || Nazwy rzek od lat przynoszą nam ład. Refren o wilgoci, | naukę o zaniedbywaniu i języku, a ten bywa też szeptem, | który posługuje się dialektem map…” („Geografia”, s. 44).

To mówienie z głębi ciała, choć pojawiało się w poprzednich tomach poetki, teraz wiedzie prym. Mniej tu ojca i matki, figur w tej poezji tak istotnych, czy też rodzeństwa, tych, którzy współprzeżywają, dzielą z bohaterką pamięć miejsc, zapachów i doświadczeń. W najnowszej książce poetyckiej nie brakuje relacji z otoczeniem, ale wszystko sprowadza się ostatecznie do wsłuchania w siebie i świat, odbierany przez zmysły, świat współgrający z ciałem i ciało rezonujące ze światem. W tym symbiotycznym połączeniu jest coś kojącego, przyjemność ciszy, powolne oswajanie się z tym, co jest obok, prawdziwie obecne.

Choć piszę o ukojeniu, to wiersze Lebdy nie są pozbawione lęku – przeplatanego fascynacją tym wszystkim, co niezbadane, niedosięgalne; lęku przed zagładą, ale także codziennego niepokoju zawartego w nieubłaganie goniącym nas rytmie dnia, który najwyraziściej objawiają teksty cyklu „Pory miejsc”. Objawia się on nie tylko w napięciu postawy obserwatorki/słuchaczki, badaniu tego, co czai się w nocnych dźwiękach, ale także w zobowiązaniach, terminach, ciągłym czytaniu i poprawianiu wierszy: „Pallad powietrza; przedzimie; goście i bycie w gościach; las, który schodzi do jeziora, jezioro, które podchodzi pod szyję; wyżeł; wyżej głos; czytanie wierszy, czytanie wierszy, czytanie wierszy na głos; praca (bo ona się nie kończy); próba metalu; próba głosu; śledzenie światła; nowe imię, które dostaję, mówi mi Księżycu – i to, jak brzmi to z innym wypowiedzianym: głowa wzwyż, Księżycu.” [„Pory miejsc (VI), s. 36].

Od powierzchni okładki, poprzez tematy i kategorie warto dojść do głębi – formy, do pytania o materię wierszy, pytań o sposób ich konstrukcji, układ. Wyliczenia odzwierciedlające rytm dobowy, leksyka odzwierciedlająca przeplatanie się ruchu i statyczności, odtworzone dźwięki i obrazy – wszystko to pozwala na odtworzenie czy może wykreowanie świata, który jest jednocześnie znany i obcy, wspaniały i niebezpieczny, cichy i wybudzający ze snu niezidentyfikowanym hałasem. Wszystko to skorelowane jest ze zróżnicowanym sposobem mówienia, osobistym monologiem/dialogiem wewnętrznym, ale też urywkami rozmów, odtworzonych gestów, zasłyszanych słów, czasem krzyków. Świat w swojej pełni, zmysły w swej niemocy rozpoznania wszystkiego i jednocześnie zachłanności. Taka właśnie jest ta poezja, nawet wtedy, kiedy spotyka się (spotyka nas) ze śmiercią, wciąż jest nieprzerwanie spragniona życia, zachłanna i jednocześnie pełna szacunku wobec jego tajemnic.

LITERATURA:

Braidotti R.: „Podmioty nomadyczne. Ucieleśnienie i różnica seksualna w feminizmie współczesnym”. Przeł. A. Derra. Warszawa 2009.

Łebkowska A.: „Jak ucieleśnić ciało. O jednym z dylematów somatopoetyki”. „Teksty Drugie” 2011, nr 4.
Małgorzata Lebda: „Mer de Glace”. Wydawnictwo „Warstwy”. Wrocław 2021.