ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (431) / 2021

Wojciech Śmieja,

GAWĘDY DIY (DARIUSZ ZALEGA: 'BEZ PANA I PLEBANA. 111 GAWĘD Z LUDOWEJ HISTORII ŚLĄSKA')

A A A
Na łamach wydawanego na przełomie XIX i XX wieku przez Karola Miarkę „Katolika” czytamy: „Socyaliści są wrogami państwa, bo nie chcą żadnej władzy nad sobą, chcą aby wszyscy byli równi, a to się sprzeciwia woli Boga, który chce, aby byli niżsi i wyżsi, bogaci i biedni, panujący i poddani” (s. 68). Karol Miarka, niewątpliwy święty śląskiego panteonu (czy zmaterializuje się on w podziemiu katowickiej katedry, nie jest takie pewne wobec perypetii abpa Skworca), legitymizuje nierówność. Możemy nad tym przejść do porządku dziennego, ale możemy też przyjrzeć się jednak przez chwilę, jakiej skali nierówności życzliwie przygląda się Pan Bóg Miarki: „W 1888 r. w niemieckich fabrykach pracowało 23 tysiące dzieci. (…). W 1891 roku wprowadzono zakaz pracy dzieci poniżej 13 lat w fabrykach. Ci starsi nie mogli pracować dłużej niż 6 godzin. Śląscy przemysłowcy jednak nie próżnowali. I wywalczyli w Berlinie o wiele gorsze przepisy dotyczące zatrudniania młodocianych w kopalniach: tak w kwestii przerw, czasu pracy, warunków zatrudnienia. W 1892 roku aż dwie trzecie młodocianych górników na Śląsku pracowało od 10 do 12 godzin dziennie, a tylko jedna trzecia 8 godzin. (…) Rzecznik Górnośląskiego Związku Przemysłowców Górniczo-Hutniczych w parlamencie pruskim ostro wystąpił przeciwko zakazowi zatrudniania młodocianych pod ziemią, a co więcej – »udowadniał« konieczność przyjmowania małolatów, bo praca miała mieć wpływ wychowawczy, a ponadto odciągała ich od agitacji socjaldemokratycznej” (www.facebook.com).

Jeśli Miarka jest postacią pomnikową śląskiej historii, to filmowe opowieści Kazimierza Kutza stanowią elementarz śląskiej wyobraźni historycznej. Wszyscy chyba pamiętamy scenę z „Soli ziemi czarnej”, w której młody oficer ułanów (grany przez Daniela Olbrychskiego) na białym koniu przybywa z odsieczą powstańczej barykadzie atakowanej przez Freikorps. Oficer wyrwał się wraz ze swoim oddziałem z podkrakowskich koszar wbrew rozkazom przełożonych. Wiodły go wzniosły imperatyw patriotyczny i romantyczne poczucie braterstwa z walczącymi. Na niewiele się to jednak zdaje, bo piękny chłopiec pięknie ginie od strzału w sam środek czoła, jego ofiara, choć spektakularna, jest daremna. Niemcy rozpędzają powstańców. Zostaje tylko wyobrażenie o braterstwie broni i wspólnocie oporu, którym karmi nas Kutz. Jakim obrazem kontruje to wyobrażenie Zalega? Oto w gawędzie 59., „Lancami w robotników”, przypomina protesty robotnicze, które wstrząsają Śląskiem w 1923 roku, ledwie dwa lata po przyłączeniu do Najjaśniejszej, po plebiscycie i trzecim powstaniu: „Maszerujące na Katowice grupy uformowały się w dwa główne pochody, którym towarzyszyły oddziały milicji robotniczej, złożone z byłych powstańców. (…) Pochody były spokojne, starano się unikać prowokacji, ale władze nie zamierzały iść na ustępstwa. Ściągnięto dodatkowe oddziały wojska, a także dodatkowe siły policji z Zagłębia i Krakowa” (s. 208).

***

Dariusz Zalega usiłuje w swoich 111 gawędach odtworzyć „ludową historię Śląska”. Genologiczna formuła gawędy nie wydaje mi się szczęśliwym określeniem. Może lepsze byłyby śląskie „bery”? W istocie mamy do czynienia z „fiszkami”, „fragmentami”, „wypisami”, a może „puzzlami”, z układania których mamy sobie odtworzyć tę przemilczaną historię. Dostajemy dość niegotowy materiał, z którego, jak brzmią zapowiedzi, autor dopiero wykroi swoją narrację o ludowej historii regionu. Czy jest nam ta narracja potrzebna? I dlaczego wciąż nie powstała? Odpowiedź na pierwsze pytanie wydaje się oczywista – powstające różne ludowe historie Polski (Adam Leszczyński, o którym pisałem, Kacper Pobłocki) całkowicie pomijają charakterystykę naszego regionu. Tymczasem nasza „regionalna” historia ludowa nie przylega do tej „ogólnopolskiej”, co więcej, wbrew domyślnej polonocentrycznej perspektywie, nie mamy do czynienia na Śląsku z historią peryferyjną. Przeciwnie – ludowa historia Śląska jest historią regionu głęboko i wcześnie zindustrializowanego, toteż jako taka wpisuje się w przebiegi zjawisk historycznych typowe dla społeczeństw Zachodu, a wywołane rewolucją przemysłową. Natomiast ludowe historie Polski sytuują tę ostatnią na umownym agrarnym i feudalnym wschodzie Europy.

Dlaczego więc taka aktualna ludowa historia Śląska dotychczas nie powstała (pytam o aktualną, bo nie można pominąć dorobku historyków PRL, z którego Zalega zresztą obficie korzysta)? „Bo została przesłonięta przez wielkie narodowe narracje polską, niemiecką i czeską. Wszystkie one wolały podkreślać konserwatywne wartości przywiązania do jedynie słusznej ojczyzny, co popierały również kościelne hierarchie” (s. 15). Należałoby do tego dodać kolejne dwa czynniki: potężną falę emigracji Ślązaków po drugiej wojnie światowej skutkującą swoistym rozproszeniem przekazów i tradycji, a w powojennej Polsce monopolizację tradycji lewicowych przez władze komunistyczne krzywo patrzące na robotniczą i ludową samoorganizację. Rysuje to przed nami ciekawe kontinuum między II RP, PRL, neoliberalną III RP i hybrydową demokracją IV RP – wszystkim im narracja o rewolucyjnej historii zmagań pracy i kapitału na Śląsku jest nie na rękę, wszystkie wolałyby pominąć ją milczeniem, umniejszyć znaczenie.

Wyobraźmy sobie bowiem, jak bardzo Zalega łamie chwiejny historyczny consensus! Pomnikową figurą „dobrego Ślązaka” jest Wojciech Korfanty. Jego konterfekt wraz z pięcioma innymi „ojcami niepodległości” oglądaliśmy na różnych plakatach i billboardach fetujących stulecie Niepodległości. W zarysowanej przez Zalegę perspektywie Korfanty nie będzie tak jednoznacznie pozytywnym bohaterem. Jego słynne „krowy”, które miała dostać każda śląskarodzina w Polsce, to demagogiczny chwyt służący przejęciu energii rewolucyjnej mobilizującej lud pracujący regionu przeciw niemieckim fabrykantom i obszarnikom. Działanie „korfanciorzy” to, upraszczając, nic innego jak wrogie przejęcie rewolucji (nb. prefigurujące „skradzioną rewolucję” Solidarności, jaką przedstawia w swoich publikacjach m.in. David Ost). Na dowód tego wrogiego przejęcia przywołuje Zalega robotnicze skargi zebrane przed wojną przez Józefa Chałasińskiego: „I to bolesność, że ten Rząd Polski oddał tę Polskę do dyspozycji kapitalistom. Walczyliśmy o tę Polskę, a teraz tej Polski nie mamy” (s. 15). Na marginesie książki Zalegi, która niewiele miejsca poświęca Śląskowi nieprzemysłowemu, a przecież i taki był i jest (choć autor programowo się nim nie interesuje, co nieco, przyznajmy, zakrzywia perspektywę „historii ludowej”), warto zapytać, czy to rozczarowanie Polską dotyczyło tylko proletariatu? Zdaje się, że nie.

Oto bowiem spoglądam na plakat wyborczy z mojej rodzinnej podpszczyńskiej wsi, Łąki, z 1929 roku, w którym gospodarze Ziebura, Piesiur, Kotas, Tomala, Michna, Kania, Stryczek wzywają do głosowania na „zwarty niemiecki front jednolity”. Wszystko wskazuje na to, że w plebiscycie ci sami ludzie głosowali jednak za Polską, bo tak się we wsi głosowało gremialnie, ale po kilku latach mocno się rozczarowali. Dziś ich potomkowie noszący te same nazwiska czują swoją łączność z Polską, choć w latach 80. ich krewni wyjeżdżali do Reichu i starali się o niemieckie obywatelstwo, by na Oberschlesien wracać tylko na wakacje i urlopy. Ludzie, o których mówię, nie byli jakoś rewolucyjnie nastawieni (choć akurat dość „lewicowy” program zakładał równouprawnienie Górnoślązaków, wzrost nakładów na edukację i opiekę nad najuboższymi), ale z pewnością ich poczucie tożsamości narodowej było zdecydowanie słabsze niż świadomość materialnych i klasowych interesów, która kazała im się poczuć w niepodległej II RP i potem ich potomkom w PRL i III RP – Niemcami.

Zalega stawia niewygodne pytania i niewygodne tezy. Nie daje się zbyć. Jego historia jest przymiotnikowa (bardziej chyba robotnicza i proletariacka niż ludowa) i zaangażowana. I bardzo dobrze, że taka jest i nie udaje innej. Klaszczę temu, szczególnie dlatego, że wszystkie pozostałe projekty pamięci historycznej, które rywalizują na Śląsku i o Śląsk, mają quasi-totalizujący wymiar. Trzy z nich warto wymienić, bo z trzema Zalega ma największą „kosę”. Po pierwsze, oburzający projekt Panteonu Górnośląskiego lansowany przez arcybiskupa Skworca, służący tworzeniu iluzji katolickiej monokultury regionu (trudno sobie wyobrazić upamiętnienie socjalistów, Żydów, komunistów i innych wolnomyślicieli w biskupich katakumbach). Po drugie, polskocentryczny projekt obecnej władzy i jej lokalnych namiestników z Instytutu Myśli Polskiej im. Wojciecha Korfantego, który wyklucza wszystko, co niepolskie, i utrwala mit polskiej „odwieczności” Śląska. Trzeci wreszcie projekt pamięci historycznej służy współczesnym autonomistom (Jerzy Gorzelik, RAŚ), którzy próbując ad hoc wymyślać śląską narodowość, dbają o to, by antagonizmy klasowe nie naruszały tej konstrukcji tożsamościowej.

Wszystkie one pretendują do neutralności, a przecież, poucza socjologia marksistowska, w każdym konflikcie społecznym stanowisko „neutralne” jest zawsze z konieczności stanowiskiem klasy panującej. Wydaje się neutralne, bo osiągnęło status dominującej ideologii. Może je zaś osiągnąć tylko dzięki zapominaniu i wypieraniu. Klasyczna jest myśl Ernesta Renana o tym, że pamięć historyczna polega głównie na zapominaniu: „Każdy obywatel francuski powinien zapomnieć o nocy św. Bartłomieja i o masakrach na Południu w XIII wieku” (Culler 2013: 59). Nie inaczej jest z pamięcią albo pamięciami śląskimi. Intensywnie nakazują zapominać i przemilczać w imię zdobywania upragnionej hegemonii.

111 gawęd Zalegi uporczywie przypomina i nie pozwala milczeć o faktach niewygodnych i niepasujących do wyobrażeń dominującej ideologii. Jeśli książka pozostawia niedosyt, to może to być niedosyt formy, której oczekiwałby czytelnik przyzwyczajony do tradycyjnego kształtu pisarstwa historycznego. U Zalegi mamy do czynienia z, jak już wspomniałem, wypisami i fragmentami, a właściwie nieznacznie retuszowanymi notkami ze strony FB „Zbuntowany Śląsk”. Autor pozwala mówić faktom, liczbom i bohaterom, obecność komentarza jest minimalna, ogranicza się właściwie do niedługiego wstępu. Tę sytuację, która niektórym osobom czytającym gawędy może przeszkadzać, pozwolę sobie przekuć jednak na pewien pozytyw: Zalega, związany z punkową i postpunkową subkulturą, mówi nam w zgodzie z jej etosem: DIY, do it yourself. Chcesz historii? Zrób ją sobie sam. A jeśli nie potrafisz, to jak w starym kawałku Dezeretera „Spytaj milicjanta, on ci prawdę powie, on ci wskaże drogę!”.

LITERATURA:

Culler J.: „Literatura w teorii”. Przeł. M. Maryl. Kraków 2013.

„Zbuntowany Śląsk”. https://www.facebook.com/slaskzbuntowany/posts/2785091178373212.
Dariusz Zalega: „Bez Pana i Plebana. 111 gawęd z ludowej historii Śląska”. Wydawnictwo RM. Warszawa 2021.