ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (425) / 2021

Rafał Kasprzyk,

SEDIMENTUM CIEMNOŚCI, CZYLI POGMATWANY STAN DUSZY (TOMASZ HRYNACZ: 'PIES GOŃCZY')

A A A
Sedymentacja. Ów termin geologiczny określający ramę pojęciową procesów gromadzenia się różnego rodzaju osadów, przyszedł mi do głowy w trakcie lektury książki poetyckiej Tomasza Hrynacza „Pies gończy”, kiedy próbowałem określić, sprecyzować, złapać jakiś azymut wskazujący na wszystkie te procesy i okoliczności pojawiania się, osiadania ciemności niemal w każdym wierszu tej książki. Ten specyficzny, monochromatyczny świat mroku, nocy i czerni w „Psie gończym”, osiada właśnie, rośnie, pęcznieje, niczym czarna dziura, która w pewnym momencie zaczyna wchłaniać wszystko wokół. To tam „życie zacicha, nie wzrasta” (s.12), to tam „gwarna czerń nad czerniami wykwita./ I ziąb nad ziąbami zagarnia świat”(s.14). Hrynacz jednak nie wpada w nią, nie daje się, walczy z osadem, balansując na krawędzi horyzontu zdarzeń jego własnej egzystencjalno-metafizycznej czarnej dziury, którą stworzył na zaledwie siedemdziesięciu trzech kartach swojej książki, choć to „przywiera/ i bólem/ następnym/ rośnie. Przez drzwi/ wchodzi/ i okna otwiera. Rozdaje boleści/ i rany otwiera”(s.51).

O ile można nauczyć się funkcjonować w tym sedymentacyjnym, osadowym świecie, o tyle dłuższe w nim przebywanie, niestety ma swoje nieuniknione konsekwencje. Wszechobecny chaos myśli, pragnień i uczuć trzeba spróbować uporządkować, usystematyzować, by nie popaść w bliżej nieokreślony obłęd „Niewiadomego!/ Niemożliwego!/ Niedomówionego!”(s.27). I to właśnie porządkowanie, ze wszystkimi jego następstwami, stanowi axis mundi, świata zakodowanego w „Psie gończym”.

Hrynacz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ktokolwiek, kto chce porządkować cokolwiek, a już na pewno, jeśli chce usystematyzować coś, „czego nie da się znieść”(s.27), musi wyjść poza linearne rozumienie rzeczywistości, musi zmierzyć się z czymś, co go przerasta i wreszcie musi przekroczyć tę nieprzekraczalną, wittgensteinowską granicę świata, zawartą w języku. Wbrew wszelkim wątpliwościom. I takie właśnie próby przekroczenia owej granicy podejmuje poeta. Wysyła w ciemność „myśl goniącą, myśl tropiącą, myśl węszącą, bezkonkurencyjnego obrońcę prawdy”, jak sam powiedział, komentując tytułowy wiersz tomu, otwierający zarazem książkę, w „wierszówce” internetowej kwartalnika Przekrój. Spuszcza ją ze smyczy, niczym myśliwy wysyłający w las psa gończego, a ona wraca „z kością/ wiersza/ ciemną”(s.7) w pysku i przynosi poecie sylaby nowego języka, dzięki któremu tworzy on autonomiczny język ciemności i czerni wraz z jego pełną gramatyką „drzemiącej, merdającej, i szczekającej linijki”(s.7). To dzięki temu właśnie nowemu środkowi wyrazu udaje się Hrynaczowi zbliżyć do granicy jego własnego, prywatnego aparatu pojęciowego, którego nieprzewidywalne fluktuacje wyzwalają „wszechobecny zgrzyt”( s.19), jak choćby w wierszu „Pozór”(s.26):

Niebo wrasta w ziemię.

Niestosownie do pory i oczekiwań to spadanie.

Jakby z tego słynęło od pradawna!

Niebo wyrzeka się jakiegokolwiek błysku.

Jakichkolwiek podmuchów, zacieków, grymasów.



Tylko patrzeć, aż zrobi coś.

I rzeczywiście, wrastające w ziemię niebo, robi coś, czego pewnie sam autor się nie spodziewał, stojąc ukradkiem na poboczu dobrej jakości - otwiera swoje „wrota na oścież”(s.15), podnosi metafizyczną śluzę bystrotoku, który „wyrasta poza przeciętność i robi/ za kładkę”(s.30). Odpowiada na „błaganie o most lub o choćby schody”(s.34). Na szczęście autor „Psa gończego” rozumie tę odpowiedź nieba, a dzięki stworzonemu przez siebie, synergicznemu językowi wychodzącemu daleko ponad desygnacyjne pola znaczeniowe, jest w stanie nie tylko go rozumieć, ale jest w stanie także na ten język odpowiedzieć. Ba! Potrafi nawet na tej między wymiarowej płaszczyźnie języka prowadzić dyskusję, rozwiązywać, a przynajmniej próbować rozwiązywać, w tej ożywionej debacie, wewnątrz bytowe aporie, które niestety prowadzą go w „bór tegoż świata”(s.30), „rana po ranie./ Blizna po bliźnie”(s.30). Ale Hrynacz jest mądry, jest bardzo mądry, bo wie, że odmieniane przez niego przez wszystkie liczby, przypadki i tryby, słowo „ciemność” ma w swej najgłębszej istocie strukturę fraktalną, tę niematerialną, kwantową właściwość porządkowania, której nie są potrzebne żadne słowa, żaden język, poza językiem doświadczenia, przeżycia i wczucia się w milczenie świata. I tu dochodzimy do istoty, do tego, co tak precyzyjnie i pięknie określał Henryk Bereza, czyli do tak zwanej „pracy ducha”. To na tej oto płaszczyźnie dzieją się rzeczy najważniejsze, o których rozprawia hrynaczowszczyzna, ten jakże autochtoniczny i zarazem bogaty poetycki region, w wierszu „Dary”(s17):

Najwyraźniej

Królestwo Niebios

przemówiło.



I teraz jawi się

rozgorączkowaną pełnią. Wyraźnie

gotowe do zejścia.

Zapisać: chleb i ciało,

woda i krew. A potem trwać,

aż się przeistoczy.



Królestwo Niebios

rozumie nasze lęki. Zstępuje,

zaklina tę przepaść.

W tym, najważniejszym chyba wierszu w całej książce, wykonana zostaje w sposób mistrzowski owa „praca ducha”, przejawiająca się pogonią za chwilą, za czasem, za słowem i kładąca bardzo mocny akcent na adoracyjny charakter wielu wierszy. Wystarczy tu wymienić choćby wiersz powyższy, czy kilka jeszcze innych, jak „Niknięcia”(s.41), w którym ascetyczny przejaw patrzenia na rzeczywistość zaczyna powoli wibrować, oczyszczać, oddzielać ziarno od plew, światło od ciemności, prawdę od fałszu, czy wiersze „Tylko nie wracaj przez świt”(s.59), „Nowy początek”(s.47), „Tam”(s.39) , których z kolei litanijny rytm, wprowadza w stan jakiegoś dziwnego skupienia, dokonującego przewartościowania uniwersum.

Nie ma wątpliwości, że w przeważającej większości, poezja Hrynacza jest poezją noszącą bardzo wyraźne znamiona religijne, z tą tylko ważną różnicą, że jest ona pozbawiona jakichkolwiek granic w wymiarze doktrynalnym, a opiera się ona jedynie na bardzo osobistej, nawet intymnej, relacji z wszechobecną niemal w całej książce sferą sacrum, co niestety bardzo często powoduje, obok jasnych i „rześkich haustów”(s.39), boleśnie „twarde chrzęsty”(s.39), które „krążą/ i kraczą/ na umór:/ to jest/ ważne,/ a tamto/ nie”(s.16), które za wszelką cenę chcą zagonić go do najgłębszego, dantejskiego kręgu piekieł, pokazując mu, już tu na ziemi, że „świat i tak się skończy!/ Nie zaniecha./ Dokonał już wyboru”(s.40). I z tym poeta zgodzić się nie może. I nie chce, narażając się tym samym, w naszym imieniu, na ciągłe ataki dni „tysiąca burz/ i tysiąca jeden/ nawałnic”(s.25), ale jak pisze w przywoływanym już wierszu „Tam”(s.39): „szczęśliwi ci, co widzą i słyszą to/ czego inni zobaczyć ani usłuchać nie chcą”. Tylko pozostaje jeszcze pytanie, czy za takim właśnie szczęściem świat jest gotowy podążać? To już inna kwestia. Być może na kolejną książkę.
Tomasz Hrynacz: „Pies gończy”. Wydawnictwo Forma. Szczecin, Bezrzecze 2021.