ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (430) / 2021

Monika Ładoń,

ŚMIERĆ W NOWYCH DEKORACJACH (AGNIESZKA KACZMAREK: 'OPUSZCZONE I ODNALEZIONE. NOWE TOPOGRAFIE ŚMIERCI')

A A A
Książka Agnieszki Kaczmarek ukazała się nakładem Wydawnictwa Pasaże w serii Tempus fugit, którą wydawca opisuje w następujący sposób: „Żyjemy w terrorze chwili. Przyspieszający czas zagarnia coraz większe obszary rzeczywistego. Książki publikowane w tej serii idą pod prąd tej tendencji. Tematycznie i ideowo wychodzą poza kredowe koło aktualności. Nie ścigają się z czasem”. Omawiana publikacja – dotycząca w największym skrócie trzech granicznych doświadczeń: choroby, śmierci i żałoby – wydaje się zatem (i to z różnych powodów) idealnie przystawać do wymogów serii. Przedstawiana tematyka istotnie wyłącza bowiem czytelników z presji aktualności, pędu codziennego życia, kierując ich uwagę na kwestie zwykle wypierane, odsuwane na bliżej nieokreślone później. Badaczka pisze niespiesznie, eseistycznie, chociaż nie rezygnuje z rygorów naukowości swego wywodu. Akademickość potrafi jednak w jakimś stopniu kamuflować i oszczędnie dawkować literaturę przedmiotu i przypisy; stawia raczej na własną opowieść o wspólnocie przeżyć.

Warto zauważyć, że jest to zarazem współuczestnictwo w doświadczeniach prywatnych, wręcz intymnych, przed którymi chętniej uciekamy, niż je analizujemy, raczej odwracamy od nich wzrok, sądząc, że swoista dezercja jest lepsza od pornografii doświadczeń granicznych, od niczym nieuzasadnionego gapienia się na cudze cierpienie. Jednocześnie nie można zapomnieć o aktualizującym kontekście omawianej publikacji. Chociaż Agnieszka Kaczmarek zebrała w książce „Opuszczone i odnalezione” teksty pisane od roku 2012, to komponowanie ich jako całości, korekty, dopowiadane glosy – to wszystko przypadło na czas pandemii. O znaczeniu tego czasu jako sposobu przewartościowania myślenia o śmierci autorka pisała we wstępie: „Śmierci nie da się jednak wyeliminować z obszaru ludzkiego doświadczenia (…). Rok 2020 – wybuch epidemii COVID-19 – bardzo dobitnie o tym przypomniał: problem choroby i umierania przez długie miesiące zajmował centralne miejsce w nagłówkach gazet i wydaniach serwisów informacyjnych. Widmo końca zaskoczyło i powróciło ze zdumiewającą siłą, nie można było go pominąć, ponieważ dotknęło całe zbiorowości. Śmierć przestała być zjawiskiem wyłącznie prywatnym – na powrót trafiła do dyskursu publicznego, z trudem próbując odnaleźć właściwy język” (s. 8-9).

Właśnie na ów trud czy rodzaj niemożności, wynikającej m.in. z zaniedbań tej przestrzeni problemowej (rzekomo niewypowiadalnej), należy spojrzeć ze szczególną podejrzliwością. Nie można bowiem nie zauważyć, że to „triumfalne” wejście śmierci na pierwsze strony gazet i portali przybrało szaty języka statystyki: to dane liczbowe ujmujące zakażonych, zmarłych i wyleczonych, najkrócej mówiąc. Taki dyskurs tyleż konfrontował (czy wciąż konfrontuje) ze śmiercią, co znów odsuwa rzeczywiste tragedie na bezpieczną odległość. To znów o innych, nie o nas, moglibyśmy powiedzieć, wzruszając ramionami – uodpornieni trwającą długo pandemią – nad powszedniejącym pejzażem naznaczonym chorobą, śmiercią i żałobą. Czerwone/alarmujące lub czarne/żałobne nagłówki z biegiem czasu ustąpiły miejsca innym – bardziej palącym – wydarzeniom, zajęły tym samym mniej eksponowane fragmenty medialnej przestrzeni.

Rzecz jasna, nie sposób stawiać czoła codzienności w permanentnej gotowości do refleksji nad śmiercią. Wciąż momenty chorowania, umierania i rozpamiętywania utraty traktowane są jako szczególne, zawieszające zwyczajne czynności, skazujące na swoiste wykluczenie. Jak zatem nie zaprzepaścić tego czasu, gdzie zobaczyć rewers, i tak coraz częściej umykającej nam, statystyki? Można śledzić mnożące się dyskursy „intelektualnego wzmożenia”, o jakich niedawno pisała Magdalena Nowicka-Franczak. Dokonane przez nią zajmujące analizy dyskursów filozofów na gorąco konceptualizujących sensy pandemii pozwalają uchwycić główne kierunki kryzysu związanego z COVID-19: zdrowotnego, społeczno-politycznego, ekonomicznego czy klimatycznego. Na horyzoncie rysują się także pytania o przeszłość i przyszłość, o ludzką odpowiedzialność i wnioski, jakie należy wyciągnąć z aktualnego stanu zagrożenia, by przejść do „nowej normalności”, jakkolwiek niejasny byłby wciąż jej status. Nowicka-Franczak, podejrzliwie patrząc na możliwość radykalnej zmiany rzeczywistości popandemicznej, pyta zaczepnie: „Co, jeśli po pandemii bankierzy wrócą do banków, klienci do galerii handlowych, kobiety do domów, a znani politycy do parlamentarnych ław?” (Nowicka-Franczaj 2021:).

Sądzę, że warto wykorzystać retoryczność tego pytania, ale wrócić do znaczeń książki Agnieszki Kaczmarek i postawić je inaczej: co, jeśli jednostka w „nowej normalności” pozostanie tak samo samotna i bezradna wobec choroby, śmierci i utraty jak dawniej? Filozofowie reagujący na naszych oczach na kryzys rzadko w swe koncepcje wpisują prywatne lęki i obawy, ale czynią to inne naukowe dyskursy – antropologia, kulturoznawstwo, literaturoznawstwo. To właśnie wywody ujęte w ramach tych języków przerywają impas i milczenie wobec tematów granicznych, ponieważ sięgają po intymne zapisy czy obrazy, „które jednak przekraczają – zgodnie z zamierzeniem – granice kameralności” (s. 9). W tym sensie prywatność staje się publiczna, mimo że nie dociera do granic ekshibicjonizmu. Choroba i śmierć są „coraz głośniejsze”, ale zabezpieczone indywidualnymi dykcjami, w ramach których to mówiący decydują o zasadach przekroczenia samotności doświadczeń granicznych.

Artyści mówią za siebie, ale i za innych. Kaczmarek ujawnia pewien paradoks takiej opowieści. Przygląda się bowiem w autonomicznych, osobnych esejach pojedynczym „poranieniom i bliznom” i udaje się jej ułożyć z nich przekonującą całość. Za kompozycyjnym ładem książki (budują ją następujące części: „Choroba na śmierć”, „Powidoki śmierci” oraz „Tren żałobny”) nie kryje się jednak uzurpacja uniwersalności, bo w takiej zawsze przecież ukrywa się jakaś forma wykluczenia. Przeciwnie, Kaczmarek zderza ze sobą – bywa, że w jednym tekście – tak różne głosy i języki, jak Virginii Woolf i Joanny Sałygi, Vivian Bearing, bohaterki filmu „Wit” i Zygmunta Baumana, Marka Bieńczyka i Julie, postaci z filmu „Trzy kolory. Niebieski” Krzysztofa Kieślowskiego, by w kapitalnych esejach wziąć pod lupę konkretne przypadki. Umiejętności interpretacyjne badaczki i jej uważny, pełen empatii styl pisania pozwalają na kolejne przeżycia lekturowe i jednocześnie budowanie bardzo delikatnej, acz precyzyjnej, siatki. W trakcie lektury przychodziła mi na myśl metafora pajęczej sieci, ponieważ łączy delikatność z maestrią wykonania – tak jak pisał o niej Theodor W. Adorno: „Przyzwoicie opracowane teksty są jak pajęczyna: gęste, koncentryczne, przejrzyste, spójne i mocne. Wciągają wszystko, co krąży w okolicy. Metafory, które musną je w przelocie, stają się pożywnym łupem. (…) Podmiot dowodzi swego odniesienia do przedmiotu, gdy wykrystalizowują się inne przedmioty. W świetle, jakie kieruje na określony przedmiot, zaczynają się iskrzyć inne” (Adorno 1999: 97).

W ramach pajęczej metafory mieszczą się dwa porządki lektur. Gęste teksty Kaczmarek gwarantują, że lektura nawet jednego fragmentu pozostawi w czytelniku ślad refleksji, z kolei jeśli pozwolimy sobie na przeczytanie następnego eseju (i następnego…), zostaniemy złapani w sieć odniesień, damy się uwieść kompozycyjnej całości, która stopniowo odkrywa sensy choroby i śmierci aż do jej opłakiwania. Z rytmu, który przecież zdaje się mało odkrywczy, by nie powiedzieć, że banalny, Kaczmarek potrafi wyczytać znaczenia zaskakująco świeże, poszerzające nasze rozumienie doświadczeń granicznych, ale także wpisać w swój wywód klasyczne metafory, tak często powracające w obrazowaniu choroby. „Pożywnym łupem” autorki – by raz jeszcze zacytować Adorna – pada na przykład metafora podróży i wędrowca. Kaczmarek wychodzi od słów Rolanda Jaccarda, Szwajcara reprezentującego nurt antypsychiatrii: „Choroby są podróżami ubogich; przenoszą ich poza nich samych” (s. 31), by na kilku stronach z dużą wrażliwością rozwijać tę myśl. Zacytuję fragment, który oddaje poetykę omawianej książki, niespieszny styl autorki, precyzję, ale i odwagę myśli: „Dla tych, których nie stać na ekonomicznie obciążające wyprawy, wydarzeniem zbliżającym ich do odmienności i przygodności jest choroba. To ona, podobnie jak podróż, wyrywa człowieka z codzienności na rzecz radykalnej inności i niezaplanowanych realiów. Choroba stawia człowieka przed zupełnie nowymi doznaniami stanowiącymi dla niego próbę, z którą musi się zmierzyć” (s. 33).

Choroba jako życiowa przygoda? Tak, chociaż Agnieszce Kaczmarek oczywiście daleko do brawury Anatole’a Broyarda, który w zauroczeniu rakiem prostaty dotarł do granicy objawienia i wręcz szaleństwa. Ciekawe jednak, że amerykański krytyk sięgnął m.in. po tę samą metaforę: „Choroba stała się dla mnie podróżą do jakiegoś niespokojnego kraju – kto wie, może takiego jak dzisiejsze Chiny. (…) Chorowanie na raka było niczym przeprowadzka z zacisznego Dickensowskiego domu, pełnego antyków, miękkich kanap, przytulnych zakamarków i kominków, do nowo wybudowanego apartamentu z ogromnymi oknami, świetlikami w dachu i meblami z rurek” (Broyard 2010: 36). Figura upojenia mieszcząca się w narracji pisarza może zlekceważyć negatywny potencjał kryjący się w metaforze choroby jako podróży; dyskurs eseistyczno-naukowy pozostaje uczciwy, stąd Kaczmarek domyka ten fragment rozważań następująco: „Chory, analogicznie do wędrowca, nie musi być akceptowany, mile widziany. Często jest obcym, marginalizowanym, przemilczanym, sytuowanym poza nawiasem społecznego obiegu. Nie wpisuje się bowiem w dynamikę codzienności. Nie spełnia twardych warunków ekonomii. Jest bezproduktywny, niczym włóczęga, a wraz z upływem czasu staje się innym, traktowanym jak pasożyt eliminowany ze zdrowego społecznego porządku” (s. 34).

Książka Kaczmarek oddaje głos chorym, umierającym i przeżywającym żałobę, stawia ich w centrum, przywraca z marginesu, by bez uprzedzeń wsłuchać się w ich opowieści. Autorkę interesują tyleż różnorodne sposoby „pisania choroby” (wydarte dyskursowi medycznemu), jak i niejasne głosy umierających i cierpiących ciał, bo to właśnie one są „kapsułami podróży” (s. 37). Bez lęku przygląda się sposobom chorowania i śladom, które określa jako radykalne, nowoczesne, zawieszające nasze przyzwyczajenia (choćby to, że hospicjum jest „generatorem umierania”). Zderza nas z chaosem najtrudniejszych doświadczeń, bólem, poczuciem destabilizacji życia, świadoma, że podobne reakcje staną się naszym udziałem w podwójnym sensie: jako czytelników i jako ludzi budujących w sobie gotowość do zmierzenia się w teraźniejszości/przyszłości z wydarzeniami przybierającymi podobne kształty. Kaczmarek w przestrzeniach bliskich umieraniu porusza się ze świadomością historycznych form i filozoficznych uwikłań (od św. Augustyna do Michela de Certeau), ale pozostaje czuła przede wszystkim na języki współczesności: literatury, filmu, fotografii. Ważnym gestem jest w jej książce sięganie po klasykę, teksty bestsellerowe, dobrze znane i rozpoznawane przez czytelników spoza kręgu akademickiego (np. wspomniany już „Niebieski” Kieślowskiego, film dokumentalny Marcina Koszałki „Istnienie” o aktorze Jerzym Nowaku czy książka Marcina Wichy „Rzeczy, których nie wyrzuciłem”). W interpretacjach nieprzytłoczonych literaturą przedmiotu autorka zyskuje szansę na pełne taktu opowiedzenie o projektach fragmentarycznych, pozornie niepełnych, często prostych, wręcz banalnych. Widać w tym nie tylko radykalność artystów, którzy rezygnują z dzieł monumentalnych, ale i dojrzałość badaczki, która nie odczuwa pokusy, by odkrytą pustkę i niemoc zagadać, przykryć nadmiarem własnych spostrzeżeń. W wielu miejscach omawianej książki najbardziej przekonuje jej nagość, towarzyszenie twórcom w ich samotnych zmaganiach z bólem i utratą, niewiara w terapeutyczne rezultaty pisania (co przecież wydaje się wręcz fantazmatem pisarstwa tak zorientowanego tematycznie). Kaczmarek wręcz sekunduje swym bohaterom w odkryciu „banalności zgryzoty” jak w przypadku zapisków żałobnych Rolanda Barthes’a. Kaczmarek pisze: „wszyscy jesteśmy tacy sami” (s. 299), a w przeżywaniu choroby, śmierci i żałoby wpadamy w koleiny tych samych retorycznych figur.

Propozycja Agnieszki Kaczmarek to bardzo przekonująca próba pogodzenia dwóch porządków: uniwersalizmu śmierci, choroby i żałoby z indywidualizmem ich doświadczania i wyrażania. Autorkę interesują głównie „nowe wrażliwości i przekraczanie granic” (s. 288), często skrajne, manifestacyjne, naruszające tabu, upubliczniające to, co dotąd pozostawało skrywane. Warto dodać – ponieważ książka traktuje tyleż o przygodach ciał w terminalnych podróżach, co o doświadczeniu pisania – że jest to także dowartościowanie chaosu słów, stylistycznej niemocy, niepoprawności, mowy podmiotu na „granicy języka”. Wiem doskonale, ile kosztują zmagania naukowe w tak wyznaczonej przestrzeni, gdzie ważne jest, by niejako na gruzach mowy bohaterów zbudować własną narrację: przekonującą i empatyczną zarazem. W pełni rozumiem zatem słowa autorki ze wstępu: „Opowiadanie o należącej do kogoś innego narracji o śmierci wymaga podwójnego zapośredniczenia – zdystansowania się od własnych emocji i potraktowania podjętego tematu jako zadania do zrealizowania, bez angażowania się w cudze życie. Drugi stopień to przebrnięcie przez tekst wypełniony nierzadko bezsilnością i bezradnością: ciała, ducha, intelektu. Pisanie żąda zachowania obiektywności, jednak nie zawsze łatwo jest pozostać obojętnym” (s. 10).

Uwierzcie, że autorce udało się zbudować narrację przekonującą interpretacyjnie i merytorycznie; głęboko przemyślaną i – nie waham się tego tak nazwać – przeżytą, chociaż oddaną czytelnikowi bez odrobiny emocjonalnego szantażu, efekciarstwa, sentymentalizmu i epatowania rozpaczą. Tym samym Kaczmarek napisała książkę, która traktuje o naszej bezradności wobec doświadczeń granicznych, a jednocześnie ową bezradność przekracza. Niedawno Tomasz Stawiszyński, diagnozując kondycję współczesnych, wskazywał na kilka budujących ją elementów: niezgodę na śmierć, żałobę i smutek, potrzebę wspólnoty, niedostrzeganie własnej przemocy i pragnienie nadania sensu poprzez mit. Jednak fundamentalny i pierwotny jest według niego lęk przed bezradnością i ucieczka przed nią: „Przed tym, że przemijamy, starzejemy się, umieramy, że nie potrafimy uratować tych, których kochamy, że nieustannie tracimy to, co pragnęlibyśmy na zawsze zachować” (Stawiszyński 2021: 22). Nie da się wszakże uciec przed smutkiem, żałobą, chorobą i śmiercią, można jednak próbować przeciwstawiać się poczuciu własnej bezradności. „Opuszczone i odnalezione” pokazują nowoczesne sposoby walki z bezsilnością, uruchamiając raz jeszcze wyobrażenie dance macabre. Współczesne milczenie wobec śmierci, odgradzanie choroby, usuwanie za szpitalny i hospicyjny parawan, samotność w żałobie – jako składowe naszej kultury – nie są w stanie zatrzymać „orszaku śmierci”, idziemy w nim wszyscy wraz z bagażem pojęć i postaw, które warto dziś ponownie przedyskutować. Książka Agnieszki Kaczmarek jest w tym doskonałym przewodnikiem.

LITERATURA:

Adorno T.W.: „Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia”. Przekład i przypisy M. Łukasiewicz. Posłowie M.J. Siemek. Kraków 1999.

Broyard A.: „Upojony chorobą. Zapiski o życiu i śmierci”. Przeł. A. Nowakowska. Wybór i oprac. A. Broyard. Wstęp O. Sacks. Wołowiec 2010.

Nowicka-Franczak M.: „Idzie nowe w starych butach. Dyskurs o pandemii COVID-19”. „Kalejdoskop Kultury” 2021, nr 1. https://kalejdoskopkultury.pl/idzie-nowe-w-starych-butach-dyskurs-o-covid/.

Stawiszyński T.: „Ucieczka od bezradności”. Kraków 2021.
Agnieszka Kaczmarek: „Opuszczone i odnalezione. Nowe topografie śmierci”. Wydawnictwo Pasaże. Kraków 2021 [seria: Tempus fugit].