ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (436) / 2022

Marek S. Bochniarz,

SIŁA INERCJI ('ZDOLNI, ALE LENIWI')

A A A
„W 1686 roku Isaac Newton opublikował w «Principia Mathematica Philosophiae Naturalis» trzy zasady dynamiki. W tej publikacji opisał pierwsze prawo dynamiki następująco: «W inercjalnym układzie odniesienia, jeśli na ciało nie działa żadna siła lub siły działające równoważą się, to ciało pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem jednostajnym prostoliniowym». Co interesujące, newtonowska pierwsza zasada dynamiki odnosi się nie tylko do ruchu ziemskich ciał.

Widzicie – ludzie produktywni mają w zwyczaju pozostawać produktywni. Lub – jak się mówi – «Nothing succeeds like success» [Rozwój to najlepsza droga do sukcesu].

Osoby produktywne mają w zwyczaju robić jedną rzecz, potem kolejną i następną. Jedno prowadzi ich do drugiego, po czym przychodzi pora na trzecie. Nabierają pędu, który popycha ich naprzód.

A podobnie, jak obiekty statyczne trwają w bezruchu, nieproduktywni ludzie pozostają bezproduktywni. Osoby prokrastynujące prokrastynują – przynajmniej dopóki nie złapią odrobinę przyspieszenia w zajmowaniu się swoimi sprawami.

To kolejny powód, z powodu którego rozwinięcie nawyku ‘kolejnego działania’ jest tak efektywne. Często rozpoczęcie czegoś jest najtrudniejsze, a gdy już to zrobimy, o wiele łatwiej jest zachować produktywność.

Jeden drobny krok wiedzie do następnego. I kolejnego. A potem jeszcze jednego. Jeden za drugim. I nim się zorientujemy, skumulujemy falę przyspieszenia i będziemy przesuwać się między kolejnymi zadaniami niczym newtonowskie ciało przepływające przez przestrzeń”.

(Mann 2016)

Istnieje wiele anglojęzycznych poradników, których tytuły zaczynają się od hasła „Lazy Man’s Guide”. W tym zwrocie autor i wydawca zawierają obietnicę, że dostarczą nam zestawu wskazówek dających się streścić zwrotem „Jak zrobić, żeby się nie narobić”. Podobny eksperyment na polu sztuki zaproponował Piotr Bosacki, stawiając studentów z Katedry Intermediów Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu przed trochę prowokacyjnym zadaniem. Efekty można zobaczyć na wystawie „Zdolni, ale leniwi”. W tekście kuratorskim profesor tłumaczy naturę tego działania następująco: „Powiedzenie, że ktoś jest «zdolny, ale leniwy» ma oczywiście aspekt komiczny i sentymentalny, ponieważ przypomina nam wypowiedzi nauczycieli o uczniach na niższych zwłaszcza szczeblach edukacji.

Odkładając żarty na bok, stwierdzić należy jednak, że istnieje jakiś związek między pomysłowością i lenistwem człowieka (co nie oznacza oczywiście, że ludzie pracowici nie mogą być pomysłowi). Chodzi tu o ogólną zasadę, zawartą w powiedzeniu «Lenistwo matką wynalazku». Największe olśnienia myśli technicznej (i nie tylko) dotyczą zazwyczaj następującego problemu: w jaki sposób, możliwie najmniejszym nakładem sił, uzyskać możliwie największy efekt (cokolwiek to znaczy)

(…)

Problem bezwładu, który w zadziwiający sposób przemienia się w źródło energii, obserwujemy właściwie na każdym poziomie zjawisk przyrodniczych”.

To zadanie – choć wydaje się niezwykle proste, i ze swej natury dość ćwiczeniowe – posiada jednak i spory ładunek „substancji wybuchowej”. Bo jest na tyle ogólne, że da się je wziąć za punkt wyjścia do snucia wielorakich refleksji natury ogólnej. Piotr Bosacki zresztą już wielokrotnie udowadniał, że poważne (i uważne) potraktowanie pozornie trywialnych haseł typu «Lenistwo matką wynalazku» może przynieść zaskakująco bogate i frapujące rezultaty. W tym przypadku można go potraktować za inspiratora – tego, co popycha adeptów sztuki do przetestowania ukrytych możliwości działań o charakterze inercyjnym. A że ta wystawa faktycznie sprawiła, że zacząłem (po raz kolejny) myśleć o różnych aspektach sztuki, oglądając je czasem i od zgoła innej strony, to postanowiłem ją skomentować w punktach. Do tej formy, znanej z oświeceniowych traktatów, trochę sprowokował mnie sam Bosacki, jakże typowymi dla niego odniesieniami do filozofii przyrody. Takie spisanie kotłujących się dumań pozwoli na uporządkowanie i wyróżnienie w ten sposób poszczególnych myśli –

1. Artysta jest darmozjadem. W krajach byłego bloku sowieckiego to przekonanie do dziś jest powszechne w społeczeństwie – a zwłaszcza wśród osób niezainteresowanych sztuką. Powtarzają wówczas krzywdzące słowa o osobach niezasłużenie mieniących się artystami. Z takich wypowiedzi mimochodem przebija mieszanka zazdrości i poczucia krzywdy względem niesprawiedliwości. Mówimy tu o kompleksie względem „nieuprawnienie uprzywilejowanych”, czy może wrażeniu, że komuś coś wyszło z przypadku. Takie narzekania jawią się przy tym jako nieśmiertelne slogany. Studenci, co są „zdolni, ale leniwi” mogliby zostać potraktowani jako doskonałe egzempla darmozjadów. Czy płacimy podatki za to, aby uczyli się, jak w możliwie bezwysiłkowy sposób zrobić coś „udającego sztukę”? Toć to obraża uczucia ciężko pracujących! Musi to boleć szczególnie w Polsce, w której z perspektywy rządzących i „elit” powinno się przecież „zapierdalać za miskę ryżu”, pracując po 16 godzin dziennie. Uważam, że pod tym względem spory potencjał do denerwowania ma zwłaszcza praca Joanny Suppan „Kafelki”. Studentka wykorzystała rewersy skutych kafli – demonstrując, że miast męczyć się obróbką materiału można dosłownie wyciągnąć coś ze śmietnika (tu: z gruzu). Bycie artystą to w takim razie bardziej selekcja, niż praca. A czy Polacy lubią selekcjonerów? Oj, chyba też raczej nie, nieprawdaż?

2. Wzięcie czegoś gotowego i wystawienie tego w galerii w nowym kontekście – tak, jak robi to Suppman – rodzić może w odbiorcy także podejrzliwość co do szczerości i sensowności takiego gestu. Narasta wtedy w tzw. prostym człowieku chęć podważenia działania dlań niezrozumiałego. Taki prosty człowiek, który z powodu marnej edukacji podstawowej czy szeroko pojętych popularnych gustów identyfikuje sztukę ze staromodnym, malarstwem mimetycznym i popisem kunsztu w oddawaniu rzeczywistości, powie wówczas z niesmakiem „To nie jest dla mnie sztuka”, dodając być może i równie staromodne „To pajacowanie!”. A przy tym wyrazi niezadowolenie konwencjonalną umową, niejako deligitymizując oglądane przezeń dzieło jako dzieło sztuki. Bo w tym przypadku w zasadzie:

3. Nie sam obiekt jest przedmiotem zachwytu. Zachwycać ma nas sama artystka jako osobowość, która wskazuje nam na dotąd przegapiane przez nas, ukryte w codzienności piękno. Estetyzacja tego, co widziane przez nas wszystkich drażni tym, że dotąd przegapialiśmy ukryty w tym potencjał (estetyczny czy handlowy). Innymi słowy – zazdrościmy artyście/artystce jego/jej artystycznych, wrażliwych oczu. Okazuje się przy tym, że nie ciężką pracą, a wzruszeniem doszedł/doszła do finalnego rezultatu. A my, gdybyśmy umieli równie dobrze korzystać z własnej wrażliwości, moglibyśmy dojść do podobnych rezultatów. Dzmitry Tsishkov w pracy „Chołodziec” zwraca naszą uwagę na płytę OSB. Piotr Bosacki w tekście kuratorskim pisze:

„Płyta OSB jest z założenia kolażem, mozaiką strzępów drewnianych, kalejdoskopem bez

symetrii. Jest obiektem równie ciekawym, co tandetnym. Właśnie ze względu na tę tandetę

OSB jest raczej niewdzięcznym materiałem i z reguły posługują się nim twórcy odważni,

albo nieodpowiedzialni”.

Jesteśmy więc niejako źli sami na siebie, że braknie nam na odwadze bądź nie umiemy w kreatywną nieodpowiedzialność.

Podobnie – silnie zdenerwuje nas zapewne Dominika Hoyle tym, że w pracy „Obecność wakuol w istocie szarej daje gąbczasty wygląd tkanki” udało jej się zwrócić uwagę na w sumie dość ciekawą, charakterystyczną estetykę edytora tekstu. Czytając jej krótkie, surrealistyczne miniatury literackie poczujemy się tak, jakbyśmy zerkali przez ramię artystce, która siedzi przy otwartym komputerze i zapisujące swoje ekstrawaganckie opowieści. Hoyle powypisywała tzw. bzdury, aby silnie zaakcentować sytuację, gdy budzi się w nas odruchowy protest na to, że twórca śmie sztuką nazywać coś, co inni czynią nieprofesjonalnie, jako hobby, zachowując to na dysku komputera (i wyświetlając tylko w edytorze tekstu, by komuś znajomemu pokazać czy przesłać). Dlatego te miniatury są tak ostentacyjnie pokraczne pod względem świata przedstawionego, nagromadzenia neologizmów, udziwnień i gry z fobiami (tu: homofobią).

4. Tym mniej pomysłowym, a bardziej pracowitym może nie podobać się to, że ktoś miast harować sprzedaje swoje błyskotliwe idee. Im więcej z tego czerpie, tym bardziej irytuje nas jego pomysłowość. Poza tym – jak już się wpadnie na pomysł i zaprzęgnie do działania armię „niewolników”, zyska się ich dozgonną nienawiść. Daniel Dąbrowski w zestawie prac „W antyrównoległych warstwach beta harmonijki” zawarł ducha takiego sprytnego przedsiębiorcy, na którego sukces haruje armia nieświadomych robotników. W tym przypadku są to ptaszniki, tkające w terrariach wyjątkowo piękne pajęczyny, o potencjale rzeźbiarskim i tkanin artystycznych. Wystarczy je tylko odpowiednio uwiecznić/wyeksponować i problem roboty mamy z głowy. Z kolei w przypadku trzech krótkich animacji Filipa Strzelczyka „Probówki” na dzieło sztuki „pracuje” proces składowania odpadów (tu: petów i patyczków do uszu w przezroczystych pojemnikach). A że jest to działanie ze swej natury trochę i obleśne, to jego estetyzacja może powodować i lekkie torsje na myśl, że mielibyśmy gapić się na słój z takowymi nieczystościami.

5. Dzieła sztuki są zwykle pozbawione praktycznego zastosowania – no chyba, że mówimy o sztuce użytkowej, wliczając w to obrzydliwie przepłacone, obiekty dizajnerskie. Maria Furtacz w rzeźbie „Filtr do niczego” łączy obecną już w samym tytule bezsensowność sztuki z gotowymi, błyskotliwie zestawionymi ze sobą materiałami. Oczywiście – da się stwierdzić, że wszystkie działania ludzi nienakierowane na przetrwanie są bezsensownym i niepotrzebnym naddatkiem, ale tak się utarło, że niepraktyczność dzieł sztuki budzi większe emocje, niż zgubne nałogi i hobby typu sklejanie plastikowych modeli broni. Może dlatego, że w tym przypadku brak zastosowania jest wyjątkowo wyrazisty z tego powodu, że nasza rola ogranicza się zazwyczaj do kontemplacji tychże obiektów i nie możemy nawet ich dotknąć i nimi pomanipulować? Praca Furtacz obrazi również tzw. prostego człowieka tym, że bierze to, co codzienne i zanosi do white cube’a (patrz: pkt. 2).

6. Leniwi ze swej natury (sic!) artyści wydają się pierwszorzędnymi szkodnikami produktywności. Jeśli robią mało i rzadko, sprzedając bardzo drogo, to budzi się w nas podejrzenie. Przychodzenie na wystawy studenckie to nie tylko szukanie wśród zbioru dzieł obiektów przyszłych dobrze zarabiających, ale i bulwersowanie się tym, co wyprawiają przyszłe elity artystyczne. Krzyczymy wówczas (koniecznie z teatralnym oburzeniem i utyskiwaniem na upadek nowych czasów) „O zgrozo!”.

7. Ogólnie nie lubi się infantylnych artystów, bo nie znajduje się tolerancji i zrozumienia dla ich zainteresowania infantylnością. W modelu dobrze już zakotwiczonym w akademii sztuki, który dziś reprezentują przeważnie ludzie w dojrzałym lub zaawansowanym wieku, artystyczna robota przebiegała zazwyczaj w toksycznych oparach wysokobrwiowego zadęcia i bucowości. Moda na dziecinadę dla części z uprzywilejowanych nie przypadła do gustu, acz musieli się z nią poniekąd pogodzić (i dziś tylko na nią stale i brzydko sarkają). Artystyczną quasi-infantylność wykorzystuje Christina Events, sięgając w instalacji „WARS” po konwencję makiet i domków dla lalek, aby opowiedzieć o swoich podróżach między Polską i Holandią. Spędzała je w kuszetkach urządzonych według zasad ekonomii miejsca i wielozadaniowości. Patrząc z niedowierzaniem na tę instalację, w tzw. prostym człowieku odezwie się złośliwa uwaga na temat tego, że „sam mógłby to zrobić, a pewnie nawet i lepiej”. A jednak przegapi wtedy bardzo ciekawy aspekt autobiograficzny tej pracy.

Spora część publiczności będzie jednak zauroczona. Bo oto w galerii sztuki znajdzie makietę – a więc coś, na co większość ludzi lubi się pogapić, a przy tym coś, co doskonale zna z nieartystycznych sytuacji. W dioramach osoby ze środowiska szukać będą rzecz jasna elementów niepasujących, osobliwych – tych podważeń formy. Bo takowa makieta musi mieć charakter artystowski i serię udziwnień, by poruszała osoby wykształcone ze sztuki. U Events przejawia się to w manipulowaniu skalą. Miniobiekty sąsiadują z obiektami codziennymi, które ze względu na różnicę w skali stają się umownie monumentalne i robią za dekoracje – udając inne, większe przedmioty.

Wypisane powyżej uwagi mają to do siebie, że dadzą się zastosować również i do bywalców galerii bądź uczestników obiegu galeryjnego. W toku kierunkowej edukacji artystycznej czy nabierając obycia w sztukach wizualnych co prawda wyuczyli się, jak powinno się odbierać pewne rzeczy, tj. jak wypada o nich mówić. A jednak na pewnym poziomie wszyscy jesteśmy równi. I, jeśli się zapomnieć, łatwo wrócić do nieśmiertelnych sloganów i przeciwstawianych sztuce współczesnej „prawd życiowych” czy „zdrowego rozsądku”. Dlatego wszystkich nas wystawa „Zdolni, ale leniwi” może solidnie, tak po ludzku, wkurwiać. I na tym polega bujne piękno zawartej w niej prowokacji i dającej się z niej wysnuć metarefleksji o iluzorycznej (ambiwalentnej) elitarności artystów i artystek.

LITERATURA:

Mann D.: „17 Anti-Procrastination Hacks: How to Stop Being Lazy, Overcome Procrastination, and Finally Get Stuff Done”, b.m. 2016.

Price D.: „Laziness Does Not Exist: A Defense of the Exhausted, Exploited, and Overworked”. New York-London-Toronto-Sydney-New Delhi 2021.
Zdolni, ale leniwi”. Artyści: Christina Everts, Dominika Hoyle, Filip Strzelczyk, Joanna Suppan, Dzmitry Tsishkov, Maria Furtacz i Daniel Dąbrowski. Kurator: Piotr Bosacki. Galeria Duża Scena UAP w Poznaniu. 25.01–13.02.2022.