ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (430) / 2021

Sabina Strózik,

SCHULZ NA KRUŻGANKACH OŚWIATY (KATARZYNA WARSKA: 'SCHULZ W KANONIE. RECEPCJA SZKOLNA W LATACH 1945-2018')

A A A
Czytanie Schulza na lekcjach języka polskiego, choć we fragmentach, wydaje się dość oczywiste. Traktowany jest jako niezbywalny element polskiej panoramy literackiej i rezygnacja z jego prozy zakrawałaby niemalże na prezentowanie mocno skrzywionego i zakłamanego obrazu polskiej kultury jako takiej. Lektura tomu Katarzyny Warskiej „Schulz w kanonie. Recepcja szkolna w latach 1945-2018” udowadnia jednak, że Schulza rugowano, i to skutecznie, z polskiej szkoły, a jeśli już istniał w programie, to nie zawsze był bohaterem pozytywnym.

Badaczka dowodzi, że Schulz, z całym swym imaginarium i prozą, która nastręcza trudności odbiorcom (choć wynagradza ich zachwytem, spod którego nie da się wyjść), był enfant terrible polskiej szkoły, że spędzał sen z powiek autorom programów szkolnych, którzy musieli jakoś pogodzić ideologiczne treści z jego opowiadaniami. Wniosek to nietrudny do wywiedzenia a priori, ale autorka bezlitośnie tropi ślady wyrzucania pisarza na peryferia –inne niż te, na których sam chciałby się znaleźć.

Nie wchodzi Warska w rozważania, tak ważkie ostatnio, na temat redefiniowania terminu „kanon”. Na wstępie zaznacza: „Kanon rozumiem tradycyjnie – jako zbiór tekstów w określonym czasie uznanych przez daną społeczność za szczególnie wartościowe” (s. 7), opisuje po prostu, jak wobec tak rozumianego kanonu osadzano Schulza, skupiając się ściśle na obiegu szkolnym: „Tymczasem tak istotna recepcja szkolna jest często pomijana przez literaturoznawców, których to, jeśli już, bardziej interesują głosy krytyki, dzieje przekładów na języki obce czy adaptacje – teatralne, filmowe, komiksowe i inne. A jeżeli sama recepcja jest marginesem badan literackich, to recepcja szkolna jest marginesem marginesu, szarym końcem historii literatury” (s. 10). Tezę tę popiera dwie strony dalej, wspominając historię recepcji szkolnej zaledwie kilku innych autorów (zob. s. 12), co rodzi pytanie o to, czy rzeczywiście jest to teren tak zaniedbany, czy może – tak w wielu wypadkach zwyczajnie niekonieczny. Konieczność badania recepcji szkolnej wydaje się ważna przede wszystkim w przypadku pisarzy, którzy szczególnie narażeni są na zideologizowanie odczytań ich dzieł.

Zamysł badania Schulza broni się sam – to pisarz tak specyficzny, tak szczególny w odbiorze i niezawinienie uwikłany, że rzeczywiście zanalizowanie jego obrazu w głowach młodych czytelników mogło się wydać konieczne.

Zniknął i pojawił się

W latach pięćdziesiątych Schulz był nieobecny nie tylko w szkolnych programach, ale i w bibliotekach – nawet chętni więc mieli znacząco utrudniony dostęp do Schulzowskich tekstów. Nastąpiły lata ideologizowania literatury i prób manipulacji interpretacją tak, aby wykształcić czytelnika „prawomyślnego”, odpowiednio nastawionego do socrealistycznej rzeczywistości. Schulz się do takich manipulacji nie nadawał, został więc po prostu wykreślony.

Lata sześćdziesiąte przyniosły Schulzowi niejaką rehabilitację – „znów występował w oficjalnym dyskursie jako pisarz wysokiej rangi” (s. 47). Wtedy też ukazuje się książka, która na długo wyznaczy tory odczytań tekstów drohobyckiego pisarza – „Regiony wielkiej herezji” Jerzego Ficowskiego. Pojawiają się też pierwsze inscenizacje prozy Schulza (zob. s. 48), co wspomaga utrwalenie jego postaci w szerszym obiegu. Lata siedemdziesiąte opierały się na nieledwie heroicznych staraniach nauczycieli, którzy – świadomi wagi „Sanatorium pod Klepsydrą” czy „Sklepów cynamonowych” – samozwańczo omawiali teksty. Dopiero lata osiemdziesiąte ponownie oficjalnie przywróciły Schulza czytelnikom: „Był nie tylko obecny w kulturze, lecz także wyraźnie w niej zakorzeniony” (s. 65).

Autorka, oprócz referowania kolejnych podręczników, programów i opracowań (imponuje stopień zagłębienia się w temat i skrupulatność odtworzenia wszelkich zmian), często opatruje je ocennymi fragmentami, wnioskami, refleksjami, co w pewnym stopniu ułatwia lekturę całości. Są to też często refleksje dość dosadne: „Wśród publikacji z lat dziewięćdziesiątych nie znalazłam jednak takiej na temat Schulza, która wzbudziłaby zażenowanie” (s. 91); „Lektury szkolne często wychodzą w bardzo dużych nakładach, drukowane jak najniższym kosztem. Są wykonane byle jak i z tanich materiałów. Rażą swoją tandetną estetyką (…). Powszechnie uchodzą za pół- lub nieprofesjonalne merytorycznie” (s. 92); „Nietrudno przy tym znaleźć sporo schulzowskiego kiczu sensu stricto wśród najrozmaitszych przedmiotów codziennego użytku: od kubków, przez materiałowe torby, po magnesy z wizerunkiem pisarza i fragmentami jego utworów. Schulz stał się też znakomitym uzupełnieniem dla instagramowego food porn” (s. 97).

Pojawił się i zniknie

Po lekturze wniosek chyba najważniejszy narzuca się sam – podręczniki są ważne. Nie powinny stanowić wstydliwego dodatku do pracy naukowej, marginaliów, tylko niejako zwieńczenie pracy naukowca. Powinny być też wolne od doraźnych potrzeb politycznych.

Warska zrobiła doprawdy wszystko, aby książka o szkolnej recepcji Schulza nie okazała się nudnym wypisem z podręczników i programów szkolnych. Styl jest wypracowany i niezbyt ciężki, odautorskie komentarze w świetnej proporcji do naukowego namysłu. Widać tu zapewne promotorską rękę wybitnego schulzologa, Stanisława Rośka. Pewnie więc niesprawiedliwy i stronniczy będzie z mojej strony wyrzut, że – choć autorka, jak już podkreśliłam, zrobiła wszystko, co mogła – dzieje tego typu recepcji, wewnętrznej, polskiej, podręcznikowej, okazują się lekturą dość trudną i momentami nużącą.

Na marginesie rozważań o pracy traktującej o recepcji Schulzowych tekstów, wydawałoby się – bardzo obecnie neutralnej politycznie, bo przecież dotyczącej czasów minionych, do roku 2018 – uderza fakt, jak bardzo i jak błyskawicznie książka ta się aktualizuje. W czasach, w których przyszło mi ją czytać, nie mogę nie myśleć o tym, co stanie się z Schulzem za chwilę. Mam swoje typy – ministerstwo nie obchodzi się dobrze z tekstami autorów, co do których pochodzenia żywi jakieś, najdelikatniej mówiąc, wątpliwości. Gorzka to lektura przy czytaniu teraźniejszością. Iskra nadziei, która zostaje, to ta, która w latach siedemdziesiątych ocaliła Schulza od zniknięcia z uczniowskich umysłów – że, jak zwykle, nauczyciele niosący kaganek oświaty nie dadzą się i będą pokątnie, samowolnie i z korzyścią dla uczniów czytać z nimi Schulza. Na pohybel tym, którzy, dumnie krocząc krużgankiem, bynajmniej nie oświaty, chcą nas wepchnąć w świat, w którym na Schulza nie ma miejsca.
Katarzyna Warska: „Schulz w kanonie. Recepcja szkolna w latach 1945-2018”. Fundacja terytoria książki. Gdańsk 2021 [seria: Biblioteka Schulz/Forum].