ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (425) / 2021

Michał Misztal,

CZY WARTO WCHODZIĆ DWA RAZY DO TEJ SAMEJ TONI? (TOŃ)

A A A
Joe Hill (scenariusz) i Stuart Immonen (ilustracje) stworzyli „Toń” w ramach Hill House Comics: serii komiksowych horrorów, do której zaliczają się również wydane po polsku „Kosz pełen głów” (zresztą także napisany przez Hilla), „Rodzina z domku dla lalek”, „Pośród lasu” oraz „Daphne Byrne” – rzecz u nas jeszcze niepublikowana. Ogólnie są to historie całkiem niezłe, czasem lepsze (zwłaszcza „Rodzina…”), jednak, kiedy zapoznawałem się z nimi za pierwszym razem, w oryginale, to właśnie „Toń” przypadła mi do gustu najbardziej.

Opowieść współtwórcy świetnego „Locke & Key” to horror o wyprawie w celu sprawdzenia, dlaczego Derleth, statek, który zaginął w 1983, po wielu latach nagle zaczyna wysyłać sygnał ratunkowy. Koncern naftowy Rococo, do którego należał Derleth, zbiera doświadczoną ekipę ratowniczą, a za pośrednictwem swojego przedstawiciela (który w dodatku ma wziąć udział w całym przedsięwzięciu) przekonuje wszystkich zainteresowanych sprawą o swoich wyłącznie szczerych i dobrych intencjach. I choć na początku absolutnie nie jest groźnie, a momentami nawet zabawnie (czy wręcz zbyt zabawnie), czytelnik doskonale wie, że to tylko pozory.

Powrócę do swojego pierwszego podejścia do „Toni”: byłem niemal zachwycony. Już po kilku początkowych zeszytach uznałem ten tytuł za najlepszą pozycję z etykietą Hill House Comics. Upiorna, momentami mocno niepokojąca rzecz, ciekawi protagoniści, całość upchana na dość małej przestrzeni (bo to niezbyt rozległa fabuła), ilustracje może nie rzucające na kolana, jednak w moich oczach klasyfikujące się nieco wyżej niż (niby poprawne i pozbawione błędów, ale jednak nudne i wtórne) rzemiosło.

W dodatku, kiedy już odbiorca zrozumiał, z jakim zagrożeniem będą mieli do czynienia uczestnicy wyprawy, i tak aż do końca nie było wiadomo, kto tu właściwie okazuje się gorszy: nadnaturalne istoty czy właśnie ludzie. W „Toni” jest zimno i groźnie, zaś Hill daje tu czytelnikowi kilka naprawdę interesujących pomysłów. I jasne, widziałem wtórność albo może nazbyt oczywiste nawiązania do tego, czym inspirował się scenarzysta (proza Howarda Phillipsa Lovecrafta, filmy Johna Carpentera), tyle że mi to nie przeszkadzało. Krótko mówiąc: historia narysowana przez Immonena zrobiła dla mnie wszystko to, co powinien zrobić komiksowy horror.

Ale mimo wszystko po lekturze polskiego wydania jestem trochę w kropce. Nie dlatego, że coś zostało tu spartaczone (choć tłumaczenie wypowiedzi po rosyjsku naprawdę mogłoby znaleźć się gdzie indziej niż obok finałowej strony „Toni”, której zobaczenie za wcześnie może zdradzić za dużo i zepsuć czytelnikowi odbiór tego tytułu) czy źle przetłumaczone. Nie umiem tego do końca wyjaśnić, jednak przy powtórce bawiłem się zdecydowanie gorzej. Może dlatego, że i tak już wiedziałem, jak wszystko się zakończy, więc bardziej niż na nieznanym zagrożeniu mogłem skupić się na dialogach, przez które zdarzało mi się przewracać oczami, albo może na trochę zbyt uproszczonych postaciach?

I teraz sam już nie wiem, czy polecać. Bo w „Toni” jest sporo dobrych patentów, ale także, może trochę bardziej ukrytych, tych zdecydowanie słabszych. Moim zdaniem to jednak mimo wszystko solidna historia, tyle że do jednokrotnej lektury. Ewentualne drugie podejście należy odłożyć na trochę później.
Joe Hill, Stuart Immonen: „Toń” („Plunge”). Tłumaczenie: Paulina Braiter. Egmont Polska. Warszawa 2021.