ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (441) / 2022

Mateusz Rosicki,

PO PROSTU CZYTAJCIE TEKST (DRIVE MY CAR)

A A A
„Drive My Car” Beatlesów, otwarcie albumu „Rubber Soul”, to kawałek, który rozpoczyna się krótkim, połamanym rytmicznie riffem, po czym dynamicznie prze do przodu niczym tytułowy pojazd i nie obchodzi się nawet bez naśladowania dźwięku klaksonów. Najnowszy obraz Ryusuke Hamaguchiego, który nawiązuje do piosenki Czwórki z Liverpoolu za pośrednictwem Harukiego Murakamiego (to właśnie on jest autorem literackiego pierwowzoru filmowej historii), nie ma jednak paradoksalnie nic z hałaśliwego klimatu numeru Lennona i spółki.

Wprowadzenie filmu zamiast do energicznego gitarowego intra można przyrównać do niespiesznego, wyjątkowo długiego (a czasami nawet usypiającego) preludium symfonicznego, bo trwa aż czterdzieści minut. Tak, to dopiero po takim czasie na ekranie pojawiają się napisy początkowe, co stanowi najciekawszy zabieg formalny w „Drive My Car”. Taki, który autentycznie zaskakuje widza. Dzięki niemu to, co wydawało się z początku rysować jako fabularna oś – intymna, namiętna, ale i niepozbawiona rys relacja między reżyserem teatralnym Yusuke Kafuku a jego żoną – okazuje się tylko wstępem do właściwego tematu filmu, jakim są przygotowania do wystawienia „Wujaszka Wani” Antoniego Czechowa. Łącznik pomiędzy dwiema częściami historii stanowi czerwony Saab 900 – samochód Kafuku, który, choć ma dla niego niezwykle osobiste znaczenie, na czas prób musi zostać oddany w ręce kierowcy wynajętego przez organizatorów projektu teatralnego.

„Drive My Car” to specyficzny film drogi, w którym bohaterowie nie przebywają jednej długiej trasy, tylko codziennie kursują na krótszych odcinkach – najczęściej z tymczasowego mieszkania reżysera na miejsce prób. Kafuku pracuje w Hiroszimie nad spektaklem z dość niestandardowym, bo wielojęzycznym gronem aktorów. Oprócz Japończyków są wśród nich również Tajwanka i Koreanka porozumiewająca się za pomocą języka migowego. Czy taki zespół ma szanse na pomyślną komunikację? Wydawałoby się, że będzie się borykał z problemami, które mogą się okazać nie do przeskoczenia, ale ponieważ czuwa nad nim Kafuku, którego nazwisko oznacza powodzenie, widoki na porozumienie, a nawet na twórcze iskrzenie między aktorami nie są wcale takie niekorzystne. Melancholijny reżyser nie będzie jednak zmuszał swoich podopiecznych do ekspresyjnej, pełnej emocji gry. Zamiast tego każe im skupić się na niemal mechanicznym czytaniu tekstu i na spokojnym wnikaniu w przebieg słów Czechowa, które okażą się zaskakująco trafnie wyrażać dramaty przeżywane przez bohaterów „Drive My Car”. Uczestnicy warsztatów co prawda będą nieco skonsternowani niekonwencjonalnymi metodami Kafuku, nie od razu zrozumieją, dokąd zmierza reżyser. „Pójdzie nam lepiej, jeśli będziemy znać cel” – zgłosi zastrzeżenie jedna z aktorek. Na to Kafuku odpowie jednak spokojnie i łagodnie: „Nie musi wam iść lepiej. Po prostu czytajcie tekst”.

W tej z pozoru czysto technicznej uwadze skierowanej do zespołu aktorów można dostrzec coś więcej. Zarówno interpretacyjną wskazówkę rozjaśniającą czasami mglisty sens długiego, trzygodzinnego (a jednocześnie minimalistycznego) „Drive My Car”, jak i egzystencjalną refleksję z ducha japońskiego buddyzmu. „Po prostu czytajcie tekst” to inaczej „po prostu dajcie się ponieść spokojnemu rytmowi Hamaguchiego, nie musicie pytać o uzasadnienie każdego kadru i każdego dialogu, celem jest raczej filmowa podróż sama w sobie”. Po prostu czytać tekst to też po prostu płynąć z nurtem życia, nie absorbując się zbytnio tak własnym „ja”, jak i zjawiskami świata zewnętrznego, czyli wszystkim tym, co nietrwałe i pozbawione esencji. Jechać samochodem dla samej jazdy – nie, żeby dotrzeć na miejsce. Właśnie w stronę takiego nastawienia zdaje się podążać para głównych bohaterów, która przemierza japońskie ulice nieco leciwym, ale wciąż sprawnym Saabem i nawiązuje porozumienie nie mniejsze niż to między uczestnikami warsztatów teatralnych. Choć Kafuku i jego kierowcę różnią pozycja społeczna, wiek i płeć, łączy ich zbliżona sytuacja życiowa. Mają za sobą definitywnie zamknięty etap, ale jeszcze nie nadeszło dla nich to, co nowe. Jednocześnie nieobecni i skupieni, najciekawsi są w tych momentach, w których nagle otwierają się na uważnie słuchającego rozmówcę i z niemal zupełnym spokojem mówią, co leży im na sercu. Choć nie są z kamienia, przenika ich dystans, nieodłączny od kluczowej dla „Drive My Car” filozofii zen.

Film Hamaguchiego jest w swojej wymowie niezwykle buddyjski. I to nie w wymuszony, ostentacyjny sposób, lecz po prostu dlatego, że organicznie wyrasta z japońskiej kultury. „Drive My Car” czerpie garściami ze sposobu opowiadania, który jest bliższy raczej tradycjonaliście Ozu niż zwesternizowanemu Kurosawie. Nie ma tu mnichów prawiących mądrości, ale duch zen przenika niemal każdy kadr. Podobnie jak autor „Późnej wiosny” rejestrował czysty upływ czasu za pomocą statycznych ujęć rękodzieł i krajobrazów, Hamaguchi zamraża kadr z czerwonym Saabem na zaśnieżonym wzgórzu. Podobnie jak u Yasujiro Ozu, w „Drive My Car” historia rozwija się tak kontemplacyjnie, że kiedy w końcu dochodzi do odstępstwa od wszechobecnego spokoju, można to odczuć ze zdwojoną siłą. Dla widza, który ma do czynienia głównie z zachodnim modelem narracji, taka atmosfera może rzucać wyzwanie poznawcze. Film momentami ma prawo wydawać się rozwlekły, nudny i męczący. Skoro jednak Hamaguchi zaprasza do tego, żeby poprowadzić jego samochód, warto skorzystać z tej propozycji, nawet na przekór własnym przyzwyczajeniom.
„Drive My Car”. Reżyseria: Ryusuke Hamaguchi. Scenariusz: Ryusuke Hamaguchi, Takamasa Oe. Obsada: Hidetoshi Nishijima, Toko Miura, Reika Kirishima, Masaki Okada. Zdjęcia: Hidetoshi Shinomiya. Japonia 2021, 179 min.