ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (446) / 2022

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

(NIE)ZWYKŁA OPERA MYDLANA (TORREY PETERS: 'TRANS I PÓŁ, BEJBI')

A A A
Ames, niegdyś Amy, a jeszcze wcześniej James, pracuje w agencji reklamowej w dziale IT, oczywiście w Nowym Jorku. Jego szefowa, Katrina, zachodzi z nim w niechcianą i nieplanowaną ciążę. W wyniku zaistniałej sytuacji Ames robi coming out przed Katriną – jest osobą transpłciową w detranzycji. Nie może wykluczyć, że będzie kobietą w przyszłości. A już na pewno nie jest przekonany do roli ojca. Na dodatek Ames wpada na pomysł, żeby dziecko wychowywać w trójkę z Reese, transpłciową dziewczyną, jego byłą partnerką, która marzy o byciu matką. Romanse, rozstania, rozwody, zdrady, markowe i mniej markowe ciuchy, restauracje, stylowe siłownie dla bogatych, sprzedaż olejków eterycznych majętnym kobietom z klasy średniej i wyższej, a nawet pościgi uberami po Nowym Jorku, mieście, które należałoby wymyślić, gdyby nie istniało (a przecież i tak w głównej mierze, zbiorowym wysiłkiem, je wymyśliliśmy – w serialach, filmach, sitcomach, piosenkach, fototapetach i marzeniach) – to wszystko składa się na „Trans i pół, bejbi” Torrey Peters. Tandeta? No ba! Ale jest to tandeta sprytnie użyta.

„Trans i pół, bejbi” to przede wszystkim świetnie napisane czytadło i jako takie można je potraktować. Reese jeszcze w związku z Amy zbliżyła się do czegoś, co nazwała „problemem Seksu w wielkim mieście”. Problem ten dotyczy wszystkich kobiet, ale pokolenie Reese jest prawdopodobnie pierwszym pokoleniem dziewczyn trans, które się z nim zmierzą. „Problem ten można opisać następująco: kiedy kobieta zauważa, że się starzeje, konieczność nadania swojemu życiu znaczenia staje się coraz bardziej paląca. Przywileje urody i młodości stopniowo przygasają, a kobieta szuka ocalenia w sobie albo w otoczeniu. Reese była zdania, że w pogoni za sensem istnienia – mimo wszystkich zdobyczy feminizmu – kobiety wciąż trafiają do jednej z czterech szufladek reprezentowanych przez trajektorie losów czterech głównych bohaterek Seksu w wielkim mieście. Można było zostać Charlotte i znaleźć sobie partnera, robić karierę jak Samantha, poświęcić się macierzyństwu jak Miranda albo wzorem Carrie szukać spełnienia w sztuce lub pisarstwie” (s. 14-15). Oczywiście sprawy się komplikują, związek Amy i Reese się rozpada, Amy decyduje się na detranzycję… I karuzela rusza. „Trans i pół, bejbi” jest napisane lekko, złośliwie, bardzo dowcipnie. Na pewno spełnia podstawowy wymóg wobec czytadła – wciąga bez reszty. A jednak nie jest to po prostu czytadło – i wcale nie chodzi o to, że jest to czytadło queerowe, bo takich obecnie mamy pod dostatkiem, zwłaszcza w nurcie young adult. Peters używa konwencji opery mydlanej, żeby opowiedzieć o czymś więcej niż zdrady, romanse i queerowe układy rodzinne.

Reprezentacja transpłciowych kobiet w kulturze i sztuce jest co najmniej problematyczna (transpłciowych mężczyzn, podobnie jak Peters, zostawiam trochę na boku – w powieści występują raczej w charakterze tła, naprawiając motory). W 2020 roku Netflix wypuścił film dokumentalny „Ujawnienie” (tytuł oryginału: „Disclosure”), poświęcony filmowej reprezentacji osób trans. I tak osoby transpłciowe występują w wersji mniej sympatycznej albo jako niebezpieczne przypadki chorych umysłowo, pointa żartu (jak wiemy z polskich kabaretów, „facet w spódnicy” jest niezawodnym sposobem na udany skecz) czy budzący obrzydzenie abiekt, albo, w wersji „sympatycznej”, pokazuje się historię ich niewyobrażalnego cierpienia „w złym ciele” (tutaj koronnymi przykładami mogą być „Nie czas na łzy” z Hillary Swank z 1999 roku czy „Dziewczyna z portretu” z Eddie’em Redmaynem z 2015 roku; klasyczne trans trauma porn; ponadto obie główne role zagrały osoby cispłciowe). Z czasem doszła reprezentacja aktywistyczna i heroiczna – powtarzane jak mantra „pamiętajmy, że pod Stonewall pierwszą kostkę brukową rzuciła Marsha P. Johnson, a Sylvia Rivera…” itd.

Wszystkie te rodzaje reprezentacji sprowadzają osoby transpłciowe wyłącznie do transpłciowości jako jedynej cechy definiującej bohatera lub bohaterkę. Niezwykle rzadko (choć, trzeba przyznać, coraz częściej) możemy spotkać bohaterów i bohaterki, którzy poza byciem osobami trans mają jeszcze jakieś życie wewnętrzne oraz problemy niezwiązane z tranzycją. A jeszcze rzadziej możemy spotkać osoby trans mówiące same za siebie – i same do swoich. „Trans i pół, bejbi” jest zupełnie innym rodzajem reprezentacji osób (cóż, w głównej mierze kobiet) trans. Jak zauważa Reese, bohaterka „Trans i pół, bejbi”, „I o ile trans kobieta mogła być czyjąś muzą, to nikt nie chciał mieć do czynienia ze sztuką, w której taka kobieta mówi sama za siebie” (s. 15). Tutaj trans kobieta pisze dla innych trans kobiet o trans kobietach – i nie pisze wyłącznie o byciu trans. I co najważniejsze – bez tłumaczenia się cisom. Polska tłumaczka, Aga Zano, świadomie nie objaśnia żadnych terminów, którymi posługują się bohaterki „Trans i pół, bejbi”. Jak sama pisze w posłowiu, „postanowiłam nie stosować w książce przypisów – i tak zdecydowanie zbyt często spychamy zadanie edukowania nas na osoby trans i queer. Najwyższy czas zdjąć z nich ten niewdzięczny obowiązek. To czytelnicy cis są gośćmi w tym świecie” (s. 430). Autorka z dużą dozą uszczypliwości traktuje Katrinę, która, rozważając wychowywanie dziecka wspólnie z Amesem i Reese, wyobraża sobie, ile będzie mogła się nauczyć o płci i queerowości, wyzwolić od ograniczającej ją heteronormy i odnaleźć siebie w kontakcie z osobami trans. W „Trans i pół, bejbi” transki nie istnieją wyłącznie po to, żeby edukować i wyzwalać ciski zbliżające się do kryzysu wieku średniego z okowów heteronormy – istnieją same dla siebie. I mają swoje sprawy, swoje dramaty, swoje fatalne decyzje, swoje kryzysy, randeczki, wyjścia na plażę i do klubów. Trudności, jakie napotykają, niekoniecznie mają działanie uwznioślające i uszlachetniające. Torrey Peters używa konwencji opery mydlanej do opowiedzenia historii poza utrwalonymi w kulturze schematami reprezentacji osób trans. Autorka wtapia się w literacki mainstream ze swoją historią, odrzucając to, co mainstream do tej pory narzucał i biorąc z niego to, co się jej podoba. Wtopić z sukcesem – jak widać, książka jest tłumaczona, nawet na tak egzotyczne języki jak polski i promowana jako literackie objawienie, a autorka sprzedała już prawa do adaptacji serialowej.

Do opery mydlanej Peters wprowadza wielowymiarowe portrety swoich bohaterów. Pomimo wybranej konwencji w „Trans i pół, bejbi” znajduje się miejsce na poruszające opisy dysocjacyjnych epizodów Amy/Amesa oraz mało cukierkowe analizy społeczności queer. Wbrew marzeniom o bezpiecznej queerlandii (por. Kai Cheng Tom), Ames porównuje trans kobiety do osieroconych słoni, pozbawionych opieki społeczności, które łączą się w grupy i zaczynają siać terror, atakując ludzi i inne zwierzęta. „Nie zdajemy sobie sprawy z własnej siły i mocy, tłumaczył. Nasze ciała składają się z piętnastu ton furii i bólu, mamy mordercze ciosy, a nasze twarze nie przypominają twarzy żadnego stworzenia. Żyjemy na sawannie, gdzie każdy z wszechobecnych ludzi może się okazać kłusownikiem. Przy naszej sile możemy bez trudu zmiażdżyć się nawzajem. Jesteśmy straconym pokoleniem. Nie mamy starszych opiekunek, stabilnego stada ani nikogo, kto nauczyłby nas radzić sobie z rozpaczą. (…) Te starsze pokolenia trans kobiet poumierały na HIV, odebrały sobie życie, zabiła je bieda albo otoczenie. Te, które przeżyły, wpadły w zaklęty krąg patologicznego uzależnienia od leków i życia w ukryciu (…). Skąd miałybyśmy wiedzieć, że tak nie wolno? Widziałaś kiedyś, żeby jakieś osierocone młode słonie zachowywały się inaczej?” (s. 133-134). „Trans i pół, bejbi” nie jest, wbrew pozorom, laurką dla trans kobiet i tworzonej przez nie społeczności. Pod kamuflażem lekkiego, ironicznego czytadełka Torrey Peters przemyca opowieść o tym, co niezbyt wpisuje się w estetykę i filozofię Pride Month. O ranach, które nie przychodzą z zewnątrz, ale także ze środka społeczności. A także ze środka samych siebie.

Powieść ma ciekawą strukturę czasową – jej osią jest poczęcie, ale historię poznajemy z kilku różnych punktów czasowych i punktów widzenia. „Miesiąc po poczęciu”, „Sześć tygodni po poczęciu”, „Osiem lat przed poczęciem”, „Siedem tygodni po poczęciu”, „Trzy lata przed poczęciem”, „Osiem tygodni po poczęciu” – przesuwamy się w czasie zgodnie z logiką opowieści, a nie chronologii. Oczywiście ma to związek także z queerowym postrzeganiem czasu, który jest znacznie mniej liniowy niż czas hetero (wszystkim, którym ten koncept wydaje się osobliwy, polecam krótki wideoesej Sophie from Mars, „Being Seen, a video about being trans and non-binary” oraz wideoesej „Queer” PhilosophyTube). Jak zauważa J. Szpilka, transautobiografie często pisane są z bardziej liniowej perspektywy – tranzycji jako podróży, zmierzania do czegoś, ostatecznej przemiany („Trans i pół kłamstwa”). Historia kończy się „po przemianie”. W „Trans i pół, bejbi” nie jest to takie proste – historia Amy/Amesa nie układa się według rozpoznawalnego schematu, ciągle jest w jakimś procesie, którego koniec trudno wyznaczyć. Dla Reese czas także nie jest liniowy – miała się ustatkować, według heterotemporalnego modelu, z Amy, co ostatecznie nie wychodzi, a bohaterka, intencjonalnie lub nie, powraca do tego, co już było, powraca do dawnych kochanków i szuka dla siebie miejsca. Nic w tej opowieści nie jest punktem kulminacyjnym – raczej ciągłymi pętlami i ruchami to wstecz, to naprzód. To ogromna zaleta tej powieści – pokazanie doświadczenia transpłciowości nie jako liniowej podróży od-do, ale doświadczenia zapętlania, powrotów i ucieczek.

Niewątpliwą zaletą polskiego wydania „Trans i pół, bejbi” jest jego tłumaczenie. We wczesnych materiałach promocyjnych tytuł brzmiał „Trans i pół, baby”. Zapis „bejbi” uległ zmianie jeszcze przed oficjalną premierą książki – na szczęście. Jako że przecinki lubią ginąć, „pół baby” nie byłoby najszczęśliwszym rozwiązaniem. Tłumaczka świetnie poradziła sobie z przełożeniem slangu osób transpłciowych na polszczyznę, konsultując się z samymi zainteresowanymi oraz Fundacją Trans-Fuzja. Jedyne, co budzi zastrzeżenie, to tłumaczenie obelgi „tranny” jako „babochłop” – ale nie znam trafnego odpowiednika „tranny” w języku polskim. Adze Zano udało się bardzo dobrze oddać humor, ale także ironię i złośliwość budujące historię Amy/Amesa, Reese i Katriny, dystans autorki wobec jej bohaterów i kolei ich losu.

„Trans i pół, bejbi” Torrey Peters jest niewątpliwie zjawiskiem, nie tylko na polskim rynku literackim. Jest zupełnie inną próbą uchwycenia doświadczenia rodzicielstwa i transpłciowości niż „Argonauci” Maggie Nelson (2020, tłum. Kaja Gucio). Powieść Peters jest znacznie lżejsza i przystępniejsza niż erudycyjny esej Nelson, choć nie ucieka od trudnych pytań czy problemów. W opakowaniu, jakie publiczność lubi najbardziej – Nowy Jork, melodramat, obyczajówka – podaje to, co sama chciałaby przeczytać. Osoby transpłciowe nie są ciekawym elementem fabuły, są głównymi bohaterkami, ale także projektowanymi odbiorczyniami tej prozy, jak wielokrotnie podkreślała sama Torrey Peters. „Trans i pół, bejbi” doskonale sprawdzi się zarówno jako „ambitna” książka, jak i coś do poczytania na plaży. Zobaczymy, co z tego pozostanie w serialowej adaptacji.

Literatura:

Kai Cheng Tom: „Kronika zapowiedzianego gwałtu: kwestia odpowiedzialności w społeczności queerowej”. Tłum. Dag Fajt, korekta Nina Kuta. „Codziennik Feministyczny” 14.09.2021 http://codziennikfeministyczny.pl/kronika-zapowiedzianego-gwaltu-kwestia-odpowiedzialnosci-spolecznosci-queerowej/

Szpilka J.: „Trans i pół kłamstwa”, „Dwutygodnik” 2022, nr 334, https://www.dwutygodnik.com/artykul/10088-trans-i-pol-klamstwa.html
Torrey Peters: „Trans i pół, bejbi”. Przeł. Aga Zano. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022.