ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (441) / 2022

Anna Zagórska,

BIAŁE NOCE, CZARNE MYŚLI (URSZULA HONEK: 'BIAŁE NOCE')

A A A
Urszula Honek nie jest autorką anonimową – jej poezja rozgościła się w nas na dobre. „Białe noce” jest z kolei debiutem prozatorski autorki i jednocześnie świetną próbą zmierzenia się z opowiadaniem tak właśnie – prozatorsko – skrojonych historii.

Lektura tych opowiadań przywodzi na myśl wiele skojarzeń, odsyła do terytoriów znanych z twórczości Andrzeja Stasiuka, Michała Olszewskiego, Wioletty Grzegorzewskiej czy – szerzej – prozaików środkowoeuropejskich, by wspomnieć lektury wciąż istotne, choć już liczące sobie trochę czasu: „Marakesz” V. Pankovčína czy prozę D. Kiša. Honek wpisuje się w wiele tropów, które były bliskie w tamtych historiach, wiele słów-kluczy powraca, repetuje u Honek. Lektura „Białych nocy”, gdy w głowie pobrzmiewają wciąż frazy z tych lektur sprzed lat, z „Opowieści galicyjskich”, „Guguł” czy „Zapisków na biletach”, tym mocniej oddziałuje, tym wyraźniej wyrysowuje dobrze uchwytne linie skojarzeń i stycznych.

Honek przez swoje historie daje nam kilka ważnych lekcji oraz uwrażliwia na niezwykle istotne słowa-klucze. Zaprasza nas do świata pozornie gościnnego. Rzekomo przyjaznego. Złudnie prostego. Jednym z takich ważnych słów jest więc „pozór”. Wszystko tu jest – niby, prawie, na pozór właśnie – uładzone, pozbawione załamań, płynące spokojnym nurtem. Świat, jaki odmalowała Honek, daje nam fałszywą obietnicę. Rzeczywistość zwodzi i mami, że życie to cykl spokojnych opowieści, że można dać się zwieść pozorom, że nie ma końców, fatalnych porządków, złowieszczych zapowiedzi. Tymczasem – jakże dobitnie! – uzmysławiamy sobie, że śmierć jest ciągłą towarzyszką życia. Przecina plany, urywa słowa, zgniata marzenia. Czasem jakby łapała nie tyle pod, ile za rękę – wiedzie nią, kieruje, popycha. Każe stawiać krok wprzód – nad taflą ciemnej wody, nad pustką, nad przepaścią – nawet jeśli to tylko otchłań własnej, niespokojnej głowy. Nie ma tu miejsca na pozytywne rozwiązania, szczęśliwe zakończenia, spontaniczną radość z sukcesu. Koniec nadchodzi, gdy nikt go nie czeka i w sposób, który nie zawsze jesteśmy w stanie odczytać.

Bohaterowie są naznaczeni czymś trudno uchwytnym, ale jednocześnie permanentnie ciążącym nad ich egzystencją. Ich losy to role, jakie zostały im z góry narzucone, ograniczenia, które żłobią koleiny ich życia, w końcu maleńkie, jakby odarte ze swojej istoty, marzenia. Bo marzenia bohaterów Honek nie są wolne, nie są bezgraniczne. Nie mają nic wspólnego z uwalniającymi, otwierającymi, wielkimi, powietrznymi przestrzeniami – które widział wyobraźnią Wyspiański i które wszyscy, choć od czasu do czasu, niechby tylko pod powiekami, zobaczyć musimy. By mieć siłę, by przeć naprzód, by widzieć sens i dzielić się nadzieją. Natomiast w świecie Honek to, co rozdrażnia i to, co niezaleczone, co można byłoby przecież rozważyć, a może i wyśnić, i wymarzyć na nowo – lepiej zawsze puścić w niepamięć: „Człowiek tak chyba ma, że jak go jakiś obraz kłuje w serce, to każe rozumowi zapomnieć” (s. 78).

Pomieszczone w „Białych nocach” historie przeplatają się ze sobą – jak przed laty u Stasiuka w „Opowieściach galicyjskich”, jak – znów już kilkanaście lat temu – u przedstawicieli tzw. Prozy Północy, choćby u Michała Olszewskiego w „Chwalcie łąki umajone” czy w antybohaterskich losach bohaterów Filipa Onichimowskiego zebranych w tomie „Zalani”. W spojrzeniu jednych odbijają się kolejni mieszkańcy tej beskidzkiej wioski. Możemy ich sobie sami ulepić, sami ukształtować z tych miriadów odłamków, odprysków czyiś niedopowiedzianych słów. Z urwanych opinii, szeptanych obmów, coraz mniej wyraźnych wspomnień, z pamięci skutecznie zacieranej teraźniejszością. Z urywków, z samego środka sprawy – jakbyśmy się znaleźli na Schulzowskim, drohobyckim rynku skąpanym w sierpniowym słońcu – i tak, jak z tego słońca wchodziliśmy wtedy i wchodzimy wciąż w sam środek spraw, w rozedrgane jądro mikrokosmosu, tak i u Honek, od razu, bez ostrzeżenia, lądujemy między ciepłym łóżkiem kryjącym zimne ciało a kuchnią bez przyrządzonego śniadania (bo ciało zimne). Rzeczywistość, jaką Urszula Honek rysuje w swoich opowiadaniach, najlepiej oddaje tytuł zbioru. „Białe noce” to oksymoroniczny stan natury, która łączy przeciwności, miesza spokój z niepokojem, wesołość z powagą, zabawę z zadumą, a w końcu – życie ze śmiercią. W wiejskim anturażu te dwie ostatnie – ostatecznie przeciwne, wzajemnie znoszące się mocarne siły – aż buzują, walczą we współczesnej psychomachii.

Przygnębienie to jedno z uczuć, które wyziera z „Białych nocy”, wdziera się w lekturę, nie pozwala odetchnąć, kolejne z ważnych słów-kluczy. Cały czas czai się i wychyla zza kolejnych historii. „Czasami się tak śni, że chce się coś powiedzieć, ale się próbuje i nic” (s. 70) – podsumowuje jeden z bohaterów. Można odnieść wrażenie, że to stan, który nie jest wyłącznie wyśniony, nierzeczywisty. To namacalność, codzienność, powszedniość. Jakby życie śniło się, a nie działo. Jakby to, co wydarza się na naszych oczach, było jednocześnie obecne i nieobecne. Jakby wszystko przelewało się, przesypywało, a my nie moglibyśmy na to nic poradzić. W innym fragmencie „Białych nocy”, w zupełnie odmiennym kontekście, padają słowa: „Ja myślę, ale pewności nie mam, że jak mnie zrzucą do piekła, to mi każą tak jak teraz stać i patrzeć, a Mirek będzie szedł, znikał i znów szedł, i znikał, bez końca” (s. 47). Życie wieczne – co istotne – w piekielnym wymiarze – jawi się więc jako przedłużenie ziemskiego żywota, jako jego kontynuacja. A doczesność, ta której kontynuacją ma być niekończący się piekielny epizod – jest wyrażana (jakże to znamienne, jak bardzo dojmujące) pewną biernością, głębokim poczuciem braku sprawczości, dojmującym, spowszedniałym przygnębieniem. Rzeczy się dzieją, życie przechodzi, własne sprawy mijamy niczym niemi i niemocni widzowie. Jak gdyby starogreckie fatum ziściło się w tej beskidzkiej wsi. I ta nasza codzienność – która odziera nas z mocy, z woli – to piekielność jednocześnie. Nie czując w sobie sił do zmiany, nie biorąc pod uwagę, że można mieć wpływ, zmieniać, formować i kreować, sami siebie – za życia – umiejscawiamy w bardzo szczególnym piekielnym kręgu – w miejscu bezwładu, przygnębienia, bezsilności, stagnacji i atrofii.

Innym z ważnych słów-kluczy zebranych w „Białych nocach” historii wydaje się niedojrzałość. Mamy tu zarówno bohaterów metrykalnie dorosłych, którzy jednak niejednokrotnie wydają się nam niedorośli, jak i bohaterów dziecięcych, nastolatków (pojawiających się choćby jako konstrukty myślowe, we wspomnieniach). Dzieciństwo u Honek to jednak nie tylko bohater, którego świat jest percepcyjnie ograniczony, czy jego niestabilna emocjonalność rozbuchana niezrozumieniem świata. Funkcjonowanie bohaterów dziecięcych udowadnia nie tyle fascynację niedojrzałością fizyczną, jako matrycą kreacji postaci literackiej i potrzebą ukazania ograniczonego i nie-dorosłego świata, ile staje się zwierciadłem, w którym najpełniej i najbardziej bezpośrednio odbija się świat dorosłych. Co ważne – niedojrzały świat dorosłych. Bohater dziecięcy musi bowiem częstokroć podołać konfrontacji z dorosłością, która skażona jest tajemnicą, niedopowiedzeniem, nieodpowiedzialnością. Dzieci nie mają ojców, wychowują się kątem u innych, bezczynnie błąkają się po okolicy nie tyle nie niepokojone przez dorosłych, ile przede wszystkich przez nich niewłaściwie, nie w pełni otoczone opieką. Długa nieobecność małego Pilota w szkole kwitowana jest przez nauczycielkę tylko zdawkowym, rutynowym pytaniem (nie ma w nim miejsca na zaniepokojenie, na troskę), a wagarowanie po okolicznych rowach kończy się w sposób zarówno brutalny, jak i mało pedagogiczny – solidnym laniem. Brakuje przestrzeni na czułość, na wyrozumiałość, w końcu – na dojrzałość, jakiej oczekiwalibyśmy od rodziców i innych dorosłych.

„Białe Noce” są opowieścią, która istnieje nie tyle przez zaczernione drukiem strony, ile przede wszystkim w nas, czytelnikach. Dotyka, porusza, nie pozwala zapomnieć. Szybko zdajemy sobie sprawę, że najważniejsze rozgrywa się w tej historii między słowami, w szczelinach myśli, nie wyłącznie tych formułowanych, ale przede wszystkim tych pogubionych, na styku wypowiedzianego i przemilczanego. „Białe noce” czujemy każdym zmysłem, zatrwożeni i coraz mniej spokojni – to lektura zanurzania się w niewygodnym, uwierającym, niełatwym. Szybko orientujemy się, że nie ma tu prostych odpowiedzi, łatwych rozwiązań. Próżno czekać na szczęśliwe zbiegi okoliczności, szanse i możliwości. Świat wyrysowany przez Urszulę Honek nie jest przyjazny i ciepły. Nie zaprasza otwartością, nie roztacza utopijnych iluzji. Jest dosadny i przygnębiający, bo pokazuje, że nie każdy skutek miał przyczynę, a wielkość o wiele częściej – jak to w realnym życiu – wypierana jest przez powszedniość, błahość i nijakość. Dojmujące, ale prawdziwe.
Urszula Honek: „Białe noce”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2022.