
'TAM, GDZIE LUDZIE SĄ POZBAWIENI KOBIET' (OLGA TOKARCZUK: 'EMPUZJON')
A
A
A
„Poczucie skończoności wszystko banalizuje, ponieważ tylko to, co nie poddaje się naszemu poznaniu, może wzbudzać nasz entuzjazm i zachować cudowny status tajemnicy”
(Tokarczuk 2020: 11).
„My wszakże uważamy, że najciekawsze pozostaje zawsze w cieniu, w tym, co niewidoczne”
(„Empuzjon”, s. 49).
(Tokarczuk 2020: 11).
„My wszakże uważamy, że najciekawsze pozostaje zawsze w cieniu, w tym, co niewidoczne”
(„Empuzjon”, s. 49).
Odnoszę wrażenie, że jestem owym ostatnim, który gasi światło, bo wszyscy, którzy powinni napisać o „Empuzjonie”, już to zrobili. Czy mogę na temat niecierpliwie oczekiwanej powieści Olgi Tokarczuk przekazać coś, czego nie zawarli w recenzjach Ryszard Koziołek, Justyna Sobolewska, Jerzy Sosnowski, Wojciech Szot i szereg innych, bardziej ode mnie kompetentnych literaturoznawców lub krytyków? Bycie ostatnim pociąga jednak za sobą taki przywilej, że można przyjrzeć się treści spokojniej niż w gorączkowej atmosferze premiery. Ponadto gdy gaśnie światło (elektryczne – nowinka w świecie przedstawionym, w przededniu Wielkiej Wojny), wówczas zasypia rozum, a budzą się demony („Demony to armia Proteuszy, zawsze przeobrażają się i powracają (…) w nowych odsłonach” [s. 323] – twierdzi August August). Kiedy nastaje ciemność, dzieją się niesamowite rzeczy – obcujemy przecież z horrorem.
W „Imieniu róży” Wilhelm z Baskerville tłumaczy Adsowi: „Mamy opactwo dzienne i opactwo nocne, a to nocne wydaje się na nieszczęście ciekawsze od dziennego” (Eco 2020: 381). Znamy „Dom dzienny, dom nocny”, w „Empuzjonie” zaś mamy dzienny i nocny Pensjonat dla Panów; albo raczej całe nieduże uzdrowisko Görbersdorf na Dolnym Śląsku, ukazane przez autorkę z pietyzmem w zakresie realiów nie tylko topograficznych, ale nawet ekonomicznych, a przede wszystkim osadzone na solidnej podbudowie historycznej. Jak zauważa Koziołek (2022): „Zachwyt i twórczą zazdrość budzić może łatwość i wdzięk, z jakimi Tokarczuk sięgnęła po klejnot literacki, który leżał przed naszymi oczami w postaci Sokołowska, wsi i sanatorium będącego rzeczywistym prototypem Berghofu w Davos”. Skądinąd parantele z „Czarodziejską górą” widać wyraźnie, zwłaszcza w charakterystykach gości pensjonatu, lecz odmienne są idea przewodnia i wymowa, nader oryginalny jest też genius loci samego miejsca, gdzie zainicjowano klimatyczno-dietetyczną terapię gruźlicy. Klimat w Görbersdorfie okazuje się specyficzny również w sensie metaforycznym: jak w soczewce skupiają się tu owe wypierane, tabuizowane moce, których więcej istnieje na ziemi i pod nią, niż się ich śniło waszym filozofom (mężczyznom).
Jak w soczewce czy może jak w pułapce: „Jesteśmy tutaj w kotle” (s. 29). Ograniczenie przestrzeni stwarza autorce sposobność do wnikliwego sportretowania zamkniętych w niej bohaterów, a zarazem należy do klasycznych chwytów z horrorów i kryminałów. I owszem, już niemal w zawiązaniu akcji pojawia się trup, czego zasygnalizowanie tutaj nie psuje czytelnikowi przyjemności towarzyszącej rozwikływaniu zagadki (lub lepiej: zagłębianiu się w tajemnicę), gdyż po tym symbolicznym trzęsieniu ziemi napięcie rośnie. W górskim kurorcie, w nieledwie klaustrofobicznym uścisku nieprzebranych lasów bukowych i na niepewnym gruncie nad podziemnym jeziorem, rozgrywa się cykliczny dramat – śmiercionośny, lecz równocześnie umożliwiający swoistą katharsis. Zresztą na początku wymienione zostały dramatis personae, wśród których jako ostatni wspomniani są „bezimienni mieszkańcy ścian, podłóg i stropów”. (Wyjątkową strefę, jak to w horrorach, stanowi poddasze: stamtąd dobiegają niezidentyfikowane dźwięki, tam znajdują się sekretne pomieszczenia i odbywa zakazany rytuał jednego z gości…). Niemniej czytelnik rychło się orientuje, że owych „bezimiennych” powinno się umieścić na czele listy i nazwać „mieszkankami” – rychło, czyli gdy manifestują się „one”, z których perspektywy snuta jest narracja („Bo nie powiedziałyśmy jeszcze (…)” [s. 48]). Te intrygujące istoty potęguję aurę osaczenia, wydania na pastwę wszędobylskiego spojrzenia: „Potem mysz znika i pan August nie jest już świadomy innych patrzących na niego oczu” (s. 263), lub nawet bycia prześwietlanym: „Czuł wręcz, jak jakiś ultrawzrok przenikał pod materiał filcowej kurtki, pod (…) bawełniany podkoszulek. Było to bardzo nieprzyjemne, porównywalne do tego momentu, gdy jego ciało egzaminował doktor Semperweiß” (s. 229). W drugim cytacie mowa o protagoniście, Mieczysławie Wojniczu, przeczulonym na punkcie podlegania obserwacji, choć pokuszę się o literaturoznawczy żart, że akurat w wypadku postaci z książek nie można tego uznać za symptom paranoi.
Co interesujące, ów protagonista był narratorem… w pierwszej przymiarce do „Empuzjonu”. Dzięki – signum temporis – profilowi facebookowemu Karola Maliszewskiego dowiedziałam się, że w 2008 r. w majowej „Odrze” wydrukowano „początek nowej, później zarzuconej, powieści [Tokarczuk pt. „Goerbersdorf” – K.Sz.]. Olga wraca do niej po dwunastu latach. (…) [Od razu zauważalna jest – K.Sz.] rezygnacja z dziennika, który prowadził Mieczyś (…). Dlaczego? Może zbyt pogłębiał samoświadomość głównego bohatera, natomiast należało wydobyć rys jego swoistej naiwności. Osoba prowadząca dziennik bardzo szybko się jej pozbywa” (link w bibliografii). Cóż, obecne narratorki z pewnością nie są prostoduszne, raczej – nadświadome, i to w sposób, który elektryzuje zdecydowanie bardziej niż tradycyjna „wszechwiedza” przezroczystego narratora. Dają też one autorce pretekst do nasycenia treści nader plastycznymi, sensualnymi opisami, skoncentrowanymi na aspektach rzeczywistości przeważnie niedostrzeganych czy ignorowanych: „Na razie czujemy zapachy ich ciał, które ze swetrów unoszą się do góry i łączą ze sobą; każdy jest inny” (s. 284). O talencie malarskim jednej z pierwszoplanowych postaci – Thila von Hahna, studenta akademii sztuk pięknych – niewiele wiadomo, lecz twórczyni „Ksiąg Jakubowych” bez wątpienia umie malować słowami, toteż „Empuzjon” wypełniają rozmaite złowróżbne odgłosy, nieoczywiste widoki, intensywne smaki. Nie można tu nie nadmienić o roli obfitych i wyszukanych posiłków, charakteryzowanych – niczym w arcydziele Manna – z zamiłowaniem do detalu i „apetycznością” (to szerzej niż wyłącznie kulinarnie rozumiana jakość, której szczególnie pożąda Mieczysław). Równocześnie bardzo sugestywnie uświadamia się czytelnikowi, że spożywanie mięsa stanowi efekt lub narzędzie przemocy (gulasz z serc królików, które zmarły z przerażenia wystrzałami, jako dowód bezsensownej brutalności, ale też picie czerniny jako przymusowa inicjacja bohatera w stereotypową męskość). Jeszcze ważniejszą funkcję spełnia Schwärmerei, spécialité de la maison skromnego pensjonatu – nalewka na podejrzanych grzybkach, pita przez gości hektolitrami i mająca nadzwyczajne właściwości – nic dziwnego, że Wojnicz określa ją mianem diabelskiej i że budzi w nim skojarzenia z wyrazem „podziemny”.
Ta wzmianka kieruje nas z powrotem ku osobliwej perspektywie narratorek, ich domeną bowiem są nie tylko zakamarki pensjonatu i leśne ostępy, lecz także – można rzec za tytułem kultowej książki polskiej filozofki – szczeliny istnienia. „Odnalezienie szczeliny pozwala nam zsunąć się z jasnej, gładkiej powierzchni w mrok, opuścić obszar, na którym ostre światło oczywistości spłaszcza widzenie” (Brach-Czaina 1999: 130). Jak wiemy, owe szpary, zaułki, skrytki, uskoki, drobiazgi, rysy, faramuszki tworzą metaforę niepozornej rutyny codzienności, bagatelizowanej przez tych, dla których na rangę historycznych zasługują jedynie wyjątkowe czyny, najlepiej bitewne (ergo: zadawanie śmierci, a nie dawanie życia). Oponując przeciw takiej hierarchizacji, filozofka głosi apologię przypisanego kobietom krzątactwa – zajęć niezbędnych, choć z zasady deprecjonowanych przez mężczyzn; ci wszak od wieków spychają drugą płeć na margines, w kredowe koło sfery ściśle prywatnej, i zamieniają ją w „milczącą połowę ludzkości” (sformułowania tego użyła Tokarczuk na spotkaniu promocyjnym we Wrocławiu; link w bibliografii). W serwisie LubimyCzytać.pl, w artykule zapowiadającym nową publikację noblistki, pada stwierdzenie: „analizuje pustkę świata bez kobiet” (Wrzesiński 2022), tymczasem należałoby raczej powiedzieć, że nie tylko ukochana piastunka w reminiscencjach Mieczysława, lecz istota żeńska w ogólności jawi się jako „rozmazana postać o niewyraźnych konturach, zawsze czymś przesłonięta, nieostra, w biegu (…)” (s. 41).
Właśnie postponowanie kobiet szczególnie absorbuje autorkę w „Empuzjonie”. Chwilami wydaje się on wręcz powieścią tendencyjną – aktem oskarżenia wymierzonym w mizoginizm, którym aż zioną niemal wszyscy goście Pensjonatu dla Panów. Plotąc w trakcie żarliwych dyskusji androny o drugiej płci, de facto sami się kompromitują w oczach czytelnika (a może głównie czytelniczek lub węższej grupy osób, niż mniemam na podstawie swojej bańki informacyjnej?); przy czym, co trzeba zaznaczyć, szermują opiniami zaczerpniętymi z tekstów różnych słynnych myślicieli i pisarzy (na końcu znajdziemy wykaz nazwisk). Tu już nie tyle „mężczyźni objaśniają mi świat”, ile objaśniają go sobie, gdyż w tym hermetycznym kręgu, niczym na sympozjonie, nie ma miejsca dla kobiet jako partnerek rozmowy. Zresztą po co tracić czas na tłumaczenie im spraw, które i tak przekraczają ich władze poznawcze i nie są im potrzebne w tym, do czego zostały stworzone? Longin Lukas zwierza się towarzyszom gruźliczej niedoli: „Znoszę obcowanie duchowe z kobietami jedynie w małych dawkach. Nawet jeśli dziewczyna nie jest tak ograniczona jak sufrażystka i tak pozbawiona smaku jak tak zwana artystka” (s. 281).
Przytoczoną w książce kumulację tez wyssanych z palca można odbierać jako sztuczną i hiperboliczną, choć zarazem może nas przebiec dreszcz, gdy uświadomimy sobie, że bohaterowie po prostu artykułują explicite przekonania stanowiące tkankę podskórną patriarchalizmu – jakkolwiek uznajemy je dziś za ewidentny przejaw obsesji niepoparty argumentami merytorycznymi. W tym świetle bez porównania okropniejszym horrorem niż obca (racjonalnemu i – co istotne – androcentrycznemu światu), bizarna rzeczywistość wyzierająca ze szczelin istnienia okazuje się ów patriarchalnie i mizoginicznie urządzony, „zwyczajny” świat. Czyż bowiem nie brzmi niepokojąco znajomo autorytarny sąd, że kobieta „jest naczyniem, z którego biorą się ludzie, więc ciało kobiety, jej brzuch, jej macica, należy do ludzkości. (…) nigdy nie powinna zapominać, że należy do społeczeństwa, które powołuje instytucję państwa do pilnowania swoich interesów, więc logicznie rzecz biorąc, kobietą, hm, hm, może rozporządzać państwo” (s. 171). I czy następujący cytat, relacjonujący zamierzchłą historię lokalną, nie ewokuje sławetnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego?„[S]ędziowie poczuli krew jak tropiące psy i teraz każda kobieta wydawała im się zamieszana w czary. (…) można było nabrać pewności, że te miejsca przyciągają kobiety, przecież z urodzenia moralnie upośledzone, do pozbywania się tutaj płodów, robienia trujących mikstur, rzucania uroków na niewinnych. Teraz kobiety czuły na sobie uważny wzrok księży, sędziów i ich pomocników” (s. 108).
Tematy nieskończonych rozhoworów kuracjuszy są analogiczne do zagadnień będących osią polemik między Settembrinim a Naphtą w „Czarodziejskiej górze”: rola narodowości, zmierzch kultury zachodniej, skorelowanie typu ustroju z typem religii etc. Ostatecznie jednak każdorazowo przeradzają się one w ideologiczne wywody poświęcone płci żeńskiej, a chociaż dyskutanci niby się spierają, tak naprawdę wygłaszają poglądy unisono. „Kobiety nie są zdolne do stworzenia organizacji państwowej ani nawet plemiennej, bo z natury swej podporządkowują się silniejszym…” (s. 270) – wyrokuje Wilhelm Opitz, właściciel pensjonatu. „Czy człowiek ma duszę? Czy zawsze postępuje egoistycznie? (…) Czy można poznać, przez kogo był pisany tekst: przez kobietę czy przez mężczyznę?” (s. 184). Rozmówcy zgodnie konkludują, że ta pierwsza nie potrafi kreować wartościowej literatury, skupionej wokół głębszych idei zamiast miałkich afektów. Owa kwestia, rzecz jasna, osobiście dotyka Tokarczuk, co potwierdza jej wypowiedź podczas wzmiankowanego spotkania we Wrocławiu. Noblistka wspominała położenie autorek debiutujących na początku lat 90., których jakże zróżnicowaną twórczość krytycy zrazu opatrzyli etykietką „proza kobieca”: „Przeszłyśmy (…) jakiś koszmar. (…) [Była] to sytuacja młodej kobiety, która zaczyna pisać i staje przed gremium dojrzałych facetów, którzy pochrząkują (…) i mówią na przykład: Hm, hm, to literatura menstruacyjna. (…) [Albo] takie pytanie, które dostawałam w wywiadach: Tutaj pani uczyniła swoją bohaterkę [taką a taką – K.Sz.]… Czy była pani tego świadoma?” (2022).
W tym kontekście rodzi się pytanie, czy jej nowej powieści nie przenika pewien resentyment, zwłaszcza że zdecydowana większość postaci osiąga szczyty męskiego szowinizmu i w toku śledzenia ich deliberacji nasuwa się uwaga, że tytuł książki mógłby brzmieć „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Wydaje się ona aż przeładowana podobnymi dysputami, „dowodzącymi” wręcz bez ogródek niższości drugiej płci (Lukas, znakomity materiał na faszystę: „August jest po prostu Żydem, ale to ukrywa. (…) Nawet gdy się mądrzy, to robi to jak ktoś niższy rasowo [podkr. oryg.], jak kobieta albo Murzyn” [s. 275]). Uczestnicy konwersacji odmawiają kobietom – ponoć rządzonym instynktami – wszelkich zdolności intelektualno-refleksyjnych, a na dokładkę w tyleż absurdalny, co zatrważający sposób usprawiedliwiają gwałt (stosunek seksualny miałby stanowić remedium na „wędrującą macicę”, zatem na histerię). Reprezentantki „płci pięknej” traktują przedmiotowo – potrzebują ich do przygotowywania posiłków (znamienne i ironiczne, że pensjonariusze wskutek nagłej nieobecności gospodyni stają się pod tym względem bezradni) i, naturalnie, jako obiektów seksualnych. Notabene, tytułowe sformułowanie „tam, gdzie ludzie są pozbawieni kobiet” zapożyczyłam od pomocnika Opitza, Rajmunda, wyjaśniającego niezorientowanemu Wojniczowi przeznaczenie napotkanych w lesie kukieł. (Symptomatyczne jest to utożsamienie człowieka z mężczyzną, zresztą immanentnie tkwiące m.in. w języku niemieckim („der Mann”), którym – o czym warto pamiętać – posługują się stali i tymczasowi mieszkańcy Görbersdorfu). Zacytowaną frazę należy interpretować na zasadzie chiazmu, czyli również jako: tam, gdzie kobiety są pozbawione „ludzkości”, ergo odbiera się im podmiotowość (bo ci sami szowiniści oczywiście nie uznają podmiotowego statusu innych istot niż „korona stworzenia”).
Rozwijam ten wątek bardzo obszernie, jednak proporcjonalnie do jego frekwencji na kartach „Empuzjonu”. Ponadto zmierzam do wskazania, że wobec przytłoczenia czytelnika owym ekstremalnym, fanatycznym antyfeminizmem niebezpodstawne wydają się obiekcje Sosnowskiego, którego trudno okrzyknąć „dziadersem”, a który protestuje przeciw czarno-białości tego przedstawienia. Wypada tu przytoczyć dłuższy fragment: „[T]a powieść nie ma być obrazkiem obyczajowym [z 1913 r. – K.Sz.], bo właściwa dla Autorki magia czyni przecież z fabuły klucz do zrozumienia zjawisk ponadhistoryczny, klucz mityczny. A w takim razie ośmielam się zaznaczyć, że nawet na przełomie XIX i XX wieku dałoby się znaleźć świadectwa innej postawy niż ta z linii Nietzsche–Weininger–Freud, nie mówiąc o następnych 119 [właśc. 109 – K.Sz.] latach, a także o epokach wcześniejszych. (…) chodzi mi o mężczyzn, dla których kobiety stanowiły świat odmienny, ale fascynujący, bynajmniej nie traktowany z pogardliwą wyższością. (…) wizerunkom mężczyzn w »Empuzjonie« przyglądałem się jak wizerunkom kosmitów z „»światów« Wellsa: niesympatyczne toto, krwiożercze i tak zadufane, że nawet nie chce się tego zrozumieć” (Sosnowski 2022).
Podczas spotkań autorskich poświęconych książce noblistka z góry ripostuje podobne zarzuty, a zarazem edukuje słuchaczy, uzmysławiając lub przypominając im, że tezy padające z ust bohaterów – na pozór przejaskrawione – przez wieki były niekwestionowane i firmowane nazwiskami autorytetów, również medycznych; wszak służyły zachowaniu status quo, czyli uprzywilejowanej pozycji mężczyzn. Z kolei początek przyznawania kobietom praw wyborczych nie był rezultatem gremialnego przekonania o zasadności ich udziału w sferze publicznej, tylko efektem ubocznym załamania się systemu panującego przed I wojną światową (o tym mówiła np. na festiwalu Góry Literatury; link w bibliografii). Co więcej, napomknąwszy w trakcie rozmowy z Katarzyną Kasią o odsłoniętych przez siebie dziejach rzekomych czarownic z okolic Görbersdorfu, Tokarczuk stwierdziła, że nawet specjalnie owo odkrycie jej nie zaskoczyło, ponieważ „właściwie każde miejsce (…) w tej patriarchalnej cywilizacji ma takie niedopowiedziane przestrzenie, a jak się w nich pogrzebie, to jest tam historia jakichś kobiet zamordowanych, spalonych, wykluczonych, wygnanych. To, co wyparte z historii przestrzeni, bardzo często jest związane z kobietami (…), z ich cierpieniem (…)” (spotkanie w Krakowie; link w bibliografii). W tych metaliterackich komentarzach zdaje się pobrzmiewać pytanie retoryczne: jak wobec współczesnej wiedzy historycznej i biologicznej oraz alarmujących wydarzeń społeczno-politycznych można nie być feminist(k)ą?
Tymczasem Sosnowski w przywołanej recenzji natychmiast tonuje własne zastrzeżenia, zauważając, że stosunek autorki do bohaterów okazuje się bardziej zniuansowany niż pogarda czy potępienie. Moim zdaniem niełatwo byłoby dostrzec w tej relacji czułość (raczej politowanie), niemniej pisarka prezentuje gości Opitza jako indywidualności, wycieniowane od strony psychologicznej, a jednocześnie jako wytwory determinującego ich myślenie fallogocentryzmu. Zmuszeni do odgrywania męskości (skądinąd ich dysputy faktycznie noszą znamiona tyrad scenicznych), reprodukują ów system i poniekąd stanowią jego ofiary. Jak bowiem tłumaczy Jung, kreśląc koncepcję animy, wyrzekanie się typowych atrybutów drugiej płci skutkuje zaburzeniem równowagi psychicznej: „Żaden mężczyzna nie jest (…) aż tak całkowicie męski, żeby nie posiadał w sobie niczego z kobiecości. (…) Cnotą obowiązującą mężczyznę jest wypieranie kobiecych cech (…) [co] prowadzi do nagromadzenia tych roszczeń w nieświadomości” (cyt. za: Pajor 2004: 193). Wracając zaś do podziału na „pensjonat dzienny” i „pensjonat nocny”, warto zwrócić uwagę na kontrast między buńczucznością mieszkańców za dnia a bezsilnością w samotności ciemnych pokoi, gdy rzężą i duszą się od kaszlu. Nie zapominajmy, że mamy przecież do czynienia z chorymi na jakże wówczas groźną tuberkulozę. Co istotne, status pacjentów oznacza przyzwolenie na słabość, której ci „arcysamczy” mężczyźni panicznie się boją i którą – jak rzekłby psychoanalityk – projektują na kobiety. Analogicznie do kuracjuszy w „Czarodziejskiej górze”, zyskują też okazję, by dokonać wnikliwej introspekcji. Zgodnie z obiegową opinią „[g]ruźlica jest chorobą czasu: przyśpiesza życie, czyni je bardziej wyrazistym, uduchowionym” (Sontag 1999: 17). Mimo rzeczonego przyspieszenia część bohaterów traktuje pobyt w uzdrowisku jako okres zawieszenia, schronienia w prowizorium, niejednemu z pewnością ułatwia on wycofanie się z codzienności; wszakże tylko protagonista i jego rówieśnik Thilo wykorzystują w pełni wyjątkową sposobność do autorefleksji. Podobnie jak w przypadku historii Hansa Castorpa otrzymujemy więc Bildungsroman (acz przewrotną, a wręcz wywrotową) – Görbersdorf staje się miejscem dojrzewania i samoposzukiwań dla Mieczysława, który czuje, że „choroba przydarzyła mu się w bardzo dogodnym momencie jego krótkiego, młodego życia, dając mu szansę na przeformułowanie siebie (…)” (s. 219).
Ale w pierwszej kolejności także dla tego studenta politechniki ze Lwowa jest to szansa na ucieczkę – przed oschłym, despotycznym ojcem, desperacko usiłującym wymodelować syna na twardego, „prawdziwego” mężczyznę. Tokarczuk zgrabnie wplata w fabułę retrospekcje, w których dobitnie obrazuje dryl, jakiemu od maleńkości był poddawany Mieczyś Wojnicz (imię i nazwisko znaczące), i zderza te opresyjne sytuacje z ciepłem, jakim obdarzała chłopca nieuczona niania. Niczym u Manna, bohater przybywa do ośrodka jako niewinna, wciąż nieukształtowana istota, o której duszę toczą bój starsi mieszkańcy pensjonatu – odpowiedniki m.in. Settembriniego i Naphty – jednak pozostaje zastanawiająco niepodatny na ich wpływy (aczkolwiek parę razy próbuje kopiować ich sądy, żeby zmniejszyć swoje wyobcowanie). Według otoczenia jest młodzieńcem delikatnym i wrażliwym, lecz za jego odstawaniem od zacietrzewionych, antypatycznych towarzyszy kryje się następna tajemnica. Jak stwierdza kuracjusz Walter Frommer: „Cokolwiek pan zrobi, i tak zawsze będzie pan trochę z zewnątrz” (s. 291) – i ma na myśli nie tylko odległość rodzinnej Galicji Mieczysława od Dolnego Śląska (również kulturową, co niejednokrotnie akcentują narratorki). Nieoczywista, migotliwa tożsamość tej postaci, przynależność do sfery przejściowej – paradoksalnie okazują się jej siłą, zgodnie z wypowiedzią Tokarczuk na wrocławskim spotkaniu, w której jakby w ślad za Gombrowiczem afirmowała niedojrzałość: „Uwielbiam starszych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, kim są. To rodzaj długiego dojrzewania, pokazujący nam, że dojrzeć, określić się i zdobyć jakąś tożsamość jest niezwykle niebezpiecznie. To petryfikacja, która buduje potem maski różnego rodzaju i która nie pozwala nam się uwolnić ku czemuś nowemu, a zwykle świat przynosi cały czas coś nowego. Więc może w tej książce jest wołanie o zachowanie jakiegoś rodzaju niedojrzałości. Nawet jeśli się określimy, to [trzeba – K.Sz.] zachować to określenie jako tymczasowe (…)”. Wojnicza nabywanie samoświadomości nie wytrąca z interim – wciąż stosuje on strategię oporu z dzieciństwa, lapidarnie scharakteryzowaną w dwóch zdaniach, które bodaj stanowią mój ulubiony cytat z „Empuzjonu”: „Zawsze wśród tego szachowego ludu utożsamiał się ze skoczkiem, przenosił wieści, godził zwaśnionych (…) albo ostrzegał przed niebezpieczeństwami (…). Potem złajany przez ojca, wysłany za karę do swojego pokoju bez kolacji, zdążał tam z godnością skoczka – dwa kroki do przodu i jeden w bok” (s. 191). Strategii oporu wobec reguł społecznych – opartych na przemocy, redukowaniu wszystkiego, co nieschematyczne, ambiwalentne – Mieczysław wypracował zresztą więcej.
Wprost przed byciem zdefiniowanym wzbrania się wówczas, gdy pragnie się wyrwać z okowów kategorii narodowych, umyka przed zasklepioną w konwenansach polskością. Kiedy przebywający wśród kuracjuszy rodacy zidentyfikowali go jako ziomka, „czuł się przyparty do muru, upolowany” (s. 217). Notabene, narodowość jest przedmiotem kontrowersji między gośćmi pensjonatu: kosmopolityczny August uważa ją za przeżytek, Lukas – za czynnik fundamentalny; rychło potem Wielka Wojna znów potwierdziła, że niestety nacjonalizmy okresowo biorą górę (nawet czarodziejską). Tymczasem autorka ukazuje w Görbersdorfie zbieraninę ludzi o rozmaitej tożsamości etnicznej, w dodatku przekonuje, że niemal każdy ma skomplikowane drzewo genealogiczne, w którym krążą różnorodne soki. Widać też inne odmienności, zwłaszcza lokalne – narratorki nieraz wspominają o miejscowym dialekcie, niezrozumiałym dla wyuczonego słownikowej niemczyzny Wojnicza; ponadto pacjenci biorą udział w pogrzebie w kościele ewangelickim i odwiedzają cerkiew mieszczącą pewną ekscentryczną ikonę (do tego epitetu jeszcze wrócę).
Owa „zwyczajna” wielorakość stanowi jakby preludium do sygnalizowanego już przenikania się światów – zagadnienia począwszy od debiutanckiej „Podróży ludzi księgi” szczególnie frapującego Tokarczuk. W doznawaniu zatarcia granic pomaga wzmiankowana Schwärmerei, nalewka na halucynogennych grzybkach, ale choć wlewają ją w siebie wszyscy, jedynie Mieczysław i Thilo otwierają oczy na – jak to ujęła cytowana Brach-Czaina – mrok pod gładką powierzchnią. Spoglądają w głąb i dostrzegają niestałość, inność, heterogeniczność, negowaną domenę tego, co August na przykładzie demonów określił lekceważąco jako projekcje umysłu. Większość bohaterów bowiem przykrawa rzeczywistość – gęstą od znaczeń, a często wykraczającą poza systemy symboliczne – do ciasnych ram racjonalizmu i binarnych opozycji. Mimo to w dyskusjach pada nawet opinia, że doświadczenie, iż obszar realności jest szerszy aniżeli fragment dopasowany do norm rozumu, występuje powszechnie, tylko otacza je tabu.
Autorka „Biegunów” kolejny raz zatem oponuje przeciwko mianowaniu człowieka panem i posiadaczem przyrody oraz przeciw atomizowaniu rzeczywistości, którą prezentuje holistycznie, jako naczynia połączone. Ludzie także należą do tego układu, stąd zerwanie powiązań z innymi bytami – czy też wszechogarniającym bytem – stanowi gest przeciwny własnej naturze. W „Czułym narratorze” pisarka konstatuje: „Sądzę, że grzechem, za który zostaliśmy wygnani z raju, nie były ani seks, ani nieposłuszeństwo, ani nawet poznanie boskich tajemnic, lecz właśnie uznanie siebie za coś oddzielonego od reszty świata, pojedynczego i monolitycznego. Odmówiliśmy uczestniczenia w relacjach. (…) Przez co zupełnie przestaliśmy rozumieć niesamowitą złożoność tego świata” (Tokarczuk 2020: 16, 17). W świetle powyższego wyraźniejsze są echa licznych motywów znanych z jej wcześniejszych książek, m.in. z „Domu dziennego, domu nocnego” czy „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Zrozumiałe staje się też, dlaczego miejsce akcji oddaje we władanie czemuś dzikiemu, nieludzkiemu, po części fantastycznemu, po części w najwyższym stopniu realnemu – w konsekwencji wymyka się z klatki antropocentryzmu, o czym traktuje też np. opowiadanie „Transfugium” („Dziki świat. Bez ludzi. Nie możemy go zobaczyć, bo jesteśmy ludźmi. Sami się od niego oddzieliliśmy i żeby teraz tam wrócić, musimy się zmienić. Nie mogę ujrzeć czegoś, co mnie nie zawiera. Jesteśmy więźniami samych siebie” [Tokarczuk 2018: 129]).
W „Empuzjonie” napotykamy zatem persewerujące idee ekologiczne, namysł nad fenomenem przyrody, gdzie sacrum objawia się chociażby w lesie bukowym, przyrównanym do świątyni: „Ten kościół nie był wcale oczywisty, tak jak oczywiste bywają ludzkie kościoły, lecz przecież i tutaj dokonywała się nieustanna przemiana: wody w życie, światła w materię” (s. 227). Filozoficzną osnowę powieści upatrywałabym właśnie w problematyce ofiary (śmierć jako zadośćuczynienie) i przeistoczenia (którego możliwość wynika ze źródłowej niejednoznaczności, polimorficzności). Otóż po pierwsze, nawet przyroda wokół Görbersdorfu ma się poddać ludzkiemu (czytaj: męskiemu) dążeniu do okiełznania tego, co żywiołowe i niepokojące. Według Frommera podziemne jezioro sprawia, że wszystko może się lada chwila rozprząc, rozpłynąć, rozpełznąć, toteż trzeba ująć je w karby, narzucić mu reżim. W sensie metaforycznym owo przedsięwzięcie dotyczy rzeczywistości metafizycznej – byłby próbą symbolicznego przezwyciężenia śmierci. Naturę cechuje wszak janusowe oblicze: odradza się w cyklu wegetacyjnym, a równocześnie wpisane jest w nią skazanie każdego organizmu na kres istnienia. Z naturą powiązano więc kobietę jako tę, która wydaje na świat potomstwo, czyli oferuje szansę na przedłużenie biologicznego trwania, ale z perspektywy mężczyzny wymaga poskromienia, gdyż nieopanowana – niepodległa cudzej woli – może, podobnie jak przyroda, stać się zagrożeniem (upostaciowionym m.in. w wizerunku czarownicy).
Niemniej po drugie, ofiara okazuje się oczekiwaną sprawiedliwą karą. Kobiety bowiem tyleż są w świecie przedstawionym nieobecne, ile raz po raz wysyłają sygnały spod jego podszewki, z ontologicznych szczelin, chtonicznych głębin bytu. Jak poucza słuchaczy pan August a propos statusu demonów, ojcowie Kościoła ostatecznie uznali, że „demon nie ma władzy słowa. Zabrali im głos, to teraz rozrabiają” (s. 321). To żartobliwe stwierdzenie można by odnieść całkiem serio również do istot żeńskich z „Empuzjonu” – nieskonkretyzowanych, lecz będących swoistą emanacją „wiecznej kobiecości”. Ujarzmiane siły przyrody i owa zepchnięta do podziemia (dosłownie i przenośnie) kobiecość biorą odwet na prześladowcach – dość nadmienić, że oprócz przedwczesnych zgonów na gruźlicę w Görbersdorfie dochodzi też do śmierci z przyczyn par excellence naturalnych.
Wprawdzie fabuła jest angażująca, jednak ciarki na plecach czułam raczej z powodu mizoginicznego bełkotu, a nie thrillerowej akcji. Po pierwsze dlatego, że zapewne narratorki ujrzałyby we mnie siostrzaną duszę; po drugie, wzmiankowane na wstępie napięcie opada w miarę sukcesywnego, chyba nieco przesadnego jak na horror odsłaniania tajemnic – czytelnikowi pozostaje mniej płodnych intelektualnie niedopowiedzeń niż w niektórych innych utworach Tokarczuk przepojonych aurą niesamowitości. W zamian dostaje sporo erudycyjnych zagadek i aluzji; nie zamierzam tu komentować głośnej afery wokół stwierdzenia o „literaturze nie dla idiotów”, ale przyszło mi do głowy przekorne pytanie, czy kryterium „idiotyzmu” – tu w znaczeniu braku elementarnego oczytania – mogłoby stanowić nierozpoznanie w kulminacyjnym momencie słynnego motywu z „Odysei”. Tak czy owak, nowa powieść autorki „E.E.” w specyficzny sposób traktuje sformułowaną przez Jerzego Pilcha (2010: 29) regułę, że „dobry horror zawiera odpowiedzi na sprawy zasadnicze: na naturę zła, diabelstwa i tamtego świata”. Skoro „horror” konotuje grozę i odrazę, to spośród książek z fabułą zanurzoną w historii Dolnego Śląska za bardziej makabryczną uważam np. „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, gdzie potworność skrywa się w zakamarkach umysłów i w mrokach historii – zbiorowego dzieła ludzi. Nieokiełznane nie obserwuje nas przeto z zewnątrz, lecz tłucze się w naszym wnętrzu, i niewiele potrzeba, by wyzwolić w człowieku najniższe instynkty. W „Empuzjonie” zaś bodaj najbardziej wstrząsnęło mną zdanie, które Mieczysław wypowiada do wyimaginowanego rodzica: „Ojcze, ty byś wolał, żebym umarł” (s. 266).
Przypuszczalnie również w intencji autorki wywoływać przerażenie powinien głównie opresyjny patriarchat, a w bieg zdarzeń – by powrócić do zasady Pilcha – nie ingeruje „tamten świat” (nadprzyrodzony), raczej interweniuje w nim ciemiężona natura (przyroda). Stąd ów nieco zabawny – przez kontrast wyglądający na oksymoron – podtytuł „horror przyrodoleczniczy”. Nie interpretowałabym tego wyłącznie jako humorystycznego nawiązania do metod kuracji, czyli warunków klimatycznych i zabiegów mających poprawić stan gruźlików; przyroda w istocie posiada tu bowiem moc terapeutyczną: nie tylko wymierza sprawiedliwość, lecz także daje nadzieję (lub nawet szansę) na zmianę. Jak zauważa narrator(ka) „Pasażera” z tomu „Opowiadania bizarne”: „Najgorsze bywa to, co powtarzalne, rytmiczne, niezmienne, przewidywalne, nieuchronne i bezwładne – to, na co się nie ma wpływu, a co chwyta w swoje kleszcze i targa ze sobą do przodu” (Tokarczuk 2018: 7).
W kontekście przywołanych dotąd idei „Empuzjon” nosi znamiona manifestu zarazem uniwersalnego i korespondującego z diagnozą dzisiejszych realiów – manifestu przeciw dualistycznej wizji świata, promowanej i perfidnie wykorzystywanej przez polityków oraz pokutującej w myśleniu potocznym. Destruktywnemu działaniu prostych antytez i separowania człowieka od natury (skutkującego atrofią poczucia odpowiedzialności) pisarka przeciwstawia alternatywę: postrzeganie rzeczywistości jako kontinuum oraz utajoną siłę zjawisk i bytów niejasnych, pośrednich, hybrydycznych, wieloznacznych. Jak tłumaczyła podczas spotkania we Wrocławiu, „[c]horoba w »Empuzjonie« jest sytuacją specjalną, w której trochę się rozmywają wszystkie [sztucznie narzucone – K.Sz.] prawidła świata. Ci mężczyźni jeszcze powtarzają, z mniejszym lub większym przekonaniem, to, w czym wyrośli, czego się nauczyli, ale jednocześnie choroba zmiękcza granice, buduje świat, gdzie wszystko jest możliwe”. O ile zatem powieści konfrontujące czytelnika z ciemnymi otchłaniami psychiki i dziejów na ogół przygnębiają, gdyż ukazują ponadczasowość „bestii ludzkiej” oraz fakt, że historia niczego nas nie uczy, o tyle w nowej książce autorki „Szafy” przebija wiara w możliwość wspomnianej katharsis, opartej na potencjale subwersywnym odmienności, tego, co labilne, niedookreślone, co oscyluje pomiędzy binarnymi kategoriami, ergo: co niespetryfikowane i potrafi dokonać metamorfozy. W tym sensie „horror przyrodoleczniczy” Tokarczuk istotnie może oddziaływać krzepiąco i wzmacniająco niczym terapia zimną wodą Vincenza Priessnitza. Za patrona takiej wymowy „Empuzjonu” uznałabym greckiego Kairosa – bożka niezwykłej okazji, którego da się złapać za grzywkę (czyli skorzystać z szansy) tylko w tej jednej chwili, gdy się do nas zbliża. „Dla mnie Kairos jest bogiem ekscentryczności, jeśli przez ekscentryczność rozumiemy porzucenie »centrycznego« punktu widzenia, udeptanych ścieżek myślenia i działania (…). jest [ona] wyzwaniem rzuconym konformizmowi i hipokryzji, kairotycznym aktem odwagi, chwytania chwili i zmiany trajektorii losu” (Tokarczuk 2020: 25).
Literatura:
Brach-Czaina J.: „Szczeliny istnienia”. Kraków 1999.
Eco U.: „Imię róży”. Przeł. A. Szymanowski. Warszawa 2020.
Koziołek R.: „Rozbieranie. O nowej powieści Olgi Tokarczuk”. „Tygodnik Powszechny” 2022, nr 22, wersja online: 23.05.2022, https://www.tygodnikpowszechny.pl/rozbieranie-o-nowej-powiesci-olgi-tokarczuk-174499 [dostęp: 24.07.2022].
Maliszewski K.: post dotyczący zalążka „Epuzjonu” na łamach „Odry” w 2008 r., 18.07.2022. Profil facebookowy autora: https://www.facebook.com/karol.maliszewski.50/posts/pfbid02fkCQubHtVewfrM4inskWVUzWu4tpw9hmii1PhkaSUfjAK44Tck3VxP2m7QHiktysl [dostęp: 24.07.2022].
„Olga Tokarczuk, »Empuzjon«. Z autorką rozmawia Jerzy Sosnowski”. 16.07.2022. Festiwal Góry Literatury. Profil facebookowy festiwalu: https://www.facebook.com/watch/live/?ref=watch_permalink&v=601834554834746 [dostęp: 24.07.2022].
„Olga Tokarczuk w Hali Stulecia [we Wrocławiu]. Rozmowa wokół premiery powieści »Empuzjon«”. Rozmowę prowadzi Ryszard Koziołek. 2.06.2022. Profil facebookowy Wydawnictwa Literackiego: https://www.facebook.com/wydawnictwoliterackie/videos/2837280523243443/ [dostęp: 24.07.2022].
Pajor K.: „Psychologia archetypów Junga”. Warszawa 2004.
Pilch J.: „Sobowtór zięcia Tołstoja”. W: tegoż: „Trup ze złożonymi skrzydłami”. Warszawa 2010.
Sontag S.: „Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory”. Przeł. J. Anders. Warszawa 1999.
Sosnowski J.: „»Empuzjon« to coś więcej niż oddech między genialnymi powieściami Tokarczuk, ale…”. „Więź”, 2.07.2022, https://wiez.pl/2022/07/02/empuzjon-to-cos-wiecej-niz-oddech-miedzy-genialnymi-powiesciami-tokarczuk-ale/ [dostęp: 24.07.2022].
Tokarczuk O.: „Ognozja”. W: tejże: „Czuły narrator”. Kraków 2020.
Tokarczuk O.: „Opowiadania bizarne”. Kraków 2018.
„Wlot 29 – Olga Tokarczuk w Krakowie”. Rozmowę prowadzi Katarzyna Kasia. 14.06.2022. Podcast Wydawnictwa Literackiego w serwisie YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=mchVJGlAc2g [dostęp: 24.07.2022].
Wrzesiński K.: „Olga Tokarczuk czyta »Empuzjon«. Posłuchaj wyjątkowego materiału”. Portal Lubimy Czytać, 26.05.2022, https://lubimyczytac.pl/olga-tokarczuk-czyta-empuzjon-posluchaj-wyjatkowego-materialu [dostęp: 24.07.2022].
W „Imieniu róży” Wilhelm z Baskerville tłumaczy Adsowi: „Mamy opactwo dzienne i opactwo nocne, a to nocne wydaje się na nieszczęście ciekawsze od dziennego” (Eco 2020: 381). Znamy „Dom dzienny, dom nocny”, w „Empuzjonie” zaś mamy dzienny i nocny Pensjonat dla Panów; albo raczej całe nieduże uzdrowisko Görbersdorf na Dolnym Śląsku, ukazane przez autorkę z pietyzmem w zakresie realiów nie tylko topograficznych, ale nawet ekonomicznych, a przede wszystkim osadzone na solidnej podbudowie historycznej. Jak zauważa Koziołek (2022): „Zachwyt i twórczą zazdrość budzić może łatwość i wdzięk, z jakimi Tokarczuk sięgnęła po klejnot literacki, który leżał przed naszymi oczami w postaci Sokołowska, wsi i sanatorium będącego rzeczywistym prototypem Berghofu w Davos”. Skądinąd parantele z „Czarodziejską górą” widać wyraźnie, zwłaszcza w charakterystykach gości pensjonatu, lecz odmienne są idea przewodnia i wymowa, nader oryginalny jest też genius loci samego miejsca, gdzie zainicjowano klimatyczno-dietetyczną terapię gruźlicy. Klimat w Görbersdorfie okazuje się specyficzny również w sensie metaforycznym: jak w soczewce skupiają się tu owe wypierane, tabuizowane moce, których więcej istnieje na ziemi i pod nią, niż się ich śniło waszym filozofom (mężczyznom).
Jak w soczewce czy może jak w pułapce: „Jesteśmy tutaj w kotle” (s. 29). Ograniczenie przestrzeni stwarza autorce sposobność do wnikliwego sportretowania zamkniętych w niej bohaterów, a zarazem należy do klasycznych chwytów z horrorów i kryminałów. I owszem, już niemal w zawiązaniu akcji pojawia się trup, czego zasygnalizowanie tutaj nie psuje czytelnikowi przyjemności towarzyszącej rozwikływaniu zagadki (lub lepiej: zagłębianiu się w tajemnicę), gdyż po tym symbolicznym trzęsieniu ziemi napięcie rośnie. W górskim kurorcie, w nieledwie klaustrofobicznym uścisku nieprzebranych lasów bukowych i na niepewnym gruncie nad podziemnym jeziorem, rozgrywa się cykliczny dramat – śmiercionośny, lecz równocześnie umożliwiający swoistą katharsis. Zresztą na początku wymienione zostały dramatis personae, wśród których jako ostatni wspomniani są „bezimienni mieszkańcy ścian, podłóg i stropów”. (Wyjątkową strefę, jak to w horrorach, stanowi poddasze: stamtąd dobiegają niezidentyfikowane dźwięki, tam znajdują się sekretne pomieszczenia i odbywa zakazany rytuał jednego z gości…). Niemniej czytelnik rychło się orientuje, że owych „bezimiennych” powinno się umieścić na czele listy i nazwać „mieszkankami” – rychło, czyli gdy manifestują się „one”, z których perspektywy snuta jest narracja („Bo nie powiedziałyśmy jeszcze (…)” [s. 48]). Te intrygujące istoty potęguję aurę osaczenia, wydania na pastwę wszędobylskiego spojrzenia: „Potem mysz znika i pan August nie jest już świadomy innych patrzących na niego oczu” (s. 263), lub nawet bycia prześwietlanym: „Czuł wręcz, jak jakiś ultrawzrok przenikał pod materiał filcowej kurtki, pod (…) bawełniany podkoszulek. Było to bardzo nieprzyjemne, porównywalne do tego momentu, gdy jego ciało egzaminował doktor Semperweiß” (s. 229). W drugim cytacie mowa o protagoniście, Mieczysławie Wojniczu, przeczulonym na punkcie podlegania obserwacji, choć pokuszę się o literaturoznawczy żart, że akurat w wypadku postaci z książek nie można tego uznać za symptom paranoi.
Co interesujące, ów protagonista był narratorem… w pierwszej przymiarce do „Empuzjonu”. Dzięki – signum temporis – profilowi facebookowemu Karola Maliszewskiego dowiedziałam się, że w 2008 r. w majowej „Odrze” wydrukowano „początek nowej, później zarzuconej, powieści [Tokarczuk pt. „Goerbersdorf” – K.Sz.]. Olga wraca do niej po dwunastu latach. (…) [Od razu zauważalna jest – K.Sz.] rezygnacja z dziennika, który prowadził Mieczyś (…). Dlaczego? Może zbyt pogłębiał samoświadomość głównego bohatera, natomiast należało wydobyć rys jego swoistej naiwności. Osoba prowadząca dziennik bardzo szybko się jej pozbywa” (link w bibliografii). Cóż, obecne narratorki z pewnością nie są prostoduszne, raczej – nadświadome, i to w sposób, który elektryzuje zdecydowanie bardziej niż tradycyjna „wszechwiedza” przezroczystego narratora. Dają też one autorce pretekst do nasycenia treści nader plastycznymi, sensualnymi opisami, skoncentrowanymi na aspektach rzeczywistości przeważnie niedostrzeganych czy ignorowanych: „Na razie czujemy zapachy ich ciał, które ze swetrów unoszą się do góry i łączą ze sobą; każdy jest inny” (s. 284). O talencie malarskim jednej z pierwszoplanowych postaci – Thila von Hahna, studenta akademii sztuk pięknych – niewiele wiadomo, lecz twórczyni „Ksiąg Jakubowych” bez wątpienia umie malować słowami, toteż „Empuzjon” wypełniają rozmaite złowróżbne odgłosy, nieoczywiste widoki, intensywne smaki. Nie można tu nie nadmienić o roli obfitych i wyszukanych posiłków, charakteryzowanych – niczym w arcydziele Manna – z zamiłowaniem do detalu i „apetycznością” (to szerzej niż wyłącznie kulinarnie rozumiana jakość, której szczególnie pożąda Mieczysław). Równocześnie bardzo sugestywnie uświadamia się czytelnikowi, że spożywanie mięsa stanowi efekt lub narzędzie przemocy (gulasz z serc królików, które zmarły z przerażenia wystrzałami, jako dowód bezsensownej brutalności, ale też picie czerniny jako przymusowa inicjacja bohatera w stereotypową męskość). Jeszcze ważniejszą funkcję spełnia Schwärmerei, spécialité de la maison skromnego pensjonatu – nalewka na podejrzanych grzybkach, pita przez gości hektolitrami i mająca nadzwyczajne właściwości – nic dziwnego, że Wojnicz określa ją mianem diabelskiej i że budzi w nim skojarzenia z wyrazem „podziemny”.
Ta wzmianka kieruje nas z powrotem ku osobliwej perspektywie narratorek, ich domeną bowiem są nie tylko zakamarki pensjonatu i leśne ostępy, lecz także – można rzec za tytułem kultowej książki polskiej filozofki – szczeliny istnienia. „Odnalezienie szczeliny pozwala nam zsunąć się z jasnej, gładkiej powierzchni w mrok, opuścić obszar, na którym ostre światło oczywistości spłaszcza widzenie” (Brach-Czaina 1999: 130). Jak wiemy, owe szpary, zaułki, skrytki, uskoki, drobiazgi, rysy, faramuszki tworzą metaforę niepozornej rutyny codzienności, bagatelizowanej przez tych, dla których na rangę historycznych zasługują jedynie wyjątkowe czyny, najlepiej bitewne (ergo: zadawanie śmierci, a nie dawanie życia). Oponując przeciw takiej hierarchizacji, filozofka głosi apologię przypisanego kobietom krzątactwa – zajęć niezbędnych, choć z zasady deprecjonowanych przez mężczyzn; ci wszak od wieków spychają drugą płeć na margines, w kredowe koło sfery ściśle prywatnej, i zamieniają ją w „milczącą połowę ludzkości” (sformułowania tego użyła Tokarczuk na spotkaniu promocyjnym we Wrocławiu; link w bibliografii). W serwisie LubimyCzytać.pl, w artykule zapowiadającym nową publikację noblistki, pada stwierdzenie: „analizuje pustkę świata bez kobiet” (Wrzesiński 2022), tymczasem należałoby raczej powiedzieć, że nie tylko ukochana piastunka w reminiscencjach Mieczysława, lecz istota żeńska w ogólności jawi się jako „rozmazana postać o niewyraźnych konturach, zawsze czymś przesłonięta, nieostra, w biegu (…)” (s. 41).
Właśnie postponowanie kobiet szczególnie absorbuje autorkę w „Empuzjonie”. Chwilami wydaje się on wręcz powieścią tendencyjną – aktem oskarżenia wymierzonym w mizoginizm, którym aż zioną niemal wszyscy goście Pensjonatu dla Panów. Plotąc w trakcie żarliwych dyskusji androny o drugiej płci, de facto sami się kompromitują w oczach czytelnika (a może głównie czytelniczek lub węższej grupy osób, niż mniemam na podstawie swojej bańki informacyjnej?); przy czym, co trzeba zaznaczyć, szermują opiniami zaczerpniętymi z tekstów różnych słynnych myślicieli i pisarzy (na końcu znajdziemy wykaz nazwisk). Tu już nie tyle „mężczyźni objaśniają mi świat”, ile objaśniają go sobie, gdyż w tym hermetycznym kręgu, niczym na sympozjonie, nie ma miejsca dla kobiet jako partnerek rozmowy. Zresztą po co tracić czas na tłumaczenie im spraw, które i tak przekraczają ich władze poznawcze i nie są im potrzebne w tym, do czego zostały stworzone? Longin Lukas zwierza się towarzyszom gruźliczej niedoli: „Znoszę obcowanie duchowe z kobietami jedynie w małych dawkach. Nawet jeśli dziewczyna nie jest tak ograniczona jak sufrażystka i tak pozbawiona smaku jak tak zwana artystka” (s. 281).
Przytoczoną w książce kumulację tez wyssanych z palca można odbierać jako sztuczną i hiperboliczną, choć zarazem może nas przebiec dreszcz, gdy uświadomimy sobie, że bohaterowie po prostu artykułują explicite przekonania stanowiące tkankę podskórną patriarchalizmu – jakkolwiek uznajemy je dziś za ewidentny przejaw obsesji niepoparty argumentami merytorycznymi. W tym świetle bez porównania okropniejszym horrorem niż obca (racjonalnemu i – co istotne – androcentrycznemu światu), bizarna rzeczywistość wyzierająca ze szczelin istnienia okazuje się ów patriarchalnie i mizoginicznie urządzony, „zwyczajny” świat. Czyż bowiem nie brzmi niepokojąco znajomo autorytarny sąd, że kobieta „jest naczyniem, z którego biorą się ludzie, więc ciało kobiety, jej brzuch, jej macica, należy do ludzkości. (…) nigdy nie powinna zapominać, że należy do społeczeństwa, które powołuje instytucję państwa do pilnowania swoich interesów, więc logicznie rzecz biorąc, kobietą, hm, hm, może rozporządzać państwo” (s. 171). I czy następujący cytat, relacjonujący zamierzchłą historię lokalną, nie ewokuje sławetnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego?„[S]ędziowie poczuli krew jak tropiące psy i teraz każda kobieta wydawała im się zamieszana w czary. (…) można było nabrać pewności, że te miejsca przyciągają kobiety, przecież z urodzenia moralnie upośledzone, do pozbywania się tutaj płodów, robienia trujących mikstur, rzucania uroków na niewinnych. Teraz kobiety czuły na sobie uważny wzrok księży, sędziów i ich pomocników” (s. 108).
Tematy nieskończonych rozhoworów kuracjuszy są analogiczne do zagadnień będących osią polemik między Settembrinim a Naphtą w „Czarodziejskiej górze”: rola narodowości, zmierzch kultury zachodniej, skorelowanie typu ustroju z typem religii etc. Ostatecznie jednak każdorazowo przeradzają się one w ideologiczne wywody poświęcone płci żeńskiej, a chociaż dyskutanci niby się spierają, tak naprawdę wygłaszają poglądy unisono. „Kobiety nie są zdolne do stworzenia organizacji państwowej ani nawet plemiennej, bo z natury swej podporządkowują się silniejszym…” (s. 270) – wyrokuje Wilhelm Opitz, właściciel pensjonatu. „Czy człowiek ma duszę? Czy zawsze postępuje egoistycznie? (…) Czy można poznać, przez kogo był pisany tekst: przez kobietę czy przez mężczyznę?” (s. 184). Rozmówcy zgodnie konkludują, że ta pierwsza nie potrafi kreować wartościowej literatury, skupionej wokół głębszych idei zamiast miałkich afektów. Owa kwestia, rzecz jasna, osobiście dotyka Tokarczuk, co potwierdza jej wypowiedź podczas wzmiankowanego spotkania we Wrocławiu. Noblistka wspominała położenie autorek debiutujących na początku lat 90., których jakże zróżnicowaną twórczość krytycy zrazu opatrzyli etykietką „proza kobieca”: „Przeszłyśmy (…) jakiś koszmar. (…) [Była] to sytuacja młodej kobiety, która zaczyna pisać i staje przed gremium dojrzałych facetów, którzy pochrząkują (…) i mówią na przykład: Hm, hm, to literatura menstruacyjna. (…) [Albo] takie pytanie, które dostawałam w wywiadach: Tutaj pani uczyniła swoją bohaterkę [taką a taką – K.Sz.]… Czy była pani tego świadoma?” (2022).
W tym kontekście rodzi się pytanie, czy jej nowej powieści nie przenika pewien resentyment, zwłaszcza że zdecydowana większość postaci osiąga szczyty męskiego szowinizmu i w toku śledzenia ich deliberacji nasuwa się uwaga, że tytuł książki mógłby brzmieć „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”. Wydaje się ona aż przeładowana podobnymi dysputami, „dowodzącymi” wręcz bez ogródek niższości drugiej płci (Lukas, znakomity materiał na faszystę: „August jest po prostu Żydem, ale to ukrywa. (…) Nawet gdy się mądrzy, to robi to jak ktoś niższy rasowo [podkr. oryg.], jak kobieta albo Murzyn” [s. 275]). Uczestnicy konwersacji odmawiają kobietom – ponoć rządzonym instynktami – wszelkich zdolności intelektualno-refleksyjnych, a na dokładkę w tyleż absurdalny, co zatrważający sposób usprawiedliwiają gwałt (stosunek seksualny miałby stanowić remedium na „wędrującą macicę”, zatem na histerię). Reprezentantki „płci pięknej” traktują przedmiotowo – potrzebują ich do przygotowywania posiłków (znamienne i ironiczne, że pensjonariusze wskutek nagłej nieobecności gospodyni stają się pod tym względem bezradni) i, naturalnie, jako obiektów seksualnych. Notabene, tytułowe sformułowanie „tam, gdzie ludzie są pozbawieni kobiet” zapożyczyłam od pomocnika Opitza, Rajmunda, wyjaśniającego niezorientowanemu Wojniczowi przeznaczenie napotkanych w lesie kukieł. (Symptomatyczne jest to utożsamienie człowieka z mężczyzną, zresztą immanentnie tkwiące m.in. w języku niemieckim („der Mann”), którym – o czym warto pamiętać – posługują się stali i tymczasowi mieszkańcy Görbersdorfu). Zacytowaną frazę należy interpretować na zasadzie chiazmu, czyli również jako: tam, gdzie kobiety są pozbawione „ludzkości”, ergo odbiera się im podmiotowość (bo ci sami szowiniści oczywiście nie uznają podmiotowego statusu innych istot niż „korona stworzenia”).
Rozwijam ten wątek bardzo obszernie, jednak proporcjonalnie do jego frekwencji na kartach „Empuzjonu”. Ponadto zmierzam do wskazania, że wobec przytłoczenia czytelnika owym ekstremalnym, fanatycznym antyfeminizmem niebezpodstawne wydają się obiekcje Sosnowskiego, którego trudno okrzyknąć „dziadersem”, a który protestuje przeciw czarno-białości tego przedstawienia. Wypada tu przytoczyć dłuższy fragment: „[T]a powieść nie ma być obrazkiem obyczajowym [z 1913 r. – K.Sz.], bo właściwa dla Autorki magia czyni przecież z fabuły klucz do zrozumienia zjawisk ponadhistoryczny, klucz mityczny. A w takim razie ośmielam się zaznaczyć, że nawet na przełomie XIX i XX wieku dałoby się znaleźć świadectwa innej postawy niż ta z linii Nietzsche–Weininger–Freud, nie mówiąc o następnych 119 [właśc. 109 – K.Sz.] latach, a także o epokach wcześniejszych. (…) chodzi mi o mężczyzn, dla których kobiety stanowiły świat odmienny, ale fascynujący, bynajmniej nie traktowany z pogardliwą wyższością. (…) wizerunkom mężczyzn w »Empuzjonie« przyglądałem się jak wizerunkom kosmitów z „»światów« Wellsa: niesympatyczne toto, krwiożercze i tak zadufane, że nawet nie chce się tego zrozumieć” (Sosnowski 2022).
Podczas spotkań autorskich poświęconych książce noblistka z góry ripostuje podobne zarzuty, a zarazem edukuje słuchaczy, uzmysławiając lub przypominając im, że tezy padające z ust bohaterów – na pozór przejaskrawione – przez wieki były niekwestionowane i firmowane nazwiskami autorytetów, również medycznych; wszak służyły zachowaniu status quo, czyli uprzywilejowanej pozycji mężczyzn. Z kolei początek przyznawania kobietom praw wyborczych nie był rezultatem gremialnego przekonania o zasadności ich udziału w sferze publicznej, tylko efektem ubocznym załamania się systemu panującego przed I wojną światową (o tym mówiła np. na festiwalu Góry Literatury; link w bibliografii). Co więcej, napomknąwszy w trakcie rozmowy z Katarzyną Kasią o odsłoniętych przez siebie dziejach rzekomych czarownic z okolic Görbersdorfu, Tokarczuk stwierdziła, że nawet specjalnie owo odkrycie jej nie zaskoczyło, ponieważ „właściwie każde miejsce (…) w tej patriarchalnej cywilizacji ma takie niedopowiedziane przestrzenie, a jak się w nich pogrzebie, to jest tam historia jakichś kobiet zamordowanych, spalonych, wykluczonych, wygnanych. To, co wyparte z historii przestrzeni, bardzo często jest związane z kobietami (…), z ich cierpieniem (…)” (spotkanie w Krakowie; link w bibliografii). W tych metaliterackich komentarzach zdaje się pobrzmiewać pytanie retoryczne: jak wobec współczesnej wiedzy historycznej i biologicznej oraz alarmujących wydarzeń społeczno-politycznych można nie być feminist(k)ą?
Tymczasem Sosnowski w przywołanej recenzji natychmiast tonuje własne zastrzeżenia, zauważając, że stosunek autorki do bohaterów okazuje się bardziej zniuansowany niż pogarda czy potępienie. Moim zdaniem niełatwo byłoby dostrzec w tej relacji czułość (raczej politowanie), niemniej pisarka prezentuje gości Opitza jako indywidualności, wycieniowane od strony psychologicznej, a jednocześnie jako wytwory determinującego ich myślenie fallogocentryzmu. Zmuszeni do odgrywania męskości (skądinąd ich dysputy faktycznie noszą znamiona tyrad scenicznych), reprodukują ów system i poniekąd stanowią jego ofiary. Jak bowiem tłumaczy Jung, kreśląc koncepcję animy, wyrzekanie się typowych atrybutów drugiej płci skutkuje zaburzeniem równowagi psychicznej: „Żaden mężczyzna nie jest (…) aż tak całkowicie męski, żeby nie posiadał w sobie niczego z kobiecości. (…) Cnotą obowiązującą mężczyznę jest wypieranie kobiecych cech (…) [co] prowadzi do nagromadzenia tych roszczeń w nieświadomości” (cyt. za: Pajor 2004: 193). Wracając zaś do podziału na „pensjonat dzienny” i „pensjonat nocny”, warto zwrócić uwagę na kontrast między buńczucznością mieszkańców za dnia a bezsilnością w samotności ciemnych pokoi, gdy rzężą i duszą się od kaszlu. Nie zapominajmy, że mamy przecież do czynienia z chorymi na jakże wówczas groźną tuberkulozę. Co istotne, status pacjentów oznacza przyzwolenie na słabość, której ci „arcysamczy” mężczyźni panicznie się boją i którą – jak rzekłby psychoanalityk – projektują na kobiety. Analogicznie do kuracjuszy w „Czarodziejskiej górze”, zyskują też okazję, by dokonać wnikliwej introspekcji. Zgodnie z obiegową opinią „[g]ruźlica jest chorobą czasu: przyśpiesza życie, czyni je bardziej wyrazistym, uduchowionym” (Sontag 1999: 17). Mimo rzeczonego przyspieszenia część bohaterów traktuje pobyt w uzdrowisku jako okres zawieszenia, schronienia w prowizorium, niejednemu z pewnością ułatwia on wycofanie się z codzienności; wszakże tylko protagonista i jego rówieśnik Thilo wykorzystują w pełni wyjątkową sposobność do autorefleksji. Podobnie jak w przypadku historii Hansa Castorpa otrzymujemy więc Bildungsroman (acz przewrotną, a wręcz wywrotową) – Görbersdorf staje się miejscem dojrzewania i samoposzukiwań dla Mieczysława, który czuje, że „choroba przydarzyła mu się w bardzo dogodnym momencie jego krótkiego, młodego życia, dając mu szansę na przeformułowanie siebie (…)” (s. 219).
Ale w pierwszej kolejności także dla tego studenta politechniki ze Lwowa jest to szansa na ucieczkę – przed oschłym, despotycznym ojcem, desperacko usiłującym wymodelować syna na twardego, „prawdziwego” mężczyznę. Tokarczuk zgrabnie wplata w fabułę retrospekcje, w których dobitnie obrazuje dryl, jakiemu od maleńkości był poddawany Mieczyś Wojnicz (imię i nazwisko znaczące), i zderza te opresyjne sytuacje z ciepłem, jakim obdarzała chłopca nieuczona niania. Niczym u Manna, bohater przybywa do ośrodka jako niewinna, wciąż nieukształtowana istota, o której duszę toczą bój starsi mieszkańcy pensjonatu – odpowiedniki m.in. Settembriniego i Naphty – jednak pozostaje zastanawiająco niepodatny na ich wpływy (aczkolwiek parę razy próbuje kopiować ich sądy, żeby zmniejszyć swoje wyobcowanie). Według otoczenia jest młodzieńcem delikatnym i wrażliwym, lecz za jego odstawaniem od zacietrzewionych, antypatycznych towarzyszy kryje się następna tajemnica. Jak stwierdza kuracjusz Walter Frommer: „Cokolwiek pan zrobi, i tak zawsze będzie pan trochę z zewnątrz” (s. 291) – i ma na myśli nie tylko odległość rodzinnej Galicji Mieczysława od Dolnego Śląska (również kulturową, co niejednokrotnie akcentują narratorki). Nieoczywista, migotliwa tożsamość tej postaci, przynależność do sfery przejściowej – paradoksalnie okazują się jej siłą, zgodnie z wypowiedzią Tokarczuk na wrocławskim spotkaniu, w której jakby w ślad za Gombrowiczem afirmowała niedojrzałość: „Uwielbiam starszych ludzi, którzy jeszcze nie wiedzą, kim są. To rodzaj długiego dojrzewania, pokazujący nam, że dojrzeć, określić się i zdobyć jakąś tożsamość jest niezwykle niebezpiecznie. To petryfikacja, która buduje potem maski różnego rodzaju i która nie pozwala nam się uwolnić ku czemuś nowemu, a zwykle świat przynosi cały czas coś nowego. Więc może w tej książce jest wołanie o zachowanie jakiegoś rodzaju niedojrzałości. Nawet jeśli się określimy, to [trzeba – K.Sz.] zachować to określenie jako tymczasowe (…)”. Wojnicza nabywanie samoświadomości nie wytrąca z interim – wciąż stosuje on strategię oporu z dzieciństwa, lapidarnie scharakteryzowaną w dwóch zdaniach, które bodaj stanowią mój ulubiony cytat z „Empuzjonu”: „Zawsze wśród tego szachowego ludu utożsamiał się ze skoczkiem, przenosił wieści, godził zwaśnionych (…) albo ostrzegał przed niebezpieczeństwami (…). Potem złajany przez ojca, wysłany za karę do swojego pokoju bez kolacji, zdążał tam z godnością skoczka – dwa kroki do przodu i jeden w bok” (s. 191). Strategii oporu wobec reguł społecznych – opartych na przemocy, redukowaniu wszystkiego, co nieschematyczne, ambiwalentne – Mieczysław wypracował zresztą więcej.
Wprost przed byciem zdefiniowanym wzbrania się wówczas, gdy pragnie się wyrwać z okowów kategorii narodowych, umyka przed zasklepioną w konwenansach polskością. Kiedy przebywający wśród kuracjuszy rodacy zidentyfikowali go jako ziomka, „czuł się przyparty do muru, upolowany” (s. 217). Notabene, narodowość jest przedmiotem kontrowersji między gośćmi pensjonatu: kosmopolityczny August uważa ją za przeżytek, Lukas – za czynnik fundamentalny; rychło potem Wielka Wojna znów potwierdziła, że niestety nacjonalizmy okresowo biorą górę (nawet czarodziejską). Tymczasem autorka ukazuje w Görbersdorfie zbieraninę ludzi o rozmaitej tożsamości etnicznej, w dodatku przekonuje, że niemal każdy ma skomplikowane drzewo genealogiczne, w którym krążą różnorodne soki. Widać też inne odmienności, zwłaszcza lokalne – narratorki nieraz wspominają o miejscowym dialekcie, niezrozumiałym dla wyuczonego słownikowej niemczyzny Wojnicza; ponadto pacjenci biorą udział w pogrzebie w kościele ewangelickim i odwiedzają cerkiew mieszczącą pewną ekscentryczną ikonę (do tego epitetu jeszcze wrócę).
Owa „zwyczajna” wielorakość stanowi jakby preludium do sygnalizowanego już przenikania się światów – zagadnienia począwszy od debiutanckiej „Podróży ludzi księgi” szczególnie frapującego Tokarczuk. W doznawaniu zatarcia granic pomaga wzmiankowana Schwärmerei, nalewka na halucynogennych grzybkach, ale choć wlewają ją w siebie wszyscy, jedynie Mieczysław i Thilo otwierają oczy na – jak to ujęła cytowana Brach-Czaina – mrok pod gładką powierzchnią. Spoglądają w głąb i dostrzegają niestałość, inność, heterogeniczność, negowaną domenę tego, co August na przykładzie demonów określił lekceważąco jako projekcje umysłu. Większość bohaterów bowiem przykrawa rzeczywistość – gęstą od znaczeń, a często wykraczającą poza systemy symboliczne – do ciasnych ram racjonalizmu i binarnych opozycji. Mimo to w dyskusjach pada nawet opinia, że doświadczenie, iż obszar realności jest szerszy aniżeli fragment dopasowany do norm rozumu, występuje powszechnie, tylko otacza je tabu.
Autorka „Biegunów” kolejny raz zatem oponuje przeciwko mianowaniu człowieka panem i posiadaczem przyrody oraz przeciw atomizowaniu rzeczywistości, którą prezentuje holistycznie, jako naczynia połączone. Ludzie także należą do tego układu, stąd zerwanie powiązań z innymi bytami – czy też wszechogarniającym bytem – stanowi gest przeciwny własnej naturze. W „Czułym narratorze” pisarka konstatuje: „Sądzę, że grzechem, za który zostaliśmy wygnani z raju, nie były ani seks, ani nieposłuszeństwo, ani nawet poznanie boskich tajemnic, lecz właśnie uznanie siebie za coś oddzielonego od reszty świata, pojedynczego i monolitycznego. Odmówiliśmy uczestniczenia w relacjach. (…) Przez co zupełnie przestaliśmy rozumieć niesamowitą złożoność tego świata” (Tokarczuk 2020: 16, 17). W świetle powyższego wyraźniejsze są echa licznych motywów znanych z jej wcześniejszych książek, m.in. z „Domu dziennego, domu nocnego” czy „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Zrozumiałe staje się też, dlaczego miejsce akcji oddaje we władanie czemuś dzikiemu, nieludzkiemu, po części fantastycznemu, po części w najwyższym stopniu realnemu – w konsekwencji wymyka się z klatki antropocentryzmu, o czym traktuje też np. opowiadanie „Transfugium” („Dziki świat. Bez ludzi. Nie możemy go zobaczyć, bo jesteśmy ludźmi. Sami się od niego oddzieliliśmy i żeby teraz tam wrócić, musimy się zmienić. Nie mogę ujrzeć czegoś, co mnie nie zawiera. Jesteśmy więźniami samych siebie” [Tokarczuk 2018: 129]).
W „Empuzjonie” napotykamy zatem persewerujące idee ekologiczne, namysł nad fenomenem przyrody, gdzie sacrum objawia się chociażby w lesie bukowym, przyrównanym do świątyni: „Ten kościół nie był wcale oczywisty, tak jak oczywiste bywają ludzkie kościoły, lecz przecież i tutaj dokonywała się nieustanna przemiana: wody w życie, światła w materię” (s. 227). Filozoficzną osnowę powieści upatrywałabym właśnie w problematyce ofiary (śmierć jako zadośćuczynienie) i przeistoczenia (którego możliwość wynika ze źródłowej niejednoznaczności, polimorficzności). Otóż po pierwsze, nawet przyroda wokół Görbersdorfu ma się poddać ludzkiemu (czytaj: męskiemu) dążeniu do okiełznania tego, co żywiołowe i niepokojące. Według Frommera podziemne jezioro sprawia, że wszystko może się lada chwila rozprząc, rozpłynąć, rozpełznąć, toteż trzeba ująć je w karby, narzucić mu reżim. W sensie metaforycznym owo przedsięwzięcie dotyczy rzeczywistości metafizycznej – byłby próbą symbolicznego przezwyciężenia śmierci. Naturę cechuje wszak janusowe oblicze: odradza się w cyklu wegetacyjnym, a równocześnie wpisane jest w nią skazanie każdego organizmu na kres istnienia. Z naturą powiązano więc kobietę jako tę, która wydaje na świat potomstwo, czyli oferuje szansę na przedłużenie biologicznego trwania, ale z perspektywy mężczyzny wymaga poskromienia, gdyż nieopanowana – niepodległa cudzej woli – może, podobnie jak przyroda, stać się zagrożeniem (upostaciowionym m.in. w wizerunku czarownicy).
Niemniej po drugie, ofiara okazuje się oczekiwaną sprawiedliwą karą. Kobiety bowiem tyleż są w świecie przedstawionym nieobecne, ile raz po raz wysyłają sygnały spod jego podszewki, z ontologicznych szczelin, chtonicznych głębin bytu. Jak poucza słuchaczy pan August a propos statusu demonów, ojcowie Kościoła ostatecznie uznali, że „demon nie ma władzy słowa. Zabrali im głos, to teraz rozrabiają” (s. 321). To żartobliwe stwierdzenie można by odnieść całkiem serio również do istot żeńskich z „Empuzjonu” – nieskonkretyzowanych, lecz będących swoistą emanacją „wiecznej kobiecości”. Ujarzmiane siły przyrody i owa zepchnięta do podziemia (dosłownie i przenośnie) kobiecość biorą odwet na prześladowcach – dość nadmienić, że oprócz przedwczesnych zgonów na gruźlicę w Görbersdorfie dochodzi też do śmierci z przyczyn par excellence naturalnych.
Wprawdzie fabuła jest angażująca, jednak ciarki na plecach czułam raczej z powodu mizoginicznego bełkotu, a nie thrillerowej akcji. Po pierwsze dlatego, że zapewne narratorki ujrzałyby we mnie siostrzaną duszę; po drugie, wzmiankowane na wstępie napięcie opada w miarę sukcesywnego, chyba nieco przesadnego jak na horror odsłaniania tajemnic – czytelnikowi pozostaje mniej płodnych intelektualnie niedopowiedzeń niż w niektórych innych utworach Tokarczuk przepojonych aurą niesamowitości. W zamian dostaje sporo erudycyjnych zagadek i aluzji; nie zamierzam tu komentować głośnej afery wokół stwierdzenia o „literaturze nie dla idiotów”, ale przyszło mi do głowy przekorne pytanie, czy kryterium „idiotyzmu” – tu w znaczeniu braku elementarnego oczytania – mogłoby stanowić nierozpoznanie w kulminacyjnym momencie słynnego motywu z „Odysei”. Tak czy owak, nowa powieść autorki „E.E.” w specyficzny sposób traktuje sformułowaną przez Jerzego Pilcha (2010: 29) regułę, że „dobry horror zawiera odpowiedzi na sprawy zasadnicze: na naturę zła, diabelstwa i tamtego świata”. Skoro „horror” konotuje grozę i odrazę, to spośród książek z fabułą zanurzoną w historii Dolnego Śląska za bardziej makabryczną uważam np. „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, gdzie potworność skrywa się w zakamarkach umysłów i w mrokach historii – zbiorowego dzieła ludzi. Nieokiełznane nie obserwuje nas przeto z zewnątrz, lecz tłucze się w naszym wnętrzu, i niewiele potrzeba, by wyzwolić w człowieku najniższe instynkty. W „Empuzjonie” zaś bodaj najbardziej wstrząsnęło mną zdanie, które Mieczysław wypowiada do wyimaginowanego rodzica: „Ojcze, ty byś wolał, żebym umarł” (s. 266).
Przypuszczalnie również w intencji autorki wywoływać przerażenie powinien głównie opresyjny patriarchat, a w bieg zdarzeń – by powrócić do zasady Pilcha – nie ingeruje „tamten świat” (nadprzyrodzony), raczej interweniuje w nim ciemiężona natura (przyroda). Stąd ów nieco zabawny – przez kontrast wyglądający na oksymoron – podtytuł „horror przyrodoleczniczy”. Nie interpretowałabym tego wyłącznie jako humorystycznego nawiązania do metod kuracji, czyli warunków klimatycznych i zabiegów mających poprawić stan gruźlików; przyroda w istocie posiada tu bowiem moc terapeutyczną: nie tylko wymierza sprawiedliwość, lecz także daje nadzieję (lub nawet szansę) na zmianę. Jak zauważa narrator(ka) „Pasażera” z tomu „Opowiadania bizarne”: „Najgorsze bywa to, co powtarzalne, rytmiczne, niezmienne, przewidywalne, nieuchronne i bezwładne – to, na co się nie ma wpływu, a co chwyta w swoje kleszcze i targa ze sobą do przodu” (Tokarczuk 2018: 7).
W kontekście przywołanych dotąd idei „Empuzjon” nosi znamiona manifestu zarazem uniwersalnego i korespondującego z diagnozą dzisiejszych realiów – manifestu przeciw dualistycznej wizji świata, promowanej i perfidnie wykorzystywanej przez polityków oraz pokutującej w myśleniu potocznym. Destruktywnemu działaniu prostych antytez i separowania człowieka od natury (skutkującego atrofią poczucia odpowiedzialności) pisarka przeciwstawia alternatywę: postrzeganie rzeczywistości jako kontinuum oraz utajoną siłę zjawisk i bytów niejasnych, pośrednich, hybrydycznych, wieloznacznych. Jak tłumaczyła podczas spotkania we Wrocławiu, „[c]horoba w »Empuzjonie« jest sytuacją specjalną, w której trochę się rozmywają wszystkie [sztucznie narzucone – K.Sz.] prawidła świata. Ci mężczyźni jeszcze powtarzają, z mniejszym lub większym przekonaniem, to, w czym wyrośli, czego się nauczyli, ale jednocześnie choroba zmiękcza granice, buduje świat, gdzie wszystko jest możliwe”. O ile zatem powieści konfrontujące czytelnika z ciemnymi otchłaniami psychiki i dziejów na ogół przygnębiają, gdyż ukazują ponadczasowość „bestii ludzkiej” oraz fakt, że historia niczego nas nie uczy, o tyle w nowej książce autorki „Szafy” przebija wiara w możliwość wspomnianej katharsis, opartej na potencjale subwersywnym odmienności, tego, co labilne, niedookreślone, co oscyluje pomiędzy binarnymi kategoriami, ergo: co niespetryfikowane i potrafi dokonać metamorfozy. W tym sensie „horror przyrodoleczniczy” Tokarczuk istotnie może oddziaływać krzepiąco i wzmacniająco niczym terapia zimną wodą Vincenza Priessnitza. Za patrona takiej wymowy „Empuzjonu” uznałabym greckiego Kairosa – bożka niezwykłej okazji, którego da się złapać za grzywkę (czyli skorzystać z szansy) tylko w tej jednej chwili, gdy się do nas zbliża. „Dla mnie Kairos jest bogiem ekscentryczności, jeśli przez ekscentryczność rozumiemy porzucenie »centrycznego« punktu widzenia, udeptanych ścieżek myślenia i działania (…). jest [ona] wyzwaniem rzuconym konformizmowi i hipokryzji, kairotycznym aktem odwagi, chwytania chwili i zmiany trajektorii losu” (Tokarczuk 2020: 25).
Literatura:
Brach-Czaina J.: „Szczeliny istnienia”. Kraków 1999.
Eco U.: „Imię róży”. Przeł. A. Szymanowski. Warszawa 2020.
Koziołek R.: „Rozbieranie. O nowej powieści Olgi Tokarczuk”. „Tygodnik Powszechny” 2022, nr 22, wersja online: 23.05.2022, https://www.tygodnikpowszechny.pl/rozbieranie-o-nowej-powiesci-olgi-tokarczuk-174499 [dostęp: 24.07.2022].
Maliszewski K.: post dotyczący zalążka „Epuzjonu” na łamach „Odry” w 2008 r., 18.07.2022. Profil facebookowy autora: https://www.facebook.com/karol.maliszewski.50/posts/pfbid02fkCQubHtVewfrM4inskWVUzWu4tpw9hmii1PhkaSUfjAK44Tck3VxP2m7QHiktysl [dostęp: 24.07.2022].
„Olga Tokarczuk, »Empuzjon«. Z autorką rozmawia Jerzy Sosnowski”. 16.07.2022. Festiwal Góry Literatury. Profil facebookowy festiwalu: https://www.facebook.com/watch/live/?ref=watch_permalink&v=601834554834746 [dostęp: 24.07.2022].
„Olga Tokarczuk w Hali Stulecia [we Wrocławiu]. Rozmowa wokół premiery powieści »Empuzjon«”. Rozmowę prowadzi Ryszard Koziołek. 2.06.2022. Profil facebookowy Wydawnictwa Literackiego: https://www.facebook.com/wydawnictwoliterackie/videos/2837280523243443/ [dostęp: 24.07.2022].
Pajor K.: „Psychologia archetypów Junga”. Warszawa 2004.
Pilch J.: „Sobowtór zięcia Tołstoja”. W: tegoż: „Trup ze złożonymi skrzydłami”. Warszawa 2010.
Sontag S.: „Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory”. Przeł. J. Anders. Warszawa 1999.
Sosnowski J.: „»Empuzjon« to coś więcej niż oddech między genialnymi powieściami Tokarczuk, ale…”. „Więź”, 2.07.2022, https://wiez.pl/2022/07/02/empuzjon-to-cos-wiecej-niz-oddech-miedzy-genialnymi-powiesciami-tokarczuk-ale/ [dostęp: 24.07.2022].
Tokarczuk O.: „Ognozja”. W: tejże: „Czuły narrator”. Kraków 2020.
Tokarczuk O.: „Opowiadania bizarne”. Kraków 2018.
„Wlot 29 – Olga Tokarczuk w Krakowie”. Rozmowę prowadzi Katarzyna Kasia. 14.06.2022. Podcast Wydawnictwa Literackiego w serwisie YouTube: https://www.youtube.com/watch?v=mchVJGlAc2g [dostęp: 24.07.2022].
Wrzesiński K.: „Olga Tokarczuk czyta »Empuzjon«. Posłuchaj wyjątkowego materiału”. Portal Lubimy Czytać, 26.05.2022, https://lubimyczytac.pl/olga-tokarczuk-czyta-empuzjon-posluchaj-wyjatkowego-materialu [dostęp: 24.07.2022].
Olga Tokarczuk: „Empuzjon. Horror przyrodoleczniczy”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2022.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |