ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (433) / 2022

Michał Trusewicz,

LE GRAND BLEU (TOMASZ BĄK: 'XXI. NAGI WODNIK W ŚRÓDMIEŚCIU')

A A A
W „Wielkim błękicie” Luca Bessona jeden z głównych bohaterów opowiada zakochanej w nim Amerykance rzewną historyjkę o syrenach. Aby się z nimi spotkać, należy zejść na dno morza, gdzie niebo pozostaje jedynie dalekim wspomnieniem. Trzeba unosić się w ciszy i być gotowym na śmierć. Dopiero wtedy syreny ocenią szczerość naszej miłości. „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu”, czyli najnowsza – trzecia w 2021 roku – książka poetycka Tomasza Bąka, również odsyła nas do wielkiego błękitu, ale zamiast delfinów możemy spotkać np. wodnika poruszającego się po całkowicie zatopionym świecie. Cóż, nie tylko niebo pozostanie wspomnieniem, ale także cała nasza dotychczasowa pamięć o rzeczywistości. A morskim lewiatanem stał się kapitalizm.

„XXI. Nagi wodnik w śródmieściu” to niewielki objętościowo poemat. Wybór tej formy nie powinien dziwić. Bąk chętnie sięga po ten gatunek. Wydany w 2019 roku „Bailout” to niemal 90-stronnicowy utwór, który z niezwykłą sprawnością połączył kontestacyjne myślenie analityczno-afektywne z radykalną intuicją utopijną. „Bailout” niekiedy paraliżował swoją krytyczną mocą, wywodzącą się przecież z materialistycznych fundamentów. Nowa książka Tomasza Bąka, oczywiście również niezwykle precyzyjnie skonstruowana, na pierwszy rzut oka została pozbawiona tej niby-traktatowej totalności, choć zachowano to, co najbardziej dystynktywne w poezji autora „Kanady”: nierozerwalny splot społeczno-politycznej krytyczności z intymnością. Punktem wyjścia dla „Bailoutu” był kryzys 2008 roku (a także szukanie ekonomicznych, politycznych i społecznych odpowiedzi nań), z kolei „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu” koncentruje się nie tylko na opisach kolejnych etapów katastrofy klimatycznej, ale przede wszystkim zanurza się w samą źródłowość – wyobraźnię końca.

Warto jednak doprecyzować – „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu”to książka, której nie można zredukować do sumiennie odrobionych lekcji z futuryzmu i myślenia apokaliptycznego. Poemat – podobnie jak niedawno wydany „Trax” Cezarego Domarusa – jest dwuwektorowy: opisywana przyszłość przypomina sparafrazowaną teraźniejszość. Warunkiem funkcjonowania kapitalizmu jest obecność natury, która jednocześnie znajduje się wewnątrz jego żarłocznego metabolizmu. Przyroda – pasywna, zredukowana do Atlasowej roli podtrzymywania kapitalistycznej akumulacji – konswekwentnie staje się żywiołem zdolnym niszczyć dotychczas znany świat. Poemat Tomasza Bąka to ćwiczenie wyobraźni – woda przestaje być przedmiotem melancholijnej i romantycznej kontemplacji. Potop staje się realnym zagrożeniem, który zmusza człowieka do adaptacji i przetrwania.

Bąk w nowej książce wciąż jest szalenie precyzyjny w kolejnych wyliczeniach, które są potężną figurą retoryczną, bardzo mocną przekształcającą imaginarium osoby odbierającej tekst. Mamy passusy takie jak: „– Od 1 sierpnia pożary buszu w Queensland i Nowej Południowej Walii / spowodowały emisję do atmosfery 250 mln ton dwutlenku węgla [...] / uwolniony do atmosfery dwutlenek węgla zostanie pochłonięty / przez odrastającą roślinność, jednak okres przywrócenia biocenozy buszu / do pierwotnego stanu szacuje się na dekady, a w niesprzyjających warunkach / występującej obecnie suszy może nigdy w pełni nie nastąpić. –” (s. 23), „– Zauważyliśmy pewną rażącą rozbieżność. / Tylko tyle komentarza w sprawie działalności / potetantów branży paliwowej. Być może / powinni więcej środków przeznaczyć na monitoring. / Nic więcej nie powiem. Zdaje się, że emisje / są niedoszacowane o jakieś 25-40%. No trudno. / Ten koniec świata na pewno da się wytłumaczyć inaczej. –” (s. 24). Zmiana klimatu – postępująca katastrofa ekologiczna – jest na tyle skomplikowanym zjawiskiem, rozłożonym na wielu płaszczyznach czasowo-przestrzennych, napędzanym wieloma trybami przyczynowo-skutkowymi, dlatego poemat Bąka to bardzo zręczna żonglerka metodami opisywania tego, co najbardziej wymyka się ujęciu w jednym punkcie „tu i teraz”.

Można czytać poemat Bąka na wiele sposobów. Utwór – podzielony na dwadzieścia jeden części, ze wspaniałą kodą – jest gorzkim przebudzeniem z postmodernistycznego snu. Gdy ludzkość zgromadzona pod totemem postmodernizmu słuchała o konieczności porzucenia wszystkich wielkich narracji, kapitalizm postfordowski, wzmocniony asekuracyjnym słownikiem neoliberalizmu, konsekwentnie niszczył myślenie wspólnotowe, związki zawodowe, dobra wspólne i inne wartości. ”Dzień – dzień oto blisko. Przecież dzień blisko – / dławcież wszystko, wszystkich: winnych, niewinnych, / wypłacalnych i wyciągających ręce po bailout, / posiadaczy i będących w posiadaniu” (s. 18) – katastrofa klimatyczna staje się spotworniałym doświadczeniem wspólnotowym. Mieszkańcy zalanych miast powoli budzą się z tego snu, nabierając świadomości, że gdy porzucali jakąkolwiek chęć ujmowania mechanizmów rządzących światem na poziomie planetarnych struktur, kapitalizm wywłaszczył ich z jakiejkolwiek alternatywy ideowej – ich wyobraźnia nie zdąży wyprodukować nowego scenariusza. Biblijny dzień sądu, który dotknie wszystkich mieszkańców? Średniowieczne memento mori? Kapitalistyczne makrostruktury tak mocno wydrenowały planetarną rzeczywistość, że nawet w obliczu katastrofy zostaną reprodukowane istniejące stosunki klasowe: „– Na balu na Titanicu nie może zabraknąć ubogich, / choć ich rola nie została jeszcze jasno zdefiniowana./ Zostaną potraktowani jako przyłów? / Jako gwóźdź programu egzotyki jogurtów owocowych? / Przyniosą na tacy gwóźdź programu, / którego nigdzie i nigdy nie będą mogli skosztować? / Czy ich karta pamięci zostanie odczytana jako karta dań? –” (s. 17). Bąk przytomnie odnotowuje niesprawiedliwą dystrybucję odpowiedzialności za taki stan rzeczy: „– To zasadniczo ciekawe, że o niesieniu ciężaru / mówią zwykle ci, którzy żyją z dywidend, / których stać na plan z a, b i c, / dla których koniec świat świata jest szansą, / a nie końcem świata. Nowe pojezierza absurdu: / że nawet apokalipsa nie jest egalitarna, / że suchą stopą przejdą ci, którzy zapłacą. –” (s. 15). W przededniu katastrofy oskarżeni będą ci, którzy zostali pozbawieni środków produkcji, a w konsekwencji zmuszeni do sprzedawania swojej siły roboczej, a nie konkretne podmioty, które dokonują destrukcji planety i społeczeństwa na poziomie makrostruktury. To perspektywa, która nie odbiega znacząco od tego, co aktualnie może przydarzyć się czytelniczkom i czytelnikom.

Poemat Bąka rzadziej koncentruje się na sposobach odzyskania sprawczości i aktywności, częściej skupia się na tym, co stanie się z rzeczywistością, gdy ludzka wyobraźnia filozoficzno-polityczna nie ulegnie zmianie. Poemat nie opisuje momentu, kiedy jeszcze można było złapać za dziejową zwrotnicę i wykorzystać istniejącą infrastrukturę przeciwko samemu systemowi. Jedyna potencjalna działalność dotyczy raczej ocalonych resztek: „Nowoczesna szkoła powinna przygotować młodzież / do roli uchodźców i topielców – budowy społeczeństwa / na kamieniu wystającym z bezmiaru” (s. 11). Inne aktywności mogły zostać przechwycone przez administrację, zneutralizowane, ewentualnie przerobione na paliwo węglowe dla kapitału w jego nowoczesnej, spotworniałej – sfinansjalizowanej – odmianie. Świat tonie, ale podmiot wypowiadający się w wierszach nie jest kapitanem uciekającym z okrętu. Jest to cecha charakterystyczna dla poezji Bąka, która mimo swej ironicznej zaciętości nigdy nie przestawała być inkluzywna. Jasne, rzeczywistość jest zalewana, ale razem zderzymy się z kolejną falą. Właśnie w tym geście można upatrywać śladów nadziei na przekroczenie katastrofizmu: „Tym, co czyni tę nadzieję radykalną, / jest jej ukierunkowanie na dobro / w przyszłości, które wykracza / poza aktualną zdolność rozumienia” (s. 13). W tej nadziei kiełkuje pragnienie zmiany – z wiersza wyłaniają się nowe przeczucia, których aktualnie jeszcze nie znamy, ale potencjalnie mogą podnieść świadomość doświadczanej przyszłości. W tym sensie każda nadzieja jest polityczna. Szkoda jedynie, że Bąk w swoim poemacie raczej koncentruje się na reprezentacji wydarzeń prowadzących do katastrofy, rzadziej próbując ją przekroczyć i zaproponować alternatywną odpowiedź na wydarzenia. Fenomenalnie to wyszło w „Bailoucie”, tutaj jednak czytelnicy i czytelniczki mogą szybko porzucić niewyraźnie zarysowaną nadzieję.

„XXI. Nagi wodnik w śródmieściu” absolutnie nie jest żadnym popularyzatorskim brykiem streszczającym kolejne raporty klimatyczne. Charakterystyczna metaforyka, wyostrzony sarkazm, absurdalne przejaskrawienia, quasi-improwizacyjne ranty – wszystkie figury retoryczne rozsadzają językowe nawyki, prowadząc do emancypacji wiedzy na temat rzeczywistości i faktycznie winnych za katastrofę. Oczywiście wiedza staje się dostępna – nie jest efektem ezoterycznych, alchemicznych poszukiwań jednostki wyabstrahowanej od społeczeństwa. Uwspólnianie wiedzy i wspólnotowość doświadczeń dominują w poemacie Bąka. Nową książkę autora „Kanady” nazwałbym poematem demistyfikacyjnym. Choć krytyka kapitalizmu wysuwa się na pierwszy plan, to jednak perspektywa jest znacznie szersza – Bąk atakuje pewien rodzaj medialnej wyobraźni, klimatycznych denialistów, ponadnarodowe organizacje i wielu innych politycznych aktorów. Imaginarium zostaje poszerzone także o tytułową postać wodnika: „Wodnik ma w sobie wiele sprzeczności. / Osoby urodzone między – są uparte i kreatywne. / Często kwestionują otaczającą ją rzeczywistość” (s. 7). Wodnik – figura na przecięciu astrologii i mitologii – staje się jednym z przewodników po zatopionej rzeczywistości pełnej topielców i ryb.

„Znam tylko trzy stopnie niepewności: / nie wiem, z czego zostanę zapamiętany; / nie wiem, czy zostanę zapamiętany; / nie wiem, czy będzie ktokolwiek, kto mógłby pamiętać” (s. 32) – bodaj po raz pierwszy w twórczości Tomasza Bąka pojawia się aż tak mocno zarysowany motyw pamięci i czasu. To mocny fragment poematu, odnoszący się zarówno do indywidualnych lęków, jak i do kategorii czasu i pamięci historycznej. Podmiot jest zawieszony między dwoma piętrami temporalności: między tym, czego już nie ma, a tym, czego jeszcze nie ma. Perspektywa postępu została skompromitowana, pozostaje trwać w wirze zakrzywionej chronologii i wyczekiwać alternatywy. Może właśnie dlatego wcześniej była mowa o nadziei radykalnej, wyrywającej z tego czasowego stuporu? Zbliżamy się do momentu, gdy przedmiotem wywłaszczenia może stać się jednostkowa pamięć, czyli tożsamość i historia: „Albo wreszcie: czy przesuwając porty / w głąb lądu, spychając historię w wartki nurt / mglistej przyszłości, a pamięć uznając za pracę, / czy pod poziomem zachowa się tożsamość?” (s. 7), „Jak uczy historia, żywioły kiepsko robią starodrukom” (s. 8). W przededniu katastrofy kapitalizm nie staje się słabszy – uparcie dąży do wywłaszczenia z prywatnego i zbiorowego rezerwuaru oporu, buntu, pamięci o alternatywnej rzeczywistości. Poemat kończy się bardzo intymną kodą: „Jasne, drobne przyjemności po drodze, / liczne korzyści wynikające z posiadania / psa, łapanie umiejszczonych powłok natury / w chwilach wyrwanych pracodawcy, / może to, że kiedy Róża biega po błoniach, / wyciągamy z kieszeni kurtki papierosy, / ale zanim podam ci ogień, / całuję cię w czółko / jakby świat nigdy miał się nie kończyć” (s. 31). Bezpretensjonalny, pełen czułości moment bliskości jednak ma w sobie coś upiornego – trudno przecież wyrzucić z pamięci zbliżające się widmo katastrofy. W czasie postępującego wywłaszczania i zatapiania tożsamości taki odruch empatii i czułości może stać się ważną deklaracją i formą oporu – nie chodzi tutaj o żaden hollywoodzki kontrast między jednostkowym a globalnym, gdyż obie kategorie są praktycznie nierozerwalne.

Wielki błękit, wszechobecny w poemacie Tomasza Bąka, nie jest wyrazem naiwności. Daleko mu do filmowego symbolu otchłani morskiej, pełnej tajemnicy i fantazyjnych stworzeń. Jeśli już konsekwentnie trwać przy kolorystycznej metaforyce, „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu” to światło indygo, nazywane przez Isaaca Newtona czymś widocznym, lecz całkowicie niematerialnym. Podobnie jak zmiana klimatyczna – to przyszłość przetransferowana w naszą teraźniejszość, wywołująca potężne reperkusje w aktualnej rzeczywistości. Błękit to także logo koncernu Union Carbide, odpowiedzialnej za katastrofę przemysłową w Bhopalu w 1984 roku, kiedy to dziesiątki ton izocyjanianu metylu – trucizny o charakterystycznej błękitnej barwie – przedostało się do środowiska. Wielki błękit to gigantyczna trauma zbliżającej się katastrofy ekologicznej – już sama okładka nowej książki Tomasza Bąka to doskonały symbol cyjankowej trucizny, sączonej przez kapitalistycznego lewiatana, na którą wciąż szukamy skutecznej odtrutki.
Tomasz Bąk: „XXI. Nagi wodnik w śródmieściu”. WBPiCAK. Poznań 2021.