ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (91) / 2007

Bernadetta Darska,

„ZAKAŃCZALI” W MYŚL SŁUSZNEGO PRZESŁANIA

A A A
Książka Urszuli Ledzewicz „Gorsze uczucia” byłaby świetnym poradnikiem, zbeletryzowanym podręcznikiem, ewentualnie informatorem dotyczącym tego, jak cenić różnorodność, a także tolerować i akceptować odmienność. Mogłaby służyć jako sfabularyzowana lekcja poglądowa, jak powinniśmy się zachować w stosunku do Innych, a jakich rzeczy w żadnym wypadku nie należy robić. Do celów instruktażowo-warsztatowych nadaje się z pewnością. Natomiast kompletnie nie zdaje egzaminu, jeśli chodzi o literaturę. Trudno w ogóle mówić w tym wypadku o literackości, wszak łopatologicznie zaprezentowany przekaz jest czytelny i przewidywalny od początku do końca. Dziwi więc blurb autorstwa Kingi Dunin zamieszczony na okładce: „Doceniam słuszność przesłania ‘Gorszych uczuć’ i cieszę się, że taka książka trafi do rąk polskich czytelników”. Doprawdy trudno podzielić radość felietonistki „Wysokich Obcasów”, jeszcze trudniej dostrzec wartość wspomnianego słusznego przekazu, rzekomo cennego dla polskiego czytelnika.

Produkt ideologiczny Urszuli Ledzewicz ma szansę obronić się tylko wtedy, gdy założymy, że islamiści i lesbijki to co najmniej zombi przemieszczające się swobodnie po ulicach, a czytelnicy to – dosłownie rzecz ujmując – kretyni. Nie nadużywam w tym miejscu emocjonalnych określeń, bowiem podobną książkę, tak niechlujnie i szkolnie napisaną, składającą się z samych stereotypów, trudno znaleźć. I może nie warto byłoby w ogóle się zatrzymywać przy „Gorszych uczuciach”, gdyby nie cytowany wyżej blurb Kingi Dunin.

Książka Urszuli Ledzewicz składa się z dwóch wypracowań na zadany temat. Pierwsze zagadnienie to: „Dlaczego lesbijki mają prawo kochać i dlaczego powinniśmy unikać uprzedzeń w stosunku do związków jednopłciowych?”, drugie: „Wyznawcy islamu w Ameryce po 11 września. Trudności i wyzwania we wzajemnych kontaktach Amerykanów i przedstawicieli świata arabskiego”. Czy zatem wystarczy, że tekst ma słuszne przesłanie i staje się literaturą? Oczywiście, że nie, choć tak wynikałoby z noty polecającej autorki „Karocy z dyni”. Co więcej, znajdziemy na skrzydełku okładki równie uroczy pean pochwalny, autorstwa Janusza Kopcia, w którym czytamy m.in.: „Fabuła książki to doskonały materiał na serial filmowy”. Radzę zaopatrzyć się w wielką butlę coli, ogromne pudło popcornu i alternatywne zajęcie, na przykład słuchanie muzyki z odtwarzacza mp3, gdyby do realizacji podobnej produkcji doszło. W porównaniu z „Gorszymi uczuciami” serialom „M jak miłość” czy „Złotopolscy” należy się bezdyskusyjnie Oskar.

Dwa dłuższe opowiadania, względnie minipowieści, możemy roboczo zatytułować „Być lesbijką” i „Żyć z Arabką”. Autorka, o czym za chwilę, nie wymyśliła wcale bardziej zaskakujących tytułów. Obie historie łączy postać Vicki, lesbijki z pierwszej odsłony. Co ciekawe, niezwykle „odważne” i „pouczające” fabuły Ledzewicz można by wykorzystywać jako tzw. format. I tak: opowiadanie o lesbijkach mogłoby być opowiadaniem o Murzynach, a opowiadanie o Arabach na przykład opowiadaniem o Żydach. Zaręczam, że nie trzeba by wiele w tekstach zmieniać. Na tym polega „uniwersalność” pisarstwa Ledzewicz – na drażniącej przewidywalności.

Pierwsza historia nosi tytuł „Ta inna miłość”. Oczywiście, od początku wiadomo, o jakie „grzeszne” uczucie chodzi. Ale to nic, dalej jest jeszcze ciekawiej. Lesbijki mają, a jakże, trudne dzieciństwo. Matka Terry marzy o tym, żeby córka w końcu wyszła za mąż, bo lepszy partner, który bije, niż samotność. Terry, żeby zrobić przyjemność śmiertelnie chorej matce, decyduje się na fikcyjny ślub – ona chce w ten sposób ukryć swoje upodobania, jej mąż zaś może w efekcie bez problemu romansować. Z kolei Vicky, druga bohaterka, na takie uczucie, jak miłość do Terry, czekała całe życie. Sielanka kobiet nie może trwać wiecznie, zostają więc wplątane w historię kryminalną. Ława przysięgłych, jak łatwo przewidzieć, z niechęcią odnosi się do alibi, jakim jest noc z kochanką, i skazuje Terry za morderstwo. W więzieniu, ze względu na swoją orientację, kobieta przechodzi gehennę, w końcu zostaje uniewinniona, ale i tak nie ma tu happy endu. Wniosek z tego taki, że lesbijki w naszym przywiązanym do normalności społeczeństwie są bez szans. A morał, że takie szanse powinny mieć.

Druga historia ma równie „tajemniczy” tytuł, a mianowicie „Jedenastego września”. Jeden z braci jest śmiertelną ofiarą ataku na World Trade Center. Matka nie może się pogodzić z jego odejściem, drugiego syna traktuje z obojętnością lub agresją, nienawidzi wszystkiego, co wiąże się ze światem arabskim, choć przy tym jest gorliwą katoliczką. Rodger zakochuje się... Oczywiste jest w kim – w Arabce. Matka zaś ciągle zionie nienawiścią, nic nie jest w stanie jej przekonać, że ludzi należy traktować indywidualnie. Dopiero, gdy sama ociera się o śmierć, następuje pojednanie. Jego przypieczętowanie to nowina obwieszczona przez synową Monę – jest w ciąży i spodziewa się bliźniaków. Czytamy wówczas niemalże proroctwo: „Bliźnięta, Kevin i Jemeleh. Poczęte z Amerykanina, noszone pod sercem Arabki, jedno z nich uświetni pamięć ofiary arabskiego terroryzmu, drugie pamięć ofiary amerykańskiej agresji [chodzi o wojnę w Iraku – przyp. B.D.]. Będą rośli i dojrzewali, jako symbol pokoju, w tym świecie, któremu tak trudno pokoju się nauczyć. Jeśli ktoś spróbuje ich nazwać Arabami czy Amerykaninami, roześmieją mu się w twarz. Dość z bezsensownymi podziałami i segregacją, powiedzą. Dość braku tolerancji. Jesteśmy wszyscy obywatelami świata. Wolnego świata. Wierzę, że tak będzie” (s. 199). Ot, normalne rozmowy rodziny, która zebrała się w szpitalu.

To jeszcze nie wszystko. Bohaterki książki mają np. „piękne, rudawe włosy, zwykle opadające kaskadą na ramiona” (s. 10) lub „odgarniają z czoła niesforne blond loki” i mają „drobną twarzyczkę z zadartym noskiem” (s. 13), a jeden z bohaterów jest „przystojny, wysoki, czarnowłosy” (s. 11). Jest też para: „Ona, jasnowłosa, piękna i wiotka, o przezroczyście jasnej cerze i urodzie delikatnej lilii, on szpakowaty, dystyngowany, z głową rzymskiego senatora” (s. 24). Terry „snuła swój dyskurs” (s. 16), zaś Mona i Hassan „z wyróżnieniem zakańczali studia inżynieryjne” (s. 166). Nic dodać, nic ująć. Powieść Urszuli Ledzewicz nie jest dobrą literaturą, nie jest literaturą w ogóle. Jest odrobioną pracą domową na zadany temat. Przy czym wykonane zadanie domowe to fabularno-językowa mieszanka z harlequina i poradnika uczącego tolerancji obficie polana sosem schematu, stereotypu i językowej nonszalancji. Ciekawe i straszne doświadczenie tego, że słuszne przesłanie to za mało, by mówić o literaturze.
Urszula Ledzewicz: „Gorsze uczucia”. Wydawnictwo Nowy Świat. Warszawa 2007.