ABSURDALNY LA LA LAND (ROBERT KRÓL: 'DIXIELAND. WIDZENIA BESKIDZKO-NOWOJORSKIE')
A
A
A
W najnowszej polskiej poezji całkiem sporo się dzieje, pandemiczne spowolnienie, wstrzymanie, zawieszenie, zdaje się nie osłabiać pisarskiej dynamiki. Wyraźnie uwidacznia się też wpływ gorących nastrojów społecznych – w powstających w ostatnich latach tekstach odzwierciedla się gniew, konflikty, walki, bezradności, absurd, który nas otacza. Może nie są to wydarzenia spektakularne czy szeroko dyskutowane, ale taka jest już specyfika współczesnej poetyckiej recepcji czy jej braku, a także, nie oszukujmy się w tej materii, wielopoziomowego wymierania czasopiśmiennictwa i ogólnej kultury literackiej – i to akurat nie jest specyfika czy problem tylko polskiego rynku czytelniczego, nie wiedziemy także w tym rysie kultury współczesnej szczególnego prymu. Nie oznacza to, że nie należy dostrzec tego zjawiska w choćby tak pobieżnej krytycznoliterackiej diagnostyce.
Poetyckim zdarzeniem, które w jego specyficznym wyciszeniu łatwo przegapić (mam na myśli wyciszenie tonacji tekstów, nie zaś fakt wydania tomu nie w jednym z wiodących wydawnictw poetyckich, których w Polsce nie brakuje, a opublikowanie go przez autora własnym sumptem, choć to zapewne na jego czytelniczy obieg także ma wpływ), jest nowy tom poetycki Roberta Króla „Dixieland. Widzenia beskidzko-nowojorskie”. Ale czy to, że poezja nie jest rewolucyjna, musi naprawdę oznaczać, że nie ma jej wcale? Poezja Króla zdaje się zaprzeczać tej tezie. Osadzone w życiu, w konkretnym czasie i przestrzeni, skupione na obserwacji codzienności wiersze, uobecniają się, osadzają wyraźnie w kontekście współczesności. Trudno powiedzieć, że teksty te w jakikolwiek sposób się wyróżniają. Wszystkie zachowują ten sam rys formalny – klasyczny zapis stroficzny (każdy tekst zbudowany jest z trzech strof, po pięć wersów w każdej z nich), wyciszoną, kojącą niemal poetycką wyobraźnię i statyczny właściwie sposób obrazowania. Wszystko to zdaje się niemal kreować sielankowe obrazy-kontemplacje. Ale to tylko mylne pozory, które szybko rozwiewa lektura kolejnych tekstów. Pęknięcia pojawiają się po chwili, w podskórnej tkance wiersza, w leksyce, utraconym poczuciu sprawczości, wpływu, właśnie w owym bezruchu, zawieszeniu ocierającym się o bezsens: „To wszystko dzieje się tuż obok, za ścianą. / Ktoś tam mieszka. Nocą nie śpi, pisze pozwy, zeskrobuje resztki jedzenia / z podłogi. W dzień najczęściej gotuje warzywa, smaży na maśle, / odkręca krany, przechadza się z kąta w kąt. Wodzi wzrokiem po ścianach.” („Niczyje, nie moje”, s. 17)
To czyni „Dixieland” tomem podobnym do poprzednich tekstów Króla, przede wszystkim do tomu „Polka”, choć także czyni go wobec poprzedniej książki nieco wtórnym. Nie oznacza to jednak, że autor nie porusza w nim nowych tematów, że nie odświeża w pewien sposób formuły czy tematyki tekstów. Zamknięte we własnym świecie, pozostają bowiem w pełnej bliskości wobec życia, choć życia pojedynczego, jakoś wpisując się w tendencje pandemicznego zamknięcia. Trudno ocenić jednak, czy jest to jedynie obliczona na efekt gra poetyckim obrazem, czy rzeczywiste osadzenie w realności, nie uważam też, że koniecznie trzeba o tym rozstrzygać.
Wadą tomu jest jednak poczucie osamotnienia, z którym pozostawia nas autor. Nie chodzi mi jednak o dość mroczną wymowę snutej opowieści (jaka miała by być, skoro osadzona została w naszej codzienności), a o to, że autor, owszem, podejmuje dialog – z klasykami (wywody te przywodzą na myśl eseistykę Czesława Miłosza, słychać w nich także poszum Herbertowski), z modernizmem, ale nie ze współczesnym odbiorcą (w tym przypadku, wyjątkowo, przyjdzie mi się zgodzić z Jakubem Skurtysem, choć nie z całością opinii o tomie, którą wyraził w podsumowaniu roku 2021, który polecam uwadze czytelników poezji: https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/cykle/ppr-1/). To opowieść do przeczytania, wysłuchania, ale właściwie nie podlega ona komentarzom czy polemikom. Przedstawia się nam bowiem osobny/wsobny świat. Brakuje w nim możliwości współzaangażowania, choć o tym, czy to razi i uwiera, czytelnicy i czytelniczki muszą zdecydować sami. Według mnie brakuje tu właśnie takiej lekturowej możliwości rozmowy – bowiem nawet w przypadku tekstów pisanych w formie bezpośredniego zwrotu do adresata, wiemy na pewno, że nie do nas mówi podmiot/narrator.
Co ciekawe, nie pozostawiają tego otwarcia, miejsca na dialog także wiersze dotykające całkowicie aktualnych problemów społecznych. A nawiązań do nich w niniejszym tomie nie brakuje; pozostają jednak wymienione hasłowo, niejako zawieszone w przestrzeni wiersza czy też nad wierszem, ale pozbawione komentarza czy potrzeby komentowania: „Głodni i zziębnięci ludzie na polsko-białoruskiej granicy. Szmal w rulonie i zadarta kiecka. Pełna lodówka. Zaległy podatek. / Tęczowa flaga. Konie w galopie. Podarte pończochy. Szydło i worek. / Chleb. Kłamstwo księży. Przebieranie w kobietach. Gorąca herbata z cytryną. / Wszystko jest. Wszystko zostało nam dane. Wszystko będzie zabrane.” („Życzenia”, s. 37)
A może, wzorem modernizmu właśnie, owa przestrzeń na dialog powstaje poza wierszem, zależna jest od odbiorców, od ich woli?
Czy druga dekada XXI wieku to czas na takie formy pisarskie? Czy jest w nas miejsce i zgoda na pozory wewnętrznego spokoju (którego tak naprawdę ta poezja wcale nam nie oferuje), słowną i formalną klasykę? Piękno i śmierć rozłożone w wersach proporcjonalnie, bezczynność i powolny spacer, brak krzyku i krzykliwości? Czy taka poezja, poezja obserwacyjna, kontemplująca życie z poziomu łóżka, delikatnie prześlizgująca się po ciele i ciemności jest nam dziś w ogóle potrzebna?
Pozostawiam czytelniczki i czytelników z tym zestawem pytań, nie moim zadaniem jest udzielanie na nie odpowiedzi, to raczej czas na zawieszenie głosu krytyki i oddanie go poezji:
„Nie mam zajęcia. Nikt o tym jeszcze nie wie. Myślę, że to chwilowe, / że ta słabość w końcu przeminie. (…) Citabax i Afobam już nie wchodzą / tak łagodnie jak kiedyś, więc kazali odstawić. W myślach nie powracać / do pracy, targetów i zawodowej nieprzewidywalności. Dziś obudzę się / wypoczęty, ale nie wstanę, bo wyjątkowo dobrze będzie mi w łóżku z kotem / w nogach. Tam poczekam na wczesną wiosnę i kolejną kontrolę zaświadczeń. / Zastęp inspektorów przypłynie pontonem, żeby przeszukać mieszkanie.” („Zwolniony z obowiązku”, s. 30)
LITERATURA:
Skurtys J.: PPR (#1),10.01.2022, „Biuro Literackie” https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/cykle/ppr-1/
Poetyckim zdarzeniem, które w jego specyficznym wyciszeniu łatwo przegapić (mam na myśli wyciszenie tonacji tekstów, nie zaś fakt wydania tomu nie w jednym z wiodących wydawnictw poetyckich, których w Polsce nie brakuje, a opublikowanie go przez autora własnym sumptem, choć to zapewne na jego czytelniczy obieg także ma wpływ), jest nowy tom poetycki Roberta Króla „Dixieland. Widzenia beskidzko-nowojorskie”. Ale czy to, że poezja nie jest rewolucyjna, musi naprawdę oznaczać, że nie ma jej wcale? Poezja Króla zdaje się zaprzeczać tej tezie. Osadzone w życiu, w konkretnym czasie i przestrzeni, skupione na obserwacji codzienności wiersze, uobecniają się, osadzają wyraźnie w kontekście współczesności. Trudno powiedzieć, że teksty te w jakikolwiek sposób się wyróżniają. Wszystkie zachowują ten sam rys formalny – klasyczny zapis stroficzny (każdy tekst zbudowany jest z trzech strof, po pięć wersów w każdej z nich), wyciszoną, kojącą niemal poetycką wyobraźnię i statyczny właściwie sposób obrazowania. Wszystko to zdaje się niemal kreować sielankowe obrazy-kontemplacje. Ale to tylko mylne pozory, które szybko rozwiewa lektura kolejnych tekstów. Pęknięcia pojawiają się po chwili, w podskórnej tkance wiersza, w leksyce, utraconym poczuciu sprawczości, wpływu, właśnie w owym bezruchu, zawieszeniu ocierającym się o bezsens: „To wszystko dzieje się tuż obok, za ścianą. / Ktoś tam mieszka. Nocą nie śpi, pisze pozwy, zeskrobuje resztki jedzenia / z podłogi. W dzień najczęściej gotuje warzywa, smaży na maśle, / odkręca krany, przechadza się z kąta w kąt. Wodzi wzrokiem po ścianach.” („Niczyje, nie moje”, s. 17)
To czyni „Dixieland” tomem podobnym do poprzednich tekstów Króla, przede wszystkim do tomu „Polka”, choć także czyni go wobec poprzedniej książki nieco wtórnym. Nie oznacza to jednak, że autor nie porusza w nim nowych tematów, że nie odświeża w pewien sposób formuły czy tematyki tekstów. Zamknięte we własnym świecie, pozostają bowiem w pełnej bliskości wobec życia, choć życia pojedynczego, jakoś wpisując się w tendencje pandemicznego zamknięcia. Trudno ocenić jednak, czy jest to jedynie obliczona na efekt gra poetyckim obrazem, czy rzeczywiste osadzenie w realności, nie uważam też, że koniecznie trzeba o tym rozstrzygać.
Wadą tomu jest jednak poczucie osamotnienia, z którym pozostawia nas autor. Nie chodzi mi jednak o dość mroczną wymowę snutej opowieści (jaka miała by być, skoro osadzona została w naszej codzienności), a o to, że autor, owszem, podejmuje dialog – z klasykami (wywody te przywodzą na myśl eseistykę Czesława Miłosza, słychać w nich także poszum Herbertowski), z modernizmem, ale nie ze współczesnym odbiorcą (w tym przypadku, wyjątkowo, przyjdzie mi się zgodzić z Jakubem Skurtysem, choć nie z całością opinii o tomie, którą wyraził w podsumowaniu roku 2021, który polecam uwadze czytelników poezji: https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/cykle/ppr-1/). To opowieść do przeczytania, wysłuchania, ale właściwie nie podlega ona komentarzom czy polemikom. Przedstawia się nam bowiem osobny/wsobny świat. Brakuje w nim możliwości współzaangażowania, choć o tym, czy to razi i uwiera, czytelnicy i czytelniczki muszą zdecydować sami. Według mnie brakuje tu właśnie takiej lekturowej możliwości rozmowy – bowiem nawet w przypadku tekstów pisanych w formie bezpośredniego zwrotu do adresata, wiemy na pewno, że nie do nas mówi podmiot/narrator.
Co ciekawe, nie pozostawiają tego otwarcia, miejsca na dialog także wiersze dotykające całkowicie aktualnych problemów społecznych. A nawiązań do nich w niniejszym tomie nie brakuje; pozostają jednak wymienione hasłowo, niejako zawieszone w przestrzeni wiersza czy też nad wierszem, ale pozbawione komentarza czy potrzeby komentowania: „Głodni i zziębnięci ludzie na polsko-białoruskiej granicy. Szmal w rulonie i zadarta kiecka. Pełna lodówka. Zaległy podatek. / Tęczowa flaga. Konie w galopie. Podarte pończochy. Szydło i worek. / Chleb. Kłamstwo księży. Przebieranie w kobietach. Gorąca herbata z cytryną. / Wszystko jest. Wszystko zostało nam dane. Wszystko będzie zabrane.” („Życzenia”, s. 37)
A może, wzorem modernizmu właśnie, owa przestrzeń na dialog powstaje poza wierszem, zależna jest od odbiorców, od ich woli?
Czy druga dekada XXI wieku to czas na takie formy pisarskie? Czy jest w nas miejsce i zgoda na pozory wewnętrznego spokoju (którego tak naprawdę ta poezja wcale nam nie oferuje), słowną i formalną klasykę? Piękno i śmierć rozłożone w wersach proporcjonalnie, bezczynność i powolny spacer, brak krzyku i krzykliwości? Czy taka poezja, poezja obserwacyjna, kontemplująca życie z poziomu łóżka, delikatnie prześlizgująca się po ciele i ciemności jest nam dziś w ogóle potrzebna?
Pozostawiam czytelniczki i czytelników z tym zestawem pytań, nie moim zadaniem jest udzielanie na nie odpowiedzi, to raczej czas na zawieszenie głosu krytyki i oddanie go poezji:
„Nie mam zajęcia. Nikt o tym jeszcze nie wie. Myślę, że to chwilowe, / że ta słabość w końcu przeminie. (…) Citabax i Afobam już nie wchodzą / tak łagodnie jak kiedyś, więc kazali odstawić. W myślach nie powracać / do pracy, targetów i zawodowej nieprzewidywalności. Dziś obudzę się / wypoczęty, ale nie wstanę, bo wyjątkowo dobrze będzie mi w łóżku z kotem / w nogach. Tam poczekam na wczesną wiosnę i kolejną kontrolę zaświadczeń. / Zastęp inspektorów przypłynie pontonem, żeby przeszukać mieszkanie.” („Zwolniony z obowiązku”, s. 30)
LITERATURA:
Skurtys J.: PPR (#1),10.01.2022, „Biuro Literackie” https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/cykle/ppr-1/
Robert Król: „Dxieland. Widzenia beskidzko-nowojorskie”. Mikrooficyna „Ówże”. Kraków, Kliny Borkowskie 2021.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |