ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (438) / 2022

Katarzyna Szkaradnik,

CO SIĘ STAŁO Z NASZĄ PACZKĄ (MACIEJ MARCISZ: 'KSIĄŻKA O PRZYJAŹNI')

A A A
Teraz była dorosła i nie potrafiła uwierzyć, że dorosłość polega na bywaniu
w tych samych miejscach co kiedyś, tylko tym razem ze smutkiem.
M. Marcisz: „Książka o przyjaźni”
Układam ten tekst w trakcie wojny i błogosławię literaturę za to, że pomaga nie tylko lepiej rozumieć rzeczywistość, lecz także przynajmniej w jakimś stopniu się od niej odciąć. Naturalnie, zupełny eskapizm jest w obecnej sytuacji raczej niemożliwy, a na pewno potępiany. W świetnym eseju w „Dwutygodniku” Maciej Jakubowiak (2022) – przy okazji analizowania wolty swoich poglądów po inwazji Rosji na Ukrainę i wynikającego stąd dysonansu poznawczego – wyznaje, że pierwotnie miał recenzować nową książkę Sally Rooney, jednak „jaki byłby sens pisać o frywolnej powieści, kiedy toczy się wojna. Ciekawa sprawa, ale o tym właśnie jest akurat ta powieść: czy można pisać powieści i zajmować się romansami, kiedy świat płonie?”.

Pozycja, którą omawiam poniżej, niby traktuje o przyjaźni, niemniej w istocie obcujemy – jak wprost wyjaśnia narrator – z „historią miłosną” (s. 277). Na dodatek zasygnalizowany w niej zostaje dylemat wskazany przez Jakubowiaka jako myśl przewodnia „Gdzie jesteś, piękny świecie”: „Przy filiżance dobrej kawy [Dorota – K.Sz.] czytała z przejęciem o nieszczęściach ludzi z Afganistanu, Bośni i Hercegowiny czy Sudanu. To były prawdziwe problemy, nie to, co westchnienia uprzywilejowanych autorów i autorek globalnej Północy” (s. 217; nb. wyróżnione wyrazy stanowią jedną z zaledwie paru fraz podkreślonych w druku). Co się tyczy dosłownie płonącego świata, jeszcze przed paroma tygodniami „[k]lik i płonące lasy przestawały istnieć” (s. 132). Z płonącymi domami Ukraińców tylko na pozór można postąpić podobnie, jeśli zaniecha się odświeżania stron WWW z newsami wojennymi; na pozór, ponieważ tamte domy, na zasadzie synekdochy, są poniekąd również naszymi. Nie neguje to sensu pisania powieści ani ich czytania, pozostają one bowiem zbawiennym wentylem bezpieczeństwa w rzeczywistości, która – jak zauważyła Zofia Nałkowska (1972: 290) w „Dziennikach czasu wojny” – „jest do wytrzymania, gdyż (…) nie cała jest widzialna. Dociera do nas w ułamkach zdarzeń, strzępach relacji, w echach wystrzałów – straszliwa i niedotykalna”.

* * *

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam tytuł „Książka o przyjaźni”, nasunęły mi się asocjacje z „Miłością” Ignacego Karpowicza ze względu na swoistą bezpretensjonalność tytułu, której rewersem jest złożenie czytelnikowi solennej obietnicy: oto między tymi okładkami znajdziesz clou jednej z elementarnych składowych ludzkiego życia. Ale o ile autor „Sońki” podjął swój temat w stu procentach serio, o tyle narrator przybliżanej tu powieści stara się (z różnym skutkiem) w porę przekłuwać rosnące baloniki patosu szpikulcem ironii. Ów patos stanowi w znacznie mniejszej mierze pochodną zapędów mentorskich niż melancholii, o którą nietrudno, gdy niczym Dante „w życia wędrówce, na połowie czasu” spogląda się wstecz i dokonuje bilansu; zresztą Maciej Marcisz nie kryje, że sporo w „Książce…” motywów zaczerpniętych z autopsji (zob. spotkanie z cyklu „Empik. Premiera Online”, link w bibliografii). Mnie też zagrażało rozczulenie jako rówieśniczce autora i protagonistów, nieraz stwierdzającej ze zdumieniem, że przecież dopiero co ukończyła gimnazjum, a tu już przekroczyła wiek chrystusowy i na jej oczach zdążyły wyróść następne generacje. „Chwilę temu [Dorota] śmiała się z boomerów, a teraz, często przypadkiem i z trwogą, dowiadywała się, że to ją wyśmiewają siedemnastolatkowie” (s. 128).

Zacytowane określenie poprzedniego pokolenia daje mi pretekst, aby powrócić do pisarki, do której nie bez kozery nawiązałam na wstępie. Otóż warto przypomnieć, że jej pierwsza powieść nosi tytuł „Rozmowy z przyjaciółmi”, przede wszystkim zaś, że Rooney przyklejono etykietkę literackiej ambasadorki tzw. millenialsów, czyli osób urodzonych w latach 80. lub na początku lat 90. Marcisz również należy do ich grona, a jego książki – tzn. także głośny debiut, „Taśmy rodzinne” – zostały już uznane przez niektórych za portret owej generacji. Znamienne, że Aleksandra Żelazińska (2021: 74) recenzję „Książki…” w „Polityce” zatytułowała „O czym piszą milenialsi”, co sugeruje, że mamy do czynienia z reprezentatywną próbką prozy dzisiejszych trzydziestolatków. Promocja zmierza w takimż kierunku – w blurbie Marika Feldy z Empiku komplementuje autora, który według niej „stworzył historię o relacji trójki milenialsów, znakomicie oddając ducha tego pokolenia” (s. 5). Czy więc otrzymaliśmy „powieść pokoleniową” zogniskowaną wokół kwestii przyjaźni? Ciekawe światło na taki pomysł rzuca alarmujący tytuł artykułu zamieszczonego w „Focusie”: „Co czwarty millenials nie ma ani jednego przyjaciela. Najbardziej samotne pokolenie w historii” (Sochaczewski 2020).

Nie powinniśmy wszakże mianować Marcisza jakimś rewelatorem lekceważonego dotąd tematu, nawet jeśli ograniczymy się do pisarzy i pisarek z roczników 1980–1995 oraz pominiemy tych preferujących poetykę oniryczno-baśniową (typu Dominika Słowik). Z kręgu „realistów” wystarczy przywołać Annę Cieplak – spośród jej dorobku bodaj najlepiej koresponduje z omawianą pozycją „Rozpływaj się”, gdzie śledzimy losy czworga przyjaciół ze Śląska. Dzięki przenikającym fabułę scenom z młodości poznajemy marzenia bohaterów i jesteśmy świadkami weryfikacji ich zamiarów przez skrzeczącą pospolitość. Co prawda autorka położyła akcent na dramatyczne doświadczenie tzw. eurosierot, lecz zjawisko to zostało też odnotowane w „Książce o przyjaźni” (aczkolwiek sytuacja, by tak rzec, stanosieroty, nie rzutuje tu fatalnie na jego decyzje). Słowem: Marcisz nie odkrył Ameryki, wziąwszy na warsztat zażyłość panującą w ciągu lat między grupką swoich rówieśników, choć owszem, powieści obyczajowe wydają się raczej domeną kobiet. Ponadto samo tytułowe zagadnienie trudno uważać za postponowane – wbrew sloganom reklamowym takim jak sąd Katarzyny Czajki-Kominiarczuk: „Wiele jest powieści o miłości, ale zaskakująco niewiele o naturze przyjaźni” (s. 4). Jeśli nie liczyć hurtowo produkowanej prozy romansowo-erotycznej, to drugie z wymienionych uczuć nie robi wrażenia zepchniętego na margines przez pierwsze. Od „Eposu o Gilgameszu” i Nowego Testamentu (!) przez „Małego Księcia” i „Trzech muszkieterów” czy „Myszy i ludzi” i „Cień wiatru” po „Władcę pierścieni” – przyjaźń stanowi jeśli nie dominantę fabularną, to bez wątpienia jedną z kluczowych spraw.

Trzeba natomiast przyznać, że Marcisz podszedł do tego fenomenu badawczo, ze „szkiełkiem i okiem” – tematyzuje go, przygląda mu się pod rozmaitymi kątami, a wręcz poddaje go wiwisekcji. C.S. Lewis (1962) w „Czterech miłościach” zaznaczył: „Koleżeństwo łączy ludzi, którzy wspólnie działali: polowali, uczyli się, malowali lub robili co bądź innego. Przyjaciele również czegoś wspólnie dokonują, ale czegoś bardziej duchowego, mniej łatwego do określenia i do podzielenia się z innymi”. Zapewne autor „Taśm rodzinnych” by się z tym zgodził (zresztą w recenzowanej książce nie brak podobnych aforyzmów i generalizacji), tak jak z klasyfikacją przyjaźni jako wersji miłości; jednak wbrew zawartemu w cytacie zastrzeżeniu próbuje się podzielić z czytelnikami specyfiką owych przeżyć. „Podzielić się”, gdyż dużo epizodów – o czym już napomknęłam – zainspirowały jego własne relacje z bratnimi duszami, lecz zapośrednicza ich teoretyczne ujęcie w świadomości Doroty, w której jako adeptce rzemiosła literackiego można upatrywać alter ego Marcisza. Wyzyskuje on zatem konwencję powieści w powieści: to bohaterka usiłuje przenieść na papier lub ekran „wszystko, co przeżyli za mnie moi przyjaciele” (tak brzmi tytuł jej opowiadania). W obrębie fabuły dzieło pozostaje potencjalne, in statu nascendi, ale niewykluczone, że ostatecznie okazuje się tożsame z tomem, w którym docieramy do słowa „Koniec”.

Niezależnie od najsilniej analitycznego nastawienia Doroty autorefleksja jest rozpisana na trzy główne postacie, czyli także na zaprzyjaźnionych z nią w liceum Michała i Kasię. Czując, że ich niegdyś ścisła więź zanika, każde z nich zastanawia się nad jej istotą oraz przyczynami rozpadu. Owo zgłębianie przeszłości zostało oparte na dość przewidywalnym chwycie inwersji: właściwie tuż po zawiązaniu akcji pojawia się moment kulminacyjny (ogromny cios – a może tylko wyzwanie? – dla przyjaźni), po czym cofamy się w czasie, by obserwować etap największej komitywy protagonistów i stopniowe rozchodzenie się ich dróg. Nie mamy jednak do czynienia z linearną retrospekcją, lecz z przeplataniem się płaszczyzn temporalnych, które uwypukla kontrast pomiędzy „wtedy” a „teraz”. Soczewka ogniskuje się raz po raz na innym z bohaterów, narrator kolejno się z nimi identyfikuje (m.in. za pomocą mowy pozornie zależnej), by z różnych perspektyw rekonstruować ich psychikę i perypetie.

Co doprowadziło do nadzwyczajnej bliskości między przemądrzałą neurotyczką Dorotą, emocjonalną, zaradną i przebojową, choć mającą poczucie przegranej Kasią i rozczytującym się w książkach, a zarazem zwariowanym Michałem? Bez względu na fakt, że to on zetknął ze sobą dziewczyny (skądinąd każda dostrzega w nim zupełnie kogo innego!), można deliberować, czy jedynie traf i wspólne przeżycia sprzęgają tak odmienne osobowości. W tym kontekście należy zauważyć, że eksplorowanie przyjaźni nie przyćmiewa w powieści bardzo ważnego wątku wtajemniczania się w erotykę oraz w reguły i warianty budowania związków. Szczególnie w przypadku Michała fundamentalne znaczenie zyskuje pytanie: „Na ile to, kogo pragnie, definiowało wszystko inne?” (s. 71), dojrzewa on bowiem do pogodzenia się z byciem osobą nieheteronormatywną i do coming outu. Warto przypomnieć, że w pierwszych „latach powyżej zera” homoseksualizm stanowił jeszcze tabu z trudem przebijające się do sfery publicznej inaczej niż jako eksces. Niewątpliwie zatem przyjaźń – w której obowiązuje zaufanie i nie trzeba nikogo udawać – staje się dla bohatera remedium na osamotnienie, wyobcowanie i brak akceptacji. Na przeciwległym biegunie mieszczą się, przykładowo, duszpasterze, którzy w najlepszym razie oświadczą, że nie jest złym człowiekiem (na naganę zasługują tylko jego myśli i czyny), i będą chcieli go „nawrócić”. Co interesujące, jego dążenie, by zostać przyjętym przez jakąś społeczność, napędza gorączkowe poszukiwania religijne całej trójki nastolatków.

W tym świetle głębszego sensu nabiera stwierdzenie matki Kasi: „[Z]achowywaliście się jak w sekcie” (s. 142). Istotnie, ich paczka nosi znamiona towarzystwa wzajemnej adoracji, elitarnego choćby dlatego, że jego spoiwem są dyskusje nad wspólnymi lekturami oraz – już wówczas anachroniczne i wyjątkowe – wymienianie listów (pomimo spędzania razem każdego dnia w szkole!). Wypada podkreślić, że aczkolwiek Marcisz używa też „szkiełka i oka”, maluje obrazki z życia owych licealistów w barwny, zajmujący sposób (a może na moją ocenę oddziałuje sentyment do własnej młodości?). Opisuje ich spontaniczne „akcje” i wygłupy, wiązanie skojarzeń ze „swoimi” piosenkami, odkrywanie i redefiniowanie różnych zjawisk, olśnienia literackie („Obiecywali sobie, że kiedyś pojadą do Babadag” [s. 176]), zauroczenia i inicjację seksualną, triumfy i rozgoryczenie, dzielenie się rozważaniami, manifestowanie indywidualizmu, poświęcenie i ratowanie przyjaciół w krępujących sytuacjach, rozterki egzystencjalne i afektację sprawami, które z dystansu czasowego wydają się błahe – słowem, jak to ujmuje tytuł piosenki Anny Jantar, „radość najpiękniejszych lat”.

Powtórzmy, że gdy narrator koncentruje się na danym protagoniście, to nie zdobywamy, rzecz jasna, informacji jedynie o nim, lecz także, z jego punktu widzenia, o pozostałych dwóch. Wszak dzięki bliskim dowiadujemy się więcej o sobie, pełnią funkcję filarów naszej tożsamości: „Tym właśnie potrafiły być rozmowy z przyjaciółmi – laboratorium osobowości. Nie musiałeś od razu mówić, co myślisz – mogłeś dowiedzieć się, co myślisz tak naprawdę” (s. 120); ba, uzmysławiają nam nie tylko, kim jesteśmy, ale również, kim możemy się stać. A chociaż uznanie dla plastycznych scen, w których postacie ukazane zostały w działaniu, zamierzałam osłabić wzmianką o nieco zbyt licznych charakterystykach bezpośrednich, zarzut ten traci moc, skoro napotkamy w książce i następującą kryptosamokrytykę: „Tak właśnie się przedstawiała, takich właśnie poznawała Dorotę i Michała. Narysowanych grubą kreską, napisanych jak bohaterowie serialu, gdzie rozwiązaniem większości kłopotów jest »porozmawianie o tym«” (s. 110).

Zwracam tu uwagę na tę nieustanną oscylację, czy też dwoistość, którą zasygnalizowałam, napomykając o „przekłuwaniu baloników patosu”. Z jednej strony nie dostajemy instruktażu obsługi przyjaciół, a protagoniści są nakreśleni wielowymiarowo, z drugiej – czy może wymagam za dużo? – Marciszowi nie udało się uniknąć podawania czytelnikom na tacy konkluzji, które powinni sformułować sami („[W]idziała, że to matka wdrukowała jej lęk, poczucie winy (…)” [s. 266]), bon motów, truizmów oraz sentymentalizmu wykraczającego poza epizody wcielania się narratora w egzaltowaną młodzież. Niemniej momenty bardziej podniosłe czy ckliwe natychmiast kontruje ciepłą ironią, wymierzoną w rozmaite modne style życia i koncepcje („Dorota nie wiedziała, którą falę feminizmu reprezentuje Nina, ale na pewno którąś. Może jakąś z przyszłości” [s. 196]); z przymrużeniem oka odsłania także kulisy literackiego światka (to jeden z wnikliwiej zobrazowanych wątków).

Plus należy się autorowi również za postmodernistyczną świadomość déjà lu, a więc brak naiwnej wiary, że jakikolwiek temat da się przedstawić prostodusznie, abstrahując od tradycji literackiej. Dlatego odnośnie do zauroczenia Michała tworzy Marcisz wypowiedź drugiego stopnia – czyli ironiczną – by wskazać, że teoretycznie wszystko zostało wcześniej wyartykułowane: „Analizował, czy Barthes pisał już dokładnie o tym, czy też mógłby dodać ten jeden, jedyny nowy stan do fragmentów dyskursu miłosnego” (s. 93). Nie sposób nie przywołać tu za Umbertem Eco analogicznej sytuacji „człowieka, który kocha jakąś nader wykształconą kobietę i wie, że nie może powiedzieć jej: »kocham cię rozpaczliwie«, ponieważ wie (i ona wie, że on wie), iż te słowa napisała już Liala. Jest jednak rozwiązanie. Może powiedzieć: »Jak powiedziałaby Liala, kocham cię rozpaczliwie«. […] Jeśli kobieta zgodzi się na tę grę, będzie to dla niej mimo wszystko wyznanie miłości” (Eco 1991: 618). Na koniec w kwestii ironii warto nadmienić, że choć Marcisz z powagą rozpatruje alienację Michała w homofobicznym otoczeniu, nie zważa na tzw. poprawność polityczną i nie idealizuje gejów, portretuje ich jako środowisko, w którym nie brak ekscentryków. Opis aplikacji smartfonowej dla facetów szukających znajomości z innym facetem pozwala mu na ich przegląd, a przy okazji – na bardziej uniwersalne obserwacje: „Najwyraźniej zasada, że polski mężczyzna najlepiej wygląda na początku wesela, w nowym garniturze z Vistuli, jeszcze wyprasowany i niepijany, sprawdzała się również w przypadku gejów” (s. 122).

A propos powyższej stop-klatki: autor dostrzega też rozpowszechniające się zjawisko komentowane przez socjologów, polegające na tym, że młode kobiety często są dzisiaj wyemancypowane, zdeterminowane, by decydować o sobie (m.in. o własnej seksualności) oraz lepiej wyedukowane od rówieśników, tymczasem owi przaśni mężczyźni, chociaż nie mają im niczego do zaoferowania i nierzadko bywają żałośni, nadal chcieliby traktować je przedmiotowo i paternalistycznie. Jednak w zakresie krytyki społecznej Marcisz poprzestaje na łopatologicznych i banalnych stwierdzeniach („Kto wprowadził te wszystkie obyczaje? Kapitalizm chętnie tworzył nowe, dopóki można było zamieniać je na potrzeby i wydatki” [s. 27]), piętnując „korporacyjne absurdy” (s. 128), lecz zarazem przyznając, że nie da się być wiecznym kontestatorem i każdy idzie na ustępstwa wobec logiki rynku. Co istotne, w „Książce o przyjaźni” nie dochodzi do głosu rozwarstwienie społeczne: właściwie nie istnieje problem nierówności ekonomicznych, jeśli występuje alkoholizm, to w dość zamożnym domu; wprawdzie pada oskarżenie jednej z postaci o klasizm, ale mowa tu de facto o ubóstwie… umysłowym, nie materialnym. Na bok odsunięte zostały także animozje polityczne.

W tym kontekście można przytoczyć dłuższy, syntetyzujący cytat ze szkicu Marka Zaleskiego, aczkolwiek dotyczy realiów nieco wcześniejszych (rzekłabym: gimnazjalnego, a nie licealnego etapu życia protagonistów Marcisza). Pisząc zbiorczo m.in. o „Po trochu” Weroniki Gogoli, „Stancjach” Wioletty Grzegorzewskiej, „Latach powyżej zera” Anny Cieplak i „Sercu” Radki Franczak, autor „Form pamięci” konstatuje: „Jeśli w przypadku wielu bohaterek i bohaterów prozy lat 90. transformacja ustrojowa, której skutki czuli na swojej skórze, (…) prowokowała do szyderstwa, czyniła outsiderem (…), to dziś tamte czasy jawią się opromienione aurą nostalgii za utraconymi rajami dzieciństwa. W opinii części krytyki gromadzone z lubością sentymentalne rekwizyty, taśmy magnetofonowe i teledyski, kasety VHS, chwile spędzone na gadu-gadu, (…) czyli cały nadmiernie i koniunkturalnie eksploatowany dziś w młodej prozie klimat doby transformacji, tworzą z tego świata fenomen nazbyt estetyczny. (…) obraz tamtych lat wydaje się dość jednowymiarowy: brak w nim polityki, podziałów kulturalnych i klasowych, a tym samym urazów i emocji, które dziś eksplodowały w Polsce” (Zaleski 2017). 

Symptomatyczne, że choć Marcisz opowiada też o okresie studiów bohaterów, przemilcza przełomowe wydarzenie tamtego czasu, jakim była katastrofa smoleńska. Skupia się za to na poprzedzającej ją o pięć lat śmierci papieża i tutaj faktycznie nie waha się szargać świętości: „Ten absurdalny szok, w kraju, w którym ludzie co tydzień wysłuchiwali w kościele o życiu pozagrobowym oraz nieuchronności śmierci, był dla Doroty ostatecznym dowodem, że nikt w Polsce nie brał religii na poważnie” (s. 98). Obecnie, gdy wychodzi na jaw bagatelizowanie przez Jana Pawła II pedofilii w Kościele, sporo osób traktuje go z rezerwą, lecz gdy tłumy skandowały: santo subito!, bezpardonowe uwagi krytyczne z pewnością odbierano jako bluźnierstwo. Wszakże sam ów zbiorowy amok i szkolny wyjazd na Biały Marsz stanowią tylko tło jednego z epizodów, zgodnie z potocznym (acz chyba coraz mniej aktualnym) przeświadczeniem, że nastolatkom sprawy prywatne zdają się najdonioślejsze i przesłaniają szerszy horyzont.

Można by zapytać, cóż to za generacja, której młodzieńczym przeżyciem pokoleniowym jest śmierć starego papieża. Z „Książki o przyjaźni” wyłania się wizerunek pokolenia pozbawionego większych traum, którego bagaż przeżyć nie wygląda na straszne brzemię. Naturalnie, komuś doskwiera status odmieńca (ale też nikt Michała jako geja nie stłukł na kwaśne jabłko), komuś toksyczni rodzice urządzają regularne piekiełko, mimo to protagoniści zmagają się głównie z bolączkami dnia powszedniego, frustruje ich wkraczanie w dorosłość po wyboistej drodze, metodą prób i błędów, konieczność kompromisów i konfrontacja z pustką („Jeśli chodzi o życie niższej i wyższej klasy średniej, istnieje co najmniej kilka strategii, by przekonać samego siebie, że ma ono znaczenie” [s. 255])”. Nie odnosimy jednak wrażenia, że to ich osobiste porażki, autor raczej skłania się ku tezie, że tak po prostu już jest – że na ogół trzeba się pogodzić z rutyną i prozaicznością egzystencji, rezygnacją z ambicji typowych dla młodości górnej i durnej („I to wszystko? Czy to było całe życie?” [s. 135]).

Także przyjaźń ulega destruktywnemu działaniu czasu, niekiedy trwa jeszcze siłą bezwładu, lecz traci żar w miarę upływu lat i przybywania doświadczeń, coraz rzadziej wspólnych. Skoro człowiek się zmienia, to czy ma sens sztuczne podtrzymywanie umierającej relacji? Niemniej wbrew pozorom i konkluzjom, jakie mogą się nasuwać, w przyjaźni Doroty, Kasi i Michała od początku – co zostało udanie zaprezentowane – czuć wewnętrzne napięcia, a akcenty w owym trójkącie nie są równomiernie rozłożone. W konsekwencji dostajemy niezupełnie przewidywalne zakończenie, za co Marciszowi też należy się pochwała.

Najważniejszy mój zarzut jest paradoksalny, bo dotyczy cechy, którą można jednocześnie uznać za atut, mianowicie lekkiego stylu autora, nadmiernej łatwości lektury. Materia językowa i konstrukcja nie stawiają oporu, narrator nie operuje niedomówieniami, rozwikłuje, zamiast wikłać, nie stwarza czytelnikowi specjalnych wymagań, przejrzyście unaocznia stosunki między protagonistami, wskutek czego wyzwala w nas raczej emocje niż myślenie. Dlatego nietrudno identyfikować się z bohaterami i dlatego mamy do czynienia z całkiem przyjemną lekturą, choć oczywiście może być gorzka, jeśli zachęci kogoś do bilansu, w którym dominująca okaże się strona ujemna („To wszystko się nie wydarzyło i już nie miało wydarzyć, a jednak ciągle wybrzmiewało w jej głowie, tak jakby to, co stało się naprawdę, było tylko fałszywą wersją prawdziwego życia” [s. 18]).

Z wyszukanych w Internecie z opinii wnioskuję, że bodaj dla większości odbiorców, którzy nadmienili, że zaliczają się do grona millenialsów, „Książka o przyjaźni” odegrała rolę odskoczni do sentymentalnej wyprawy w przeszłość, że doświadczenia, poglądy, uczucia postaci wydały się im znajome, mogli zatem przeglądać się w nich jak w lustrze. Takiej recepcji sprzyjają pojawiające się w fabule wyznaczniki pokoleniowości, np. popularne na początku XXI wieku zespoły muzyczne. Notabene, Marcisz ułożył w serwisie Spotify – na podstawie swoich dawnych kont z Last.fm – playlistę nawiązującą do treści, czyli powstał pewnego rodzaju gadżet-apendyks. Gros „nieprofesjonalnych” recenzentów więcej miejsca niż powieści poświęca własnym refleksjom nad naturą przyjaźni; na portalu MożnaPrzeczytać.pl bliżej nieokreślona Dorota duma: „Dlaczego niektóre przyjaźnie przechodzą próbę czasu i wchodzą z nami w dorosłość, a inne zostają tylko wspomnieniem, (…) niezauważalnie blaknąc niczym stara fotografia? Czy możemy obejść się bez przyjaciół? Czy w przyjaźni zawsze i za wszelką cenę liczy się szczerość? Może czasami oczekujemy po prostu na litościwe kłamstwo? Tyle pytań wzbudza w nas ta lektura, tyle wspomnień przywołuje. Siądźmy więc i wyciągnijmy z głębi szuflady stare, zapomniane albumy” (link w bibliografii).

Marcisz zdaje się odpowiadać na inklinację swojego pokolenia do melancholijnego zwrotu ku młodości, spowodowanego rozczarowaniem współczesnością, absurdalnym i wyniszczającym turbokapitalizmem, światem pogrążonym w kryzysach i zmierzającym ku katastrofie. Miło fantazjować o kokonie „nastu” lat, pragnęłoby się przywrócić tamtą żarliwość i tamtą beztroskę… „[K]imś takim byli: ludźmi, którzy nieświadomie odtwarzają stare wiersze znalezione przypadkiem w liceum” (s. 273). No właśnie: możliwe, że nieraz chodzi nie tyle o modę na retro/vintage/oldschoold, ile o ciągłe tkwienie jedną nogą w przeszłości. Nie tylko na poziomie emocjonalnym: dla przykładu ja nadal korzystam z discmana i tradycyjnego budzika, Marcisz pisze książki ręcznie, ba, tym modelem cienkopisu co w gimnazjum (zob. „Empik. Premiera Online”). Ludzie, którzy – to o mnie, nie o bohaterach – z łezką w oku wspominają nagrywanie piosenek z seriali na kasety magnetofonowe (w absolutnej ciszy, żeby nie zarejestrowały się niepożądane odgłosy), jednocześnie są zanurzeni w najnowszych technologiach („Nie wykupiła dostępu do MasterClassa, który namiętnie sponsorował się na jej feedzie od jakiegoś roku” [s. 17]).

„Książka o przyjaźni” splata więc reminiscencje trzydziestolatków z realiami arcywspółczesnymi (pod koniec pada wzmianka o tajemniczym wirusie w Chinach), typu płytkość kontaktów w mediach społecznościowych i traktowanie ich jako narzędzia do konstruowania image’u („Ukryła wszystkie swoje profile. Chciała zostać sama tak bardzo, jak tylko mogła” [s. 42]). Ale czy w rezultacie szybko się nie zdezaktualizuje? Czy cieszy się chwilową popularnością za sprawą szeroko zakrojonej promocji, czy ma szansę na dłużej zagościć w obiegu czytelniczym i w rozprawach krytycznych? W tym miejscu muszę wyznać, że zdumiało mnie opatrzenie powieści aż czterema blurbami, w dodatku nie na okładce, lecz w środku (tłumaczę to faktem, że autor pracuje w GW Foksal, obejmującej m.in. wydawnictwo W.A.B.). W niecytowanym tu jeszcze Janina Bąk twierdzi: „Swoją drugą książką Marcisz udowadnia, że jest (…) niezmiernie utalentowanym pisarzem” (s. 4). Jak mawia(ła) młodzież, „dzięki za cynk”; wolałabym jednak sama dojść do ewentualnego wniosku, że „Marcisz wielkim pisarzem jest”, niż być o tym usilnie przekonywana na pierwszych stronach powieści.

Zabawne, że tuż po owych blurbach narrator zadaje inicjalne pytanie retoryczne: „Nie napisać książki – czy to takie wielkie nieszczęście?” (s. 15). Gdyby nie powstała „Książka o przyjaźni”, zapewne nie odczuwalibyśmy szczególnego braku, ale można ją z czystym sumieniem polecić dzisiejszym trzydziestolatkom jako kolejną, ciekawie ujętą propozycję odpowiedzi na pytanie, które przytaczam w formule z tomu esejów Marii Janion: czy będziesz wiedział, co przeżyłeś? Propozycję niewymagającą dużo na wejściu, lecz współbrzmiącą z potrzebami emocjonalnymi sporej części… z nas. Gdyby zaś rozważać konsekwencje braku tego czy innego dzieła w ogólności, powraca pytanie ze wstępu: czy można pisać powieści, kiedy świat płonie? Frapująco koresponduje z nim jedno z mott „Książki o przyjaźni”, autorstwa Flannery O’Connor: „Ludzie wyzuci z nadziei nie pisują powieści, a zwłaszcza ich nie czytają”. Skoro zatem w obecnej rzeczywistości piszemy je i czytamy, najwyraźniej wciąż jeszcze mamy nadzieję.

Literatura:

Eco U.: „Dopiski na marginesie Imienia róży”. W: Idem: „Imię roży”. Przeł. A. Szymanowski. Warszawa 1991.

Jakubowiak M.: „Inne gadanie”. „Dwutygodnik” 2022, nr 328, https://www.dwutygodnik.com/artykul/9960-inne-gadanie.html?fbclid=IwAR3MmBVrQOtAfylninQ1e5ccG26XW9XQKo1DHNo2gg8GhZs8FiWzNJNDLdY.

Dorota, „Książka o przyjaźni – Maciej Marcisz”, 16.11.2021, „MożnaPrzeczytać.pl”, https://moznaprzeczytac.pl/ksiazka-o-przyjazni-maciej-marcisz/.

Lewis C.S.: „Cztery miłości”. Przeł. M. Wańkowiczowa. Warszawa 1962. Cyt. za: http://www.madel.jezuici.pl/rodzina/C-S-Lewis-Cztery-milosci.html.

„Maciej Marcisz – Premiera Online”, 9.11.2021, kanał Empik (YouTube): https://www.youtube.com/watch?v=ltiExQz9aYk.

Nałkowska Z.: „Dzienniki czasu wojny”. Warszawa 1972.

Sochaczewski J.: „Co czwarty millenials nie ma ani jednego przyjaciela. Najbardziej samotne pokolenie w historii”. 2.07.2020, Focus.pl, https://www.focus.pl/artykul/co-czwarty-millenials-nie-ma-ani-jednego-przyjaciela.

Zaleski M.: „Niedowład języka”. „Dwutygodnik” 2017, nr 225, https://www.dwutygodnik.com/artykul/7495-niedowlad-jezyka.html.

Żelazińska A.: „O czym piszą milenialsi” (dział: „Afisz. Premiery”). „Polityka” 2021, nr 50, 7.12.2021.
Maciej Marcisz: „Książka o przyjaźni”. W.A.B. Warszawa 2021.