ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (446) / 2022

Magdalena Piotrowska-Grot,

GORYCZ PLANETY (ANDRZEJ FRANASZEK: 'GWIAZDA PIOŁUN. OPOWIEŚCI O POEZJI, PODRÓŻOWANIU I PRZYJAŹNI')

A A A
Zacznijmy od tytułu. Tytułu, który nie jest oryginalny. W 1968 roku książkę o tytule „Gwiazda Piołun” opublikował Władysław Terlecki. Powieść oparta na biografii Witkacego to dziś właściwie zapomniana książka, o której niezwykle przychylnie wypowiadała się Marta Wyka (2003). Warto odnotować także to, co badaczka napisała o samym Witkacym: „»Trzy Apokalipsy w jednej« – określenie Jana Błońskiego znakomicie nazywa (choć nie o to w nim akurat chodzi) pokusy witkacologii. Autobiografia, mechanizmy procesów społecznych skazujące nieuchronnie ludzkość, zaś artystę w szczególności, na zagładę, metafizyka twórczości – zgromadzenie tych potencji umysłowych, filozoficznych, ludzkich wreszcie, w jednym dziele jest wystarczającym usprawiedliwieniem ufundowania i rozwoju nauki zwanej »witkacologią«” (Wyka 2003).

Kolejną książką, o której należy wspomnieć w kontekście owej tytułowej formuły, są opublikowane niedawno w polskim przekładzie eseje Oksany Zabużko „Planeta Piołun”. Ukraińska pisarka, która mistrzowsko i niezwykle przenikliwie diagnozuje procesy społeczne i pokazuje czytelniczkom i czytelnikom genezę wydarzeń od lutego tego roku paraliżujących Europę i wyniszczających nie tylko naród Ukrainy (co jest niezaprzeczalnie największą tragedią tej wojny), ale także demokratyczne i humanistyczne idee, które przez lata tak pieczołowicie staraliśmy się zbudować i utrwalać. Przywołajmy fragment, najbardziej chyba dystynktywny, nie do końca odległy także od książki Andrzeja Franaszka i jego metody narracyjnej:

„– Ale pięknie! – westchnął ktoś za plecami.

Pamiętam zachwyt na twarzach przechodniów, oblanych przedziwnym światłem, jak na dyskotece. Podobne kadry, tylko jeszcze bardziej »granatowo« oświetlone, można dziś zobaczyć w »Melancholii« Larsa von Triera, w scenie, w której bohaterowie wychodzą na ganek oglądać planetę zabójcę: zadarte głowy, zamarłe szerokie uśmiechy… I wtedy spadł śnieg. (…)

Piołun, »czarnobyl«, Artemisia vulgaris: pierwsze słowo z języka ukraińskiego, które obiegło wszystkie kontynenty – pięć lat przed tym jak na mapie Europy pojawiło się słowo »Ukraina« (a jednak oba te wydarzenia są ze sobą bezpośrednio związane i dziś można już śmiało powiedzieć, że właśnie tamtego dnia, 26 kwietnia 1986 r., radzieckie imperium otrzymało wyrok śmierci, zupełnie jakby gdzieś w komputerze historii włączył się niewidzialny licznik: »do końca ZSRR pozostało xx lat yy miesięcy zz dni«). A 25 lat później pod tą samą gwiazdą przyszły i »wody«, tylko już na przeciwległym krańcu eurazjatyckiego kontynentu: w Japonii. Ile tych wód »zgorzkniało« i ilu z ich powodu »pomrze« – tego na razie nikt z żywych nie wie, tak jak i wówczas nie wiedzieliśmy my w Kijowie” (Zabużko 2022: 31-34).

Z owej nieoryginalności tytułu nie czynię jednak zarzutu. Książka Andrzeja Franaszka „Gwiazda Piołun. Opowieści o poezji, podróżowaniu i przyjaźni” wpisuje się bowiem w specyficzny kontekst, jaki generują wymienione powyżej publikacje. Kontekst, który przede wszystkim, choć nie tylko, wyznacza nam pierwotne użycie tej nazwy, czyli kontekst apokaliptyczny. Gwiazda Piołun jest bowiem tą, która według Apokalipsy św. Jana spada na ziemię i zatruwa „trzecią część wód”. Franaszek wpisuje się poniekąd w apokaliptyczny właśnie kontekst, który przewija się przez poprzednie książki wykorzystujące ten symbol w tytułowej formule. Opowiadane przez niego historie, a także ta, która pozostaje właściwie nienazwana, czyli historia naszej teraźniejszości, to niestety opowieści zgodne z Miłoszowską diagnozą, iż „innego końca świata nie będzie” (Miłosz 2011: 206). Nie jest to opowieść o jednej apokalipsie, ale o paśmie katastrof, z których rozpaczliwie i niestety nieskutecznie staramy się wyciągnąć jakieś lekcje.

Autor omawianej książki znany jest przede wszystkim jako biografista dwóch niezwykle istotnych, szczególnie dla powojennej polskiej twórczości literackiej, poetów: Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta. Obecnie zaś, co istotne, przygotowuje on biografię odesłanego do literackiego czyśćca – przez badaczki/badaczy oraz czytelniczki/czytelników – Józefa Czapskiego (który może nieco lepiej obecny jest w kulturowej świadomości jako malarz). Franaszek, także w tej książce, pozostaje nadal autorem skupiającym się głównie na historiach życia, jako najistotniejszym kontekście dzieł twórców, o których wspomina. Właśnie biografie stanowią bowiem główny temat kolejnych rozdziałów, a właściwie wycinki biografii Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Witolda Gombrowicza. Nie zabraknie w nich oczywiście przyjaźni (i antagonistów), poezji i podróży, ale stają się one jedynie kontekstem lub pretekstem. Kolejne rozdziały pełne są anegdot o autorach, spotkaniach, relacjach, konfliktach. Poszczególne opowieści przeplatają cytaty z listów, poezji, wspomnień. Nie brakuje im spójności, nie ma potrzeby zaznaczać także, że Franaszek potrafi kreować niezwykle wciągające, zatracające niemal narracje.

Podtytuł nieco jednak nas zwodzi (a może ma za zadanie czytelników i czytelniczki nieco uwodzić) – autor nie przytacza jedynie faktów, nie poddaje tekstów analizie, nie zdradza do końca tajników swego warsztatu. Jak uczciwie zaznacza, w oparciu o materiały i rozmowy tworzy opowieści – opowieści, w których oczywiście nie zabraknie jego subiektywnych komentarzy czy wyraziście formowanych opinii, do których autor właściwie dąży: „Nie jest łatwo pisać o Herbercie. W każdym razie wtedy, gdy nie chcemy się ograniczać do polonistycznej analizy, gdy zależy nam, by w tekście znalazły odzwierciedlenie nasze własne przekonania, innymi słowy, gdy pragniemy zmierzyć się z egzystencjalnym i etycznym wyzwaniem, jakie stanowi życie i dzieło autora Pana Cogito. I jego osobiste wybory, i moralne przesłanie twórczości były wszak w wielu pasmach maksymalistyczne…” (s. 342-343). To zdanie najlepiej bodajże obrazuje przyświecającą tej książce metodę. Nie zamierzam się z nią spierać, reprezentując odmienne (może nie drastycznie, ale znacząco) metodologicznie i warsztatowo stanowisko, nie będę może wystarczająco obiektywna. Nie odbieram także tak konstruowanym opowieściom wartości, zaznaczam jedynie spory ładunek subiektywny czy wręcz osobisty, który „Gwiazda Piołun” zawiera.

Wśród kolejnych akapitów pojawia się bowiem także sporo elementów zdradzających jeszcze jedną z relacji, o której nie sposób nie wspomnieć. Chodzi mianowicie o relację badacza, autora biografii wobec autorów, o których pisze. Franaszek, nawet jeśli z rezerwą i pewnym, domyślam się, iż badawczo wyćwiczonym, dystansem podchodzi do określonych zachowań i decyzji Miłosza (choćby w pierwszym rozdziale, w którym zdradza nam pewne marginesowe „zapiski”, dotyczące konfliktów z Gombrowiczem) i Herberta czy wobec włoskich zachwytów Iwaszkiewicza, to nie jest w stanie ukryć, jak ważni stają się dla niego autorzy, wśród prac i życiowych historii spędza wszak tak dużą część swojego profesjonalnego życia. Z jednej strony, jest to oczywiste przywiązanie, połączone ze sporą dozą oczywistego zmęczenia, czasami wręcz zniechęcenia. Z drugiej – rodzi pytanie o warsztat biografistów, o ryzyko zatracenia swoistej obiektywności, o wady i zalety tej specyficznej pracy. Pytanie o siłę tych biografii, siłę przyszłości i nie tylko autorskiego, ale także czytelniczego w nich zatracenia.

Choć fraza, którą za chwilę zacytuję, rodzi wiele interpretacyjnych możliwości, to ograniczę się do jednej z nich, tej, która nieco oświetla omawianą książkę. Chodzi mi o słowa Jacques’a Derridy, który w „Gorączce archiwum” zaznacza, że: „(…) kwestia archiwum nie jest (…) problemem przeszłości. To nie problem idei dotyczącej przeszłości, któramogłaby być już do naszej dyspozycji lub nam się wymykać, czyli dającej się zarchiwizować idei archiwum. To problem przyszłości, przyszłości jako takiej, kwestia odpowiedzi, obietnicy i odpowiedzialności za jutro. Archiwum: jeśli chcemy poznać znaczenie tego słowa, możemy to osiągnąć jedynie w przyszłości, w tym, co nadchodzi. Być może. Nie jutro, lecz w czasie, który ma nadejść, już za chwilę albo nigdy zgoła” (Derrida 2016: 55-56). Fragment ten odnieść możemy do „Gwiazdy Piołun” dwojako. Po pierwsze, choć wydawać się to może dość oczywiste, rozjaśnia kwestię specyficznego „uzależnienia” archiwistów czy biografistów od „przedmiotu badań” (choć dotyczy to w pewnym stopniu badaczy i badaczek wszelkich tekstów, idei czy zjawisk). Uzależnienia, które rodzi się z chęci dosięgnięcia nie tyle przeszłości właśnie, co odpowiedzi, pozwalających zrozumieć i opanować teraźniejszość. Po drugie, autor „Uniwersytetu bezwarunkowego” porusza w kontekście archiwum kategorię odpowiedzialność – tej za odkrywane tajemnice i tej za sam proces odkrywania.

Nie chodzi więc jedynie o opowiadane przez Franaszka historie, ale o odpowiedzialność i swoistą zachłanność odkrywania. Wszak można uznać, że poetyckie wędrówki po Orvieto czy Sienie, historia obiadu, w czasie którego Miłosz i Herbert „wygarniają sobie”, sprowokowani tematem powstania warszawskiego (s. 292-296), lub jednozdaniowa i dość upraszczająca wykładowa wzmianka Miłosza o Różewiczowskim nihilizmie (zob. s. 199-202) to obserwacje spisywane na marginesach wielkich historii i jeszcze większych konfliktów. Franaszek stara się je jednak osadzać w szerszym kontekście, czasami może nie do końca fortunnie nadając im większe znaczenie, niż należy. Wykorzystuje jednak te skrawki, by stworzyć całkiem spójną mozaikę, historię o spisywaniu i wydarzaniu się historii, a także opowieść o swoistej tęsknocie.

Co wnosi ta książka do biografistyki czy, szerzej, współczesnego literaturoznawstwa? Przyznajmy szczerze, choć może nie wszystkim odpowiadać będzie owa szczerość: wnosi niewiele. Nie takie jednak chyba miało być jej zadanie, które nie jest dla mnie do końca jasne. Czuję jednak – i tu wracam do najistotniejszej historii, czyli teraźniejszości – że autor poszukuje, a także stara się dla swoich czytelników i czytelniczek odzyskać (a może wykreować) pewne zagubione i zdezaktualizowane, ale także wciąż jakoś obecne czy wytęsknione wartości, rozmowy, obrazy. Książka bazuje bowiem na znamiennym poszukiwaniu, w pewnym sensie, sentymentalnym poszukiwaniu. Nie, Franaszek nie przedstawia czasów łatwiejszych, nie mityzuje, nie upraszcza – ale zwraca czytelniczą uwagę na kształt kultury opartej na debatach (i kłótniach), rozmowach, eksploracjach, lekturach. Świat ten należy do dawnego porządku, z całym sztafażem jego wad (wystarczy spojrzeć na podział ról – autorzy toczą dysputy, zaś ich żony i partnerki pełnią rolę obrończyń ich spuścizny), a także ze specyficzną dostępnością jedynie dla intelektualnym elit. Nie zmienia to oczywiście tego, że tęsknota, która jakoś wyrażona zostaje na marginesach tej książki, może okazać się dziś niezwykle zaraźliwa (i zapewne równie zdradliwa).

LITERATURA:

Derrida J.: „Gorączka archiwum. Impresja freudowska”. Przeł. J. Momro. Warszawa 2016.

Miłosz Cz.: „Wiersze zebrane”. Kraków 2011.

Wyka M. [2013]: „Ogień, piołun i kurz”. https://www.tygodnikpowszechny.pl/ogien-piolun-i-kurz-122711.

Zabużko O.: „Planeta Piołun”. Przeł. K. Kotyńska, J. Majewska, A. Łazar. Warszawa 2022.
Andrzej Franaszek: „Gwiazda Piołun. Opowieści o poezji, podróżowaniu i przyjaźni”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2022.